MASTURBACJA, OBSESJA I KASETY WIDEO (SPUST, CZYLI PAMIĘTNIK ONANISTY PASJONATA)
A
A
A
Po „Na własny koszt” Chestera Browna i „Życie nie jest takie złe, jeśli starcza ci sił” Setha polski czytelnik dostaje w swoje ręce album Joe Matta, ostatniego z trójki przyjaciół tworzących opowieści obrazkowe. Tak jak w przypadku wymienionej wyżej historii autorstwa Browna (opatrzonej podtytułem „Komiksowy pamiętnik bywalca burdeli”), wystarczy jeden rzut oka na okładkę, by wiedzieć wszystko. Otóż Matt stworzył „pamiętnik onanisty pasjonata” (uwaga dla przewrażliwionych: nigdzie nie ma informacji, że jest to rzecz tylko dla dorosłych). Czy obok takiej deklaracji można przejść obojętnie?
Jedno jest pewne – podobnie jak w innych stworzonych przez Amerykanina pracach, autor nie oszczędza swojej osoby, często pokazując ją w jeszcze gorszym świetle, niż prezentuje się ona w rzeczywistości. W „Spuście” poznajemy go jako żałosną, uzależnioną od pornografii ofiarę prokrastynacji. Bohater nie tylko nałogowo wpatruje się w filmy dla dorosłych, ale także wkłada sporo wysiłku w ich edycję: wycina męskie facjaty albo pośladki, a następnie kilkukrotnie nagrywa te same sceny (na przykład ujęcie wytrysku na twarz kobiety) jedna po drugiej. W efekcie jego kolekcja to dziesiątki godzin starannie zedytowanych pornosów, zaś obróbka filmowego materiału to właściwie jedyny fizyczny wysiłek w życiu Matta.
Swój wolny czas bohater poświęca przede wszystkim onanizmowi, któremu towarzyszą dość specyficzne komentarze („Nie ma co płakać nad rozlaną spermą” czy „Dwadzieścia razy! Wiedziałem, że dam radę! I t-to zaledwie w sześć i pół godziny! Heh… to z pewnością nowy rekord! Ha… ogier ze mnie”). Poza masturbacją komiksiarz w zasadzie nie folguje innym potrzebom: chce wydawać jak najmniej pieniędzy, czekając na dzień, w którym oszczędności pozwolą mu żyć z odsetek. Wynajmuje tani pokój, ale łazienkę dzieli z kilkoma innymi lokatorami, żeby więc unikać zbędnego wychodzenia oraz męczących rozmów, oddaje mocz do trzymanej w szafie butelki. A to tylko niektóre z jego ciekawych przypadłości. Jeśli lektura „Na własny koszt” była dla kogoś szokująco szczerym doświadczeniem, „Spust” ma ogromną szansę zweryfikować tę opinię.
Nawet pobieżne przejrzenie „Pamiętnika onanisty pasjonata” od razu nasuwa skojarzenia z albumem Setha traktującym o poszukiwaniu tajemniczego artysty lepiej znanego jako Kalo. Kreska twórcy „Życie nie jest takie złe, jeśli starcza ci sił” jest jednak bardziej szczegółowa i różnorodna. Pod względem panującej na planszach monotonii Matt zdecydowanie „wdał się” w Chestera Browna. Widać to zwłaszcza w trzeciej części komiksu, przedstawiającej długą rozmowę trójki przyjaciół. Mamy tu ponad trzydzieści stron bazujących na konwencji „gadających głów” – trzeba jednak przyznać, że całość jest bardzo dobrze poprowadzona i ani przez chwilę nie nuży.
Nie znajdziemy tu typowych dla „Na własny koszt” scen seksu, pomijając oczywiście fakt, że relacje Joe Matta z kobietami właściwie nie istnieją. Wszystkie „niegrzeczne” praktyki odbywają się poza kadrem. Czy zatem jednostajny styl prac proponowany przez Amerykanina nudzi? Tak, ale mimo wszystko nie do końca przeszkadza. Album bowiem o wiele bardziej przykuwa uwagę historią, jaką oferuje. Czy zatem „Spust” można uznać za dobry lub choć udany komiks? Trudno o jednoznaczną odpowiedź. W czasie lektury odnosi się wrażenie, że taką fabułę mógłby napisać każdy, kto jest uzależniony od pornografii oraz masturbacji. Nie czuje się tu przebłysku geniuszu, sprytnych i ciekawych fabularnych zabiegów zastosowanych w scenariuszu. Brakuje zapadającej w pamięć puenty podsumowującej historię w najlepszym z możliwych momentów. Esencją komiksu są przede wszystkim rozmowy Matta z przyjaciółmi oraz jego pełne żałości monologi przeplatane kilkoma retrospekcjami z czasów dzieciństwa. Całość można streścić prostym okrzykiem: „Było!”. Chociaż jednak „Spust” nie jest bezsprzecznie udanym dziełem, z pewnością można go uznać za wspaniałą autobiografię.
Twórca „Pamiętnika onanisty pasjonata” jest postacią wyjątkową. Nie mówi o szarym, codziennym życiu, o jakim opowiedzieliby niemal wszyscy, gdyby tylko ktoś dał im na to szansę. Trzeba naprawdę dużej odwagi lub obojętności wobec otoczenia, by napisać taki utwór, chyba nawet większej niż w przypadku albumu Chestera Browna dokumentującego jego wizyty w domach publicznych. Joe Matt przekonuje szczerością wypowiedzi, a jest to wartość, którą w autobiografiach cenię najbardziej. Czytając „Spust”, czułem autentyczny podziw dla tego żałosnego człowieka, sikającego do butelki oraz niemającego przez całe lata kobiety.
Każda taka historia udowadnia, że niezależnie od tego, jacy jesteśmy, mamy prawo być sobą oraz możemy stworzyć oryginalną, a przede wszystkim ważną opowieść o własnym życiu. Pokuszę się o stwierdzenie, że nieprzypadkowo dedykowany Robertowi Crumbowi „Spust” jest jednym z najważniejszych komiksów, jakie czytałem w tym roku. Świetna autobiografia, przeciętna powieść graficzna. Ale pomimo tej sprzeczności, bardzo monotonnych rysunków, schematycznego scenariusza i zapewne odrażającej dla niektórych tematyki (chociaż, nie ma co ukrywać, częściowo także dzięki niej) uważam „Spust” za album, który wypada mieć na swojej półce – nawet bardziej od innych tytułów, być może lepiej zilustrowanych oraz oferujących bardziej przemyślane skrypty, których autorzy raczej nie onanizują się dziesięć razy dziennie. A przynajmniej o tym nie mówią.
Jedno jest pewne – podobnie jak w innych stworzonych przez Amerykanina pracach, autor nie oszczędza swojej osoby, często pokazując ją w jeszcze gorszym świetle, niż prezentuje się ona w rzeczywistości. W „Spuście” poznajemy go jako żałosną, uzależnioną od pornografii ofiarę prokrastynacji. Bohater nie tylko nałogowo wpatruje się w filmy dla dorosłych, ale także wkłada sporo wysiłku w ich edycję: wycina męskie facjaty albo pośladki, a następnie kilkukrotnie nagrywa te same sceny (na przykład ujęcie wytrysku na twarz kobiety) jedna po drugiej. W efekcie jego kolekcja to dziesiątki godzin starannie zedytowanych pornosów, zaś obróbka filmowego materiału to właściwie jedyny fizyczny wysiłek w życiu Matta.
Swój wolny czas bohater poświęca przede wszystkim onanizmowi, któremu towarzyszą dość specyficzne komentarze („Nie ma co płakać nad rozlaną spermą” czy „Dwadzieścia razy! Wiedziałem, że dam radę! I t-to zaledwie w sześć i pół godziny! Heh… to z pewnością nowy rekord! Ha… ogier ze mnie”). Poza masturbacją komiksiarz w zasadzie nie folguje innym potrzebom: chce wydawać jak najmniej pieniędzy, czekając na dzień, w którym oszczędności pozwolą mu żyć z odsetek. Wynajmuje tani pokój, ale łazienkę dzieli z kilkoma innymi lokatorami, żeby więc unikać zbędnego wychodzenia oraz męczących rozmów, oddaje mocz do trzymanej w szafie butelki. A to tylko niektóre z jego ciekawych przypadłości. Jeśli lektura „Na własny koszt” była dla kogoś szokująco szczerym doświadczeniem, „Spust” ma ogromną szansę zweryfikować tę opinię.
Nawet pobieżne przejrzenie „Pamiętnika onanisty pasjonata” od razu nasuwa skojarzenia z albumem Setha traktującym o poszukiwaniu tajemniczego artysty lepiej znanego jako Kalo. Kreska twórcy „Życie nie jest takie złe, jeśli starcza ci sił” jest jednak bardziej szczegółowa i różnorodna. Pod względem panującej na planszach monotonii Matt zdecydowanie „wdał się” w Chestera Browna. Widać to zwłaszcza w trzeciej części komiksu, przedstawiającej długą rozmowę trójki przyjaciół. Mamy tu ponad trzydzieści stron bazujących na konwencji „gadających głów” – trzeba jednak przyznać, że całość jest bardzo dobrze poprowadzona i ani przez chwilę nie nuży.
Nie znajdziemy tu typowych dla „Na własny koszt” scen seksu, pomijając oczywiście fakt, że relacje Joe Matta z kobietami właściwie nie istnieją. Wszystkie „niegrzeczne” praktyki odbywają się poza kadrem. Czy zatem jednostajny styl prac proponowany przez Amerykanina nudzi? Tak, ale mimo wszystko nie do końca przeszkadza. Album bowiem o wiele bardziej przykuwa uwagę historią, jaką oferuje. Czy zatem „Spust” można uznać za dobry lub choć udany komiks? Trudno o jednoznaczną odpowiedź. W czasie lektury odnosi się wrażenie, że taką fabułę mógłby napisać każdy, kto jest uzależniony od pornografii oraz masturbacji. Nie czuje się tu przebłysku geniuszu, sprytnych i ciekawych fabularnych zabiegów zastosowanych w scenariuszu. Brakuje zapadającej w pamięć puenty podsumowującej historię w najlepszym z możliwych momentów. Esencją komiksu są przede wszystkim rozmowy Matta z przyjaciółmi oraz jego pełne żałości monologi przeplatane kilkoma retrospekcjami z czasów dzieciństwa. Całość można streścić prostym okrzykiem: „Było!”. Chociaż jednak „Spust” nie jest bezsprzecznie udanym dziełem, z pewnością można go uznać za wspaniałą autobiografię.
Twórca „Pamiętnika onanisty pasjonata” jest postacią wyjątkową. Nie mówi o szarym, codziennym życiu, o jakim opowiedzieliby niemal wszyscy, gdyby tylko ktoś dał im na to szansę. Trzeba naprawdę dużej odwagi lub obojętności wobec otoczenia, by napisać taki utwór, chyba nawet większej niż w przypadku albumu Chestera Browna dokumentującego jego wizyty w domach publicznych. Joe Matt przekonuje szczerością wypowiedzi, a jest to wartość, którą w autobiografiach cenię najbardziej. Czytając „Spust”, czułem autentyczny podziw dla tego żałosnego człowieka, sikającego do butelki oraz niemającego przez całe lata kobiety.
Każda taka historia udowadnia, że niezależnie od tego, jacy jesteśmy, mamy prawo być sobą oraz możemy stworzyć oryginalną, a przede wszystkim ważną opowieść o własnym życiu. Pokuszę się o stwierdzenie, że nieprzypadkowo dedykowany Robertowi Crumbowi „Spust” jest jednym z najważniejszych komiksów, jakie czytałem w tym roku. Świetna autobiografia, przeciętna powieść graficzna. Ale pomimo tej sprzeczności, bardzo monotonnych rysunków, schematycznego scenariusza i zapewne odrażającej dla niektórych tematyki (chociaż, nie ma co ukrywać, częściowo także dzięki niej) uważam „Spust” za album, który wypada mieć na swojej półce – nawet bardziej od innych tytułów, być może lepiej zilustrowanych oraz oferujących bardziej przemyślane skrypty, których autorzy raczej nie onanizują się dziesięć razy dziennie. A przynajmniej o tym nie mówią.
Joe Matt: „Spust, czyli pamiętnik onanisty pasjonata” („Spent”). Tłumaczenie: Magda Kożyczkowska. Wydawnictwo Timof i cisi wspólnicy. Warszawa 2014.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |