TANGO KOLEKTYWU Z BURŻUJKĄ (PAWEŁ DYBEL: 'DYLEMATY DEMOKRACJI')
A
A
A
W 114 tomie serii Horyzonty nowoczesności wydawnictwo Universitas prezentuje książkę Pawła Dybla „Dylematy demokracji. Kontekst polski”. U stałego czytelnika tej serii albo u stałego czytelnika Pawła Dybla tytuł ten może budzić pewne zdziwienie. Wcześniej bowiem Universitas publikował takie książki warszawskiego uczonego jak „Urwane ścieżki. Przybyszewski – Lacan – Freud”, „Zagadka »drugiej płci«. Spory wokół różnicy seksualnej w psychoanalizie i feminizmie”, „Granice rozumienia i interpretacji”, „Okruchy psychoanalizy” czy ostatnio „Oblicza hermeneutyki”. Wszystkie one oscylują wokół zagadnień psychoanalizy i hermeneutyki i chyba tylko napisana wespół z Szymonem Wróblem książka „Granice polityczności”, wydana przez wydawnictwo Aletheia siedem lat temu, ciążyła wyraźniej w stronę polityczności (lub – jak by to można powiedzieć, respektując język psychoanalizy – w stronę politycznego).
Tymczasem „Dylematy demokracji” koncentrują się niemal wyłącznie na sprawach politycznych. Książka składa się z trzech części, kolejno: „Myśl lewicowa i liberalizm”, „Myśl polityczna Freuda” oraz „Žižek pod bramą rewolucji”. Jednak taki układ może wprowadzać w błąd, ponieważ pierwsza część zajmuje aż 250 z 340 stron tekstu (nie licząc indeksów i bibliografii), stanowi zatem większość „Dylematów…”. Większość, dodajmy, wyraźnie odczuwaną, bo pozostałe dwie części wydają się zaledwie (cennymi!) dodatkami do wywodów na temat lewicy i liberalizmu.
Głównym problemem, który roztrząsa Dybel w „Dylematach demokracji”, jest wewnętrzna sprzeczność wpisana w polityczny system demokracji liberalnej. Polega ona na tym, że u samej istoty demokracji liberalnej leżą dwa przeciwstawne dążenia: ku wolności oraz równości/sprawiedliwości. Pierwsze z nich objawia się w członie liberalnym i występuje pod postacią postulatów wolnorynkowych. Drugi z kolei dotyczy przede wszystkim ubogich i marginalizowanych części społeczeństwa, a przywrócenie im równości jest zadaniem demokracji. Zatem państwa demokracji liberalnej (a więc w zasadzie cały tak zwany Zachód i coraz większa część świata) stawiają przed sobą dwa cele, odpowiadające owym dwóm tendencjom. Pierwszy z nich to „stworzenie optymalnych warunków dla swobodnego gospodarczego rozwoju i zagwarantowanie różnych postaci wolności w sferze publicznej i prywatnej” (s. 218), podczas gdy drugi to „urzeczywistnienie idei równości i sprawiedliwości w różnych jej aspektach (społecznym, materialnym, kulturowym, konstytucyjno-prawnym)” (tamże). Niestety, w dążeniach tych leży nierozstrzygalna sprzeczność. Uwolnienie rynku prowadzi bowiem do bogacenia się wąskiej warstwy społeczeństwa kosztem pracy pozostałej części, a w dalszym ciągu do wytworzenia i (ostatecznie: drastycznego) pogłębienia społecznej nierówności. A zatem idee liberalne, wprowadzone w czyn, wywołują sytuacje niedemokratyczne. Brak równości i sprawiedliwości (dla Dybla pojęcia te – w sensie politycznym – są w zasadzie równoznaczne) przejawia się na różne praktyczne sposoby. Oznacza to, że choć w założeniu społeczeństwo demokratyczne jest równe wobec prawa, to w rzeczywistości na przykład spory sądowe wymagają od stron tak dużych nakładów finansowych, że są dostępne tylko warstwie zamożnej. Podobnie interesy mniejszości, która nie dysponuje wystarczającą siłą polityczną i/lub ekonomiczną, nie mają realnych szans na swoją reprezentację. Jeśli do tego dołączyć ścisłe powiązania finansjery z elitami politycznymi oraz kontrolę, jaką te posiadają nad mediami, otrzymujemy system, w którym wolność, prawo i możliwość działania dostępne są jedynie dla wybranych.
W takim systemie ekonomiczno-politycznym wyłania się oczywiście opozycja. Lewica, w rozmaitych swych wydaniach i odmianach, dostrzegając nieludzki (ekonomiczny a nie humanitarny) wymiar systemu demokracji liberalnej, występuje przeciwko dominacji elit i opowiada się za koniecznością pomniejszenia (lub po prostu zniesienia) rozwarstwienia społecznego. Dybel starannie kreśli różne lewicowe stanowiska i koncepcje, jakie pojawiły się w filozofii politycznej końca XX i początku XXI wieku. Jednak jego ocena tych koncepcji jest konsekwentnie krytyczna. Autor uważa, że system gospodarki wolnorynkowej, który stanowi cel ataków niemal każdej lewicowej frakcji, okazuje się w istocie najlepszym, najbardziej efektownym, a w pewien sposób również najbardziej organicznym systemem ekonomicznym. I choć Dybel ma wyraźną świadomość wszystkich mankamentów, jakie niesie ze sobą liberalizm, to równocześnie ukazuje totalnie życzeniowe myślenie lewicy o kwestiach ekonomicznych państwa. Innymi słowy, postulowane przez lewicę rozwiązania prospołeczne, jeśli zostałyby w całości uwzględnione i zrealizowane, doprowadziłyby bez większych wątpliwości do kompletnego załamania gospodarczego.
Nie oznacza to jednak, że lewica jest zbędna. Paweł Dybel dopatruje się istoty demokracji liberalnej właśnie w tym napięciu pomiędzy zwolennikami wolnego rynku a politykami i działaczami lewicy. Obie te orientacje posiadają poważne wady, natomiast ich antagonistyczne współistnienie zapewnia wzajemne ograniczenia, w wyniku których owe wady nie mogą się w pełni zrealizować.
Dużą zaletą „Dylematów demokracji” jest to, że nie zatrzymują się one ani na opisie wspomnianego antagonizmu, ani na późniejszej krytyce zarówno wolnorynkowej bezwzględności liberałów, jak i ekonomicznej naiwności lewicy. Dybel idzie dalej i przedstawia pewien projekt wyjścia z impasu. Bo oczywiście rzut oka na sytuację ekonomiczno-społeczną w Europie i w Polsce pokazuje, że późny liberalizm znajduje się w kryzysie. Co zatem proponuje autor „Okruchów psychoanalizy”? Jego propozycja to „heterogeniczna strategia rządzenia demokratycznym państwem” (s. 248). Skoro liberalizm jest najlepszym rozwiązaniem rynkowym, nie powinniśmy z niego rezygnować. Ale jednocześnie powinniśmy go ograniczyć do kwestii ekonomicznych, ponieważ rozwiązania, jakie liberalizm wypracował na gruncie ekonomii, nie sprawdzają się – i sprawdzać nie mogą – w innych obszarach. Myśl lewicowa dostarcza dużo lepsze rozwiązania w tych obszarach, w których równość i sprawiedliwość stawiane być muszą ponad porządkiem ekonomicznym. Obserwujemy zresztą wyraźnie fatalne skutki, jakie odnoszą forsowane przez rząd próby wdrożenia nauk humanistycznych w ramy wolnorynkowe, a i inne przykłady łatwo sobie wyobrazić (edukację, służbę zdrowia itd.). A zatem heterogeniczna strategia rządzenia demokratycznym państwem „wymaga od decydentów politycznych nieustannego mierzenia się z pozytywnymi i negatywnymi skutkami prowadzonej przez nich polityki gospodarczej i wyrównywania tych ostatnich poprzez dodatkowe działania oparte na całkiem innym sposobie myślenia, kryteriach i strategiach niż te, które stosują w odniesieniu do sfery gospodarczej” (s. 248). Dybel doprecyzowuje: „Mam na myśli takie działania państwa jak opracowywanie różnych programów w dziedzinie polityki społecznej, położenie nacisku na zagwarantowanie wysokiego poziomu edukacji i naukowego rozwoju, stosunek do edukacji i całej dziedziny nauki, promowanie różnorakich zjawisk kulturowych i artystycznych, nadzór finansów (banki), reformowanie prawa itd.” (tamże).
Wbrew podtytułowi („Kontekst polski”), „Dylematy demokracji” nie koncentrują się na sytuacji w Polsce. Pierwszy rozdział pierwszej części („Krajobraz po komunizmie”) rzeczywiście kreśli sytuację transformacji i obecny krajobraz polityczny kraju nad Wisłą, jednak w reszcie tej części autor odnosi się do polskiego kontekstu raczej okazyjnie, a jego wywód można z powodzeniem odnosić do sytuacji w innych krajach demokracji liberalnej, jak i traktować uniwersalnie. Dwie pozostałe części również nie odnoszą się do polskich kontekstów – Dybel wraca do nich dopiero w „Aneksie”. Rozlicza tam Marcina Króla z jego teatralnie konfesyjnych wywiadów, w których załamywał on ręce nad skutkami transformacji, której był jednym z inspiratorów.
Innym mankamentem „Dylematów demokracji” jest pewna powtarzalność. Idee kreślone przez Dybla są oryginalne, a polemiki, w jakie wdaje się z innymi intelektualistami, żywe, jednak powtarza on często własne tezy. Kosmetyczne zmiany na poziomie języka zmniejszają dynamikę samej narracji, przez co wywołują pewne znużenie w trakcie lektury kolejnych rozdziałów. Sytuację ratują części o odmiennej tematyce, w których autor przygląda się kwestiom politycznym w pismach dwóch psychoanalityków, Freuda i Žižka.
Można odnieść wrażenie, że Dybel do pewnego stopnia broni Freuda przed częstymi zarzutami wspierania (na poziomie czysto teoretycznym!) polityki autorytarnej, a nawet totalitarnej. Freud rzeczywiście twierdził, że system polityczny oparty na dominacji silnej jednostki przywódczej jest najbardziej wydajny, ale Dybel pokazuje, że sprawa okazuje się bardziej złożona i możliwa wydaje się także „Freudowska demokracja”. Jeśli jednak możemy dostrzec taką próbę „obrony Freuda”, to bezwzględna krytyka spotyka Slavoja Žižka. W trzeciej części autor nie tylko kreśli sytuację podmiotu politycznego, jaką możemy wyczytać w książkach słoweńskiego myśliciela, ale przede wszystkim podważa sens takiej kreacji. Podważa też sens auto-kreacji Žižka. W tym – bez względu na zasadność sądów – autor „Dylematów demokracji” traci niestety elegancję. Dybel wpada w pułapkę Žižka, posuwając się do zabiegów retorycznych, które sam mu wytyka. Ironizuje na przykład: „Wystarczy tylko w zręczny sposób posłużyć się wyrwanymi z kontekstu cytatami z Kanta i Hegla, aby wykazać »logicznie« uzasadniony charakter tych skrajnie lewicowych politycznych przedsięwzięć. Tych nudnych klasyków filozofii przecież i tak mało kto czyta A już na pewno nie czytają ich owe tysiące słuchaczy w salach wykładowych (prywatnych) uniwersytetów amerykańskich, spijające z zachwytem każde słowo z ust słoweńskiego Mistrza. Prawdziwego Słowianina z bałkańskich rubieży obwieszczającego, niczym pogrążony w szaleńczej ekstazie pogański kapłan, nową polityczną Prawdę sfrustrowanym masom chylącego się ku upadkowi świata zachodniego kapitalizmu” (s. 313). I choć Žižek z pewnością zasługuje na krytykę, to czy nie może ona obejść się bez tak zjadliwego tonu, dotykającego nie tylko pisarza, ale i jego czytelników?
Na koniec chciałbym postawić problem, który wydaje się zbyt słabo zarysowany w omawianej tu książce. Otóż założenia liberalizmu dotyczące ekonomii, jak i założenia lewicowe dotyczące spraw społecznych i wyrównywania społeczeństwa brzmią dobrze. Jednak czy nie jest tak, że ich słabość tkwi zawsze w realizacji, a to dlatego, że w tym miejscu stykają się z prawdziwymi ludźmi? Czy mankamentem wielu programów społecznych nie jest to, że pompowane w nie pieniądze wcale nie trafiają do ludzi chcących poprawić swoje zawodowe kompetencje itd., a – przynajmniej częściowo – do ludzi pragnących utrzymania na koszt państwa? Czy wolny rynek, oparty na nieustannym ruchu pieniądza, nie ujawnia swoich słabości w momencie, gdy część ludzi postanawia w swojej zachłanności zatrzymywać (gromadzić) pieniądze dla siebie? Bo jeśli tak, to czynnikiem umykającym Dyblowi wydaje się być ludzka mentalność. Może to jej przeobrażenia warto uwzględnić w programie naprawy demokracji liberalnej.
Tymczasem „Dylematy demokracji” koncentrują się niemal wyłącznie na sprawach politycznych. Książka składa się z trzech części, kolejno: „Myśl lewicowa i liberalizm”, „Myśl polityczna Freuda” oraz „Žižek pod bramą rewolucji”. Jednak taki układ może wprowadzać w błąd, ponieważ pierwsza część zajmuje aż 250 z 340 stron tekstu (nie licząc indeksów i bibliografii), stanowi zatem większość „Dylematów…”. Większość, dodajmy, wyraźnie odczuwaną, bo pozostałe dwie części wydają się zaledwie (cennymi!) dodatkami do wywodów na temat lewicy i liberalizmu.
Głównym problemem, który roztrząsa Dybel w „Dylematach demokracji”, jest wewnętrzna sprzeczność wpisana w polityczny system demokracji liberalnej. Polega ona na tym, że u samej istoty demokracji liberalnej leżą dwa przeciwstawne dążenia: ku wolności oraz równości/sprawiedliwości. Pierwsze z nich objawia się w członie liberalnym i występuje pod postacią postulatów wolnorynkowych. Drugi z kolei dotyczy przede wszystkim ubogich i marginalizowanych części społeczeństwa, a przywrócenie im równości jest zadaniem demokracji. Zatem państwa demokracji liberalnej (a więc w zasadzie cały tak zwany Zachód i coraz większa część świata) stawiają przed sobą dwa cele, odpowiadające owym dwóm tendencjom. Pierwszy z nich to „stworzenie optymalnych warunków dla swobodnego gospodarczego rozwoju i zagwarantowanie różnych postaci wolności w sferze publicznej i prywatnej” (s. 218), podczas gdy drugi to „urzeczywistnienie idei równości i sprawiedliwości w różnych jej aspektach (społecznym, materialnym, kulturowym, konstytucyjno-prawnym)” (tamże). Niestety, w dążeniach tych leży nierozstrzygalna sprzeczność. Uwolnienie rynku prowadzi bowiem do bogacenia się wąskiej warstwy społeczeństwa kosztem pracy pozostałej części, a w dalszym ciągu do wytworzenia i (ostatecznie: drastycznego) pogłębienia społecznej nierówności. A zatem idee liberalne, wprowadzone w czyn, wywołują sytuacje niedemokratyczne. Brak równości i sprawiedliwości (dla Dybla pojęcia te – w sensie politycznym – są w zasadzie równoznaczne) przejawia się na różne praktyczne sposoby. Oznacza to, że choć w założeniu społeczeństwo demokratyczne jest równe wobec prawa, to w rzeczywistości na przykład spory sądowe wymagają od stron tak dużych nakładów finansowych, że są dostępne tylko warstwie zamożnej. Podobnie interesy mniejszości, która nie dysponuje wystarczającą siłą polityczną i/lub ekonomiczną, nie mają realnych szans na swoją reprezentację. Jeśli do tego dołączyć ścisłe powiązania finansjery z elitami politycznymi oraz kontrolę, jaką te posiadają nad mediami, otrzymujemy system, w którym wolność, prawo i możliwość działania dostępne są jedynie dla wybranych.
W takim systemie ekonomiczno-politycznym wyłania się oczywiście opozycja. Lewica, w rozmaitych swych wydaniach i odmianach, dostrzegając nieludzki (ekonomiczny a nie humanitarny) wymiar systemu demokracji liberalnej, występuje przeciwko dominacji elit i opowiada się za koniecznością pomniejszenia (lub po prostu zniesienia) rozwarstwienia społecznego. Dybel starannie kreśli różne lewicowe stanowiska i koncepcje, jakie pojawiły się w filozofii politycznej końca XX i początku XXI wieku. Jednak jego ocena tych koncepcji jest konsekwentnie krytyczna. Autor uważa, że system gospodarki wolnorynkowej, który stanowi cel ataków niemal każdej lewicowej frakcji, okazuje się w istocie najlepszym, najbardziej efektownym, a w pewien sposób również najbardziej organicznym systemem ekonomicznym. I choć Dybel ma wyraźną świadomość wszystkich mankamentów, jakie niesie ze sobą liberalizm, to równocześnie ukazuje totalnie życzeniowe myślenie lewicy o kwestiach ekonomicznych państwa. Innymi słowy, postulowane przez lewicę rozwiązania prospołeczne, jeśli zostałyby w całości uwzględnione i zrealizowane, doprowadziłyby bez większych wątpliwości do kompletnego załamania gospodarczego.
Nie oznacza to jednak, że lewica jest zbędna. Paweł Dybel dopatruje się istoty demokracji liberalnej właśnie w tym napięciu pomiędzy zwolennikami wolnego rynku a politykami i działaczami lewicy. Obie te orientacje posiadają poważne wady, natomiast ich antagonistyczne współistnienie zapewnia wzajemne ograniczenia, w wyniku których owe wady nie mogą się w pełni zrealizować.
Dużą zaletą „Dylematów demokracji” jest to, że nie zatrzymują się one ani na opisie wspomnianego antagonizmu, ani na późniejszej krytyce zarówno wolnorynkowej bezwzględności liberałów, jak i ekonomicznej naiwności lewicy. Dybel idzie dalej i przedstawia pewien projekt wyjścia z impasu. Bo oczywiście rzut oka na sytuację ekonomiczno-społeczną w Europie i w Polsce pokazuje, że późny liberalizm znajduje się w kryzysie. Co zatem proponuje autor „Okruchów psychoanalizy”? Jego propozycja to „heterogeniczna strategia rządzenia demokratycznym państwem” (s. 248). Skoro liberalizm jest najlepszym rozwiązaniem rynkowym, nie powinniśmy z niego rezygnować. Ale jednocześnie powinniśmy go ograniczyć do kwestii ekonomicznych, ponieważ rozwiązania, jakie liberalizm wypracował na gruncie ekonomii, nie sprawdzają się – i sprawdzać nie mogą – w innych obszarach. Myśl lewicowa dostarcza dużo lepsze rozwiązania w tych obszarach, w których równość i sprawiedliwość stawiane być muszą ponad porządkiem ekonomicznym. Obserwujemy zresztą wyraźnie fatalne skutki, jakie odnoszą forsowane przez rząd próby wdrożenia nauk humanistycznych w ramy wolnorynkowe, a i inne przykłady łatwo sobie wyobrazić (edukację, służbę zdrowia itd.). A zatem heterogeniczna strategia rządzenia demokratycznym państwem „wymaga od decydentów politycznych nieustannego mierzenia się z pozytywnymi i negatywnymi skutkami prowadzonej przez nich polityki gospodarczej i wyrównywania tych ostatnich poprzez dodatkowe działania oparte na całkiem innym sposobie myślenia, kryteriach i strategiach niż te, które stosują w odniesieniu do sfery gospodarczej” (s. 248). Dybel doprecyzowuje: „Mam na myśli takie działania państwa jak opracowywanie różnych programów w dziedzinie polityki społecznej, położenie nacisku na zagwarantowanie wysokiego poziomu edukacji i naukowego rozwoju, stosunek do edukacji i całej dziedziny nauki, promowanie różnorakich zjawisk kulturowych i artystycznych, nadzór finansów (banki), reformowanie prawa itd.” (tamże).
Wbrew podtytułowi („Kontekst polski”), „Dylematy demokracji” nie koncentrują się na sytuacji w Polsce. Pierwszy rozdział pierwszej części („Krajobraz po komunizmie”) rzeczywiście kreśli sytuację transformacji i obecny krajobraz polityczny kraju nad Wisłą, jednak w reszcie tej części autor odnosi się do polskiego kontekstu raczej okazyjnie, a jego wywód można z powodzeniem odnosić do sytuacji w innych krajach demokracji liberalnej, jak i traktować uniwersalnie. Dwie pozostałe części również nie odnoszą się do polskich kontekstów – Dybel wraca do nich dopiero w „Aneksie”. Rozlicza tam Marcina Króla z jego teatralnie konfesyjnych wywiadów, w których załamywał on ręce nad skutkami transformacji, której był jednym z inspiratorów.
Innym mankamentem „Dylematów demokracji” jest pewna powtarzalność. Idee kreślone przez Dybla są oryginalne, a polemiki, w jakie wdaje się z innymi intelektualistami, żywe, jednak powtarza on często własne tezy. Kosmetyczne zmiany na poziomie języka zmniejszają dynamikę samej narracji, przez co wywołują pewne znużenie w trakcie lektury kolejnych rozdziałów. Sytuację ratują części o odmiennej tematyce, w których autor przygląda się kwestiom politycznym w pismach dwóch psychoanalityków, Freuda i Žižka.
Można odnieść wrażenie, że Dybel do pewnego stopnia broni Freuda przed częstymi zarzutami wspierania (na poziomie czysto teoretycznym!) polityki autorytarnej, a nawet totalitarnej. Freud rzeczywiście twierdził, że system polityczny oparty na dominacji silnej jednostki przywódczej jest najbardziej wydajny, ale Dybel pokazuje, że sprawa okazuje się bardziej złożona i możliwa wydaje się także „Freudowska demokracja”. Jeśli jednak możemy dostrzec taką próbę „obrony Freuda”, to bezwzględna krytyka spotyka Slavoja Žižka. W trzeciej części autor nie tylko kreśli sytuację podmiotu politycznego, jaką możemy wyczytać w książkach słoweńskiego myśliciela, ale przede wszystkim podważa sens takiej kreacji. Podważa też sens auto-kreacji Žižka. W tym – bez względu na zasadność sądów – autor „Dylematów demokracji” traci niestety elegancję. Dybel wpada w pułapkę Žižka, posuwając się do zabiegów retorycznych, które sam mu wytyka. Ironizuje na przykład: „Wystarczy tylko w zręczny sposób posłużyć się wyrwanymi z kontekstu cytatami z Kanta i Hegla, aby wykazać »logicznie« uzasadniony charakter tych skrajnie lewicowych politycznych przedsięwzięć. Tych nudnych klasyków filozofii przecież i tak mało kto czyta A już na pewno nie czytają ich owe tysiące słuchaczy w salach wykładowych (prywatnych) uniwersytetów amerykańskich, spijające z zachwytem każde słowo z ust słoweńskiego Mistrza. Prawdziwego Słowianina z bałkańskich rubieży obwieszczającego, niczym pogrążony w szaleńczej ekstazie pogański kapłan, nową polityczną Prawdę sfrustrowanym masom chylącego się ku upadkowi świata zachodniego kapitalizmu” (s. 313). I choć Žižek z pewnością zasługuje na krytykę, to czy nie może ona obejść się bez tak zjadliwego tonu, dotykającego nie tylko pisarza, ale i jego czytelników?
Na koniec chciałbym postawić problem, który wydaje się zbyt słabo zarysowany w omawianej tu książce. Otóż założenia liberalizmu dotyczące ekonomii, jak i założenia lewicowe dotyczące spraw społecznych i wyrównywania społeczeństwa brzmią dobrze. Jednak czy nie jest tak, że ich słabość tkwi zawsze w realizacji, a to dlatego, że w tym miejscu stykają się z prawdziwymi ludźmi? Czy mankamentem wielu programów społecznych nie jest to, że pompowane w nie pieniądze wcale nie trafiają do ludzi chcących poprawić swoje zawodowe kompetencje itd., a – przynajmniej częściowo – do ludzi pragnących utrzymania na koszt państwa? Czy wolny rynek, oparty na nieustannym ruchu pieniądza, nie ujawnia swoich słabości w momencie, gdy część ludzi postanawia w swojej zachłanności zatrzymywać (gromadzić) pieniądze dla siebie? Bo jeśli tak, to czynnikiem umykającym Dyblowi wydaje się być ludzka mentalność. Może to jej przeobrażenia warto uwzględnić w programie naprawy demokracji liberalnej.
Paweł Dybel: „Dylematy demokracji. Kontekst polski”. Wydawnictwo Universitas. Kraków 2015 [seria: Horyzonty nowoczesności, t. 114].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |