PIOTR ŻACZEK
A
A
A
ARMS Records, premiera 10 listopada 2006.
Przyznam od razu – wizerunek dwustuprocentowego macho na okładce, zatrzymał mnie nad tą płytą w pół gestu. Szczerze? Obawiałam się dosłowności w muzyce wspartej o bas, skonstruowanej przez sidemana, któremu żadna stylistyka obca nie jest. Na szczęście – po „Mutru” Piotra Żaczka jednak sięgnęłam, co okazało się ciekawą przygodą z dźwiękami.
Jest na tym krążku pewna wielce wciągająca ciekawostka. Otóż niektóre utwory kończą się tak jakby znienacka. Urywają się, lecz nie są urwane. Takie zmyślne przesunięcie zaskakuje, działając na odbiorcę mobilizująco. I jeszcze jedna sprawa: płyta jest spójna brzmieniowo, by gładko przełykać niespójność stylistyczną. Dla jednych to zaleta, dla innych – wada. Ja jestem z tymi „jednymi”.
Wracając do twórcy: demoniczny wizerunek pielęgnowany jest nie tylko na okładce, także na stronie www, gdzie znaleźć można galerię zdjęć oraz różne fachowe zachwyty. Urszula Dudziak po tegorocznym JVC Jazz Festiwal napisała: „Piotr Żaczek to nie tylko wybitny, wszechstronny basista, ale wyjątkowej urody (nie mam na myśli tylko jego aparycji) kompozytor”. Zatem przez Żaczkiem światowa kariera, oby, tym bardziej logiczna, że nie jest debiutantem. Basista od dawna należy do grona muzyków sesyjnych, zapraszanych do udziału w nagraniach wszystkich nurtów i gatunków. Lista wykonawców, z którymi grał jest długa, jego linie basowe usłyszeć można w popowych produkcjach (Kayah, Edyta Górniak, Natalia Kukulska, Policjanci) w jazzowych (Ewa Bem, Anna Serafińska, Cezary Konrad), w filmowych kompozycjach Krzesimira Dębskiego, grał też podczas europejskiej trasy koncertowej Didiera Lockwooda i Gordona Haskella.
I może dlatego, sklasyfikowanie albumu Piotra Żaczka jest trudne (a przecież doszukać się tu można jazzu, soulu, fusion i popu). Na moje ucho – „Mutru” najbliżej jest jazzowych klimatów i miło trąci chilloutem. Można z tą muzyką spędzić wieczór w domu, z gazetą w fotelu, można zabrać ją do samochodu na nocną trasę. I oczekiwać zaskoczeń. Na przykład: utwór czwarty – „Active” proponuje, pomiędzy dźwiękami, teksty kaszubskie. Przez kompozytora nagrane zostały rozmowy, a do tego, oczywiście – wiodąca gitara, gadająca po swojemu. Piąty kawałek jest lekki i jasny, po prostu „Drop”, a w szóstym – niepokojące i industrialne klimaty, z pulsem funkowym, w tle którego Piotr Żaczek własnym głosem zaprasza. Wprawdzie nie wiadomo gdzie i na co, bo malowniczo się głos rozmywa, roztarty długimi smugami muzyki. Ale miło jest być zapraszanym. Siódmy to ballada (po angielsku) zaśpiewana przez Anię Szarmach, atmosfera wprost z amerykańskiego baru przy małym motelu, bluesowawo, jazzowawo. Może znalazłoby się jeszcze parę innych określeń na tę muzykę, w każdym razie – na pewno, daję słowo – jest romantycznie! Ósmy utwór jest transowy i irytujący, a utworów jest piętnaście (ponad 70 minut).
Niektóre zwroty akcji są naprawdę zaskakujące są. Nie zdradzę, w jakich kawałkach, bo wtedy cała zabawa ze słuchaniem na nic. Polubiłam tę płytę, i osobiście mocno polecam wielominutową piętnastą kompozycję: gdzie słychać ptaszki, beczenie owiec, buczenie miododajnych pszczół, dalekie ludzkie odgłosy, no po prostu raj. Żaczek oprócz gitar basowych i małego, domowego studia, posiada też niewątpliwie poczucie humoru. Uprzedzam, że w dziesiątej minucie piętnastego kawałka rozpoczyna się nie byle jaka akcja, plemienno-korzenne brzmienia!
Do swojego domowego studia Żaczek zaprosił wielu muzyków (Ania Szarmach i Kuba Badach, Marcin Górny, Maciej Kociński, Adam Bałdych, Jerzy Małek, Grzegorz Jabłoński i Robert Luty + prawie cały skład Policjantów) i w ten sposób powstał tak zróżnicowany materiał. Muzyka oparta została na loopach i gitarze basowej (w wielu odsłonach), zatem: „Mutru” odsłania, a czasem też zasłania bas, przetworzony nieziemsko, a do tego są tu porozkładane zmyślnie plamy dźwięku. Zdaje się, że naprawdę jest to płyta nie tylko dla gitarzystów basowych.
Jest na tym krążku pewna wielce wciągająca ciekawostka. Otóż niektóre utwory kończą się tak jakby znienacka. Urywają się, lecz nie są urwane. Takie zmyślne przesunięcie zaskakuje, działając na odbiorcę mobilizująco. I jeszcze jedna sprawa: płyta jest spójna brzmieniowo, by gładko przełykać niespójność stylistyczną. Dla jednych to zaleta, dla innych – wada. Ja jestem z tymi „jednymi”.
Wracając do twórcy: demoniczny wizerunek pielęgnowany jest nie tylko na okładce, także na stronie www, gdzie znaleźć można galerię zdjęć oraz różne fachowe zachwyty. Urszula Dudziak po tegorocznym JVC Jazz Festiwal napisała: „Piotr Żaczek to nie tylko wybitny, wszechstronny basista, ale wyjątkowej urody (nie mam na myśli tylko jego aparycji) kompozytor”. Zatem przez Żaczkiem światowa kariera, oby, tym bardziej logiczna, że nie jest debiutantem. Basista od dawna należy do grona muzyków sesyjnych, zapraszanych do udziału w nagraniach wszystkich nurtów i gatunków. Lista wykonawców, z którymi grał jest długa, jego linie basowe usłyszeć można w popowych produkcjach (Kayah, Edyta Górniak, Natalia Kukulska, Policjanci) w jazzowych (Ewa Bem, Anna Serafińska, Cezary Konrad), w filmowych kompozycjach Krzesimira Dębskiego, grał też podczas europejskiej trasy koncertowej Didiera Lockwooda i Gordona Haskella.
I może dlatego, sklasyfikowanie albumu Piotra Żaczka jest trudne (a przecież doszukać się tu można jazzu, soulu, fusion i popu). Na moje ucho – „Mutru” najbliżej jest jazzowych klimatów i miło trąci chilloutem. Można z tą muzyką spędzić wieczór w domu, z gazetą w fotelu, można zabrać ją do samochodu na nocną trasę. I oczekiwać zaskoczeń. Na przykład: utwór czwarty – „Active” proponuje, pomiędzy dźwiękami, teksty kaszubskie. Przez kompozytora nagrane zostały rozmowy, a do tego, oczywiście – wiodąca gitara, gadająca po swojemu. Piąty kawałek jest lekki i jasny, po prostu „Drop”, a w szóstym – niepokojące i industrialne klimaty, z pulsem funkowym, w tle którego Piotr Żaczek własnym głosem zaprasza. Wprawdzie nie wiadomo gdzie i na co, bo malowniczo się głos rozmywa, roztarty długimi smugami muzyki. Ale miło jest być zapraszanym. Siódmy to ballada (po angielsku) zaśpiewana przez Anię Szarmach, atmosfera wprost z amerykańskiego baru przy małym motelu, bluesowawo, jazzowawo. Może znalazłoby się jeszcze parę innych określeń na tę muzykę, w każdym razie – na pewno, daję słowo – jest romantycznie! Ósmy utwór jest transowy i irytujący, a utworów jest piętnaście (ponad 70 minut).
Niektóre zwroty akcji są naprawdę zaskakujące są. Nie zdradzę, w jakich kawałkach, bo wtedy cała zabawa ze słuchaniem na nic. Polubiłam tę płytę, i osobiście mocno polecam wielominutową piętnastą kompozycję: gdzie słychać ptaszki, beczenie owiec, buczenie miododajnych pszczół, dalekie ludzkie odgłosy, no po prostu raj. Żaczek oprócz gitar basowych i małego, domowego studia, posiada też niewątpliwie poczucie humoru. Uprzedzam, że w dziesiątej minucie piętnastego kawałka rozpoczyna się nie byle jaka akcja, plemienno-korzenne brzmienia!
Do swojego domowego studia Żaczek zaprosił wielu muzyków (Ania Szarmach i Kuba Badach, Marcin Górny, Maciej Kociński, Adam Bałdych, Jerzy Małek, Grzegorz Jabłoński i Robert Luty + prawie cały skład Policjantów) i w ten sposób powstał tak zróżnicowany materiał. Muzyka oparta została na loopach i gitarze basowej (w wielu odsłonach), zatem: „Mutru” odsłania, a czasem też zasłania bas, przetworzony nieziemsko, a do tego są tu porozkładane zmyślnie plamy dźwięku. Zdaje się, że naprawdę jest to płyta nie tylko dla gitarzystów basowych.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |