GRA TAJEMNIC BEZ EMOCJI
A
A
A
Trzy lata temu Morten Tyldum nakręcił bardzo dobry i ciekawy film „Łowcy głów”. Teraz zapewnił sobie znacznie większy budżet, udział gwiazd i pasjonującą historię. Niestety, jego najnowsze dzieło, „Gra tajemnic”, jest ogromnym rozczarowaniem.
Alan Turing to człowiek, którego można kojarzyć z wieloma różnymi sprawami. Do najważniejszych z nich należą test Turinga, pozwalający odróżnić człowieka od maszyny, oraz duży udział w złamaniu Enigmy. To właśnie rozpracowywanie niezwykle skomplikowanej niemieckiej maszyny do szyfrowania jest głównym tematem filmu Tylduma.
Szkoda, że nie jedynym. Może samo „łamanie” Enigmy rzeczywiście nie było aż tak pasjonujące, żeby skupić się tylko na nim. W końcu sprowadza się to do mało filmowych aktywności, takich jak budowa specjalistycznej maszyny czy notowanie obliczeń na kartce papieru. Twórcy postanowili więc dodać sceny przedstawiające dzieciństwo oraz późniejsze losy protagonisty. Problem polega na tym, że sekwencje te wyglądają na doczepione na siłę – są zwyczajnie niepotrzebne i niewiele wnoszą do portretu Alana Turinga.
Pozornie jest to postać bardzo ciekawa. Genialny matematyk, całkowicie pozbawiony zdolności nawiązywania międzyludzkich relacji, traktuje innych jako balast, przeszkody na drodze do postawionego przez wojsko celu. Z tego powodu Turing jest samotnikiem, równie aroganckim, co w głębi nieszczęśliwym. Bohater ten jednak zbytnio przypomina Sheldona Coopera z serialu „Teoria wielkiego podrywu”. Jeśli da się go znosić, to tylko dzięki kolejnej bardzo dobrej roli Benedicta Cumberbatcha, któremu udaje się chociaż trochę uczłowieczyć Turinga i sprawić, że nie jest on tylko woskową figurą.
Niestety, tego samego nie można powiedzieć o innych postaciach. I nie chodzi tu nawet o jakość aktorstwa, ponieważ występom Keiry Knightley, Charlesa Dance’a czy Marka Stronga również niczego nie można zarzucić. A jednak ich bohaterowie są zwyczajnie płascy i nieciekawi. Duży wpływ mają na to informacyjne dialogi, które albo dokładnie opisują to, co i tak widzimy na ekranie, albo przypominają o rzeczach oczywistych. Jest w nich obecny, podobnie jak w całym filmie, patos – w którym nie byłoby zresztą nic złego, gdyby został użyty z głową.
Twórcy filmu bardzo starają się uzmysłowić widzowi, jak ważne i kluczowe dla historii świata było złamanie Enigmy. Robią to jednak w sposób tak zimny i wykalkulowany, że w efekcie ich dzieło pozbawione jest napięcia oraz emocji. Widz nie ma zbyt wielkiej możliwości zaangażowania się w oglądaną historię, która po pewnym czasie zaczyna po prostu nudzić i męczyć.
A przecież można sobie wyobrazić wspaniały, pasjonujący film dotyczący życia i działań Alana Turinga. Najprawdopodobniej jednak potrzebny byłby w tym celu lepszy reżyser i, przede wszystkim, lepszy scenariusz. „Gra tajemnic” to tymczasem film zwyczajnie słaby, zaś w naszym kraju przysłowiowym gwoździem do jego trumny może się okazać fakt, że o udziale Polaków w złamaniu Enigmy nie wspomina się w nim nawet słowem.
Alan Turing to człowiek, którego można kojarzyć z wieloma różnymi sprawami. Do najważniejszych z nich należą test Turinga, pozwalający odróżnić człowieka od maszyny, oraz duży udział w złamaniu Enigmy. To właśnie rozpracowywanie niezwykle skomplikowanej niemieckiej maszyny do szyfrowania jest głównym tematem filmu Tylduma.
Szkoda, że nie jedynym. Może samo „łamanie” Enigmy rzeczywiście nie było aż tak pasjonujące, żeby skupić się tylko na nim. W końcu sprowadza się to do mało filmowych aktywności, takich jak budowa specjalistycznej maszyny czy notowanie obliczeń na kartce papieru. Twórcy postanowili więc dodać sceny przedstawiające dzieciństwo oraz późniejsze losy protagonisty. Problem polega na tym, że sekwencje te wyglądają na doczepione na siłę – są zwyczajnie niepotrzebne i niewiele wnoszą do portretu Alana Turinga.
Pozornie jest to postać bardzo ciekawa. Genialny matematyk, całkowicie pozbawiony zdolności nawiązywania międzyludzkich relacji, traktuje innych jako balast, przeszkody na drodze do postawionego przez wojsko celu. Z tego powodu Turing jest samotnikiem, równie aroganckim, co w głębi nieszczęśliwym. Bohater ten jednak zbytnio przypomina Sheldona Coopera z serialu „Teoria wielkiego podrywu”. Jeśli da się go znosić, to tylko dzięki kolejnej bardzo dobrej roli Benedicta Cumberbatcha, któremu udaje się chociaż trochę uczłowieczyć Turinga i sprawić, że nie jest on tylko woskową figurą.
Niestety, tego samego nie można powiedzieć o innych postaciach. I nie chodzi tu nawet o jakość aktorstwa, ponieważ występom Keiry Knightley, Charlesa Dance’a czy Marka Stronga również niczego nie można zarzucić. A jednak ich bohaterowie są zwyczajnie płascy i nieciekawi. Duży wpływ mają na to informacyjne dialogi, które albo dokładnie opisują to, co i tak widzimy na ekranie, albo przypominają o rzeczach oczywistych. Jest w nich obecny, podobnie jak w całym filmie, patos – w którym nie byłoby zresztą nic złego, gdyby został użyty z głową.
Twórcy filmu bardzo starają się uzmysłowić widzowi, jak ważne i kluczowe dla historii świata było złamanie Enigmy. Robią to jednak w sposób tak zimny i wykalkulowany, że w efekcie ich dzieło pozbawione jest napięcia oraz emocji. Widz nie ma zbyt wielkiej możliwości zaangażowania się w oglądaną historię, która po pewnym czasie zaczyna po prostu nudzić i męczyć.
A przecież można sobie wyobrazić wspaniały, pasjonujący film dotyczący życia i działań Alana Turinga. Najprawdopodobniej jednak potrzebny byłby w tym celu lepszy reżyser i, przede wszystkim, lepszy scenariusz. „Gra tajemnic” to tymczasem film zwyczajnie słaby, zaś w naszym kraju przysłowiowym gwoździem do jego trumny może się okazać fakt, że o udziale Polaków w złamaniu Enigmy nie wspomina się w nim nawet słowem.
„Gra tajemnic” („The Imitation Game”). Reżyseria: Morten Tyldum. Scenariusz: Graham Moore. Obsada: Benedict Cumberbatch, Keira Knightley, Charles Dance, Mark Strong i in. Gatunek: dramat biograficzny. Produkcja: USA / Wielka Brytania 2014, 113 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |