USŁYSZCIE MÓJ KRZYK (PLEMIĘ)
A
A
A
W jednej z rozpoczynających „Plemię” scen w absolutnej ciszy obserwujemy zza szyby rozpoczęcie roku szkolnego. Nauczyciele i uczniowie stoją wokół placu, tak, by wszyscy wszystkich widzieli. Posadzona „na barana” dziewczynka hałasuje metalowym dzwonkiem. Przenosimy się do szkoły. Tam, niczym alarm, nerwowo rozświetla się i gaśnie czerwona lampa. Mimo atmosfery niepokoju uczniowie rozchodzą się do sal. Dopiero kolejne pojawienie się sygnału – już w sali – i nerwowe zbieranie przez uczniów rzeczy z ławek informuje nas, że czerwona lampka to wyłącznie dzwonek. Jak inaczej zasygnalizować głuchoniemym koniec lekcji? Oto wchodzimy w ich świat. Nie ma napisów, nie ma lektora.
Do klasy dociera zdenerwowany chłopak. W tym aspekcie „Plemię” Mirosława Słaboszpyckiego wydaje się kolejnym filmem zbudowanym na schemacie „nowy przybywa do miasta”. W przełożeniu na warunki szkolne: „nowy uczeń (alternatywnie nauczyciel) przychodzi do już istniejącej klasy” (jak w „Panu Lazarze” Philippe’a Falardeau czy „W jego oczach” Daniela Ribeiro). Bohater szybko zaczyna identyfikować się z otaczającymi go rówieśnikami, a swoimi działaniami zjednuje sobie ich sympatię. Można sądzić, że nastąpiło trwałe zespolenie wartości i przekonań postaci z nowym środowiskiem. Będzie to jednak zupełnie inny film. Umieszczony w środowisku „plemienia” agresywnych głuchych, zagra z niejednym schematem i przeogniskuje nasze spostrzeganie.
Długie ujęcia, obraz niemal bez cieć, kamera cierpliwie podąża za bohaterem lub go prowadzi, powolne panoramy portretują nerwowo dialogujące postaci. Brak zbliżeń i dalekie plany odbierają szansę przyjrzenia się bohaterom, stworzenia z nimi choćby nikłej więzi. Nikt nikogo nie obchodzi, wszyscy są wobec siebie obojętni. Wydają się mówić: „Na cios trzeba odpowiadać ciosem. Inaczej nie będą cię szanować”. Zastraszają słabszych, kradną, napadają. Działają jak wataha wilków. Są wobec siebie bezwzględni niczym chłopcy z „Władcy much” Harry’ego Hooka. Wśród pierwszo- i drugoplanowych bohaterów nie ma postaci rozdartych między dobrem a złem. Nie jest to jednak jednostronny obraz, w tle bowiem pojawiają się uczniowie przerażeni zachowaniami innych.
W szkole funkcjonuje prawo pięści i nikt w to nie wkracza. Władzę niby sprawują dorośli, ale porządek i sprawiedliwość w ogromnej mierze zależy od uczniów. Nauczyciele są tu jedynie uzupełnieniem lub wręcz przyczyną konfliktu. Nie ingerują, odcinają się. Pełnią rolę złego przykładu, jak w kuriozalnej, odgrywanej w odrapanej klasie scenie, w której jeden z nich dzieli się „dobrami” przywiezionymi ze „słonecznej Italii” i włoskimi widokami, pokazywanymi na ekranie laptopa błyszczącego logiem nadgryzionego jabłka.
Poraniona psychika, niska samoocena, brak autorytetów, nadziei, zrozumienia oraz pomocy ze strony dorosłych i instytucji państwowych – niedaleka Ukraina wydaje się trzecim światem. Szkoła sprawia wrażenie osadzonej poza państwowym systemem. Pod tym względem „Plemię” uderzająco wprost przypomina pokazywaną na 30. Warszawskim Festiwalu Filmowym i 8. Sputniku rosyjską „Klasę wyrównawczą” Ivana Tverdovskiego. Podzielone kratami przestrzenie więżą „ułomne elementy” sprawnie – na swój pokrętny sposób – działającego antysystemu. W „Klasie…” Rosja, a w „Plemeniu” Ukraina wydają się ślepe i głuche na problemy społeczne: korupcję, prostytucję, stręczycielstwo, wykluczenie i brak perspektyw dla niepełnosprawnych.
Film Słaboszpyckiego odcina się od klasycznych obrazów szkoły z internatem („Zło” Mikaela Håfströma, „Wyspa skazańców” Mariusa Holsta). Wydawałoby się, że te powiedziały już wszystko na temat opresyjnej instytucji, okrutnych zachowań nauczycieli i uczniów. „Plemię” nie jest typowym filmem o szkole i problemach związanych z ideologizacją edukacji. Tylko nieliczne sceny rozgrywają się na terenie placówki. Większość zdarzeń ma miejsce w pobliskim internacie. Mieszczący się w ponurym budynku z odpadającym z fasady tynkiem, nie budzi on pozytywnych skojarzeń. Jego przestrzenie konstruują obraz biedy i beznadziejnej przyszłości.
Poczucie to wzmaga się z powodu wszechobecności szaro-niebieskiej barwy, która wręcz manipuluje widzami. Schody, ściany, parapety – pozornie blade i szare – skrywają subtelny niebieski podkład. Kolor ten wprowadza w letarg, wywołuje wrażenie bezradności. Kiedy widzimy rozgrywające się w błękitnej atmosferze potworne wydarzenia, możemy identyfikować się z bezsilnością ofiar. Nastrój podlega tu zresztą stopniowaniu: to gradacja beznadziei, wzmocniona śnieżno-błotnistą zimą i sytuacjami, które sięgają ekstremum.
Dotychczas niepełnosprawni na ekranie mieli raczej wzbudzać współczucie i empatię (np. „Nietykalni” Oliviera Nakache czy „Vincent chce nad morze” Ralfa Huettnera). Widzieliśmy ich jako poszkodowanych przez los, często bezbronnych. Bohaterowie „Plemienia” odrzucają, napawają wstrętem i frustracją. Nie ma żadnego znaczenia to, czy są głusi czy nie. Między ich agresją a niepełnosprawnością brak przyczynowo-skutkowego związku.
Debiutujący pełnometrażowym „Plemieniem” Słaboszpycki ma na swoim koncie 11-minutowy film zanurzony w tym samym temacie. „Głuchota” opowiadała o epizodzie z życia niesłyszącego chłopca. Film ten w 2010 roku nominowany był do Złotego Niedźwiedzia. Przy jego realizacji reżyser dokładnie zbadał środowisko ukraińskich niesłyszących i poznał grających w „Plemieniu” naturszczyków, którzy zdają się stworzeni do ról, w jakich zostali obsadzeni.
W filmie nie zostaje wypowiedziane ani jedno słowo. Członkowie plemienia są dla widzów anonimowi; nie znamy ich imion (tak przecież ważnych w kulturach plemiennych). Słyszący pokazywani są w dalekich planach. Nie słychać dialogów, nawet szeptów. Porozumiewanie się niemych ze słyszącymi odbywa się przez system małych karteczek: to na nich rozrysowywane są wskazówki dotarcia do wybranego celu, i to na nich pośpiesznie zapisywane są stawki za „usługi”. Wszystko to wymusza specyficzny rodzaj odbioru. Skupiamy się nie na dialogach, a na sytuacjach. Wnioskujemy z mowy ciała, gestów, ruchów, próbujemy instynktownie odczytywać migane słowa. Zauważamy, że głuchoniemi, gdy się kłócą, inaczej niż słyszący, odskakują od siebie. Wydawałoby się, że brak słów i muzycznej ilustracji całkowicie eliminuje dźwięki. Nic bardziej mylnego. Skupiamy się na obrazie i doskonale wyostrzonych odgłosach rzeczywistości – krokach, szmerach, ulicznym hałasie. Nikt tu nie krzyczy, nawet wtedy, gdy wydawałoby się to zupełnie naturalne. Kiedy więc krzyk rzeczywiście rozbrzmiewa, jest doprawdy rozdzierający.
Naturalistyczna stylistyka sprawia, że „Plemię” to film, który boli. Przyjmujemy na siebie ból i upokorzenie bohaterów. Wychodzimy z kina pobici.
Do klasy dociera zdenerwowany chłopak. W tym aspekcie „Plemię” Mirosława Słaboszpyckiego wydaje się kolejnym filmem zbudowanym na schemacie „nowy przybywa do miasta”. W przełożeniu na warunki szkolne: „nowy uczeń (alternatywnie nauczyciel) przychodzi do już istniejącej klasy” (jak w „Panu Lazarze” Philippe’a Falardeau czy „W jego oczach” Daniela Ribeiro). Bohater szybko zaczyna identyfikować się z otaczającymi go rówieśnikami, a swoimi działaniami zjednuje sobie ich sympatię. Można sądzić, że nastąpiło trwałe zespolenie wartości i przekonań postaci z nowym środowiskiem. Będzie to jednak zupełnie inny film. Umieszczony w środowisku „plemienia” agresywnych głuchych, zagra z niejednym schematem i przeogniskuje nasze spostrzeganie.
Długie ujęcia, obraz niemal bez cieć, kamera cierpliwie podąża za bohaterem lub go prowadzi, powolne panoramy portretują nerwowo dialogujące postaci. Brak zbliżeń i dalekie plany odbierają szansę przyjrzenia się bohaterom, stworzenia z nimi choćby nikłej więzi. Nikt nikogo nie obchodzi, wszyscy są wobec siebie obojętni. Wydają się mówić: „Na cios trzeba odpowiadać ciosem. Inaczej nie będą cię szanować”. Zastraszają słabszych, kradną, napadają. Działają jak wataha wilków. Są wobec siebie bezwzględni niczym chłopcy z „Władcy much” Harry’ego Hooka. Wśród pierwszo- i drugoplanowych bohaterów nie ma postaci rozdartych między dobrem a złem. Nie jest to jednak jednostronny obraz, w tle bowiem pojawiają się uczniowie przerażeni zachowaniami innych.
W szkole funkcjonuje prawo pięści i nikt w to nie wkracza. Władzę niby sprawują dorośli, ale porządek i sprawiedliwość w ogromnej mierze zależy od uczniów. Nauczyciele są tu jedynie uzupełnieniem lub wręcz przyczyną konfliktu. Nie ingerują, odcinają się. Pełnią rolę złego przykładu, jak w kuriozalnej, odgrywanej w odrapanej klasie scenie, w której jeden z nich dzieli się „dobrami” przywiezionymi ze „słonecznej Italii” i włoskimi widokami, pokazywanymi na ekranie laptopa błyszczącego logiem nadgryzionego jabłka.
Poraniona psychika, niska samoocena, brak autorytetów, nadziei, zrozumienia oraz pomocy ze strony dorosłych i instytucji państwowych – niedaleka Ukraina wydaje się trzecim światem. Szkoła sprawia wrażenie osadzonej poza państwowym systemem. Pod tym względem „Plemię” uderzająco wprost przypomina pokazywaną na 30. Warszawskim Festiwalu Filmowym i 8. Sputniku rosyjską „Klasę wyrównawczą” Ivana Tverdovskiego. Podzielone kratami przestrzenie więżą „ułomne elementy” sprawnie – na swój pokrętny sposób – działającego antysystemu. W „Klasie…” Rosja, a w „Plemeniu” Ukraina wydają się ślepe i głuche na problemy społeczne: korupcję, prostytucję, stręczycielstwo, wykluczenie i brak perspektyw dla niepełnosprawnych.
Film Słaboszpyckiego odcina się od klasycznych obrazów szkoły z internatem („Zło” Mikaela Håfströma, „Wyspa skazańców” Mariusa Holsta). Wydawałoby się, że te powiedziały już wszystko na temat opresyjnej instytucji, okrutnych zachowań nauczycieli i uczniów. „Plemię” nie jest typowym filmem o szkole i problemach związanych z ideologizacją edukacji. Tylko nieliczne sceny rozgrywają się na terenie placówki. Większość zdarzeń ma miejsce w pobliskim internacie. Mieszczący się w ponurym budynku z odpadającym z fasady tynkiem, nie budzi on pozytywnych skojarzeń. Jego przestrzenie konstruują obraz biedy i beznadziejnej przyszłości.
Poczucie to wzmaga się z powodu wszechobecności szaro-niebieskiej barwy, która wręcz manipuluje widzami. Schody, ściany, parapety – pozornie blade i szare – skrywają subtelny niebieski podkład. Kolor ten wprowadza w letarg, wywołuje wrażenie bezradności. Kiedy widzimy rozgrywające się w błękitnej atmosferze potworne wydarzenia, możemy identyfikować się z bezsilnością ofiar. Nastrój podlega tu zresztą stopniowaniu: to gradacja beznadziei, wzmocniona śnieżno-błotnistą zimą i sytuacjami, które sięgają ekstremum.
Dotychczas niepełnosprawni na ekranie mieli raczej wzbudzać współczucie i empatię (np. „Nietykalni” Oliviera Nakache czy „Vincent chce nad morze” Ralfa Huettnera). Widzieliśmy ich jako poszkodowanych przez los, często bezbronnych. Bohaterowie „Plemienia” odrzucają, napawają wstrętem i frustracją. Nie ma żadnego znaczenia to, czy są głusi czy nie. Między ich agresją a niepełnosprawnością brak przyczynowo-skutkowego związku.
Debiutujący pełnometrażowym „Plemieniem” Słaboszpycki ma na swoim koncie 11-minutowy film zanurzony w tym samym temacie. „Głuchota” opowiadała o epizodzie z życia niesłyszącego chłopca. Film ten w 2010 roku nominowany był do Złotego Niedźwiedzia. Przy jego realizacji reżyser dokładnie zbadał środowisko ukraińskich niesłyszących i poznał grających w „Plemieniu” naturszczyków, którzy zdają się stworzeni do ról, w jakich zostali obsadzeni.
W filmie nie zostaje wypowiedziane ani jedno słowo. Członkowie plemienia są dla widzów anonimowi; nie znamy ich imion (tak przecież ważnych w kulturach plemiennych). Słyszący pokazywani są w dalekich planach. Nie słychać dialogów, nawet szeptów. Porozumiewanie się niemych ze słyszącymi odbywa się przez system małych karteczek: to na nich rozrysowywane są wskazówki dotarcia do wybranego celu, i to na nich pośpiesznie zapisywane są stawki za „usługi”. Wszystko to wymusza specyficzny rodzaj odbioru. Skupiamy się nie na dialogach, a na sytuacjach. Wnioskujemy z mowy ciała, gestów, ruchów, próbujemy instynktownie odczytywać migane słowa. Zauważamy, że głuchoniemi, gdy się kłócą, inaczej niż słyszący, odskakują od siebie. Wydawałoby się, że brak słów i muzycznej ilustracji całkowicie eliminuje dźwięki. Nic bardziej mylnego. Skupiamy się na obrazie i doskonale wyostrzonych odgłosach rzeczywistości – krokach, szmerach, ulicznym hałasie. Nikt tu nie krzyczy, nawet wtedy, gdy wydawałoby się to zupełnie naturalne. Kiedy więc krzyk rzeczywiście rozbrzmiewa, jest doprawdy rozdzierający.
Naturalistyczna stylistyka sprawia, że „Plemię” to film, który boli. Przyjmujemy na siebie ból i upokorzenie bohaterów. Wychodzimy z kina pobici.
„Plemię” („Plemya”). Scenariusz i reżyseria: Mirosław Słaboszpycki. Obsada: Grigoriy Fesenko, Yana Novikova, Rosa Babiy i in. Gatunek: dramat / kryminał. Produkcja: Ukraina / Holandia 2014, 134 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |