TO LOGICZNY WYBÓR (ZYGMUNT MIŁOSZEWSKI: 'GNIEW')
A
A
A
O ostatnim tomie trylogii o Teodorze Szackim można napisać wiele z tego, co napisano już o poprzednich dokonaniach Zygmunta Miłoszewskiego – i jest to komplement dla wydanej właśnie przez W.A.B. książki. Przede wszystkim w „Gniewie” śledztwo prowadzi ten sam bohater, elegancko ubrany siwowłosy „szeryf”, którego drażni to, że jego zawód omijają autorzy powieści kryminalnych („zwykle stronił od kryminałów – nie dość, że wydumane i przewidywalne, to jeszcze skrzętnie omijały prokuratorów”, s. 79), ale nie omijają dziennikarze („Gdyby znał swój zawód tylko z mediów, chodziłby w wolnych chwilach do sądu, żeby pluć prokuratorom na togi”, s. 26). Nawiązań do poprzednich części nie ma zbyt wiele, a jeśli już się pojawiają, to częściej do „Uwikłania” niż do „Ziarna prawdy”. I trochę szkoda, bo choćby wątek romansu z poprzedniego tomu warto by wyjaśnić, a tymczasem Szacki o Sandomierzu wspomina nieczęsto. Po prostu po krótkim epizodzie w Warszawie bohater przenosi się do Olsztyna, co kojarzy się nieco z Panem Samochodzikiem (zwłaszcza że całkiem niedawno Miłoszewski bił przecież rekordy popularności „Bezcennym”, który wywoływał silne asocjacje z twórczością Nienackiego).
Trzeciej części cyklu szczęśliwie bliżej jednak do „Ziarna prawdy” niż do „Uwikłania” – nie tylko pod względem jakości. Akcja „Gniewu” toczy się w miejscu, które chciałoby wydawać się czymś więcej, niż się wydaje przyjezdnym. Wszak Olsztyn to stolica województwa, a w okolicy znaleźć można jedenaście jezior (o czym wciąż przypominają Szackiemu lokalni patrioci). Ale atmosfera sporego warmińskiego miasta przypomina raczej Sandomierz z jego uwikłanymi w skomplikowane relacje mieszkańcami niż Warszawę z agenturalnymi spiskami. Wprawdzie pod spodem wszędzie jest takie samo „bagno” przemocy, zemsty i odcieni szarości między dobrem i złem, ale względnie nieduża społeczność z jej duszną atmosferą lepiej uzasadnia niezbędne w tego typu powieściach powiązanie wszystkich ze wszystkimi. Nie trzeba się uciekać do naciąganych zbiegów okoliczności – chociaż trudno całkiem ich uniknąć. Chwilami za dużo w „Gniewie” intuicji, z czego zresztą pisarz zdaje sobie sprawę, skoro Szacki przyznaje: „Poza wszystkim nie było się czym chwalić. Mało błyskotliwego rozumowania w stylu Sherlocka, dużo przeczucia i prokuratorskiej intuicji” (s. 387). Na szczęście Miłoszewski rzadko każe swoim bohaterom domyślać się wszystkiego w chwili olśnienia, raczej zmusza postacie do żmudnej pracy śledczej. A stróże prawa (i czytelnicy) mają co robić: autor tak prowadzi fabułę, by nie wchodziło w grę myślenie „na pewno winny jest ten najmniej podejrzany”. Podejrzani są wszyscy, a mylenie tropów idzie pełną parą.
Nie tylko mniejsze miasta służą książkom o Szackim bardziej niż Warszawa z „Uwikłania”. Im mniej wielkiej polityki, tym lepiej. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Miłoszewski podkreśla wprawdzie znaczenie wątków agenturalnych z „Uwikłania” oraz ich docenienie w recepcji francuskiej, uważając, że polscy krytycy pomijali je ze względów politycznych. Ale można równie dobrze powiedzieć, że pomijano te kwestie, bo na tle intrygującego śledztwa z psychoterapią w tle motywy te wypadły po prostu słabiej i nieco tendencyjnie. W „Ziarnie prawdy” i w „Gniewie” autor bardziej docenia wagę zbrodni umotywowanych niepolitycznie. Śledztwo w finale trylogii wiąże się z wątkiem przemocy domowej. Nie brakuje tu niecodziennych morderstw – ale powiązanych z codziennymi sprawami. Pozornie mniejsze problemy okazują się wielkie. Oczywiście pisarz i w tym tomie nie odmawia sobie obnażania absurdów w skali makro, tradycyjnie zaczynając każdy rozdział podsumowaniem dnia w stylu „świat, Polska, region”, ale te fragmenty dają do myślenia bez wysuwania globalnych spraw na plan pierwszy. Ważne są detale, a do nich Miłoszewski ma prawdziwy talent. Nie nudzi nawet przy długich technicznych (prawnych, psychologicznych, medycznych) wywodach, a niektóre sceny ożywia dzięki pokazaniu ich z perspektywy różnych osób (szczególnie przejmująco wypada perspektywa kilkulatka).
Twórca cyklu o Szackim niewątpliwie sięga po sprawdzone konwencje. Krzycząca z okładki zachęta, że „autor zmienia reguły gry”, nie do końca zostaje zrealizowana, a chwyt z podziałem książki na „teraz” i „wtedy” pojawia się w co drugim serialu kryminalnym. Pewne rozwiązania z „Gniewu” przywodzą na myśl film „Prawo ojca” i trzymające w napięciu powieści Simona Becketta o Davidzie Hunterze. Ale znane konwencje w książkach o Szackim nie rażą. Świetny warsztat (w ostatnich latach znacznie lepszy niż jeszcze przy „Domofonie” czy „Uwikłaniu”), dopracowany bohater, dobry pomysł na całość sprawiają, że nie ma się poczucia, że to wszystko już gdzieś było, bo pod piórem Miłoszewskiego pewne intrygi nabierają nowej jakości. Czyta się „Gniew” jednym tchem – aż do zakończenia, o którym już grzmią na forach internetowych zbulwersowani czytelnicy (sam autor we wspomnianym wywiadzie stwierdza stoicko: „Zakończenie jak zakończenie. Tak zwane otwarte. Historia literatury zna takie przypadki”). Bez zdradzania kontrowersyjnego finału można zadać pytanie, czy nie jest ono konieczną ceną za odwagę, by poprowadzić fabułę tak a nie inaczej. Cena ta nieco zniechęca podczas lektury, ale po spokojnym namyśle warto zastanowić się: czy istniał lepszy sposób wyjścia z sytuacji, w którą Szacki został wrzucony?
Jeśli już szukać warsztatowych „wpadek” Miłoszewskiego, to bardziej razi nachalne uzasadnianie tytułu. Czytelnikowi naprawdę nie trzeba powtarzać słowa „gniew” co parę zdań. Na szczęście dzieje się tak dopiero od pewnego momentu książki, nie przez całe czterysta stron. Zupełnie niezrozumiała jest też skłonność pisarza do zabawy nazwiskami. Ludwik Frankenstein (na dodatek ekspert medycyny sądowej), Jan Paweł Bierut, Igor Poniewasz, Tadeusz Smaczek, Teresa Zemsta czy... Myślimir Szcząchor. Za dużo tych dowcipów jak na jedną książkę. Jeśli chodziło o sprawienie, żeby postacie zapadły w pamięć, to nie trzeba tego typu niewyszukanych zabiegów. Akurat Miłoszewski ma dar uwiarygodniania nawet trzecioplanowych postaci przez jakiś szczegół z ich życia, kierujące nimi motywacje, nietypowe zainteresowania. Te nazwiska to więc chyba tylko czysta „zgrywa” autora – zbędna i zaskakująca, bo na ogół humor autora jest celny i znacznie bardziej wyrafinowany.
Sporo w „Gniewie” ironii prawie chandlerowskiej – czasem we fragmentach zwięzłych i dosadnych („Falk swoją sztywnością mógłby zawstydzić gwiazdora porno [...], s. 187), a czasem cudownie rozbudowanych i pełnych rezygnacji („Żałował, że Polska nie ma zamorskich kolonii, zostałby prokuratorem na jakiejś rajskiej wyspie i tam ścigał leciwe emerytki za to, że nakłaniają kelnerów i nauczycieli rumby do poddania się innej czynności seksualnej. Chociaż – znając jego szczęście – jedyna polska zamorska kolonia byłaby zapewne wyspą na Morzu Barentsa, gdzie emerytów nie ma, bo nikt nie dożywa czterdziestki, a kelnerzy trzymają wódkę w zamrażarce, żeby nie zamarzła”, s. 17). Dialogi w książkach o Szackim też są błyskotliwe, jednak bez irytującej przesady i popisów. Ogromna zaleta powieści z tego cyklu to właśnie fakt, że ich język – chociaż przecież nie całkiem przezroczysty – nie zasłania wciągającej fabuły.
„Frankenstein, mopsy i ich ulubiony rzeźnik. Szacki pomyślał, że to brzmi jak tytuł współczesnej powieści, w której dużo się gra formą, a autor wymyśla polszczyznę na nowo” (s. 94) – lekko kpi z najnowszej literatury Miłoszewski. Bo jego „Gniew” to przede wszystkim kryminał świadomy swojej roli. Interwencyjne wątki społeczne, satyryczne portrety ojczyzny (dużej i małej) czy stylistyczne gry autor dodaje do śledztwa tak, żeby nie przesadzić. To samo dotyczy metagatunkowych wtrętów. Owszem, pisarz wprost przywołuje Pierre’a Lemaitre’a i wyśmiewa scenarzystów „Rewersu” Borysa Lakosza (chociaż to właśnie Lakosz wyreżyserował kinowe „Ziarno prawdy”, które będzie miało premierę w styczniu). Bawi się też wplataniem w powieść tytułów filmów (Szacki z prokuratury do domu ma „trzydzieści dziewięć kroków”, jeden z budynków to „dom zły”, a mąż Teresy Zemsty to „pan Zemsta”). Kpi z konwencji: „Jeśli coś jest na tyle wydumane, że dobrze prezentuje się w kryminałach, to musi być podejrzane” (s. 217). A jednak takie zabawy są tylko dodatkiem, subtelną przyprawą, która nie zakłóca smaku porządnej kryminalnej powieści z – takim w sam raz – psychologicznym i społecznym odchyleniem. Nie ma udawania, że książki o Szackim to nie tylko (aż?) kryminały, lecz aż (tylko?) postmodernistyczne dekonstrukcje gatunku.
Dzięki dobrym proporcjom wątek społeczny nie brzmi zbyt dydaktycznie. Działa, ale nie zakłóca perwersyjnej przyjemności czytania o zbrodniach. Miłoszewski potrafi zresztą powiązać kwestię przemocy w rodzinie z kryzysem swojego bohatera. Szacki nigdy nie był postacią wyidealizowaną, ale zawsze miał pewną klasę. Można by mówić o nim słowami Świetlickiego z wiersza „Żegnaj laleczko 3”: „Nie będę miły. I nie będę słodki. / Będę wytrawny wytrwale” („Żegnaj, laleczko. Wiersze noir...” 2010: 29). W „Gniewie” (i w gniewie) Szacki staje się coraz bardziej świadomy rys na własnym wizerunku. Doskonale wypadają sceny, w których do głosu dochodzi „męski gen gotowości na przemoc wobec słabszych” (s. 393), a prokurator walczy z własnym podobieństwem do tych, których całe życie zwalczał. Miłoszewski sprytnie włącza się w dyskusję na temat męskości w świecie, gdzie na „maczyzm” nie ma już zgody, ale nie do wszystkich to jeszcze dotarło – a nawet nowocześni mężczyźni nie są pewni, czego się od nich oczekuje, więc zdarza im się wracać do zachowań wpajanych przez całe pokolenia. Pisarz potrafi pokazać tę kondycję dramatycznie, ale umie też bezlitośnie z niej zakpić: „Od jakiegoś czasu pił czarną kawę, bo wydawało mu się to bardziej męskie. Czuł się dobrze przy kasie. Czuł się rewelacyjnie przy ekspresie. Czuł się wspaniale, maszerując z kubkiem do stolika, nigdy nie nakrywał kawy wieczkiem, niech wszyscy wiedzą, że prawdziwi twardziele nie wstydzą się swojego wyboru. Przy stoliku czuł się podle, ponieważ nienawidził smaku czarnej kawy (...)” (s. 136).
Na tle wcześniejszych książek Miłoszewskiego „Gniew” sytuuje się chyba za „Ziarnem prawdy”. Finałowi serii – mimo warsztatowej sprawności i wciągającej fabuły (to naprawdę jedna z tych książek, które czyta się przez całą noc) – czegoś z mistrzowskiego klimatu poprzedniego tomu zabrakło. Równocześnie jest „Gniew” trochę bardziej wyważony niż „Uwikłanie” (a o wiele bardziej niż gatunkowo bliski horrorowi „Domofon”). Sporo tu zmian perspektyw rodem z „Bezcennego”, ale bez fabularnych szaleństw tej sensacyjnej powieści. Natomiast na tle współczesnych polskich kryminałów Miłoszewski to ekstraklasa. Jego kryminały są w duchu trochę skandynawskie (ale nie tak mroczne, często wręcz zabawne), trochę amerykańskie (ale nie tak niewiarygodne, często wręcz rozwiewające stworzone w Ameryce gatunkowe mity), trochę francuskie (i chyba w tę stronę pisarz idzie celowo, przyznając się nawet do takich inspiracji). Ale dzięki trafnym obserwacjom rzeczywistości to równocześnie opowieści bardzo polskie. Nie powinno dziwić, że przy tak precyzyjnym łączeniu treści uniwersalnych z polskim kolorytem właśnie książki Miłoszewskiego są ostatnio „towarem” eksportowym.
Autor zapowiada, że „Gniew” to dla niego koniec przygody z kryminałem. Trudno mieć do pisarza pretensje, że chce spróbować czegoś innego, ale wydaje się, że polska literatura popularna dużo na tym straci. Chociaż są powody, by wierzyć, że pisarz zrobi coś ciekawego w gatunku fantasy, to dobrych „fantastów” jest już w kraju sporo. A paru „kryminalnych” wysokiej klasy można wprawdzie znaleźć w odmianie retro (niedługo pewnie każde miasto będzie miało o sobie cykl w tym stylu), ale niełatwo o niesztampową kryminalną fabułę osadzą w Polsce dzisiejszej. Ale może tym bardziej warto się nacieszyć „Gniewem” – nieidealnym, ale bardzo dobrym zamknięciem serii? Wykorzystując przewrotnie ulubioną frazę jednego z bohaterów tej powieści, można z pełnym przekonaniem zarekomendować książkę Miłoszewskiego słowami: „To logiczny wybór”.
Trzeciej części cyklu szczęśliwie bliżej jednak do „Ziarna prawdy” niż do „Uwikłania” – nie tylko pod względem jakości. Akcja „Gniewu” toczy się w miejscu, które chciałoby wydawać się czymś więcej, niż się wydaje przyjezdnym. Wszak Olsztyn to stolica województwa, a w okolicy znaleźć można jedenaście jezior (o czym wciąż przypominają Szackiemu lokalni patrioci). Ale atmosfera sporego warmińskiego miasta przypomina raczej Sandomierz z jego uwikłanymi w skomplikowane relacje mieszkańcami niż Warszawę z agenturalnymi spiskami. Wprawdzie pod spodem wszędzie jest takie samo „bagno” przemocy, zemsty i odcieni szarości między dobrem i złem, ale względnie nieduża społeczność z jej duszną atmosferą lepiej uzasadnia niezbędne w tego typu powieściach powiązanie wszystkich ze wszystkimi. Nie trzeba się uciekać do naciąganych zbiegów okoliczności – chociaż trudno całkiem ich uniknąć. Chwilami za dużo w „Gniewie” intuicji, z czego zresztą pisarz zdaje sobie sprawę, skoro Szacki przyznaje: „Poza wszystkim nie było się czym chwalić. Mało błyskotliwego rozumowania w stylu Sherlocka, dużo przeczucia i prokuratorskiej intuicji” (s. 387). Na szczęście Miłoszewski rzadko każe swoim bohaterom domyślać się wszystkiego w chwili olśnienia, raczej zmusza postacie do żmudnej pracy śledczej. A stróże prawa (i czytelnicy) mają co robić: autor tak prowadzi fabułę, by nie wchodziło w grę myślenie „na pewno winny jest ten najmniej podejrzany”. Podejrzani są wszyscy, a mylenie tropów idzie pełną parą.
Nie tylko mniejsze miasta służą książkom o Szackim bardziej niż Warszawa z „Uwikłania”. Im mniej wielkiej polityki, tym lepiej. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Miłoszewski podkreśla wprawdzie znaczenie wątków agenturalnych z „Uwikłania” oraz ich docenienie w recepcji francuskiej, uważając, że polscy krytycy pomijali je ze względów politycznych. Ale można równie dobrze powiedzieć, że pomijano te kwestie, bo na tle intrygującego śledztwa z psychoterapią w tle motywy te wypadły po prostu słabiej i nieco tendencyjnie. W „Ziarnie prawdy” i w „Gniewie” autor bardziej docenia wagę zbrodni umotywowanych niepolitycznie. Śledztwo w finale trylogii wiąże się z wątkiem przemocy domowej. Nie brakuje tu niecodziennych morderstw – ale powiązanych z codziennymi sprawami. Pozornie mniejsze problemy okazują się wielkie. Oczywiście pisarz i w tym tomie nie odmawia sobie obnażania absurdów w skali makro, tradycyjnie zaczynając każdy rozdział podsumowaniem dnia w stylu „świat, Polska, region”, ale te fragmenty dają do myślenia bez wysuwania globalnych spraw na plan pierwszy. Ważne są detale, a do nich Miłoszewski ma prawdziwy talent. Nie nudzi nawet przy długich technicznych (prawnych, psychologicznych, medycznych) wywodach, a niektóre sceny ożywia dzięki pokazaniu ich z perspektywy różnych osób (szczególnie przejmująco wypada perspektywa kilkulatka).
Twórca cyklu o Szackim niewątpliwie sięga po sprawdzone konwencje. Krzycząca z okładki zachęta, że „autor zmienia reguły gry”, nie do końca zostaje zrealizowana, a chwyt z podziałem książki na „teraz” i „wtedy” pojawia się w co drugim serialu kryminalnym. Pewne rozwiązania z „Gniewu” przywodzą na myśl film „Prawo ojca” i trzymające w napięciu powieści Simona Becketta o Davidzie Hunterze. Ale znane konwencje w książkach o Szackim nie rażą. Świetny warsztat (w ostatnich latach znacznie lepszy niż jeszcze przy „Domofonie” czy „Uwikłaniu”), dopracowany bohater, dobry pomysł na całość sprawiają, że nie ma się poczucia, że to wszystko już gdzieś było, bo pod piórem Miłoszewskiego pewne intrygi nabierają nowej jakości. Czyta się „Gniew” jednym tchem – aż do zakończenia, o którym już grzmią na forach internetowych zbulwersowani czytelnicy (sam autor we wspomnianym wywiadzie stwierdza stoicko: „Zakończenie jak zakończenie. Tak zwane otwarte. Historia literatury zna takie przypadki”). Bez zdradzania kontrowersyjnego finału można zadać pytanie, czy nie jest ono konieczną ceną za odwagę, by poprowadzić fabułę tak a nie inaczej. Cena ta nieco zniechęca podczas lektury, ale po spokojnym namyśle warto zastanowić się: czy istniał lepszy sposób wyjścia z sytuacji, w którą Szacki został wrzucony?
Jeśli już szukać warsztatowych „wpadek” Miłoszewskiego, to bardziej razi nachalne uzasadnianie tytułu. Czytelnikowi naprawdę nie trzeba powtarzać słowa „gniew” co parę zdań. Na szczęście dzieje się tak dopiero od pewnego momentu książki, nie przez całe czterysta stron. Zupełnie niezrozumiała jest też skłonność pisarza do zabawy nazwiskami. Ludwik Frankenstein (na dodatek ekspert medycyny sądowej), Jan Paweł Bierut, Igor Poniewasz, Tadeusz Smaczek, Teresa Zemsta czy... Myślimir Szcząchor. Za dużo tych dowcipów jak na jedną książkę. Jeśli chodziło o sprawienie, żeby postacie zapadły w pamięć, to nie trzeba tego typu niewyszukanych zabiegów. Akurat Miłoszewski ma dar uwiarygodniania nawet trzecioplanowych postaci przez jakiś szczegół z ich życia, kierujące nimi motywacje, nietypowe zainteresowania. Te nazwiska to więc chyba tylko czysta „zgrywa” autora – zbędna i zaskakująca, bo na ogół humor autora jest celny i znacznie bardziej wyrafinowany.
Sporo w „Gniewie” ironii prawie chandlerowskiej – czasem we fragmentach zwięzłych i dosadnych („Falk swoją sztywnością mógłby zawstydzić gwiazdora porno [...], s. 187), a czasem cudownie rozbudowanych i pełnych rezygnacji („Żałował, że Polska nie ma zamorskich kolonii, zostałby prokuratorem na jakiejś rajskiej wyspie i tam ścigał leciwe emerytki za to, że nakłaniają kelnerów i nauczycieli rumby do poddania się innej czynności seksualnej. Chociaż – znając jego szczęście – jedyna polska zamorska kolonia byłaby zapewne wyspą na Morzu Barentsa, gdzie emerytów nie ma, bo nikt nie dożywa czterdziestki, a kelnerzy trzymają wódkę w zamrażarce, żeby nie zamarzła”, s. 17). Dialogi w książkach o Szackim też są błyskotliwe, jednak bez irytującej przesady i popisów. Ogromna zaleta powieści z tego cyklu to właśnie fakt, że ich język – chociaż przecież nie całkiem przezroczysty – nie zasłania wciągającej fabuły.
„Frankenstein, mopsy i ich ulubiony rzeźnik. Szacki pomyślał, że to brzmi jak tytuł współczesnej powieści, w której dużo się gra formą, a autor wymyśla polszczyznę na nowo” (s. 94) – lekko kpi z najnowszej literatury Miłoszewski. Bo jego „Gniew” to przede wszystkim kryminał świadomy swojej roli. Interwencyjne wątki społeczne, satyryczne portrety ojczyzny (dużej i małej) czy stylistyczne gry autor dodaje do śledztwa tak, żeby nie przesadzić. To samo dotyczy metagatunkowych wtrętów. Owszem, pisarz wprost przywołuje Pierre’a Lemaitre’a i wyśmiewa scenarzystów „Rewersu” Borysa Lakosza (chociaż to właśnie Lakosz wyreżyserował kinowe „Ziarno prawdy”, które będzie miało premierę w styczniu). Bawi się też wplataniem w powieść tytułów filmów (Szacki z prokuratury do domu ma „trzydzieści dziewięć kroków”, jeden z budynków to „dom zły”, a mąż Teresy Zemsty to „pan Zemsta”). Kpi z konwencji: „Jeśli coś jest na tyle wydumane, że dobrze prezentuje się w kryminałach, to musi być podejrzane” (s. 217). A jednak takie zabawy są tylko dodatkiem, subtelną przyprawą, która nie zakłóca smaku porządnej kryminalnej powieści z – takim w sam raz – psychologicznym i społecznym odchyleniem. Nie ma udawania, że książki o Szackim to nie tylko (aż?) kryminały, lecz aż (tylko?) postmodernistyczne dekonstrukcje gatunku.
Dzięki dobrym proporcjom wątek społeczny nie brzmi zbyt dydaktycznie. Działa, ale nie zakłóca perwersyjnej przyjemności czytania o zbrodniach. Miłoszewski potrafi zresztą powiązać kwestię przemocy w rodzinie z kryzysem swojego bohatera. Szacki nigdy nie był postacią wyidealizowaną, ale zawsze miał pewną klasę. Można by mówić o nim słowami Świetlickiego z wiersza „Żegnaj laleczko 3”: „Nie będę miły. I nie będę słodki. / Będę wytrawny wytrwale” („Żegnaj, laleczko. Wiersze noir...” 2010: 29). W „Gniewie” (i w gniewie) Szacki staje się coraz bardziej świadomy rys na własnym wizerunku. Doskonale wypadają sceny, w których do głosu dochodzi „męski gen gotowości na przemoc wobec słabszych” (s. 393), a prokurator walczy z własnym podobieństwem do tych, których całe życie zwalczał. Miłoszewski sprytnie włącza się w dyskusję na temat męskości w świecie, gdzie na „maczyzm” nie ma już zgody, ale nie do wszystkich to jeszcze dotarło – a nawet nowocześni mężczyźni nie są pewni, czego się od nich oczekuje, więc zdarza im się wracać do zachowań wpajanych przez całe pokolenia. Pisarz potrafi pokazać tę kondycję dramatycznie, ale umie też bezlitośnie z niej zakpić: „Od jakiegoś czasu pił czarną kawę, bo wydawało mu się to bardziej męskie. Czuł się dobrze przy kasie. Czuł się rewelacyjnie przy ekspresie. Czuł się wspaniale, maszerując z kubkiem do stolika, nigdy nie nakrywał kawy wieczkiem, niech wszyscy wiedzą, że prawdziwi twardziele nie wstydzą się swojego wyboru. Przy stoliku czuł się podle, ponieważ nienawidził smaku czarnej kawy (...)” (s. 136).
Na tle wcześniejszych książek Miłoszewskiego „Gniew” sytuuje się chyba za „Ziarnem prawdy”. Finałowi serii – mimo warsztatowej sprawności i wciągającej fabuły (to naprawdę jedna z tych książek, które czyta się przez całą noc) – czegoś z mistrzowskiego klimatu poprzedniego tomu zabrakło. Równocześnie jest „Gniew” trochę bardziej wyważony niż „Uwikłanie” (a o wiele bardziej niż gatunkowo bliski horrorowi „Domofon”). Sporo tu zmian perspektyw rodem z „Bezcennego”, ale bez fabularnych szaleństw tej sensacyjnej powieści. Natomiast na tle współczesnych polskich kryminałów Miłoszewski to ekstraklasa. Jego kryminały są w duchu trochę skandynawskie (ale nie tak mroczne, często wręcz zabawne), trochę amerykańskie (ale nie tak niewiarygodne, często wręcz rozwiewające stworzone w Ameryce gatunkowe mity), trochę francuskie (i chyba w tę stronę pisarz idzie celowo, przyznając się nawet do takich inspiracji). Ale dzięki trafnym obserwacjom rzeczywistości to równocześnie opowieści bardzo polskie. Nie powinno dziwić, że przy tak precyzyjnym łączeniu treści uniwersalnych z polskim kolorytem właśnie książki Miłoszewskiego są ostatnio „towarem” eksportowym.
Autor zapowiada, że „Gniew” to dla niego koniec przygody z kryminałem. Trudno mieć do pisarza pretensje, że chce spróbować czegoś innego, ale wydaje się, że polska literatura popularna dużo na tym straci. Chociaż są powody, by wierzyć, że pisarz zrobi coś ciekawego w gatunku fantasy, to dobrych „fantastów” jest już w kraju sporo. A paru „kryminalnych” wysokiej klasy można wprawdzie znaleźć w odmianie retro (niedługo pewnie każde miasto będzie miało o sobie cykl w tym stylu), ale niełatwo o niesztampową kryminalną fabułę osadzą w Polsce dzisiejszej. Ale może tym bardziej warto się nacieszyć „Gniewem” – nieidealnym, ale bardzo dobrym zamknięciem serii? Wykorzystując przewrotnie ulubioną frazę jednego z bohaterów tej powieści, można z pełnym przekonaniem zarekomendować książkę Miłoszewskiego słowami: „To logiczny wybór”.
LITERATURA:
„Zygmunt Miłoszewski nie chce już pisać kryminałów. »Wyścig na najokrutniejsze zbrodnie trwa«” – rozmowa Katarzyny Nowakowskiej z Zygmuntem Miłoszewskim, http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,138589,16810220,Zygmunt_Miloszewski_nie_chce_juz_pisac_kryminalow_.html
„Żegnaj, laleczko. Wiersze noir. Z dodaniem legendarnej antologii »Długie pożegnanie. Tribute to Raymond Chandler«”. Red. Marcin Baran, Marcin Sendecki, Marcin Świetlicki. Kraków 2010.
Zygmunt Miłoszewski: „Gniew”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2014 [seria: Mroczna Seria].
„Zygmunt Miłoszewski nie chce już pisać kryminałów. »Wyścig na najokrutniejsze zbrodnie trwa«” – rozmowa Katarzyny Nowakowskiej z Zygmuntem Miłoszewskim, http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,138589,16810220,Zygmunt_Miloszewski_nie_chce_juz_pisac_kryminalow_.html
„Żegnaj, laleczko. Wiersze noir. Z dodaniem legendarnej antologii »Długie pożegnanie. Tribute to Raymond Chandler«”. Red. Marcin Baran, Marcin Sendecki, Marcin Świetlicki. Kraków 2010.
Zygmunt Miłoszewski: „Gniew”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2014 [seria: Mroczna Seria].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |