CURRY, BIEGANIE I MIŁOŚĆ DO OPOWIEŚCI (JOANNA BATOR: 'WYSPA ŁZA')
A
A
A
Literacka Nagroda Nike stanowi wielkie wyróżnienie, potwierdzenie talentu i oryginalności. Zarazem jednak onieśmiela, uświadamia, jak wiele od pisarza wymagają czytelnicy oraz krytycy. Nierzadko po otrzymaniu tak prestiżowego wyróżnienia twórca milknie wystraszony, że nie sprosta pokładanym w nim nadziejom. Chociaż Joanna Bator zarzeka się, że po uhonorowaniu książki „Ciemno, prawie noc” Literacką Nagrodą Nike nie popadła w podobny stan, przez ostatnie dwa lata nie napisała nowej powieści. Stworzyła za to „Wyspę Łzę”, trudną do jednoznacznego zaklasyfikowania, intrygującą książkę, która z pewnością będzie odpowiadała tym wszystkim, w których wrażliwość utrafiły jej poprzednie dzieła, zwłaszcza „Piaskowa Góra” i „Chmurdalia”.
Najnowszą publikację Joanny Bator można w wielkim uproszczeniu nazwać relacją z podróży na tytułową Wyspę Łzę, czyli Sri Lankę. Jest to jednak relacja bardzo subiektywna, skupiona nie na świecie zewnętrznym, ale wewnętrznym. Autorka opowiada w niej o wrażeniach z wojażu oraz rodzących się z nich, nieraz odległych skojarzeniach. Wykłada swoje credo artystki i człowieka, zwierza się z doświadczeń lekturowych i erotycznych. Zarazem jednak świadomie kreuje własne ja, literacką siostrę bliźniaczkę, podmiot opowieści, zdradzając czytelnikom wiele, a jednocześnie dokładnie tyle, ile chce zdradzić.
Historia opowiedziana w „Wyspie Łzie” zaczyna się od Czarnego Słońca, jak Joanna Bator metaforycznie nazywa stan melancholii, przemęczenia, bezsenności. Pod wpływem owej mrocznej planety pojawia się pragnienie ucieczki, rozpoczęcia wszystkiego od nowa oraz uporczywa fraza: „znikła bez śladu”. Śledząc w sieci internetowej historie zaginionych kobiet, bohaterka natrafia na Sandrę Valentine – młodą Amerykankę, która przed dwudziestu laty przepadła bez wieści podczas samotnej wyprawy na Sri Lankę – i postanawia ruszyć jej tropem. Zwiedzając tytułową Wyspę Łzę, wymyśla kolejne warianty losu Sandry. Być może została zgwałcona i zabita, być może wyszła za któregoś z miejscowych Muzułmanów i wtopiła się w tłum pracujących na polu kobiet w burkach, być może na skutek wypadku straciła pamięć i przestała być Sandrą nawet we wspomnieniach. W książce Joanny Bator zaginiona Amerykanka okazuje się jednak tylko jedną z postaci, motywów literackich, raczej pretekstem do pisania autobiograficznego aniżeli pełnoprawną bohaterką pierwszoplanową. Jak zauważa autorka: „Jadę więc z czarnym zeszytem tropem Innej kobiety, by napisać reportaż literacki z przygód własnego ja w tropikach. Nie ma co liczyć ani na klasyczną autobiografię, ani na historię detektywistyczną, ale wycisnę z miąższu rzeczywistości samą esencję prawdy i doprawię ją zapachem cynamonu” (s. 30).
Bohaterka przemierza Sri Lankę nie tylko tropem Sandry, ale również Witkacego, który przed stu laty odwiedził tę wyspę w towarzystwie Bronisława Malinowskiego, aby uleczyć złamane serce. Egzotyczna podróż na zawsze podzieliła młodego artystę z późniejszym, słynnym antropologiem. Joanna Bator dywaguje nad przyczynami zerwania przyjaźni – czy był to homoseksualny romans bądź gwałt, czy może raczej zderzenie dwóch zbyt silnych osobowości? Przy okazji autorka zwierza się z młodzieńczej fascynacji dziełami Witkacego oraz zastanawia nad wpływem, jaki na nie wywarła tropikalna przyroda.
W „Wyspie Łzie” można znaleźć wiele entuzjastycznych opisów egzotycznego krajobrazu czy kultury, zarazem jednak pozostaje ona daleka od naiwnego zachwytu „białego człowieka” nad wszystkim, co pochodzi ze Wschodu. Bohaterka na przykład pokpiwa z turystów ubierających „orientalnie” hajdawery, których w rzeczywistości nie nosi żaden „tubylec”.
Opowieść Joanny Bator, podobnie zresztą jak w poprzednich książkach, okazuje się bardzo sensualna. Pisarka skupia się nie tylko na zmyśle wzroku i słuchu, ale także pozostałych, które na co dzień są niedoceniane. Opisuje Sri Lankę od strony zapachu, dotyku, smaku. Często też to, czego doświadcza w tropikach, staje się punktem wyjścia do opisu przeżyć z Polski, jak w historii o pierwszym skosztowaniu curry: „Emancypacja mojego pokolenia zaczynała się od kuchni i już we wczesnych latach osiemdziesiątych pojawiły się pierwsze zapowiedzi zmiany smaku, odrobina pikanterii w jednostajności chłoporobotniczej diety ziemniaczano-mięsnej, choć najpierw w wersji zniekształconej i nieśmiałej. (…) Krisznowcy poczęstowali nas curry i byłam zgubiona. Ten smak, tak inny od wszystkiego, czego próbowałam do tej pory, kwintesencja egzotyki i dalekiej podróży z dziecięcych snów i lektur, oszołomił mnie bardziej niż dźwięk słów »Wyspy Kanaryjskie«, których nazwę poznałam mniej więcej w tym samym czasie. (…) Miałam czternaście lat i byłam niejadkiem grzebiącym widelcem w panierowanych zwłokach świń, miękkich, pozbawionych już swojej istoty warzywach czy grudkowatej masie tłuczonych ziemniaków, a tu nagle: ogień na języku. Wspólne wołanie Hare Kriszna Kriszna Hare wydawało mi się równie nieatrakcyjne jak inne grupowe czynności, w jakich uczestniczyłam w swoim krótkim wówczas życiu, ale nowe smaki zawróciły mi w głowie i jestem pewna, że egzotyczny zapach obiegł tamtego popołudnia całą dzielnicę: wciskał się przez szpary w wypaczonych oknach i oszałamiał ludzi pochylonych nad kaszanką, kotletem z mortadeli albo krupnikiem. Może wtedy jeszcze ktoś oprócz mnie postanowił ruszyć jego śladem za horyzont miasta ciasno otoczonego górami” (s. 285-286).
Joanna Bator opisuje nie tylko wyprawę na Sri Lankę, ale również duma nad samą specyfiką wojażowania, zwłaszcza samotnego. Opowiadając o wymienionej z bliskimi korespondencji, stwierdza: „Po raz kolejny dociera do mnie, jak narcystyczną przyjemnością jest podróż, bo przecież człowiek wtedy zajmuje się głównie sobą – od wiecznego niepokoju, czy ma wszystko, co potrzebne, by utrzymać w formie ciało, po o wiele trudniejszą obsługę duszy. Oni tam mają swoje sprawy, codzienność, a ja chcę, by wczuli się w gęstą pustkę tropikalnej nocy i przejęli się mną i moimi demonami” (s. 281).
Z podróży, podobnie jak z biegania, którego autorka „Wyspy Łzy” jest wielką entuzjastką, czyni ona metaforę życia, relacji międzyludzkich, również erotycznych. Bohaterka książki napomyka kilkukrotnie o niechęci do tradycyjnych, monogamicznych i heteronormatywnych układów. Opisuje niemalże idealny związek z K., a zarazem równolegle trwające romanse, przyznaje się do własnej biseksualności. Jej związkowe credo brzmi następująco: „Moje relacje z ludźmi przypominają coś w stylu wspólnego karawaningu. Zmierzamy w tym samym kierunku, choć czasem różnymi drogami. Łączą nas, towarzyszy podróży, wspólne poglądy, przyjaźń, miłość. Każdy ma prawo zostać z tyłu, skręcić albo wyprzedzić resztę, by zbadać drogę interesującą tylko dla niego. Albo w ogóle zrezygnować ze wspólnej wędrówki. W miejsce tych, którzy odeszli, dołączają inni. (…) Ból odrzucenia i smutek rozstania, własne lub cudze, są wliczone w koszta, bo ani nie chcę zatrzymywać nikogo na siłę, ani sama być zatrzymywana. Nawet biegając z K., nieustannie myślę o tym, że on specjalnie dla mnie zwalnia, i ciąży mi to, mimo iż mój towarzysz zapewnia, że przyjemność wspólnego biegu jest tu ważniejsza niż własne tempo. Nic nie przeraża mnie bardziej niż życie w stadzie, którego się samej nie wybrało, zostanie gdzieś z kimś dlatego, że muszę. Niż to, by ktoś tkwił przy mnie z poczucia winy bądź obowiązku, rezygnując z nowych dróg. Wymóc na kimś obietnicę, że nigdy nas nie opuści, to równie żałosna i smutna rzecz, jak ją złożyć, nie licząc oczywiście sytuacji erotycznego zapamiętania” (s. 251).
Joanna Bator opowiada również w najnowszej książce o swojej technice pisania, czerpania inspiracji. Wspomina, jak z na pozór nieistotnych fragmentów codzienności wykiełkował literacki pomysł, motyw, postać. Na przykład mgliście zapamiętany z dzieciństwa widok wielkiego ucha dziadka przerodził się w jedną z postaci „Piaskowej Góry”. Podobnie było z Sandrą Valentine, której historia zachęciła autorkę do odwiedzenia Sri Lanki oraz napisania książki, w której i Sandra, i nawet tytułowa Wyspa Łza to tylko dwa spośród wielu elementów.
Czytelnicy z pewnością nie będą rozczarowani najnowszą publikacją Joanny Bator. Znajdą w niej bowiem to, co w twórczości tej autorki najlepsze – miłość do opowieści i samego procesu opowiadania, sensualne zanurzenie w szczegółach codzienności, przełamywanie schematów myślowych. Ponadto „Wyspa Łza” oferuje powiew egzotyki, aczkolwiek widzianej od nieco innej strony, niż to ma miejsce w tradycyjnych relacjach z podróży.
Najnowszą publikację Joanny Bator można w wielkim uproszczeniu nazwać relacją z podróży na tytułową Wyspę Łzę, czyli Sri Lankę. Jest to jednak relacja bardzo subiektywna, skupiona nie na świecie zewnętrznym, ale wewnętrznym. Autorka opowiada w niej o wrażeniach z wojażu oraz rodzących się z nich, nieraz odległych skojarzeniach. Wykłada swoje credo artystki i człowieka, zwierza się z doświadczeń lekturowych i erotycznych. Zarazem jednak świadomie kreuje własne ja, literacką siostrę bliźniaczkę, podmiot opowieści, zdradzając czytelnikom wiele, a jednocześnie dokładnie tyle, ile chce zdradzić.
Historia opowiedziana w „Wyspie Łzie” zaczyna się od Czarnego Słońca, jak Joanna Bator metaforycznie nazywa stan melancholii, przemęczenia, bezsenności. Pod wpływem owej mrocznej planety pojawia się pragnienie ucieczki, rozpoczęcia wszystkiego od nowa oraz uporczywa fraza: „znikła bez śladu”. Śledząc w sieci internetowej historie zaginionych kobiet, bohaterka natrafia na Sandrę Valentine – młodą Amerykankę, która przed dwudziestu laty przepadła bez wieści podczas samotnej wyprawy na Sri Lankę – i postanawia ruszyć jej tropem. Zwiedzając tytułową Wyspę Łzę, wymyśla kolejne warianty losu Sandry. Być może została zgwałcona i zabita, być może wyszła za któregoś z miejscowych Muzułmanów i wtopiła się w tłum pracujących na polu kobiet w burkach, być może na skutek wypadku straciła pamięć i przestała być Sandrą nawet we wspomnieniach. W książce Joanny Bator zaginiona Amerykanka okazuje się jednak tylko jedną z postaci, motywów literackich, raczej pretekstem do pisania autobiograficznego aniżeli pełnoprawną bohaterką pierwszoplanową. Jak zauważa autorka: „Jadę więc z czarnym zeszytem tropem Innej kobiety, by napisać reportaż literacki z przygód własnego ja w tropikach. Nie ma co liczyć ani na klasyczną autobiografię, ani na historię detektywistyczną, ale wycisnę z miąższu rzeczywistości samą esencję prawdy i doprawię ją zapachem cynamonu” (s. 30).
Bohaterka przemierza Sri Lankę nie tylko tropem Sandry, ale również Witkacego, który przed stu laty odwiedził tę wyspę w towarzystwie Bronisława Malinowskiego, aby uleczyć złamane serce. Egzotyczna podróż na zawsze podzieliła młodego artystę z późniejszym, słynnym antropologiem. Joanna Bator dywaguje nad przyczynami zerwania przyjaźni – czy był to homoseksualny romans bądź gwałt, czy może raczej zderzenie dwóch zbyt silnych osobowości? Przy okazji autorka zwierza się z młodzieńczej fascynacji dziełami Witkacego oraz zastanawia nad wpływem, jaki na nie wywarła tropikalna przyroda.
W „Wyspie Łzie” można znaleźć wiele entuzjastycznych opisów egzotycznego krajobrazu czy kultury, zarazem jednak pozostaje ona daleka od naiwnego zachwytu „białego człowieka” nad wszystkim, co pochodzi ze Wschodu. Bohaterka na przykład pokpiwa z turystów ubierających „orientalnie” hajdawery, których w rzeczywistości nie nosi żaden „tubylec”.
Opowieść Joanny Bator, podobnie zresztą jak w poprzednich książkach, okazuje się bardzo sensualna. Pisarka skupia się nie tylko na zmyśle wzroku i słuchu, ale także pozostałych, które na co dzień są niedoceniane. Opisuje Sri Lankę od strony zapachu, dotyku, smaku. Często też to, czego doświadcza w tropikach, staje się punktem wyjścia do opisu przeżyć z Polski, jak w historii o pierwszym skosztowaniu curry: „Emancypacja mojego pokolenia zaczynała się od kuchni i już we wczesnych latach osiemdziesiątych pojawiły się pierwsze zapowiedzi zmiany smaku, odrobina pikanterii w jednostajności chłoporobotniczej diety ziemniaczano-mięsnej, choć najpierw w wersji zniekształconej i nieśmiałej. (…) Krisznowcy poczęstowali nas curry i byłam zgubiona. Ten smak, tak inny od wszystkiego, czego próbowałam do tej pory, kwintesencja egzotyki i dalekiej podróży z dziecięcych snów i lektur, oszołomił mnie bardziej niż dźwięk słów »Wyspy Kanaryjskie«, których nazwę poznałam mniej więcej w tym samym czasie. (…) Miałam czternaście lat i byłam niejadkiem grzebiącym widelcem w panierowanych zwłokach świń, miękkich, pozbawionych już swojej istoty warzywach czy grudkowatej masie tłuczonych ziemniaków, a tu nagle: ogień na języku. Wspólne wołanie Hare Kriszna Kriszna Hare wydawało mi się równie nieatrakcyjne jak inne grupowe czynności, w jakich uczestniczyłam w swoim krótkim wówczas życiu, ale nowe smaki zawróciły mi w głowie i jestem pewna, że egzotyczny zapach obiegł tamtego popołudnia całą dzielnicę: wciskał się przez szpary w wypaczonych oknach i oszałamiał ludzi pochylonych nad kaszanką, kotletem z mortadeli albo krupnikiem. Może wtedy jeszcze ktoś oprócz mnie postanowił ruszyć jego śladem za horyzont miasta ciasno otoczonego górami” (s. 285-286).
Joanna Bator opisuje nie tylko wyprawę na Sri Lankę, ale również duma nad samą specyfiką wojażowania, zwłaszcza samotnego. Opowiadając o wymienionej z bliskimi korespondencji, stwierdza: „Po raz kolejny dociera do mnie, jak narcystyczną przyjemnością jest podróż, bo przecież człowiek wtedy zajmuje się głównie sobą – od wiecznego niepokoju, czy ma wszystko, co potrzebne, by utrzymać w formie ciało, po o wiele trudniejszą obsługę duszy. Oni tam mają swoje sprawy, codzienność, a ja chcę, by wczuli się w gęstą pustkę tropikalnej nocy i przejęli się mną i moimi demonami” (s. 281).
Z podróży, podobnie jak z biegania, którego autorka „Wyspy Łzy” jest wielką entuzjastką, czyni ona metaforę życia, relacji międzyludzkich, również erotycznych. Bohaterka książki napomyka kilkukrotnie o niechęci do tradycyjnych, monogamicznych i heteronormatywnych układów. Opisuje niemalże idealny związek z K., a zarazem równolegle trwające romanse, przyznaje się do własnej biseksualności. Jej związkowe credo brzmi następująco: „Moje relacje z ludźmi przypominają coś w stylu wspólnego karawaningu. Zmierzamy w tym samym kierunku, choć czasem różnymi drogami. Łączą nas, towarzyszy podróży, wspólne poglądy, przyjaźń, miłość. Każdy ma prawo zostać z tyłu, skręcić albo wyprzedzić resztę, by zbadać drogę interesującą tylko dla niego. Albo w ogóle zrezygnować ze wspólnej wędrówki. W miejsce tych, którzy odeszli, dołączają inni. (…) Ból odrzucenia i smutek rozstania, własne lub cudze, są wliczone w koszta, bo ani nie chcę zatrzymywać nikogo na siłę, ani sama być zatrzymywana. Nawet biegając z K., nieustannie myślę o tym, że on specjalnie dla mnie zwalnia, i ciąży mi to, mimo iż mój towarzysz zapewnia, że przyjemność wspólnego biegu jest tu ważniejsza niż własne tempo. Nic nie przeraża mnie bardziej niż życie w stadzie, którego się samej nie wybrało, zostanie gdzieś z kimś dlatego, że muszę. Niż to, by ktoś tkwił przy mnie z poczucia winy bądź obowiązku, rezygnując z nowych dróg. Wymóc na kimś obietnicę, że nigdy nas nie opuści, to równie żałosna i smutna rzecz, jak ją złożyć, nie licząc oczywiście sytuacji erotycznego zapamiętania” (s. 251).
Joanna Bator opowiada również w najnowszej książce o swojej technice pisania, czerpania inspiracji. Wspomina, jak z na pozór nieistotnych fragmentów codzienności wykiełkował literacki pomysł, motyw, postać. Na przykład mgliście zapamiętany z dzieciństwa widok wielkiego ucha dziadka przerodził się w jedną z postaci „Piaskowej Góry”. Podobnie było z Sandrą Valentine, której historia zachęciła autorkę do odwiedzenia Sri Lanki oraz napisania książki, w której i Sandra, i nawet tytułowa Wyspa Łza to tylko dwa spośród wielu elementów.
Czytelnicy z pewnością nie będą rozczarowani najnowszą publikacją Joanny Bator. Znajdą w niej bowiem to, co w twórczości tej autorki najlepsze – miłość do opowieści i samego procesu opowiadania, sensualne zanurzenie w szczegółach codzienności, przełamywanie schematów myślowych. Ponadto „Wyspa Łza” oferuje powiew egzotyki, aczkolwiek widzianej od nieco innej strony, niż to ma miejsce w tradycyjnych relacjach z podróży.
Joanna Bator: „Wyspa Łza”. Wydawnictwo Znak. Kraków 2015.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |