ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (262) / 2014

Krzysztof Grudnik,

CZARNO TO WIDZĘ (PAULINA SOŁOWIANIUK: 'JASNOWIDZ W SALONIE')

A A A
Absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, Paulina Sołowianiuk, która w 2011 roku zadebiutowała w wydawnictwie Iskry książką „Ta piękna mitomanka. O Izabeli Czajce-Stachowicz”, ponownie przenosi czytelników w czasy II Rzeczpospolitej – tym razem, by wprowadzić ich na salony pełne duchów i mediów z nimi rozmawiających. „Jasnowidz w salonie, czyli spirytyzm i paranormalność w Polsce międzywojennej” omawia dość szeroką skalę zjawisk paranormalnych, które cieszyły się ogromnym, a dziś w dużej mierze zapomnianym zainteresowaniem zarówno popularnej publiczności, jak i elit artystycznych i politycznych okresu międzywojnia.

Książka Sołowianiuk jest specyficzna w swojej formie. Chociaż elementy takie jak przypisy, bibliografia czy indeks sugerują naukowy charakter, pozycji tej daleko nawet do narracji popularnonaukowej. Brak w niej bowiem podstawowych definicji omawianych zagadnień. Właściwie czytelnik nie dowie się, czym jest spirytyzm, czym paranormalność, czym ezoteryka i w jakich relacjach względem siebie terminy te miałyby funkcjonować oraz w jaki sposób ewoluowały na przestrzeni XIX i XX wieku. Co więcej, odnieść można wrażenie, że sama autorka używa powyższych terminów w rozumieniu raczej popularnym, a nie naukowym. Częściowo wydaje się to zasadne, jeśli faktycznie zrezygnujemy z naukowych aspiracji lektury i uznamy ją za dzieło nieco może tabloidowe, którego zadaniem jest przybliżenie tematyki międzywojennego zainteresowania paranormalnością w sposób możliwie najbardziej sensacyjny i przez to atrakcyjny dla potencjalnego czytelnika. Bo rzeczywiście, historie opisane przez Sołowianiuk okazują się ciekawe, wciągające i dobrze napisane. Tyle tylko, że z ich anegdotycznego charakteru niewiele wynika.

„Jasnowidz w salonie” nie wnosi praktycznie nic nowego do wcześniejszego stanu wiedzy na temat, jaki podejmuje. Prześledźmy to na jednym tylko przykładzie. Autorka wspomina o epizodach z życia Władysława Reymonta, kiedy to późniejszy noblista nie tylko interesował się mediumizmem, nie tylko z zainteresowaniem brał udział w seansach, nie tylko uczestniczył w spotkaniach Towarzystwa Teozoficznego, ale sam odkrył w sobie mediumiczne zdolności i wyruszył w krótkie tournée w charakterze medium. Wszystkie te informacje znajdziemy w książkach Barbary Koc („Reymont. Opowieść biograficzna”) i Moniki Warneńskiej („Medium piszące”) oraz w tekstach Małgorzaty Walczak („Władysław Reymont o snach i spirytyzmie” w zbiorze „Inny Reymont”) oraz Adama Grzymały-Siedleckiego („Fantastyka żywota Reymontowego” w książce „Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim”). Problem w tym, że ci autorzy milkną w momencie, w którym Reymont wyjeżdża za granicę. Nie wiadomo, jak potoczyła się mediumiczna kariera autora „Chłopów”, choć możemy przypuszczać, że nie za dobrze, bo wrócił do Polski stosunkowo szybko. Co poszło nie tak? Tego nie wiemy i Paulina Sołowianiuk także nie przybliża nas do tej wiedzy ani o krok. Takich pożądanych nowości i uzupełnień w książce po prostu nie ma.

Bo też w „Jasnowidzu w salonie” bardzo często spotykamy informacje z drugiej ręki. Wszystko to już gdzieś było, gdzieś zostało opisane i omówione, więc czytelnik zorientowany w temacie raz za razem odczuwał będzie déjà vu. A jeśli dodać do tego częste i obszerne fragmenty z ówczesnej prasy czy pamiętników, to okazuje się, że praca autorki miała charakter raczej kompilacyjny i odautorskich refleksji znajdziemy tam niewiele. Zresztą książka objętościowo jest dość skromna, liczy raptem około 190 stron tekstu, przerywanego ponad 30 całostronicowymi ilustracjami (nie zawsze dobieranymi i umieszczanymi w sposób zasadny). Wzbudza zatem uzasadniony niedosyt, zwłaszcza że wszystkie te anegdoty, historie i plotki aż proszą się o jakiś komentarz.

Być może brak refleksyjności stanowi największy minus tej publikacji. Wiele zjawisk, nad którymi pochyla się Sołowianiuk, posiadało większe znaczenie w przeobrażeniach kulturowych niż tylko wzbudzanie chwilowych, ulotnych sensacji. Ezoteryczne ruchy końca XIX i pierwszej połowy XX wieku współbrzmiały z zachodzącymi wtedy przemianami cywilizacyjnymi. Sam spirytyzm stał się ruchem niesamowicie demokratycznym (każdy, niezależnie od urodzenia i zamożności, mógł nie tylko uczestniczyć w seansach, ale nawet zostać ich gwiazdą), a dopuszczenie kobiecych mediów do głosu posiadało charakter emancypacyjny (nie zapominajmy, że na czele Towarzystwa Teozoficznego stała mme Bławatska, kobieta przewodząca grupie mężczyzn!). I choć tego typu refleksje można mnożyć, są one praktycznie nieobecne na łamach „Jasnowidza w salonie”.

Ciekawym elementem okazuje się stanowisko autorki wobec przedmiotu narracji. Otóż często można odnieść wrażenie, że choć Sołowianiuk na łamach książki dyskredytuje wielu oszustów, to jednak równie wiele (jeśli nie więcej) informacji podaje bezkrytycznie. Stefan Ossowiecki, który jest bohaterem największej liczby anegdot i plotek przytaczanych przez autorkę, zajmuje tu szczególne miejsce. Paulina Sołowianiuk wydaje się wierzyć (lub bardzo chce wierzyć) w prawdziwość „cudów” dokonywanych przez Ossowieckiego. Jej brak sceptycyzmu wobec doniesień prasowych czy relacji pamiętnikarskich bywa zadziwiający. I choć nie można zarzucić pisarce propagowania spirytyzmu, to jej pozytywny stosunek do przedmiotu często się manifestuje. Szczególnie wyraźnie widać to w zakończeniu książki, gdzie autorka zestawia duchowość międzywojnia ze współczesnymi ruchami duchowości alternatywnej, pisząc: „Wobec przedwojennej duchowości (…) duchowość przełomu wieków XX i XXI jawi się jednak nie tylko jako silnie odkształcona i okaleczona, ale i wtórna. Nie czerpie ze źródeł, nie pyta o swoją zasadność, nie ma potrzeby autoweryfikowania i samodoskonalenia się. Spirytyzm i okultyzm zredukowano do roli zabawki, która poprzez urozmaicenie codziennego życia ma je uprzyjemnić, dużo rzadziej ulepszyć. Nie ma już miejsca na metafizykę, na dociekanie prawdy, próby odkrycia istoty człowieka, poszukiwanie sensu w skali mikro i makro” (s. 191). To dość dziwny, z pewnością zaś niesprawiedliwy osąd. O ile można go bronić w perspektywie kultury popularnej, która wszystko wchłania i przerabia na własną modłę, o tyle w duchowości powojennej obserwujemy przecież odrodzenie tradycji przedwojennych, starszych i poważniejszych niż paranormalne eksperymenty dwudziestolecia. Współczesna duchowość alternatywna, która radzi sobie z tym, co Max Weber określił mianem „odczarowania świata”, weszła w nowy paradygmat, nazwany przez Jerzego Prokopiuka paradygmatem wyobraźni. W jego obrębie zrezygnowano z (wyraźnych w spirytyzmie) prób unaukowienia zjawisk duchowych. Owo przemieszczenie nie jest jednak ani okaleczeniem, ani wtórnością. Wywodzi się z tendencji modernistycznych, na tle których to właśnie spirytyzm międzywojnia wydaje się odejściem od ezoterycznych tradycji na rzecz pozytywistycznych tendencji do mierzenia wszystkiego za pomocą szkiełka i oka.

„Jasnowidz w salonie, czyli spirytyzm i paranormalność w Polsce międzywojennej” to książka przyjemna w odbiorze, ciekawie napisana, lecz mało wnikliwa. Sensacyjna narracja ślizga się po powierzchni zjawisk, nie próbując specjalnie dotrzeć do ich istoty, umieścić w kontekście innym niż historyczny. Refleksji społecznych czy kulturowych jest tu jak na lekarstwo, a filozoficznych praktycznie brak. W tym sensie publikacja ta jest rozczarowująca. Być może trzeba nam jeszcze poczekać na opis polskiej duchowości międzywojennej okraszony refleksjami na miarę takich pisarzy jak Massimo Introvigne, Marco Pasi czy nawet Frances Yates. „Jasnowidz w salonie” może jedynie (i to chyba z powodzeniem) rozbudzać ciekawość przyszłych badaczy.
Paulina Sołowianiuk: „Jasnowidz w salonie, czyli spirytyzm i paranormalność w Polsce międzywojennej”. Wydawnictwo Iskry. Warszawa 2014.