CO DALEJ, ZŁOCZYŃCO? (INTRUZ)
A
A
A
Festiwalowy tytuł „Intruza” brzmi: „The Here After”. Suspens filmu nie tkwi jednak w tym, co Tutaj (będzie) potem, a w tym, co Tutaj (zdarzyło się) przedtem.
Nastoletni John (Urlik Munther) opuszcza mury bliżej nieokreślonej placówki. Początkowe ujęcia przywodzą na myśl hermetycznie jasny szpital, a słowa towarzyszącej bohaterowi kobiety: „Teraz wszystko będzie dobrze”, upewniają nas w tym przekonaniu. Zaskakuje jedynie chłodne powitanie w rodzinnym domu. Okazuje się, że John opuścił zakład karny, w którym spędził kilka lat. Otwarcie drzwi poprawczaka to dla niego otwarcie kolejnego rozdziału życia.
„Intruz” to opowieść o końcu starego świata i początku nowego. Temat, obecny już choćby w brytyjskim „Chłopcu A” Johna Crowleya, początkowo zdaje się wtórny. Magnus von Horn, Szwed wykształcony w łódzkiej Filmówce, wchodzi jednak w przestrzeń zupełnie innego obrazowania. Nieprzesadnie rozbudowaną historię ukazuje oszczędnie. Mnogość słów zastępuje milczeniem, a ciasne wnętrza doskonale sfotografowanymi przez Łukasza Żala bezkresnymi szwedzkimi przestrzeniami. „Intruz” to dramatyczna historia opowiedziana chronologicznie, bez zawiłości, przy jednocześnie stale narastającym napięciu.
W jednej z pierwszych scen John niepostrzeżenie wchodzi do obcego domu, do jasnego pokoju, który niewątpliwie dobrze zna. Przygląda się zawieszonym na ścianie zdjęciom młodej dziewczyny, ze spokojem kładzie głowę na śnieżnobiałej pościeli. Tymczasem z pokoju obok dobiegają urywki pełnej obaw rozmowy, sugerującej, że ktoś wyszedł na wolność. Od początku wyczuwalna jest atmosfera inwigilacji. Ktoś mówi o bohaterze, ktoś inny przygląda się zza drzewa, nie spuszcza z niego wzroku. Mała lokalna społeczność czuwa.
„Byłam zdziwiona, że chcesz chodzić do naszej szkoły, ale oczywiście masz do tego pełne prawo. Chcemy jedynie, żeby w tej szkole był spokój” – mówi do Johna dyrektorka. Nauczyciele mają dobre intencje, szczerze chcą wspierać chłopaka w trudnościach związanych z wkroczeniem w nową sytuację. John jednak tylko teoretycznie jest wolnym, mającym prawo do swobodnego rozwoju nastolatkiem. Choć po kilkuletniej resocjalizacji akceptuje prawa szkolnych koleżanek i kolegów, piętno pozostaje. Inni bez poczucia winy naruszają jego godność (tak jak kobieta atakująca go w supermarkecie) i wolność. Intruz znajduje się pod bezpośrednim przymusem i kontrolą. Przemoc psychiczna, która nie wiąże się z fizycznym atakiem, bywa czasem najbardziej dotkliwa. Gdy tylko chłopak pojawia się w klasie, jedna z osób wychodzi, inna rzuca na głos: „On nie ma co tutaj robić”.
Po gdyńskim festiwalu, na którym „Intruz” zdobył nagrody za najlepszą reżyserię, scenariusz i montaż, zwykło się mówić o filmie von Horna w kontekście „Polowania” Thomasa Vinternerga – historii przedszkolnego opiekuna z prowincjonalnego skandynawskiego miasteczka (Mads Mikkelsen), od którego, pod wpływem oskarżenia o molestowanie dziewczynki, odwraca się cała lokalna społeczność. Choć widz momentami wątpi w czystość intencji bohatera, bulwersuje go przede wszystkim zdolność zwyczajnych ludzi do bezmyślnego okrucieństwa. Von Horn, podobnie jak Vinterberg, obala stereotyp otwartych i tolerancyjnych Skandynawów. O ile w „Polowaniu” dorośli są mściwi i pozbawieni umiejętności krytycznej oceny sytuacji, o tyle w „Intruzie” to raczej nastolatkowie wydają się niezdolni do wybaczenia, napędzani siłą grupy i podsycani niekontrolowanymi emocjami.
Przestrzeń, w której porusza się John, wydaje się bardzo chłodna. Dosłownie. Jest biało-szaro-niebieska. W „Intruzie” wszędzie ukrywają się wprowadzające w uśpienie odcienie niebieskiego. Kolor ten w filmie zdaje się przypisany postaciom będącym na z góry przegranej pozycji. Zimny, wtapiający się w tło błękit był już niejednokrotnie kolorem więźniów („Skazani na Shawshank”). Choć neutralny, zdaje się on także symbolizować nieprzerwanie przeplatające się ze sobą dni monotonii i klaustrofobii. Kolorystyka w „Intruzie” jest jednak tak doskonale przemyślana, że nie niweluje intensywności napięć i emocji. Wręcz przeciwnie, wzmaga je.
Źródłem napięć w „Intruzie” jest patriarchalna, pozbawiona matki rodzina, taka jak w „Białej wstążce” Michaela Haneke. Wymowna wydaje się scena posiłku, który musi odbywać się zgodnie z jasnymi, wytyczonymi przez ojca zasadami.
Niewątpliwie ciekawym punktem obsady jest debiutujący Urlik Munther. Puste spojrzenie dużych jasnych oczu i skandynawska uroda przykuwają wzrok do ekranu. W roli bezwiednej ofiary jest on niewątpliwie zaskoczeniem dla skandynawskiej publiczności, która zna go jako piosenkarza. Dziennikarze muzyczni obwołali go już szwedzkim Justinem Bieberem. Munther to ulubieniec nastolatek, nie tylko zresztą w Skandynawii, ale również w Japonii.
Intruz musi wziąć na siebie odpowiedzialność za przemoc, której kiedyś się dopuścił, cierpliwie czekać na wybaczenie i odkupienie. Musi ostatecznie odpowiedzieć sobie na pytanie: „Jak żyć tutaj, potem”?
Nastoletni John (Urlik Munther) opuszcza mury bliżej nieokreślonej placówki. Początkowe ujęcia przywodzą na myśl hermetycznie jasny szpital, a słowa towarzyszącej bohaterowi kobiety: „Teraz wszystko będzie dobrze”, upewniają nas w tym przekonaniu. Zaskakuje jedynie chłodne powitanie w rodzinnym domu. Okazuje się, że John opuścił zakład karny, w którym spędził kilka lat. Otwarcie drzwi poprawczaka to dla niego otwarcie kolejnego rozdziału życia.
„Intruz” to opowieść o końcu starego świata i początku nowego. Temat, obecny już choćby w brytyjskim „Chłopcu A” Johna Crowleya, początkowo zdaje się wtórny. Magnus von Horn, Szwed wykształcony w łódzkiej Filmówce, wchodzi jednak w przestrzeń zupełnie innego obrazowania. Nieprzesadnie rozbudowaną historię ukazuje oszczędnie. Mnogość słów zastępuje milczeniem, a ciasne wnętrza doskonale sfotografowanymi przez Łukasza Żala bezkresnymi szwedzkimi przestrzeniami. „Intruz” to dramatyczna historia opowiedziana chronologicznie, bez zawiłości, przy jednocześnie stale narastającym napięciu.
W jednej z pierwszych scen John niepostrzeżenie wchodzi do obcego domu, do jasnego pokoju, który niewątpliwie dobrze zna. Przygląda się zawieszonym na ścianie zdjęciom młodej dziewczyny, ze spokojem kładzie głowę na śnieżnobiałej pościeli. Tymczasem z pokoju obok dobiegają urywki pełnej obaw rozmowy, sugerującej, że ktoś wyszedł na wolność. Od początku wyczuwalna jest atmosfera inwigilacji. Ktoś mówi o bohaterze, ktoś inny przygląda się zza drzewa, nie spuszcza z niego wzroku. Mała lokalna społeczność czuwa.
„Byłam zdziwiona, że chcesz chodzić do naszej szkoły, ale oczywiście masz do tego pełne prawo. Chcemy jedynie, żeby w tej szkole był spokój” – mówi do Johna dyrektorka. Nauczyciele mają dobre intencje, szczerze chcą wspierać chłopaka w trudnościach związanych z wkroczeniem w nową sytuację. John jednak tylko teoretycznie jest wolnym, mającym prawo do swobodnego rozwoju nastolatkiem. Choć po kilkuletniej resocjalizacji akceptuje prawa szkolnych koleżanek i kolegów, piętno pozostaje. Inni bez poczucia winy naruszają jego godność (tak jak kobieta atakująca go w supermarkecie) i wolność. Intruz znajduje się pod bezpośrednim przymusem i kontrolą. Przemoc psychiczna, która nie wiąże się z fizycznym atakiem, bywa czasem najbardziej dotkliwa. Gdy tylko chłopak pojawia się w klasie, jedna z osób wychodzi, inna rzuca na głos: „On nie ma co tutaj robić”.
Po gdyńskim festiwalu, na którym „Intruz” zdobył nagrody za najlepszą reżyserię, scenariusz i montaż, zwykło się mówić o filmie von Horna w kontekście „Polowania” Thomasa Vinternerga – historii przedszkolnego opiekuna z prowincjonalnego skandynawskiego miasteczka (Mads Mikkelsen), od którego, pod wpływem oskarżenia o molestowanie dziewczynki, odwraca się cała lokalna społeczność. Choć widz momentami wątpi w czystość intencji bohatera, bulwersuje go przede wszystkim zdolność zwyczajnych ludzi do bezmyślnego okrucieństwa. Von Horn, podobnie jak Vinterberg, obala stereotyp otwartych i tolerancyjnych Skandynawów. O ile w „Polowaniu” dorośli są mściwi i pozbawieni umiejętności krytycznej oceny sytuacji, o tyle w „Intruzie” to raczej nastolatkowie wydają się niezdolni do wybaczenia, napędzani siłą grupy i podsycani niekontrolowanymi emocjami.
Przestrzeń, w której porusza się John, wydaje się bardzo chłodna. Dosłownie. Jest biało-szaro-niebieska. W „Intruzie” wszędzie ukrywają się wprowadzające w uśpienie odcienie niebieskiego. Kolor ten w filmie zdaje się przypisany postaciom będącym na z góry przegranej pozycji. Zimny, wtapiający się w tło błękit był już niejednokrotnie kolorem więźniów („Skazani na Shawshank”). Choć neutralny, zdaje się on także symbolizować nieprzerwanie przeplatające się ze sobą dni monotonii i klaustrofobii. Kolorystyka w „Intruzie” jest jednak tak doskonale przemyślana, że nie niweluje intensywności napięć i emocji. Wręcz przeciwnie, wzmaga je.
Źródłem napięć w „Intruzie” jest patriarchalna, pozbawiona matki rodzina, taka jak w „Białej wstążce” Michaela Haneke. Wymowna wydaje się scena posiłku, który musi odbywać się zgodnie z jasnymi, wytyczonymi przez ojca zasadami.
Niewątpliwie ciekawym punktem obsady jest debiutujący Urlik Munther. Puste spojrzenie dużych jasnych oczu i skandynawska uroda przykuwają wzrok do ekranu. W roli bezwiednej ofiary jest on niewątpliwie zaskoczeniem dla skandynawskiej publiczności, która zna go jako piosenkarza. Dziennikarze muzyczni obwołali go już szwedzkim Justinem Bieberem. Munther to ulubieniec nastolatek, nie tylko zresztą w Skandynawii, ale również w Japonii.
Intruz musi wziąć na siebie odpowiedzialność za przemoc, której kiedyś się dopuścił, cierpliwie czekać na wybaczenie i odkupienie. Musi ostatecznie odpowiedzieć sobie na pytanie: „Jak żyć tutaj, potem”?
„Intruz” („The Here After”). Scenariusz i reżyseria: Magnus von Horn. Obsada: Urlik Munther, Mats Blomgren, Wiesław Komasa i in. Gatunek: dramat. Produkcja: Polska / Szwecja / Francja 2015, 98 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |