ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lipca 14 (278) / 2015

Jędrzej Dudkiewicz,

POMIESZANIE Z POPLĄTANIEM (LOST RIVER)

A A A
Ryan Gosling najwyraźniej lubi ryzykować. U szczytu aktorskiej kariery zdecydował, że zrobi sobie przerwę, by spróbować swych sił w pisaniu scenariuszy i reżyserii. Pomysł odważny, ale niestety nietrafiony – debiutanckie „Lost River” dowodzi, że Gosling zdecydowanie lepiej wypada przed kamerą niż za nią.

Fabuła jest w zasadzie niestreszczalna (a może zwyczajnie zbyt miałka). Billy, samotna matka wychowująca dwójkę dzieci, stoi przed widmem wyrzucenia na bruk. Dave, socjopatyczny bankier, zmusza ją do klubowych występów, które w lokalnej społeczności cieszą się dużym powodzeniem. Syn Billy, Bones, zajmuje się tymczasem zbieraniem i sprzedażą miedzi, podpadając Bully’emu, gangsterowi roszczącemu sobie prawo do okolicznych dóbr.

Gosling twierdzi, że jego założeniem było pokazanie niepasujących do siebie postaci, które pod wpływem wydarzeń próbują na nowo zdefiniować swoje życie, role i działania. Pomysł to może i niezły, tylko zupełnie nieudany. „Lost River” przypomina zlepek motywów i wątków nietworzących spójnej całości. W efekcie widz dostaje pomieszanie z poplątaniem, mocno bełkotliwe i pozbawione treści. Oto główny problem debiutu Goslinga – wybrane elementy mają potencjał, który jednak nie zostaje wydobyty. Przykładowo, osadzenie akcji w Detroit, upadłym amerykańskim mieście, nie ma tu większego znaczenia, nie tworzy kontekstu dla historii. A szkoda, wszak bankructwo tak prężnego ośrodka w jednym z najpotężniejszych państw świata samo w sobie jest fascynujące. Podobnie rzecz ma się z wątkiem podwodnego miasta, które powstało w efekcie działań człowieka – okoliczne domy zostały zalane, bo musiały ustąpić miejsca statkom. O ile Goslinga może intrygować to wspomnienie z dzieciństwa (historia jest autentyczna), o tyle widz nie ma możliwości poczuć w związku z nim jakichkolwiek emocji.

Jako duży mankament strategii Goslinga może zostać poczytane i to, że z jednej strony stara się on stworzyć coś oryginalnego, z drugiej zaś obficie korzysta z dorobku innych twórców. Odbiorcy znający jego aktorskie dokonania bez trudu rozpoznają w „Lost River” nawiązania do filmów Dereka Cianfrance’a i Nicolasa Windinga Refna (jakby tego było mało, Gosling skorzystał z pomocy producenta i autora muzyki do „Drive”). Do wszystkich tych intertekstów dodać można dzieła Davida Lyncha i kilku innych głośnych reżyserów. Oczywiście, w cytowaniu innych nie ma nic złego, trzeba tylko robić to z głową. Goslingowi zabrakło wyczucia, przez co zatracił gdzieś swoją autorskość, nie dodał do fabuły zbyt wiele od siebie. Oglądając „Lost River”, trudno określić, co jest jego osobistą koncepcją, a co zostało zapożyczone.

Nawet jeśli niektóre elementy – takie jak muzyka i zdjęcia – same w sobie stoją na dobrym poziomie, to film nie broni się jako całość. Być może Gosling jest za mało doświadczonym reżyserem, by stworzyć z tak różnorodnych wątków ciekawe, fascynujące dzieło. Wydaje mi się zresztą, że chybiony był sam pomysł zaczynania od czegoś aż tak trudnego. Czasem lepiej rozpocząć swoją przygodę po drugiej stronie kamery od prostej, nieskomplikowanej fabuły, zamiast porywać się z motyką na słońce.
„Lost River”. Scenariusz i reżyseria: Ryan Gosling. Obsada: Christina Hendricks, Ben Mendelsohn, Matt Smith, Iain De Caestecker. Gatunek: thriller / fantasy. Produkcja: USA 2014, 95 min.