KOSZMAR BALWIERZA (GIGANTYCZNA BRODA, KTÓRA BYŁA ZŁEM)
A
A
A
Krótkie spojrzenie na tytuł oraz okładkę komiksu Stephena Collinsa wystarczy, by natychmiast poczuć nieodpartą chęć sięgnięcia po ten album. Szczególnie w sytuacji, gdy recenzent (choć nie przypomina bohatera utworu) po raz ostatni miał w ręce maszynkę do golenia niemal dwa lata temu. Czyżby wymarzona historia od brodacza, dla brodaczy, o brodaczach? Niekoniecznie, jednak nie jest to w zasadzie istotne. Ważniejsze wydaje się pytanie, czy mamy do czynienia z dobrą opowieścią.
Front albumu daje pewne wyobrażenie o stylu graficznym recenzowanego wydawnictwa: rysunki Brytyjczyka są proste, schludne (kto czytał, ten wie, że to słowo nie pojawia się tu przypadkiem), sprawiające wrażenie bardzo uporządkowanych, a jednocześnie po prostu ładnych i ciekawie skomponowanych. Nie ma tu fajerwerków, jest za to przyjemny dla oka styl przypominający estetykę kreskówek. Autor potrafi przedstawiać zarówno spokojne, sielankowe sceny, jak i bardziej niepokojące obrazy. Choć kadry z reguły nie oszałamiają poziomem szczegółowości, niczego im nie brakuje.
„Gigantyczna broda, która była złem” opowiada o miejscu zwanym Tutaj – wyspie, na której wszystko jest... schludne i uporządkowane. Aż za bardzo, choć, przywołując cytat z ostatniej strony okładki „Vertical” Rafała Kosika, „świat nie wygląda tak jak powinien, ale jeśli spędziłeś w nim całe życie, prawdopodobnie tego nie zauważasz”. Idyllę mieszkańców Tutaj burzy obawa przed leżącym za wielką wodą zagadkowym Tam, gdzie (przypuszczalnie) dominuje chaos. Prawdziwy problem pojawia się jednak w chwili, gdy główny bohater, zawsze idealnie ogolony (poza jednym, nie dającym się ściąć włosem), zostaje ofiarą przerażającej brody, która znienacka pojawia się na jego twarzy i nie przestaje rosnąć, nieubłaganie niszcząc budynki i w konsekwencji zajmując kolejne tereny Tutaj.
Obok warstwy wizualnej, głównym atutem dzieła Collinsa jest jego uniwersalność. Można je potraktować zarówno jako humorystyczną historyjkę z dreszczykiem (choć mnie osobiście bardziej od gigantycznej brody niepokoiła schludność Tutaj i jego mieszkańcy, zachowujący się jak zaprogramowane, pozbawione woli roboty), ale można też odczytać całość jako głębszą metaforę przemycającą bardziej istotne, a zdecydowanie mniej zabawne treści. Niezależnie jednak od tego, jak czytelnik „ugryzie” tę opowieść, powinien mieć sporą frajdę z lektury. „Gigantyczna broda, która była złem” sprawnie łączy elementy humoru z niepokojącą groteską i paranoidalnym uczuciem, że coś złego czai się za rogiem. Nie ma tu zaskakujących zwrotów akcji czy wybitnie dobrych pomysłów, ale z drugiej strony wszystko zostało świetnie wyważone, tworząc w rezultacie niezwykle sympatyczny komiks, który nawet po długim czasie powinien być wspominany z uśmiechem.
Front albumu daje pewne wyobrażenie o stylu graficznym recenzowanego wydawnictwa: rysunki Brytyjczyka są proste, schludne (kto czytał, ten wie, że to słowo nie pojawia się tu przypadkiem), sprawiające wrażenie bardzo uporządkowanych, a jednocześnie po prostu ładnych i ciekawie skomponowanych. Nie ma tu fajerwerków, jest za to przyjemny dla oka styl przypominający estetykę kreskówek. Autor potrafi przedstawiać zarówno spokojne, sielankowe sceny, jak i bardziej niepokojące obrazy. Choć kadry z reguły nie oszałamiają poziomem szczegółowości, niczego im nie brakuje.
„Gigantyczna broda, która była złem” opowiada o miejscu zwanym Tutaj – wyspie, na której wszystko jest... schludne i uporządkowane. Aż za bardzo, choć, przywołując cytat z ostatniej strony okładki „Vertical” Rafała Kosika, „świat nie wygląda tak jak powinien, ale jeśli spędziłeś w nim całe życie, prawdopodobnie tego nie zauważasz”. Idyllę mieszkańców Tutaj burzy obawa przed leżącym za wielką wodą zagadkowym Tam, gdzie (przypuszczalnie) dominuje chaos. Prawdziwy problem pojawia się jednak w chwili, gdy główny bohater, zawsze idealnie ogolony (poza jednym, nie dającym się ściąć włosem), zostaje ofiarą przerażającej brody, która znienacka pojawia się na jego twarzy i nie przestaje rosnąć, nieubłaganie niszcząc budynki i w konsekwencji zajmując kolejne tereny Tutaj.
Obok warstwy wizualnej, głównym atutem dzieła Collinsa jest jego uniwersalność. Można je potraktować zarówno jako humorystyczną historyjkę z dreszczykiem (choć mnie osobiście bardziej od gigantycznej brody niepokoiła schludność Tutaj i jego mieszkańcy, zachowujący się jak zaprogramowane, pozbawione woli roboty), ale można też odczytać całość jako głębszą metaforę przemycającą bardziej istotne, a zdecydowanie mniej zabawne treści. Niezależnie jednak od tego, jak czytelnik „ugryzie” tę opowieść, powinien mieć sporą frajdę z lektury. „Gigantyczna broda, która była złem” sprawnie łączy elementy humoru z niepokojącą groteską i paranoidalnym uczuciem, że coś złego czai się za rogiem. Nie ma tu zaskakujących zwrotów akcji czy wybitnie dobrych pomysłów, ale z drugiej strony wszystko zostało świetnie wyważone, tworząc w rezultacie niezwykle sympatyczny komiks, który nawet po długim czasie powinien być wspominany z uśmiechem.
Stephen Collins: „Gigantyczna broda, która była złem” („The Gigantic Beard That Was Evil”). Tłumaczenie: Grzegorz Ciecieląg. Wydawnictwo Komiksowe. Warszawa 2015.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |