ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (69) / 2006

Miłka O. Malzahn,

RENATA PRZEMYK

A A A
„Unikat”. Sony BMG, 2006.
Premiera była w marcu, ale to bardziej jesienny niż wiosenny krążek. Może nawet jest bardziej zimowy? Zresztą, kto pamięta wiosenne premiery? A o „Unikacie” pamiętać warto choćby dlatego, że będzie się przewijać w podsumowujących rok rankingach. Oby! Nie, nie jest to wiekopomna, absolutnie genialna płyta, ale w swojej przestrzeni brzmieniowej –
nie ma wielkiej konkurencji.

Dla Renaty Przemyk, na naszym rynku muzycznym, naprawdę – nie ma konkurencji. Artystka jest dostatecznie charakterystyczna i konsekwentna, aby kwestia ją omijała. Na swój sposób jest unikalna, nic dziwnego, że ostatnią swoją (dziewiątą) płytę zatytułowała skromnie – „Unikat”. Charakterystycznym, jakby przyduszonym głosem opowiada tu swoje – nieswoje historie. Słowa, tradycyjnie już, napisała Anna Saraniecka, muzykę skomponowała sama śpiewająca. Po włożeniu płyty do odtwarzacza można się spodziewać zbliżeń międzyplanetarnych („Zona”, 1) i kilku okołotematycznych piosenek. Wyjątkowo ciekawe są jednak nie opowieści, ale fakt, że Przemyk ma taki styl: gdy śpiewa, wydaje się, że robi to „w wołaczu” (i w dopełniaczu). Ma jedyny w swoim rodzaju, zdecydowany i niepodrabialny system podawania słów i dźwięków. Nawet, gdy ma być liryczna – słychać w tej liryce pewną przewrotność. Oczywiście jest to osobiste odczucie, które bardzo cenię, bo dzięki temu uważam Renatę Przemyk za piosenkarkę bezkompromisową oraz za
kobietę konkretną.

Konkretnie uprzedzę – nie warto szukać porównań „Unikatu” do wytworów zagranicznych, poruszających się po podobnych przestrzeniach brzmieniowych. To może wprawdzie mieć sens organizacyjny w prywatnych płytotekach, ale często psuje muzyczną przyjemność. W każdym razie, w Polsce, nikt nie gra tak jak ona i nikt tak nie śpiewa. Inne konkrety: na Unikacie jest trochę elektroniki, są żywe instrumenty, które dobrze sobie radzą, jest w ogóle dużo dźwięków. Tło – przebogate, chórki powplatane w melodie jak w warkocze. Płytę wypełnia 14 kompozycji, zarejestrowanych w krakowskim studiu Spot. Wokalistka sama nadała brzmienie piosenkom, w programowaniu elektroniki brał udział Maciej Werk, z którym współpracowała wcześniej. Zestaw pomysłów muzycznych jest fajny. Na przykład drugi utwór („Gites”) jest całkiem popowy. Nawet czas, 3.28 – wyraziście wielce radiowo-populistyczny, ale tekst jest metaforyczny i średnio nadaje się na przebój. „Gites” przebojem się nie stało i chyba ten los nie grozi żadnej z „unikatowych” piosenek. Na szczęście. Chociaż... Czwarty utwór ładnie balansuje na granicy rocka, głos wokalistki jest bardzo blisko słuchacza, a pytanie na intro brzmi: „a co to da”? Mocna rzecz. Prawdę mówiąc – Kasią Nosowską tu pachnie, ale ładnie pachnie, bo i bezpośredniość i zduszenie w gardle, wydają się być szczere.
Z wokalem u Przemyk to szalenie intrygująca sprawa – w jej piosenkach melodia wisi bowiem na granicy fałszu. To trudna szuka, utrzymanie takiego poziomu, by jednak nie fałszować. Fascynująca rzecz dla ucha. I tutaj (na „Unikacie”) wokal wisi sobie w ciemnobarwnych klimatach. Słychać piękne melodie w mrocznym opakowaniu, raczej nieskoczne, a teksty cieszą bezpośrednim potraktowaniem różnych ludzkich uczuć (patrz „Finito”. Dodam jeszcze, że to egzystencjalna płyta, co znaczy: są pytania, są odpowiedzi, są losy porozumień i nieporozumień ludzkich, są obrazy poetyckie i życiowe rady, na przykład: „skoro można kogoś olać, po co przed nim chować się”.
Voila! Nic dodać!

Poradom towarzyszą i przyjemne gitary akustyczne, i nagłe smyczki oraz rozbudowania dźwiękowe pasujące do patetycznego podawania treści. Zanim jednak do ostatniej z treściwych piosenek się zwrócę przypomnę, że każda płyta Renaty Przemyk różni się od poprzedniej. Na każdej nieodmiennie pojawia się akordeon, instrument, do którego piosenkarka ma ewidentną słabość. Fachowcy zgodnie twierdzą, że trudno jednoznacznie określić twórczość muzyczną artystki – ani to rock, ani piosenka poetycka, ani alternatywa. Artystka nazywa swoją twórczość wiecznym poszukiwaniem brzmień, wzruszeń i klimatów do niczego przedtem niepodobnych. Wprawdzie kilka podobnych by się znalazło, ale po co – skoro to co jest – jest dobre? Nie ma co szukać! Renata Przemyk wydaje albumy od 1992 roku, więc wie co robi! Większość spośród nich uzyskało status złotej płyty. Rok temu (2005) wyszło DVD z teledyskami i wywiadem. Większość jej płyt uzyskało status złotych (sprzedaż ponad 50.000), były nominowane i nagradzane, przeważnie za indywidualność artystyczną. Skondensowanej indywidualności na ostatniej płycie nie braknie, bo też piosenkarka potrafi zaśpiewać fado, które nie jest fado, ale w sumie – jest fado! Ostania z piosenek „Unikatu” – „Fado” właśnie – to godny finał, w klasycznym sensie. Pewna łzawość śpiewanej historii i fakt, że mowa jest (tak jakby) o niespełnionej miłości, i to, że do kawałka pasuje czarna sukienka i szal – tworzą fado. Ostateczny akord.

Zatem – słuchanie „Unikatu” polecam, szczególnie w stanach lekkiego, melancholijnego gniewu, gdy dobrze jest o życiu pomyśleć troszeczkę, porady poszukać albo tupnąć nogą, pokrzyczeć, ewentualnie - pobujać się na dobranoc. To tyle.

Renata Przemyk w jesiennej w trasie: 4.11.06 – Opole (MOK); 5.11.06 – Tychy (Teatr Mały) duży skład, support The Dolls; 9.11.06 – Radomsko (MDK); 10.11.06 – Braniewo; 11.11.06 – Elbląg (Światowid); 16.11.06 – Warszawa (Klub Karuzela); 17.11.06 – Biała Podlaska (Muzyczna Apteka); 18.11.06 – Białystok (Klub Gwint); 19.11.06 – Lublin (Dyszon); 21.11.06 – Katowice (Klub Arkada); 27 lub 28.11.06 – Poznań (Blue Note).