ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 grudnia 24 (72) / 2006

Dominik Sołowiej,

MARTINI Z WÓDKĄ. WSTRZĄŚNIĘTE, NIE MIESZANE

A A A
Trzy miarki Gordona, jedna wódki, pół miarki Kina Lillet, wstrząsnąć z lodem i dodać cienki plasterek cytryny. „The Vesper Martini” James Bond, „Casino Royal”2006.

„Casino Royal” to film o Jamesie Bondzie na miarę naszych czasów. Mimo że oparty został na pierwszej powieści Iana Fleminga z 1953 roku, doskonale oddaje klimat szpiegowskiej atmosfery, którą żyje Europa. Promieniotwórcza afera z byłym agentem Federalnej Służby Bezpieczeństwa Aleksandrem Litwinką pokazuje, w jaki sposób rozwiązuje się dziś międzynarodowe problemy. Nowy (choć klasyczny) James Bond to agent, który całkowicie zmienił swój image. Chociaż ma w sobie to niezwykłe „coś”, daleko mu do wymuskanego agenta prezentowanego przez Rogera Moore’a. Najnowsza produkcja o 007 to doskonałe kino sensacyjne, pełne wartkiej akcji i ciekawie skonstruowanych dialogów. Zawiodą się na niej jedynie ci, którzy spodziewają się mnóstwa pięknych kobiet i zmysłowych scen o poranku. Nowy James Bond bardziej preferuje walkę wręcz, niż miłosne potyczki. Jeśli już nawiązuje dialog z płcią piękną, to bardziej przypomina on intelektualną dysputę – nowy Bond jest zdecydowanie inteligentniejszy i bardziej sarkastyczny, a i jego kobiety mogłyby napisać niejeden esej. Bohaterom jednak najwyraźniej mniej zależy na rozmowie, a bardziej na zleconych zadaniach, bo kiedy się ich podejmują wykonują je bezbłędnie i z dokładnością szwajcarskiego zegarka.

„Casino Royal” to perfekcyjna realizacja współczesnej stylistyki kina sensacyjnego. „Bond”, w stylu Seana Connery'ego i Rogera Moore'a, jest bardziej komiksowy, pozbawiony tej dynamiki, którą mają filmy z Piercem Brosnanem. W „Doktor No” i „Żyj lub pozwól umrzeć” ważna jest przede wszystkim magia niespiesznie zmieniających się obrazów. Zazdrośnie spoglądamy na agenta 007 leniwie zapalającego papierosa, kokietującego jasnowłosą piękność lub jadącego samochodem. Fascynujemy się błyskotliwym dialogiem i krojem sukni. „Casino Royal” jest zupełnie inne. Już początek filmu przełamuje klasyczną konwencję. Zamiast krótkiej sekwencji, np. pościgu, morderstwa, kradzieży, nowy „Bond” rozpoczyna się od kilkunastominutowego pościgu, w którym nie do końca orientujemy się, dlaczego ktoś kogoś goni, a sceny walki na potężnych rusztowaniach przypominają fragmenty z „Matrixa”. Oczywiście Bond dopada uciekiniera, ale zamiast dostarczyć go do Londynu (uciekinier posiada cenne informacje), strzela mu prosto w pierś, a później wysadza w powietrze wojskowy posterunek. Nic więc dziwnego, że szefowie brytyjskiego wywiadu są niemile zaskoczeni. Bondowi to jednak nie przeszkadza, bo chociaż został przez nich zatrudniony, nie ma skrupułów, by przeciwstawiać się swoim pracodawcom. Przecież najważniejsza zasada w szpiegowskim kodeksie brzmi: „Nie należy nikomu ufać”. Poza tym lepiej ochronić własną skórę niż dać się zabić w imię najszczytniejszych ideałów. Dlatego Bond z „Casino Royal” nie przypomina już plastykowego Kenna. „Scenariusz i postaci są złożone – mówi odtwórca głównej roli, David Craig – James Bond to dosyć mroczna postać, bliższa tej, jaką stworzył Ian Fleming.”

007 z każdej opresji wychodzi obronną ręką. Potrafi przeżyć tortury i zawał serca. Mówiąc mniej oglądnie, jest to nieprzeciętny twardziej i trochę zabijaka. Czasami ponosi go fantazja, więc zamiast zdobyć informacje, bez zmrużenia oka pozbywa się kolejnych przeciwników. Takich błędów Bond z „Moonrakera” nigdy nie popełniał. „Chciałem zrealizować Casino Royal, ponieważ jest to zupełnie inny rodzaj Bonda – mówi Martin Campbell. – To jego pierwsza misja jako agenta 007 i musi się sporo nauczyć. Film pokazuje ewolucję bohatera. Jego błędy, reprymendy otrzymywane od M. Agent częściej myśli sercem niż głową i przez to sprawy toczą się nie tak, jak powinny. Pod koniec filmu już wiemy, że nie popełni tych błędów ponownie.”

„Casino Royal” ogląda się z przyjemnością. Nie ma w nim efektów specjalnych, które serwowane w nadmiernej ilości psują każdą historię. Reżyser filmu postawił nacisk raczej na umiejętności aktorów i zaskakujące zwroty akcji. Poza tym Bond, co ważne, nie chwali się swoimi super zabawkami: drogi samochód, frak i elektroniczne gadżety do satelitarnej komunikacji to dziś standardowe wyposażenie każdego biznesmena. Pisząc swoją pierwszą książkę o Bondzie, Fleming nawiązał do własnych doświadczeń z wywiadu, kiedy agenci ufali jeszcze sprytowi i sile swoich mięśni. I nie mieli do pomocy ani błyskotliwego Q ani wiernej Miss Moneypenny.

„Casino Royal” to powrót do klasyki. Od powstania pierwszej powieści o przygodach agenta minęło ponad pięćdziesiąt lat. Mimo to Campbell zdecydował się nakręcić film o początkach działalności Jamesa Bonda („Casino Royal” zostało wcześniej zekranizowane w 1967 roku, ale obraz ten to parodia filmów o Bondzie, więc nie zalicza się go do głównego nurtu; drobną rolę zagrał w nim Woody Allen). Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. „Casino Royal” podczas pierwszego, debiutanckiego weekendu zarobił 42,2 miliony dolarów. Dla porównania film „Śmierć nadejdzie jutro” uzbierał w 2002 roku 28 milionów dolarów. Gdzie tkwi źródło sukcesu? Chyba w nieprzewidywalności „nowego” Bonda. Widzowie mają już dość przewidywalnych, zawsze uczciwych bohaterów. Bond z „Casino Royal” to bohater z krwi i kości, trzeźwo stąpający po ziemi, popełniający błędy. Niewątpliwą przyjemność sprawia obserwowanie jak z niegrzecznego chłopca Bond staje się superagentem – świadomym swojej siły, możliwości i niewątpliwego sexapilu. Taka postać jest bliższa naszym wyobrażeniom o szpiegach i agentach – ludziach, którzy żyją wśród nas.
„Casino Royal”. Reż.: Martin Campbell. Scenariusz: Paul Haggis, Neal Purvis (na podstawie powieści „Casino Royal” Iana Fleminga). Występują: Daniel Craig, Eva Green, Mads Mikkelsen, Jeffrey Wright, Judi Dench. Zdjęcia: Phil Meheux. Muzyka: David Arnold, Monty Norman. Gatunek: sensacyjny. Czechy, Niemcy, USA, Wielka Brytania, 2006. 144 minuty.