WARSZAWA BIAŁA OD KOKAINY (JAKUB ŻULCZYK: 'ŚLEPNĄC OD ŚWIATEŁ')
A
A
A
Gramatyka bestselleru
„Ślepnąc od świateł” Jakuba Żulczyka to jedna z głośniejszych książek drugiej połowy ubiegłego roku. Królowała w Top 10 Empiku, Matrasach i innych księgarniach, w kolorowych czasopismach i na blogach. Żulczyk znów „zaromansował” z kolorową prasą, udzielając licznych wywiadów, tym razem dotyczących nie showbiznesu (jak miało to miejsce wcześniej), ale warsztatu pisania, inspiracji i dalszych książek – jak na uznanego twórcę przystało. Można więc mówić o sukcesie medialnym i czytelniczym, a co w tym wszystkim zaskakujące – powieść trzyma poziom.
Może to dobry moment, żeby zastanowić się nad popularnością tej książki? Bo z pozoru mamy dość banalną, niemalże filmową historię: młodego chłopaka z dobrego domu, słoika z Olsztyna, który postanowił oszukać system i zamiast etatu w korporacji, mieszkania na kredyt i samochodu z leasingu wybiera handel narkotykami. I w tym momencie powieść mogłaby popłynąć w stronę narracji znanej np. z wyznań Masy (Artur Górski: „Masa o pieniądzach polskiej mafii”. Warszawa 2014). I chociaż „Ślepnąć od świateł” uzupełniają opisy narkotykowego półświatka, cel powieści jest inny. Jacka od pozostałych dilerów, jakby wyjętych z narracji Masy, wyróżnia bardzo metodyczne podejście do biznesu. Prowadzi go skrupulatnie, umiejętnie ukrywa swoją działalność, każdy ruch ma pod kontrolą. Sam nie bierze, a na pokuszenie wodzi warszawkę – celebrytów, pracowników korpo, hipsterów z Placu Zbawiciela i wilanowskie panie domu. Jacek dnie przesypia w swoim luksusowym apartamencie, w nocy zaś jeździ po Warszawie i sprzedaje kokainę. Spotkania z klientami i z osobami przypadkowymi stają się pretekstem do rozważań przyjmujących formę monologów. Jacek ma dużo do opowiedzenia na temat rzeczywistości, jego uwagi są trafne, czasem dowcipne, a czasem przepełnione goryczą. Żulczyk balansuje pomiędzy stereotypem a pogłębionym opisem jednostki. W kilku zdaniach potrafi naszkicować sylwetkę serialowej celebrytki, blogerki, junior brand managera, dilera heroiny i innych mieszkańców warszawki. Jednak Jacek, niemalże uzależniony od monologowania i opisywania rzeczywistości, prawie bohater wszechwiedzący, niczym Sherlock Holmes potrafi dzięki kilku spojrzeniom odkryć największe sekrety i historie napotkanych osób, podkreślając indywidualność każdego z napotkanych. Dzięki pierwszoosobowej narracji bohater zdaje się posiadać całkowitą kontrolę nad miastem. Opowiada tak, jakby znał każdego, odpowiedzi na wszystkie pytania i zasady rządzące światem, włącznie z najważniejszą – nie ma realniejszego zajęcia, niż sprzedaż kokainy. Kokaina napędza Warszawę, jest więc prawdziwsza, niż wszystkie dobra niematerialne wytwarzane w szklanych biurowcach. Bohater znalazł dla siebie niszę, bo tylko chłopiec z dobrego domu może być doskonałym dilerem dla gwiazd telewizji i ludzi z wyższych sfer. Poznajemy Jacka jako zgorzkniałego chłopaka, który ma kontrolę nad wszystkim. Jak można się spodziewać, cały haczyk „Ślepnąc od świateł” polega właśnie na tym, że na pewnym etapie plany Jacka zaczynają się sypać, jego kontrola i zmysł obserwacji okazują się złudne, inteligencji bliżej do daleko posuniętej arogancji, a kłopoty zaczynają się zagęszczać.
Zatrzymajmy się przez chwilę na wątku narkotykowym. Jest on przedstawiony w powieści w dość interesujący sposób. Z jednej strony kokaina napędza miasto i całą akcję, ale trudno nazwać „Ślepnąc od świateł” „prozą narkotykową”. Nie znajdziemy tu fragmentów poświęconych wizjom i fantazjom wywołanych działaniem narkotyków. Gdy Jacek widzi fantastyczne stwory, świat snu miesza się z rzeczywistością, to równie mocno jest za to odpowiedzialny brak snu, załamanie nerwowe, jak i narkotyki, chociaż dwa powyższe czynniki są raczej ważniejsze. Kokaina traktowana jest tu jako waluta, środek płatniczy, napędzający maszynerię miasta olej. A z drugiej strony mamy malowniczo przedstawiony narkotykowy półświatek: dilerów, handlarzy i większe szychy. Ci, w przeciwieństwie do modnej warszawki, mają gdzieś trendy, kulturę i zasady społeczne. „Ślepnąc od świateł” jest pełne opisów przemocy, ulic, w które lepiej się nie zapuszczać i barów, gdzie spotyka się z handlarzami skorumpowana policja lub gdzie prane są brudne pieniądze. Jacek jest ponad tym, pozornie tylko ociera się o narko-rzeczywistość, ale i tak powieść skonstruowana jest w taki sposób, aby niezapoznany z szarą strefą czytelnik dostał wypieków od nadmiaru krwi, seksu i dehumanizacji. Ostatecznie jednak okazuje się, że „Ślepnąc od świateł” jest mocną powieścią moralizatorską. Bohater przez handel narkotykami wpada w poważne problemy i nawet jego umiejętność dedukcji nie jest w stanie go uratować. Błyskotliwe komentarze okazują się bezużyteczne, umiejętność łączenia powodów i skutków tylko pozorna, a macki mafii sięgają naprawdę daleko. Jego świat się sypie, a lista wykroczeń, za jakie zostanie potępiony, jest długa: brak szacunku wobec innych (a szczególnie bliskich), głód pieniędzy, arogancja. Trudno stwierdzić, czy powyższe jest powodem lub skutkiem, dla którego zajmuje się narkotykami, jednak pod koniec każdy czytelnik będzie trwał w przekonaniu, że mafia jest straszna, narkotyki niszczą ludzi, a za swoje błędy trzeba płacić. Czyli wszystko po staremu.
Warto się więc zastanowić, dlaczego powieść wzbudziła tak duże zainteresowanie. Powodów jest kilka. Zacznijmy od opisu warszawki – nie trzeba mieszkać w stolicy, aby odnaleźć się w przedstawiony portretach typowych mieszkańców wielkich miast. „Ślepnąc od świateł” jest z jednocześnie próbą opisu i gorzką satyrą. Pojawiają się osoby jakby skądś znane (prowadzący show przypominający Kubę Wojewódzkiego i szafiarka-córka premiera), żyjące w tej samej rzeczywistości, co handlarze narkotyków i zabójcy, miejsca, które odwiedzają wszyscy. Raz elegancka impreza branży kreatywnej, później łamanie rąk i wybijanie zębów.
Po drugie – język. Mała próbka: „Jest typem człowieka, o którym nie potrafię powiedzieć, czy jest fabrycznym durniem, czy zgłupiał po drodze. Wszystko jest w nim skretyniałe i uszkodzone, wygląda jak postać, która ma parodiować jakiś typ człowieka w polskim serialu telewizyjnym, pracownika agencji reklamowej albo operatora, ale ta parodia jest nieśmieszna. Chce wyglądać dobrze, ale jest źle ubrany i uczesany, źle mówi, zachowuje się nie tak jak trzeba. To mogłoby przekonać kobietę spod Przemyśla, która wysyła przepisy na pastę z podrobów do pisma »Przyślij przepis«, a w sobotnie wieczory ogląda maratony kabaretowe. Ale dla mnie, dla ludzi stąd, coś się nie zgadza” (Kindle Locations 744-748).
Żulczyk, jak w cytacie powyżej, szkicuje wyraziste opisy za pomocą kilku zdań. Sięga zarówno po zrozumiałe dla każdego kody kulturowe (czasopismo „Przyślij przypis” i maratony kabaretowe) i nieco mniej oczywiste (np. „człowiek, który wygląda jak postać, która ma parodiować jakiś typ człowieka w polskim serialu” odnosi się do teorii symulakrów Jeana Baudrillarda). Poza tym dosadny język i niebanalne metafory. Dzięki temu proza Żulczyka może odpowiadać wymagającemu czytelnikowi (który poczuje się dopieszczony możliwością interpretowania), jak i osobom, które po książki nie sięgają za często.
Po trzecie – „Ślepnąc od świateł” nie ma ambicji artystycznych. Prosty język, prosta akcja, wątki powieściowe znane z innych tekstów kultury. Możemy czytać „Ślepnąc od świateł” w kontekście współczesnej Odysei, prozy pokoleniowej rozczarowanych życiem trzydziestolatków, szukać inspiracji tekstami Marka Hłasko i kryminałem noir. Ale istotnym kontekstem jest też kino amerykańskie, ze wszystkimi opowieściami o z pozoru dobrym chłopaku, który wplątał się w gangsterską aferę. Jest to tekst, który zadowoli szeroką grupę czytelników, dodatkowo ekscytując lekko skandalizującą tematyką. A na rynku wciąż brakuje, pomimo zalewu nowych tytułów, dobrze napisanych powieści, które niekoniecznie wymagają oczytania i znajomości najważniejszych nurtów literackich i gatunków. Z dobrze skonstruowaną akcją, żywym językiem, intrygującą tematyką. Które w międzyczasie opowiedzą coś o naszej rzeczywistości. Żulczyk daje nam całkiem niezłą powieść. I byłoby dobrze, gdyby każdy bestseller był tak skonstruowany.
Może to dobry moment, żeby zastanowić się nad popularnością tej książki? Bo z pozoru mamy dość banalną, niemalże filmową historię: młodego chłopaka z dobrego domu, słoika z Olsztyna, który postanowił oszukać system i zamiast etatu w korporacji, mieszkania na kredyt i samochodu z leasingu wybiera handel narkotykami. I w tym momencie powieść mogłaby popłynąć w stronę narracji znanej np. z wyznań Masy (Artur Górski: „Masa o pieniądzach polskiej mafii”. Warszawa 2014). I chociaż „Ślepnąć od świateł” uzupełniają opisy narkotykowego półświatka, cel powieści jest inny. Jacka od pozostałych dilerów, jakby wyjętych z narracji Masy, wyróżnia bardzo metodyczne podejście do biznesu. Prowadzi go skrupulatnie, umiejętnie ukrywa swoją działalność, każdy ruch ma pod kontrolą. Sam nie bierze, a na pokuszenie wodzi warszawkę – celebrytów, pracowników korpo, hipsterów z Placu Zbawiciela i wilanowskie panie domu. Jacek dnie przesypia w swoim luksusowym apartamencie, w nocy zaś jeździ po Warszawie i sprzedaje kokainę. Spotkania z klientami i z osobami przypadkowymi stają się pretekstem do rozważań przyjmujących formę monologów. Jacek ma dużo do opowiedzenia na temat rzeczywistości, jego uwagi są trafne, czasem dowcipne, a czasem przepełnione goryczą. Żulczyk balansuje pomiędzy stereotypem a pogłębionym opisem jednostki. W kilku zdaniach potrafi naszkicować sylwetkę serialowej celebrytki, blogerki, junior brand managera, dilera heroiny i innych mieszkańców warszawki. Jednak Jacek, niemalże uzależniony od monologowania i opisywania rzeczywistości, prawie bohater wszechwiedzący, niczym Sherlock Holmes potrafi dzięki kilku spojrzeniom odkryć największe sekrety i historie napotkanych osób, podkreślając indywidualność każdego z napotkanych. Dzięki pierwszoosobowej narracji bohater zdaje się posiadać całkowitą kontrolę nad miastem. Opowiada tak, jakby znał każdego, odpowiedzi na wszystkie pytania i zasady rządzące światem, włącznie z najważniejszą – nie ma realniejszego zajęcia, niż sprzedaż kokainy. Kokaina napędza Warszawę, jest więc prawdziwsza, niż wszystkie dobra niematerialne wytwarzane w szklanych biurowcach. Bohater znalazł dla siebie niszę, bo tylko chłopiec z dobrego domu może być doskonałym dilerem dla gwiazd telewizji i ludzi z wyższych sfer. Poznajemy Jacka jako zgorzkniałego chłopaka, który ma kontrolę nad wszystkim. Jak można się spodziewać, cały haczyk „Ślepnąc od świateł” polega właśnie na tym, że na pewnym etapie plany Jacka zaczynają się sypać, jego kontrola i zmysł obserwacji okazują się złudne, inteligencji bliżej do daleko posuniętej arogancji, a kłopoty zaczynają się zagęszczać.
Zatrzymajmy się przez chwilę na wątku narkotykowym. Jest on przedstawiony w powieści w dość interesujący sposób. Z jednej strony kokaina napędza miasto i całą akcję, ale trudno nazwać „Ślepnąc od świateł” „prozą narkotykową”. Nie znajdziemy tu fragmentów poświęconych wizjom i fantazjom wywołanych działaniem narkotyków. Gdy Jacek widzi fantastyczne stwory, świat snu miesza się z rzeczywistością, to równie mocno jest za to odpowiedzialny brak snu, załamanie nerwowe, jak i narkotyki, chociaż dwa powyższe czynniki są raczej ważniejsze. Kokaina traktowana jest tu jako waluta, środek płatniczy, napędzający maszynerię miasta olej. A z drugiej strony mamy malowniczo przedstawiony narkotykowy półświatek: dilerów, handlarzy i większe szychy. Ci, w przeciwieństwie do modnej warszawki, mają gdzieś trendy, kulturę i zasady społeczne. „Ślepnąc od świateł” jest pełne opisów przemocy, ulic, w które lepiej się nie zapuszczać i barów, gdzie spotyka się z handlarzami skorumpowana policja lub gdzie prane są brudne pieniądze. Jacek jest ponad tym, pozornie tylko ociera się o narko-rzeczywistość, ale i tak powieść skonstruowana jest w taki sposób, aby niezapoznany z szarą strefą czytelnik dostał wypieków od nadmiaru krwi, seksu i dehumanizacji. Ostatecznie jednak okazuje się, że „Ślepnąc od świateł” jest mocną powieścią moralizatorską. Bohater przez handel narkotykami wpada w poważne problemy i nawet jego umiejętność dedukcji nie jest w stanie go uratować. Błyskotliwe komentarze okazują się bezużyteczne, umiejętność łączenia powodów i skutków tylko pozorna, a macki mafii sięgają naprawdę daleko. Jego świat się sypie, a lista wykroczeń, za jakie zostanie potępiony, jest długa: brak szacunku wobec innych (a szczególnie bliskich), głód pieniędzy, arogancja. Trudno stwierdzić, czy powyższe jest powodem lub skutkiem, dla którego zajmuje się narkotykami, jednak pod koniec każdy czytelnik będzie trwał w przekonaniu, że mafia jest straszna, narkotyki niszczą ludzi, a za swoje błędy trzeba płacić. Czyli wszystko po staremu.
Warto się więc zastanowić, dlaczego powieść wzbudziła tak duże zainteresowanie. Powodów jest kilka. Zacznijmy od opisu warszawki – nie trzeba mieszkać w stolicy, aby odnaleźć się w przedstawiony portretach typowych mieszkańców wielkich miast. „Ślepnąc od świateł” jest z jednocześnie próbą opisu i gorzką satyrą. Pojawiają się osoby jakby skądś znane (prowadzący show przypominający Kubę Wojewódzkiego i szafiarka-córka premiera), żyjące w tej samej rzeczywistości, co handlarze narkotyków i zabójcy, miejsca, które odwiedzają wszyscy. Raz elegancka impreza branży kreatywnej, później łamanie rąk i wybijanie zębów.
Po drugie – język. Mała próbka: „Jest typem człowieka, o którym nie potrafię powiedzieć, czy jest fabrycznym durniem, czy zgłupiał po drodze. Wszystko jest w nim skretyniałe i uszkodzone, wygląda jak postać, która ma parodiować jakiś typ człowieka w polskim serialu telewizyjnym, pracownika agencji reklamowej albo operatora, ale ta parodia jest nieśmieszna. Chce wyglądać dobrze, ale jest źle ubrany i uczesany, źle mówi, zachowuje się nie tak jak trzeba. To mogłoby przekonać kobietę spod Przemyśla, która wysyła przepisy na pastę z podrobów do pisma »Przyślij przepis«, a w sobotnie wieczory ogląda maratony kabaretowe. Ale dla mnie, dla ludzi stąd, coś się nie zgadza” (Kindle Locations 744-748).
Żulczyk, jak w cytacie powyżej, szkicuje wyraziste opisy za pomocą kilku zdań. Sięga zarówno po zrozumiałe dla każdego kody kulturowe (czasopismo „Przyślij przypis” i maratony kabaretowe) i nieco mniej oczywiste (np. „człowiek, który wygląda jak postać, która ma parodiować jakiś typ człowieka w polskim serialu” odnosi się do teorii symulakrów Jeana Baudrillarda). Poza tym dosadny język i niebanalne metafory. Dzięki temu proza Żulczyka może odpowiadać wymagającemu czytelnikowi (który poczuje się dopieszczony możliwością interpretowania), jak i osobom, które po książki nie sięgają za często.
Po trzecie – „Ślepnąc od świateł” nie ma ambicji artystycznych. Prosty język, prosta akcja, wątki powieściowe znane z innych tekstów kultury. Możemy czytać „Ślepnąc od świateł” w kontekście współczesnej Odysei, prozy pokoleniowej rozczarowanych życiem trzydziestolatków, szukać inspiracji tekstami Marka Hłasko i kryminałem noir. Ale istotnym kontekstem jest też kino amerykańskie, ze wszystkimi opowieściami o z pozoru dobrym chłopaku, który wplątał się w gangsterską aferę. Jest to tekst, który zadowoli szeroką grupę czytelników, dodatkowo ekscytując lekko skandalizującą tematyką. A na rynku wciąż brakuje, pomimo zalewu nowych tytułów, dobrze napisanych powieści, które niekoniecznie wymagają oczytania i znajomości najważniejszych nurtów literackich i gatunków. Z dobrze skonstruowaną akcją, żywym językiem, intrygującą tematyką. Które w międzyczasie opowiedzą coś o naszej rzeczywistości. Żulczyk daje nam całkiem niezłą powieść. I byłoby dobrze, gdyby każdy bestseller był tak skonstruowany.
Jakub Żulczyk: „Ślepnąc od świateł”. Świat Książki. Warszawa 2014.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |