CIAŁO W CIAŁO (MAREK SUSDORF: 'DZIENNIK ZNALEZIONY W BŁĘKICIE')
A
A
A
„Dziennik znaleziony w błękicie” jest pozycją, którą trudno jednoznacznie zakwalifikować. I formalnie, i interpretacyjnie. Na obu polach sprawia kłopoty, co niewątpliwie jest jej zaletą. Wydawać by się mogło, że ten krótki, ledwie dziewięćdziesięciostronicowy tekst da się łatwo i szybko przełknąć. Nic bardziej mylnego. Marek Susdorf proponuje nam lekturę, która ani nie będzie krótka, ani krzepiąca, ani też lekkostrawna. Jak się za chwilę okaże, te pokarmowe metafory nie są tutaj przypadkowe a intelektualne trawienie tekstu Susdorfa trwa jeszcze długo po zamknięciu okładek „Dziennika…”
Lektura „Dziennika znalezionego w błękicie” przypomniała mi ostatni esej „Szczelin istnienia” Jolanty Brach-Czainy. Na okładce ich wydania z 2006 roku wydawca umieścił następujący cytat z recenzji Marii Janion: „Myśl polska potrafi więc mówić o okrucieństwie poza moralistyką”. Nie chcę tutaj budować prostej paraleli, jakoby Marek Susdorf był jak Jolanta Brach-Czaina, tym bardziej podpisany niżej recenzent nie rości sobie porównań do Janion, w tej krótkiej uwadze znajduję jednak odniesienie, które pasuje także do prozy Susdorfa, a samą lekturową zbieżność rozumiem dwutorowo. Pierwsza kwestia to fakt, że rzeczywiście Susdorfowi, podobnie jak autorce „Błon istnienia”, udaje się zbudować tekst na temat fizycznego (i duchowego) okrucieństwa, który pozbawiony jest moralizatorskich didaskaliów. W przypadku krytyki religii – a tak „Dziennik znaleziony w błękicie” czytać chce Bożena Keff – jest to atut nie do przecenienia. Druga kwestia to już proste, indywidualne zestawienie lekturowe autora tego omówienia, który cielesność obrazowaną przez autora „Dziennika znalezionego w piekarniku” chce widzieć jako bliską czy pochodną kategorii mięsności opisanej przez filozofkę.
„Mięsność to kategoria odnosząca się do takich cech istnienia, które dane nam są bezpośrednio i uchwytne w samym akcie naszej obecności” (s. 162-163) – pisze Brach-Czaina. Tak pojmowanej obecności pragnie też bohater z gruntu nieistniejącego „Dziennika…”. Nieistniejącego formalnie – bo struktura książki Susdorfa ma z formą dziennika niewiele wspólnego. Nie są to kolejne, datowane, następujące po sobie wpisy. Zamiast tego mamy kilka impresji pisanych w pierwszej osobie. Każda z nich dotyczy przemieszczeń między płaszczyzną piwnicy domu rodziców głównego bohatera oraz tym, co znajduje się na zewnątrz: miastem oraz urzędem – miejscem pracy. Każdy z tych opisów wiąże się też z głęboką retrospekcją, w ramach której narrator przybliża nam motywację swojego działania. Nie ma tu dat, mamy kolejne, nakładające się na siebie kwietnie – miesiące jednoznacznie przywołujące Eliotowską jałowość (na ów trop mottem z Eliota naprowadza sam autor) oraz możliwość odrodzenia, zmartwychwstania. Tytułowy dziennik nie może też zaistnieć pozaformalnie, przecież melancholia, błękit jest nicością, tęsknotą za czymś, czego nie było. W tak pojętym błękicie nie da się niczego odnaleźć, podobnie jak w piekarniku, „Dziennik znaleziony w piekarniku” – to poprzedni tytuł Susdorfa. Ów dziennik musiałby spłonąć przed odnalezieniem. Ten z błękitu prawdopodobnie jest tylko projekcją utraty czegoś, co nie istniało. Brzmi to dość pokrętnie, ale jest łatwo weryfikowalne na poziomie fabuły, gdzie Młody więzi i zabija Starego, mszcząc się za niespełnioną miłość. To niespełnienie, ów brak, jest dla niego konstytutywny, co tylko odsłania przed nami jedną z możliwości interpretacji tej książki – lekturę Lacanowską.
„Mięsne jest to, co dane jest nam w życiu tak mocno, że aż drżymy, i czego nie możemy się zaprzeć” (s. 163) – kolejny cytat z Brach-Czainy. Wydaje się, że tego domaga się Mladi, który jak mantra powtarza, że chce ciała, nie duszy, że dusza go dusi. Ów fragment w tekście Susdorfa powtarza się jak psalmiczny czy refreniczny zaśpiew. Ciało nie konotuje tu jednak fizycznej miłości, fizycznego zbliżenia, wykorzystania kochanka, który nie był kochankiem. Nie idzie tu o spełnienie fizycznego homoseksualnego pożądania, które przez Kościół katolicki uznane będzie za czyn grzeszny i odłączone od duszy, którą można zbawić. To właśnie wydaje się jedną z większych zalet tej książki. Narrator nie pokazuje tutaj braku sprzeczności między homoseksualnym pożądaniem i religią katolicką, nie prosi o to, by Kościół pochylił się nad grzesznymi, by przeprowadził reformy lub się opamiętał. Homoseksualizm jest w dzienniku trzeciorzędnym tematem. Prawie przezroczystym, co w polskiej literaturze nie jest często spotykane. Doznania czy pragnienia Mladiego można zatem uniwersalizować, podobnie jak myśli i pragnienia głównego bohatera „Portretu trumiennego” Kuby Wojtaszczyka. W obu przypadkach homoseksualizm głównych bohaterów nie ma być cechą dystynktywną, budująca tożsamość bohaterów. To ważna literacka deklaracja. W tym momencie można zacząć dyskusję na temat uniwersalizowania bądź indywidualizowania prozy pisanej przez roczniki osiemdziesiąte. Jakby ich bohaterowie chcieli powiedzieć, że są już postemancypacyjni, także w przypadku kontrkultury gej/les.
Skoro nie o spełnienie fizyczne idzie Mladiemu, to o co? Z pewnością o inny sposób porozumienia. Na ten trop czytelników naprowadzają także odautorskie ślady, które zostawia Susdorf – słowa Helen Cixous o pisaniu ciałem, oraz dedykacja: „ojcu tej przypowieści – jej matka”. Owa dedykacja i motta oplatają dwustronicowe wprowadzenie do „Dziennika…”, które z kolei wydaje się swoistym testem dla wszystkich, którzy sięgną po tę książkę. Ilość powtórzeń, dookreśleń i orzeczeń zamiast rozjaśniać, zaciemnia wprowadzający przekaz, a cały ten dwustronicowy monolog brzmi jak słowa pretensjonalnego cierpiętnika, który za wszelką cenę, hiperbolicznie pragnie oddać swoje poczucie trwogi. W obliczu tego zawikłanego formalnie wstępu wspomniane motta (Eliot i Cixous) stanowią klucz interpretacyjny do całości.
Pozostała część „Dziennika…” – tekst główny – również jest wymagająca, jej forma jest już jednak spokojniejsza i niepoddana nadmiernej estetyzacji. Czyta się ją bez wysiłku spożytkowanego na przebijanie się przez spiętrzone i niewyraźne obrazy rysowane wyliczeniami orzeczeń i określeń. Wydaje się więc, że część właściwa ma być nagrodą dla tych, którzy przebrną przez te dwie strony dziwnego tekstu, jakby autor przeprowadzał test, wstępną selekcję – jeśli nie dajesz rady, jeśli jesteś tu przypadkiem i nie zajrzysz dalej, to reszta nie jest dla ciebie. Dziwna to forma egzaminu, bo to nie egzamin ze znajomości kulturowego intertekstu, a z percepcyjnych możliwości, czy raczej z możliwości przetrawienia formalnego naddatku. Kto zdoła się przezeń przegryźć, przejdzie przez kolejne płaszczyzny świata Mladiego, do piwnicy domu jego rodziców. Piwnica, a więc przestrzeń znajdująca się pod spodem, niewidoczna, służąca do przechowywania tego, co codziennie nieużyteczne, jest miejscem, w którym bohater dozna najgłębszych wrażeń. To tam dokona się przeistoczenie czy też misterium ciała, tam zostanie odegrana pasja, tam Młody zabija Starego. W ten sposób dokona się prosta odwrotność. Nie ojciec poświęca syna, ale to syn podniesie rękę na ojca. Nie ma w tym odkupienia, zadośćuczynienia czy zemsty. Tak samo jak nie było obietnicy miłości. Nie jest pewne, czy Mladi jest Chrystusem, a Starij starotestamentowym Ojcem, ta interpretacja idzie wbrew temu, co sugeruje opis zamieszczony na okładce „Dziennika…”, ten trop jest jednak frapujący, wektor okrucieństwa zostaje odwrócony, syn nie zostaje bierny, a ojciec staje się cielesny, przez co bliższy, możliwy. Jego ciało daje możliwość bycia z nim, dotyku, czucia, konfidencji. W tym momencie ponownie zajrzeć można do „Szczelin istnienia”: […] mięsność wiąże się z całkowitym odsłonięciem na doznania, jest to bowiem pewna postawa, w której przyjmujemy świat bez osłony, można by powiedzieć: bez skóry. Zezwalamy, by wrażenia zapadały w nas tak głęboko, jak one same mogą zapaść, nie natrafiając na żaden sprzeciw czy opór z naszej strony” (s. 164) pisze Brach-Czaina. W taki sposób chcę rozumieć działanie Mladiego, który w geście wyrwania się z błękitu zbliża się do ciała, parzy je, rani, rozcina, rozczłonkowuje, przypatruje się kolejnym wydzielinom, mięśniom, tkankom, nerwom, potwierdza istnienie swojego boga i swoje. Każdym kolejnym ruchem potwierdza obecność ciała, od którego wcześniej został odcięty i zredukowany do duszy. To ona, nie ciało, staje się źródłem cierpienia i osamotnienia, odcięcia od innych.
Pasja, którą w piwnicy rodzinnego domu urządza Mladi, jest swoistym regresem, złamaniem wszelkich zasad, wyjściem poza układ. Działaniem, które dobitnie pokazuje dotychczasowe schematy, wedle których postępował Mladi oraz wszyscy inni pracujący z nim w urzędzie. Według tej optyki ramy urzędu, religii czy patriarchatu skutecznie redukują człowieka i jego możliwości, uniemożliwiają także głębokie relacje oraz bliskość.
Jednak zejście do piwnicy rodzinnego domu pod nieobecność rodziców nie gwarantuje trwałej zmiany. Chwilowy karnawał utwierdza zastany porządek, jest czasem przyzwolenia na zmiany – do powrotu wspomnianych rodziców. Podobnie piwnica – przestrzeń ukryta pod domem, miejsce, gdzie nie zagląda nikt obcy. Tam Mladi może bezkarnie i bezpiecznie dokonać zbrodni przeciw bogu i duszy. Dopiero ostateczny gest wyniesienia ciała/mięsa z piwnicy oraz podzielenia się nim z innymi wydaje się znaczący w kontekście pozaindywidualnym, ów gest łatwo można przegapić, skupiając się na samej mięsności.
LITERATURA:
Jolanta Brach-Czaina: „Szczeliny istnienia”. Wydawnictwo eFKa. Kraków 2006.
Lektura „Dziennika znalezionego w błękicie” przypomniała mi ostatni esej „Szczelin istnienia” Jolanty Brach-Czainy. Na okładce ich wydania z 2006 roku wydawca umieścił następujący cytat z recenzji Marii Janion: „Myśl polska potrafi więc mówić o okrucieństwie poza moralistyką”. Nie chcę tutaj budować prostej paraleli, jakoby Marek Susdorf był jak Jolanta Brach-Czaina, tym bardziej podpisany niżej recenzent nie rości sobie porównań do Janion, w tej krótkiej uwadze znajduję jednak odniesienie, które pasuje także do prozy Susdorfa, a samą lekturową zbieżność rozumiem dwutorowo. Pierwsza kwestia to fakt, że rzeczywiście Susdorfowi, podobnie jak autorce „Błon istnienia”, udaje się zbudować tekst na temat fizycznego (i duchowego) okrucieństwa, który pozbawiony jest moralizatorskich didaskaliów. W przypadku krytyki religii – a tak „Dziennik znaleziony w błękicie” czytać chce Bożena Keff – jest to atut nie do przecenienia. Druga kwestia to już proste, indywidualne zestawienie lekturowe autora tego omówienia, który cielesność obrazowaną przez autora „Dziennika znalezionego w piekarniku” chce widzieć jako bliską czy pochodną kategorii mięsności opisanej przez filozofkę.
„Mięsność to kategoria odnosząca się do takich cech istnienia, które dane nam są bezpośrednio i uchwytne w samym akcie naszej obecności” (s. 162-163) – pisze Brach-Czaina. Tak pojmowanej obecności pragnie też bohater z gruntu nieistniejącego „Dziennika…”. Nieistniejącego formalnie – bo struktura książki Susdorfa ma z formą dziennika niewiele wspólnego. Nie są to kolejne, datowane, następujące po sobie wpisy. Zamiast tego mamy kilka impresji pisanych w pierwszej osobie. Każda z nich dotyczy przemieszczeń między płaszczyzną piwnicy domu rodziców głównego bohatera oraz tym, co znajduje się na zewnątrz: miastem oraz urzędem – miejscem pracy. Każdy z tych opisów wiąże się też z głęboką retrospekcją, w ramach której narrator przybliża nam motywację swojego działania. Nie ma tu dat, mamy kolejne, nakładające się na siebie kwietnie – miesiące jednoznacznie przywołujące Eliotowską jałowość (na ów trop mottem z Eliota naprowadza sam autor) oraz możliwość odrodzenia, zmartwychwstania. Tytułowy dziennik nie może też zaistnieć pozaformalnie, przecież melancholia, błękit jest nicością, tęsknotą za czymś, czego nie było. W tak pojętym błękicie nie da się niczego odnaleźć, podobnie jak w piekarniku, „Dziennik znaleziony w piekarniku” – to poprzedni tytuł Susdorfa. Ów dziennik musiałby spłonąć przed odnalezieniem. Ten z błękitu prawdopodobnie jest tylko projekcją utraty czegoś, co nie istniało. Brzmi to dość pokrętnie, ale jest łatwo weryfikowalne na poziomie fabuły, gdzie Młody więzi i zabija Starego, mszcząc się za niespełnioną miłość. To niespełnienie, ów brak, jest dla niego konstytutywny, co tylko odsłania przed nami jedną z możliwości interpretacji tej książki – lekturę Lacanowską.
„Mięsne jest to, co dane jest nam w życiu tak mocno, że aż drżymy, i czego nie możemy się zaprzeć” (s. 163) – kolejny cytat z Brach-Czainy. Wydaje się, że tego domaga się Mladi, który jak mantra powtarza, że chce ciała, nie duszy, że dusza go dusi. Ów fragment w tekście Susdorfa powtarza się jak psalmiczny czy refreniczny zaśpiew. Ciało nie konotuje tu jednak fizycznej miłości, fizycznego zbliżenia, wykorzystania kochanka, który nie był kochankiem. Nie idzie tu o spełnienie fizycznego homoseksualnego pożądania, które przez Kościół katolicki uznane będzie za czyn grzeszny i odłączone od duszy, którą można zbawić. To właśnie wydaje się jedną z większych zalet tej książki. Narrator nie pokazuje tutaj braku sprzeczności między homoseksualnym pożądaniem i religią katolicką, nie prosi o to, by Kościół pochylił się nad grzesznymi, by przeprowadził reformy lub się opamiętał. Homoseksualizm jest w dzienniku trzeciorzędnym tematem. Prawie przezroczystym, co w polskiej literaturze nie jest często spotykane. Doznania czy pragnienia Mladiego można zatem uniwersalizować, podobnie jak myśli i pragnienia głównego bohatera „Portretu trumiennego” Kuby Wojtaszczyka. W obu przypadkach homoseksualizm głównych bohaterów nie ma być cechą dystynktywną, budująca tożsamość bohaterów. To ważna literacka deklaracja. W tym momencie można zacząć dyskusję na temat uniwersalizowania bądź indywidualizowania prozy pisanej przez roczniki osiemdziesiąte. Jakby ich bohaterowie chcieli powiedzieć, że są już postemancypacyjni, także w przypadku kontrkultury gej/les.
Skoro nie o spełnienie fizyczne idzie Mladiemu, to o co? Z pewnością o inny sposób porozumienia. Na ten trop czytelników naprowadzają także odautorskie ślady, które zostawia Susdorf – słowa Helen Cixous o pisaniu ciałem, oraz dedykacja: „ojcu tej przypowieści – jej matka”. Owa dedykacja i motta oplatają dwustronicowe wprowadzenie do „Dziennika…”, które z kolei wydaje się swoistym testem dla wszystkich, którzy sięgną po tę książkę. Ilość powtórzeń, dookreśleń i orzeczeń zamiast rozjaśniać, zaciemnia wprowadzający przekaz, a cały ten dwustronicowy monolog brzmi jak słowa pretensjonalnego cierpiętnika, który za wszelką cenę, hiperbolicznie pragnie oddać swoje poczucie trwogi. W obliczu tego zawikłanego formalnie wstępu wspomniane motta (Eliot i Cixous) stanowią klucz interpretacyjny do całości.
Pozostała część „Dziennika…” – tekst główny – również jest wymagająca, jej forma jest już jednak spokojniejsza i niepoddana nadmiernej estetyzacji. Czyta się ją bez wysiłku spożytkowanego na przebijanie się przez spiętrzone i niewyraźne obrazy rysowane wyliczeniami orzeczeń i określeń. Wydaje się więc, że część właściwa ma być nagrodą dla tych, którzy przebrną przez te dwie strony dziwnego tekstu, jakby autor przeprowadzał test, wstępną selekcję – jeśli nie dajesz rady, jeśli jesteś tu przypadkiem i nie zajrzysz dalej, to reszta nie jest dla ciebie. Dziwna to forma egzaminu, bo to nie egzamin ze znajomości kulturowego intertekstu, a z percepcyjnych możliwości, czy raczej z możliwości przetrawienia formalnego naddatku. Kto zdoła się przezeń przegryźć, przejdzie przez kolejne płaszczyzny świata Mladiego, do piwnicy domu jego rodziców. Piwnica, a więc przestrzeń znajdująca się pod spodem, niewidoczna, służąca do przechowywania tego, co codziennie nieużyteczne, jest miejscem, w którym bohater dozna najgłębszych wrażeń. To tam dokona się przeistoczenie czy też misterium ciała, tam zostanie odegrana pasja, tam Młody zabija Starego. W ten sposób dokona się prosta odwrotność. Nie ojciec poświęca syna, ale to syn podniesie rękę na ojca. Nie ma w tym odkupienia, zadośćuczynienia czy zemsty. Tak samo jak nie było obietnicy miłości. Nie jest pewne, czy Mladi jest Chrystusem, a Starij starotestamentowym Ojcem, ta interpretacja idzie wbrew temu, co sugeruje opis zamieszczony na okładce „Dziennika…”, ten trop jest jednak frapujący, wektor okrucieństwa zostaje odwrócony, syn nie zostaje bierny, a ojciec staje się cielesny, przez co bliższy, możliwy. Jego ciało daje możliwość bycia z nim, dotyku, czucia, konfidencji. W tym momencie ponownie zajrzeć można do „Szczelin istnienia”: […] mięsność wiąże się z całkowitym odsłonięciem na doznania, jest to bowiem pewna postawa, w której przyjmujemy świat bez osłony, można by powiedzieć: bez skóry. Zezwalamy, by wrażenia zapadały w nas tak głęboko, jak one same mogą zapaść, nie natrafiając na żaden sprzeciw czy opór z naszej strony” (s. 164) pisze Brach-Czaina. W taki sposób chcę rozumieć działanie Mladiego, który w geście wyrwania się z błękitu zbliża się do ciała, parzy je, rani, rozcina, rozczłonkowuje, przypatruje się kolejnym wydzielinom, mięśniom, tkankom, nerwom, potwierdza istnienie swojego boga i swoje. Każdym kolejnym ruchem potwierdza obecność ciała, od którego wcześniej został odcięty i zredukowany do duszy. To ona, nie ciało, staje się źródłem cierpienia i osamotnienia, odcięcia od innych.
Pasja, którą w piwnicy rodzinnego domu urządza Mladi, jest swoistym regresem, złamaniem wszelkich zasad, wyjściem poza układ. Działaniem, które dobitnie pokazuje dotychczasowe schematy, wedle których postępował Mladi oraz wszyscy inni pracujący z nim w urzędzie. Według tej optyki ramy urzędu, religii czy patriarchatu skutecznie redukują człowieka i jego możliwości, uniemożliwiają także głębokie relacje oraz bliskość.
Jednak zejście do piwnicy rodzinnego domu pod nieobecność rodziców nie gwarantuje trwałej zmiany. Chwilowy karnawał utwierdza zastany porządek, jest czasem przyzwolenia na zmiany – do powrotu wspomnianych rodziców. Podobnie piwnica – przestrzeń ukryta pod domem, miejsce, gdzie nie zagląda nikt obcy. Tam Mladi może bezkarnie i bezpiecznie dokonać zbrodni przeciw bogu i duszy. Dopiero ostateczny gest wyniesienia ciała/mięsa z piwnicy oraz podzielenia się nim z innymi wydaje się znaczący w kontekście pozaindywidualnym, ów gest łatwo można przegapić, skupiając się na samej mięsności.
LITERATURA:
Jolanta Brach-Czaina: „Szczeliny istnienia”. Wydawnictwo eFKa. Kraków 2006.
Marek Susdorf: „Dziennik znaleziony w błękicie”. Nowy Świat. Warszawa 2014.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |