ZWROTNE FORMUŁOWANIE TOŻSAMOŚCI, CZYLI ZWROT DO ZAIMKA ZWROTNEGO (ROMA SENDYKA: 'OD KULTURY JA DO KULTURY SIEBIE')
A
A
A
Praca Romy Sendyki „Od kultury ja do kultury siebie. O zwrotnych formach w projektach tożsamościowych” otwiera polski rynek intelektualny na pewien bardzo ważny zakres, który był dotąd – jak diagnozuje autorka – pominięty, rozdrobiony, a nade wszystko, „utracony w tłumaczeniu”. Chodzi o anglosaską kategorię self (fr. soi, niem. selbst), językową formę zwrotną, z przyswojeniem której od zawsze jest w naszym języku pewien kłopot. Praca Sendyki to jednak coś więcej niż tylko upomnienie się o filozoficzną kategorię i postulat uzupełnienia słownika. Wyjściową tezą książki jest stwierdzenie, że wraz z tą kategorią tracimy pewien wartościowy i ważny obszar myślenia o tożsamości, ten, który najlepiej oddają zwrotne formy językowe. W gruncie rzeczy jednak należałoby uznać – powiedzmy to za autorkę – że jest to strata szczęśliwa, ponieważ tylko dzięki niej możliwe okazuje się teraz tak wyraźne wypowiedzenie koncepcji proponowanej nam przez krakowską badaczkę i przedstawienie jej jako świeżej propozycji: „wypróbowanie funkcjonalności zaimka zwrotnego jako terminu teoretycznego w obrębie krytycznego dyskursu literaturoznawczego” (s. 18).
Zacznijmy jednak od początku – na czym właściwie polega wspomniany kłopot z self? Przywoływana w pracy Agata Bielik-Robson uznaje tę kategorię za nieprzetłumaczalną, to jest – nieprzetłumaczalną w stosowny sposób, bez semantycznych strat i uproszczeń. Podobnie wypowiadają się też inni tłumacze i popularyzatorzy myśli zachodniej, których na świadków wzywa Sendyka. Co więcej, pozornie narzucająca się forma – zaimek zwrotny siebie (a właściwie: się) – jest formą fleksyjnie niejednorodną, inną w zależności od gramatycznych modalności i równocześnie słabo nacechowaną znaczeniowo i dlatego niezbyt dobrą – w opinii tłumaczy – do posługiwania się w ścisłych tekstach filozoficznych, psychologicznych czy socjologicznych. Z tego powodu zwykle była pomijana. Najczęstszym, uznanym przez słownik wyborem przekładowym jest jaźń, ale sedno problemu leży w tym, że zupełnie brak translacyjnej dyscypliny. Nie tylko różni tłumacze tę kategorię przekładają na różne sposoby, ale bywa też, że w obrębie jednego tekstu self, w zależności od kontekstu, jest tłumaczone jako ja, podmiot, jaźń, człowiek, włączane w jakąś formę słowotwórczą albo zupełnie pomijane, co po prostu pozbawia je kategorialnej wartości. Dodatkową komplikację przynosi tłumaczenie heideggerowskiego das Man jako Się – tu znów zaimek zwrotny oddaje zupełnie inny niemiecki termin, posiadający niemal przeciwstawne znaczenie do self. Swoją drogą, brakuje w pracy zasadniczej językoznawczej konstatacji – to się, a nie siebie jest podstawową formą gramatyczną zaimka zwrotnego, wybór autorki także okazuje się więc arbitralny – ale słuszny, bo odróżniający się od terminu heideggerowskiego i na dodatek używany już chociażby w tłumaczeniach prac Michela Foucaulta, ważnego teoretyka tej kategorii.
A jest to, powiedzmy wreszcie, kategoria istotna i często się pojawiająca, dla humanistycznego języka angielskiego wyraźna i rozpoznawalna, u nas gdzieś zagubiona. Kilka tytułów powinno pokazać skalę zjawiska. Charles Taylor „Sources of the Self” („Źródła podmiotowości”), Erving Goffman „The Presentation of Self in Everyday Life” („Człowiek w teatrze życia codziennego”), G.H. Mead „Mind, Self and Society” („Umysł, osobowość i społeczeństwo”). W myśleniu o tożsamości self zajmuje swoje osobne miejsce, oddzielne od podmiotu czy ja. Żadna z tych kategorii nie posiada jednej definicji i każda bywa rozumiana na różne sposoby, ale każda ma też określony zakres znaczeniowy, konotacje i aksjomaty. Także w paradygmacie self znaleźć można odmienne, często sprzeczne koncepcje, oparte jednak na podobnych założeniach czy intuicjach.
Podmiot funkcjonuje zawsze w kontekście epistemologicznym, wyraźnie odróżniając jednostkę od (poznawanego) świata przedmiotów. Ja wyróżnia osobowy charakter i relację osobową, w której jednak ja leży zawsze w centrum. Dla zaimka zwrotnego autorka określa cały szereg cech, które wydają się wspólne różnym koncepcjom posługującym się tą formą: refleksyjność, autozwrotność, interakcyjność i relacyjność, konstytutywne odniesienie do kontekstu i wejście w dyskurs, niefinalność, performatywność, zmienność. Tak rozumiana tożsamość jest więc zawsze zwrócona na siebie samą, trwa w nieustannej autoanalizie, a równocześnie okazuje się znacznie bardziej otwarta, w sensie ontycznym, niż inne propozycje tożsamościowe. Nie zostaje wyraźnie wydzielona i odcięta, nie trwa w opozycji do świata, ale powstaje – nigdy do końca, nigdy ostatecznie – w relacji, tworzy się z tego, co ją otacza. Mniej jest nastawiona na interpretację świata, a bardziej na siebie, a przy tym podlega i kształtuje się w zwrotnym przekonaniu, że jest obserwowana i interpretowana.
Jak widać, koncepcja self funkcjonuje w opozycji do (czy też w rewizji) kartezjańskiej silnej podmiotowości. Jest więc nie tylko filozoficzną propozycją, ale – obecną w całej nowoczesności – kulturową odpowiedzią na zindywidualizowany, świadomy i odseparowany od świata podmiot. W niektórych koncepcjach nie tylko przeczy samoistności tego podmiotu, ale stanowi zaprzeczenie jego substancjalności. Pozostaje wtedy – powtarzająca się – koncepcja minimal self, czyli teoretyczny konstrukt, zakładający, że jest pewien bodziec czy proces, przynoszący nam złudzenie ciągłości i jednolitości, przy czym, jak twierdzi Anotónio Damásio, „źródłem owej stabilności jest w przeważającej mierze niezmienna struktura i działanie organizmu oraz powolnie ewoluujące elementy danych autobiograficznych” (s. 93), a więc pewien zupełnie podstawowy podmiot doświadczenia. Wyraźnie paradygmat self zostaje też w omawianych przez Sendykę tekstach oddzielony od psychoanalitycznego ego i od podmiotowości narracyjnej. Oba oparte są na filozoficznej subiektywizacji rzeczywistości, podczas gdy omawiana kategoria wyprowadzona zostaje nie z filozofii, a z socjologii (znacząca rola szkoły chicagowskiej) i już samo to niesie za sobą określone konsekwencje.
Język, którym wprowadzane zostają dla nas kategorie zwrotne (przede wszystkim język omawianych przez Sendykę tekstów, a nie jej pracy), pozostawia nieco do życzenia. Jak to często bywa – gdy następuje próba zobrazowania procesów wewnętrznych, uruchamiana zostaje bogata metaforyka, sięgająca po rekwizyty odpowiadające teoriom i wyobrażeniom, czasem wyrwane z obszernych i hermetycznych koncepcji naukowych. I tak w dyskusji o widzeniu siebie przywoływana zostaje często eksploatowana lacanowska sutura (zaczerpnięta z medycyny), w innym miejscach wspomina autorka o koncepcjach posługujących się pojęciami takimi jak grawitacja, rozszczepienie czy rozpad. Czy to dobry pomysł – trudno powiedzieć, mnie zdecydowanie nie przekonuje.
Należy wreszcie powiedzieć, że nie jest to praca ściśle teoretyczna, co bywa słabością tego typu „adaptacyjnych” rozpraw. Tu, przeciwnie, po wstępnych rozpoznaniach lingwistycznych i ontologicznych podstaw self autorka każdy kolejny problem rozpatruje w konfrontacji z tekstami. Jest to rzecz dla całej rozprawy zupełnie zasadnicza – pomimo erudycyjnie sprawnego i bogatego wprowadzenia w zjawisko książka Sendyki nie rości sobie pretensji do wyczerpującej prezentacji, ale ma być przede wszystkim próbą przydatności tego typu koncepcji do kulturowej lektury.
Warto od razu zauważyć, że „aplikowalność” teorii nie jest tu mechanicznym przykładaniem konkretnych narzędzi do tekstów, co bywa zwykle upraszczającym podporządkowaniem. Sendyka przywołuje kolejne koncepcje nie dlatego, żeby stanowiły katalog narzędzi do wykorzystania. Relacja teoria-praktyka jest w tej pracy znacznie rozsądniejsza. „Katalog” istnieje, bo musi istnieć ze względów erudycyjnych i dla rzetelności podejścia, ale autorka wydaje się traktować go raczej jako katalog intuicji do podjęcia i zarys możliwego pola działania. Dla czytelnika, który nie ma wystarczającego rozeznania w zagadnieniu, jest to sprawne wprowadzenie w potencjał kategorii zwrotnych i „klimat intelektualny”, który towarzyszy temu paradygmatowi.
Przedmiotem swojego zainteresowania autorka czyni przede wszystkim formę eseistyczną, nastawioną przecież właśnie zwrotnie i autoreferencjalnie, a więc szczególnie fortunną jako obraz do tego typu rozważań. Właściwie jedynym wyjątkiem jest interesujący rozdział, zatytułowany „Scalanie siebie”, poświęcony powieściom Virginii Woolf. Nie mogło zabraknąć tej twórczości, skoro, jak pisze Sendyka, pisarka w swoich powieściach wielokrotnie i zupełnie wprost problematyzuje zagadnienie siebie, a także tworzy kilka ciekawych koncepcji self, które badaczka rekonstruuje, czytając „Fale” i „Orlandę”. Podmiot, jak go widzi Woolf, nie jest jednolity i pojedynczny – składa się raczej z serii następujących po sobie lub krzyżujących się jaźni. Nie ma tu jednak mowy o rozproszeniu czy rozbiciu podmiotowości – taka właśnie ma być: scalona, zbudowana z wielu części, perspektyw i form.
Pracę nad eseistyką Sendyka rozpoczyna, zgodnie z chronologią, od Montaigne’a, by przyjrzeć się kilku koncepcjom „Tworzenia siebie”, przy czym najbardziej interesujące wydają mi się fragmenty, kiedy badaczka przestaje ukrywać się za omawianymi tylko, a nie samodzielnie przeprowadzonymi koncepcjami Greenblatta (renesansowe autokreacje – self-fashioning) i podejmuje się uzupełnienia jego koncepcji o jedną postać kobiecą – Marie de Gournay – uczennicę Montaigne, edytorkę jego „Prób” i samodzielną eseistkę, niesłusznie (zdaniem autorki) latami pomijaną.
Układ kolejnych tekstów jest różnorodny – Sendyka dostosowuje się do gatunku, o którym chce pisać. Temat wiodący to zawsze pewne zagadnienie (widzenie siebie, asceza, narcyzm, ekfraza, enumeracja), ale w niewielu przypadkach jest to rzeczywiście ujęcie „problemowe”, ponieważ czytane teksty zdają się zawsze przemawiać wystarczająco silnie, aby „zagadnienie” zeszło na drugi plan. Trzeba przyznać, że umieszczone w tomie interpretacje, bardzo ciekawe, są jednak różnej wagi i sprawności. Dla mnie najciekawsze okazały się teksty o Woolf i ten o narcyzmie, ale jest to już wybór zupełnie indywidualny.
Każdy z rozdziałów drugiej, analitycznej części pracy, jest osobną minirozprawą. Bywa więc też, że autorka wpada w pułapkę, chcąc wypełnić ustaloną formę gatunkową. Ciekawa analiza kulturowa i poetycko-retoryczna enumeracji, uwzględniająca historię tej formy i jej rozliczne realizacje jest opowiedziana… właściwie nie do końca wiadomo po co, skoro w ostateczności okazuje się, że docelowe enumeracje, którymi autorka chce się zająć, są czymś zupełnie innym niż to, o czym mówi się w części wstępnej tego fragmentu (i tylko dlatego wpisują się w ogóle w tematykę publikacji).
Książka Romy Sendyki, wydana w serii Horyzonty nowoczesności, wydaje mi się ciekawą propozycją, niezależnie od tego, czy tożsamościowa koncepcja self okazuje się dla danego czytelnika przekonująca. Jest kopalnią wiedzy (szczególnie dotyczącej nietłumaczonych tekstów) i pomysłów dla każdego, kto chce zająć się podmiotowością, tożsamością czy też ich nienarracyjnymi formami kształtowania. Stanowi również, moim zdaniem, przykład wzorcowego wprowadzania teorii w badania kulturowe i literackie – nie jest tendencyjna ani nie narzuca mechanistycznych rozwiązań, ale w sprawny sposób wykorzystuje pojawiające się w koncepcjach filozoficznych, socjologicznych czy psychologicznych intuicje.
Zacznijmy jednak od początku – na czym właściwie polega wspomniany kłopot z self? Przywoływana w pracy Agata Bielik-Robson uznaje tę kategorię za nieprzetłumaczalną, to jest – nieprzetłumaczalną w stosowny sposób, bez semantycznych strat i uproszczeń. Podobnie wypowiadają się też inni tłumacze i popularyzatorzy myśli zachodniej, których na świadków wzywa Sendyka. Co więcej, pozornie narzucająca się forma – zaimek zwrotny siebie (a właściwie: się) – jest formą fleksyjnie niejednorodną, inną w zależności od gramatycznych modalności i równocześnie słabo nacechowaną znaczeniowo i dlatego niezbyt dobrą – w opinii tłumaczy – do posługiwania się w ścisłych tekstach filozoficznych, psychologicznych czy socjologicznych. Z tego powodu zwykle była pomijana. Najczęstszym, uznanym przez słownik wyborem przekładowym jest jaźń, ale sedno problemu leży w tym, że zupełnie brak translacyjnej dyscypliny. Nie tylko różni tłumacze tę kategorię przekładają na różne sposoby, ale bywa też, że w obrębie jednego tekstu self, w zależności od kontekstu, jest tłumaczone jako ja, podmiot, jaźń, człowiek, włączane w jakąś formę słowotwórczą albo zupełnie pomijane, co po prostu pozbawia je kategorialnej wartości. Dodatkową komplikację przynosi tłumaczenie heideggerowskiego das Man jako Się – tu znów zaimek zwrotny oddaje zupełnie inny niemiecki termin, posiadający niemal przeciwstawne znaczenie do self. Swoją drogą, brakuje w pracy zasadniczej językoznawczej konstatacji – to się, a nie siebie jest podstawową formą gramatyczną zaimka zwrotnego, wybór autorki także okazuje się więc arbitralny – ale słuszny, bo odróżniający się od terminu heideggerowskiego i na dodatek używany już chociażby w tłumaczeniach prac Michela Foucaulta, ważnego teoretyka tej kategorii.
A jest to, powiedzmy wreszcie, kategoria istotna i często się pojawiająca, dla humanistycznego języka angielskiego wyraźna i rozpoznawalna, u nas gdzieś zagubiona. Kilka tytułów powinno pokazać skalę zjawiska. Charles Taylor „Sources of the Self” („Źródła podmiotowości”), Erving Goffman „The Presentation of Self in Everyday Life” („Człowiek w teatrze życia codziennego”), G.H. Mead „Mind, Self and Society” („Umysł, osobowość i społeczeństwo”). W myśleniu o tożsamości self zajmuje swoje osobne miejsce, oddzielne od podmiotu czy ja. Żadna z tych kategorii nie posiada jednej definicji i każda bywa rozumiana na różne sposoby, ale każda ma też określony zakres znaczeniowy, konotacje i aksjomaty. Także w paradygmacie self znaleźć można odmienne, często sprzeczne koncepcje, oparte jednak na podobnych założeniach czy intuicjach.
Podmiot funkcjonuje zawsze w kontekście epistemologicznym, wyraźnie odróżniając jednostkę od (poznawanego) świata przedmiotów. Ja wyróżnia osobowy charakter i relację osobową, w której jednak ja leży zawsze w centrum. Dla zaimka zwrotnego autorka określa cały szereg cech, które wydają się wspólne różnym koncepcjom posługującym się tą formą: refleksyjność, autozwrotność, interakcyjność i relacyjność, konstytutywne odniesienie do kontekstu i wejście w dyskurs, niefinalność, performatywność, zmienność. Tak rozumiana tożsamość jest więc zawsze zwrócona na siebie samą, trwa w nieustannej autoanalizie, a równocześnie okazuje się znacznie bardziej otwarta, w sensie ontycznym, niż inne propozycje tożsamościowe. Nie zostaje wyraźnie wydzielona i odcięta, nie trwa w opozycji do świata, ale powstaje – nigdy do końca, nigdy ostatecznie – w relacji, tworzy się z tego, co ją otacza. Mniej jest nastawiona na interpretację świata, a bardziej na siebie, a przy tym podlega i kształtuje się w zwrotnym przekonaniu, że jest obserwowana i interpretowana.
Jak widać, koncepcja self funkcjonuje w opozycji do (czy też w rewizji) kartezjańskiej silnej podmiotowości. Jest więc nie tylko filozoficzną propozycją, ale – obecną w całej nowoczesności – kulturową odpowiedzią na zindywidualizowany, świadomy i odseparowany od świata podmiot. W niektórych koncepcjach nie tylko przeczy samoistności tego podmiotu, ale stanowi zaprzeczenie jego substancjalności. Pozostaje wtedy – powtarzająca się – koncepcja minimal self, czyli teoretyczny konstrukt, zakładający, że jest pewien bodziec czy proces, przynoszący nam złudzenie ciągłości i jednolitości, przy czym, jak twierdzi Anotónio Damásio, „źródłem owej stabilności jest w przeważającej mierze niezmienna struktura i działanie organizmu oraz powolnie ewoluujące elementy danych autobiograficznych” (s. 93), a więc pewien zupełnie podstawowy podmiot doświadczenia. Wyraźnie paradygmat self zostaje też w omawianych przez Sendykę tekstach oddzielony od psychoanalitycznego ego i od podmiotowości narracyjnej. Oba oparte są na filozoficznej subiektywizacji rzeczywistości, podczas gdy omawiana kategoria wyprowadzona zostaje nie z filozofii, a z socjologii (znacząca rola szkoły chicagowskiej) i już samo to niesie za sobą określone konsekwencje.
Język, którym wprowadzane zostają dla nas kategorie zwrotne (przede wszystkim język omawianych przez Sendykę tekstów, a nie jej pracy), pozostawia nieco do życzenia. Jak to często bywa – gdy następuje próba zobrazowania procesów wewnętrznych, uruchamiana zostaje bogata metaforyka, sięgająca po rekwizyty odpowiadające teoriom i wyobrażeniom, czasem wyrwane z obszernych i hermetycznych koncepcji naukowych. I tak w dyskusji o widzeniu siebie przywoływana zostaje często eksploatowana lacanowska sutura (zaczerpnięta z medycyny), w innym miejscach wspomina autorka o koncepcjach posługujących się pojęciami takimi jak grawitacja, rozszczepienie czy rozpad. Czy to dobry pomysł – trudno powiedzieć, mnie zdecydowanie nie przekonuje.
Należy wreszcie powiedzieć, że nie jest to praca ściśle teoretyczna, co bywa słabością tego typu „adaptacyjnych” rozpraw. Tu, przeciwnie, po wstępnych rozpoznaniach lingwistycznych i ontologicznych podstaw self autorka każdy kolejny problem rozpatruje w konfrontacji z tekstami. Jest to rzecz dla całej rozprawy zupełnie zasadnicza – pomimo erudycyjnie sprawnego i bogatego wprowadzenia w zjawisko książka Sendyki nie rości sobie pretensji do wyczerpującej prezentacji, ale ma być przede wszystkim próbą przydatności tego typu koncepcji do kulturowej lektury.
Warto od razu zauważyć, że „aplikowalność” teorii nie jest tu mechanicznym przykładaniem konkretnych narzędzi do tekstów, co bywa zwykle upraszczającym podporządkowaniem. Sendyka przywołuje kolejne koncepcje nie dlatego, żeby stanowiły katalog narzędzi do wykorzystania. Relacja teoria-praktyka jest w tej pracy znacznie rozsądniejsza. „Katalog” istnieje, bo musi istnieć ze względów erudycyjnych i dla rzetelności podejścia, ale autorka wydaje się traktować go raczej jako katalog intuicji do podjęcia i zarys możliwego pola działania. Dla czytelnika, który nie ma wystarczającego rozeznania w zagadnieniu, jest to sprawne wprowadzenie w potencjał kategorii zwrotnych i „klimat intelektualny”, który towarzyszy temu paradygmatowi.
Przedmiotem swojego zainteresowania autorka czyni przede wszystkim formę eseistyczną, nastawioną przecież właśnie zwrotnie i autoreferencjalnie, a więc szczególnie fortunną jako obraz do tego typu rozważań. Właściwie jedynym wyjątkiem jest interesujący rozdział, zatytułowany „Scalanie siebie”, poświęcony powieściom Virginii Woolf. Nie mogło zabraknąć tej twórczości, skoro, jak pisze Sendyka, pisarka w swoich powieściach wielokrotnie i zupełnie wprost problematyzuje zagadnienie siebie, a także tworzy kilka ciekawych koncepcji self, które badaczka rekonstruuje, czytając „Fale” i „Orlandę”. Podmiot, jak go widzi Woolf, nie jest jednolity i pojedynczny – składa się raczej z serii następujących po sobie lub krzyżujących się jaźni. Nie ma tu jednak mowy o rozproszeniu czy rozbiciu podmiotowości – taka właśnie ma być: scalona, zbudowana z wielu części, perspektyw i form.
Pracę nad eseistyką Sendyka rozpoczyna, zgodnie z chronologią, od Montaigne’a, by przyjrzeć się kilku koncepcjom „Tworzenia siebie”, przy czym najbardziej interesujące wydają mi się fragmenty, kiedy badaczka przestaje ukrywać się za omawianymi tylko, a nie samodzielnie przeprowadzonymi koncepcjami Greenblatta (renesansowe autokreacje – self-fashioning) i podejmuje się uzupełnienia jego koncepcji o jedną postać kobiecą – Marie de Gournay – uczennicę Montaigne, edytorkę jego „Prób” i samodzielną eseistkę, niesłusznie (zdaniem autorki) latami pomijaną.
Układ kolejnych tekstów jest różnorodny – Sendyka dostosowuje się do gatunku, o którym chce pisać. Temat wiodący to zawsze pewne zagadnienie (widzenie siebie, asceza, narcyzm, ekfraza, enumeracja), ale w niewielu przypadkach jest to rzeczywiście ujęcie „problemowe”, ponieważ czytane teksty zdają się zawsze przemawiać wystarczająco silnie, aby „zagadnienie” zeszło na drugi plan. Trzeba przyznać, że umieszczone w tomie interpretacje, bardzo ciekawe, są jednak różnej wagi i sprawności. Dla mnie najciekawsze okazały się teksty o Woolf i ten o narcyzmie, ale jest to już wybór zupełnie indywidualny.
Każdy z rozdziałów drugiej, analitycznej części pracy, jest osobną minirozprawą. Bywa więc też, że autorka wpada w pułapkę, chcąc wypełnić ustaloną formę gatunkową. Ciekawa analiza kulturowa i poetycko-retoryczna enumeracji, uwzględniająca historię tej formy i jej rozliczne realizacje jest opowiedziana… właściwie nie do końca wiadomo po co, skoro w ostateczności okazuje się, że docelowe enumeracje, którymi autorka chce się zająć, są czymś zupełnie innym niż to, o czym mówi się w części wstępnej tego fragmentu (i tylko dlatego wpisują się w ogóle w tematykę publikacji).
Książka Romy Sendyki, wydana w serii Horyzonty nowoczesności, wydaje mi się ciekawą propozycją, niezależnie od tego, czy tożsamościowa koncepcja self okazuje się dla danego czytelnika przekonująca. Jest kopalnią wiedzy (szczególnie dotyczącej nietłumaczonych tekstów) i pomysłów dla każdego, kto chce zająć się podmiotowością, tożsamością czy też ich nienarracyjnymi formami kształtowania. Stanowi również, moim zdaniem, przykład wzorcowego wprowadzania teorii w badania kulturowe i literackie – nie jest tendencyjna ani nie narzuca mechanistycznych rozwiązań, ale w sprawny sposób wykorzystuje pojawiające się w koncepcjach filozoficznych, socjologicznych czy psychologicznych intuicje.
Roma Sendyka: „Od kultury ja do kultury siebie. O zwrotnych formach w projektach tożsamościowych”. Wydawnictwo Universitas. Kraków 2015 [seria: Horyzonty nowoczesności, t. 115].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |