SZUKAJĄC SIEBIE W CUDZYM/WŁASNYM ŻYCIU (ZBIGNIEW ZAWADZKI: 'PRZETWÓRNIA')
A
A
A
„Przetwórnia” Zbigniewa Zawadzkiego, to – najogólniej ujmując – kolejna saga rodziny, której przyszło żyć w XX-wiecznej Polsce – a zatem i uczestniczyć w II wojnie światowej, w kolejnych przemianach ustrojowych i wydarzeniach „towarzyszących”, które wpłynęły na polską tożsamość narodową. Historia Polski ubiegłego stulecia (z wojną, Holocaustem, PRL-em, antysemityzmem końca lat 60., „Solidarnością”, przełomem 1989 roku) doczekała się już wielu beletrystycznych przedstawień tego typu.
Głównym bohaterem „Przetwórni” jest urodzony na początku lat pięćdziesiątych S., syn komunistycznego dygnitarza i ocalałej z Holocaustu Żydówki. To on spisuje dzieje rodziny Zarzecznych – a jest to opowieść pełna niedomówień, niewyjaśnionych spraw, a także dramatycznych wyborów dyktowanych zazwyczaj przez zawirowania Wielkiej Historii. W „Przetwórni” panuje chaos, tak jak w wiedzy bohatera o rodzinie Zarzecznych. Właściwie nie wiadomo, ile prawdy jest we wspomnieniach, co przetworzył czas i zawodna ludzka pamięć, co zostało niedopowiedziane, a co przepadło bezpowrotnie. Fikcja może się tu rządzić na prawach prawdy. S., prowadząc swoje rodzinne „śledztwo”, natrafia na znaki zapytania, luki i tajemnice. „W głowie mieszały mu się klocki z różnych układanek. Jedne wskakiwały na miejsce, inne się rozsypywały”.
Zawadzki w „Przetwórni” zdaje się mówić, że jednostka składa się przede wszystkim z tego, co dziedziczy po swoich przodkach i krewnych, a jej historia jest w przeważającej mierze historią tych, którzy żyli wcześniej. Współautor „Tutto bene” (powieść kryminalna napisana wraz z Manuelą Kalicką) wiele miejsca poświęca rodzicom S. Ojciec przybył do stolicy ze wsi, zaznał głodu i dojmującej biedy, a jako dziecko musiał pracować ponad siły. II Rzeczpospolita „w jego wersji to była bieda, krzywica, tajniacy, brutalni pałkarze z Defy i Dwójki, analfabetyzm i głód dla milionów, a dla nielicznych eleganckie restauracje, w których tańczono, pito szampana i jedzono kawior, lokale, na które mógł tylko czasem zerknąć przez szybę”. To Partia ze swoją „Sprawą” okazała się tym czynnikiem, który zapewnił Zarzecznemu bezpieczeństwo, poukładał świat, wychodząc naprzeciw dawnej biedzie i poniżeniu. Oddany „Sprawie” (i to tak bardzo, że nawet ożenił się zgodnie z oczekiwaniami przełożonych) ojciec S. zrobił karierę i ostatecznie zagwarantował swoim dzieciom dostatnie życie. Z kolei matka S. pochodziła z rodziny dość zamożnego żydowskiego introligatora. Wojna zmieniła życie Ady Romanowskiej, Holocaust zabrał część jej najbliższych, a ona sama musiała podjąć ryzykowną tułaczkę po ocalenie. Matka S. to postać nosząca w sobie najwięcej tajemnic. Są jeszcze bracia Zarzeczni – ci znani S., Rysiek i Kuba, którzy tłumaczyli mu rzeczywistość na swój sposób, w odcięciu od prawd głoszonych przez apodyktycznego ojca i sami się przy tym kształtowali (to oni prowadzili „niekończące się spory ideologiczne z ojcem, rozpoczynane przy okrągłym stole, a potem ciągnięte długo w noc, już bez niego, w ich własnym gronie (…). Ideowy obraz świata propagowany przez ojca był dla nich wszystkich naturalnym obiektem młodzieńczego buntu, przeciwnikiem tak oczywistym jak domowe restrykcje ograniczające swobodę. (…) Ojcowski komunizm był częścią oprzędu, którego należało się pozbyć, żeby móc się rozwijać”), i ci nieznani – Janek i Karol, będący dla S. w zasadzie tylko imionami w genealogicznej konstelacji.
To właśnie sytuacja S. wydaje się najtrudniejsza w tej mocno dysfunkcyjnej rodzinie – jako jedyne wspólne dziecko Stefana Zarzecznego i Ady Romanowskiej niejako łączy wszystkie osoby – nie tylko rodziców, ale także synów ojca z poprzedniego małżeństwa (z Hanną, dawną szwagierką Ady) i Ryśka oraz Kubę z poprzednich małżeństw matki. A zatem to także on dziedziczy największe brzemię i czuje się odpowiedzialny za poukładanie rodzinnej historii. Zrozumienie najbliższych pozwoli S. odpowiedzieć samemu sobie na pytanie o to, kim jest (to nie przypadek, że główny bohater jako jedyny z rodziny nie ma imienia, został obdarzony tylko inicjałem). W zasadzie „Przetwórnię” nieco przewrotnie można uznać za autobiografię S. (nie bez przyczyny ostatnie strony powieści są poświęcone jego potencjalnej, a jednak przecież nieuchronnie zbliżającej się śmierci). S. ukształtowało nie tylko jego życie, ale także to, co działo się przed tym, zanim pojawił się na świecie. Dawna rzeczywistość przenika do jego snów, a czasem i do opowiadań (przytoczonych w „Przetwórni”).
Na opowieść o rodzinie Zarzecznych (a zatem i o samym S.) składa się bardzo wiele zdarzeń, osób i elementów, spraw czasem drobnych, pozornie nieznaczących, a niekiedy zostających traumatycznie w pamięci. Bodaj najbardziej druzgocącym doświadczeniem głównego bohatera jest ojcowski szantaż psychiczny, jakiego S. padł ofiarą (na marginesie – scena wymuszonego grania „Dla Elizy” na pianinie jest bodaj najlepszą w powieści). Dla jego ojca jednym z najbardziej kształtujących przeżyć będzie stanie w jednej z dwóch kościelnych kolejek, w których wierni ustawili się, aby pocałować figurę Chrystusa (babka S. i jego ojciec znaleźli się w kolejce dla „gorszych”, bo biedniejszych katolików). Tworząc sagę tej rodziny, Zawadzki wprowadza sporo osób, które miały (niekiedy decydujący) wpływ na życie bohaterów, choć pojawiły się w nim na krótko (np. powabna pani Łucja, sosnowiecka stróżka, Wicke, szef gestapo, któremu Mala Romanowska przypominała wnuczkę, fascynujące dla Zarzecznego eleganckie kobiety w futrach wysiadające z dorożek, Madzia, przyjaciółka Ady, będąca dla S. „takim samym stałym i oczywistym elementem pejzażu jak okrągły stół w jadalni, albo drzewa w Alejach Ujazdowskich”, która została zmuszona do wyjazdu za granicę, czy niemiecki oficer jedzący zupę w stodole z taką gracją, jakby znajdował się na proszonym przyjęciu). Istotne są również elementy – przedmioty, smaki czy emocje – konstytuujące historię tej rodziny: drewniany taboret, wata cukrowa, flanelowa szmatka, którą duchowny przecierał figurkę Chrystusa w kolejce dla „lepszych” wiernych, maszyna marki Erica (to na niej Ada spisała swoje wojenne losy dla instytutu Yad Vashem), zegarek szwajcarski czy jabłka towarzyszące S. i jego rodzicom przy wieczornym oglądaniu telewizji. Pojawiają się też całkiem współczesne gadżety – tablet czy skrzynka e-mailowa. Wszystko jest tu mniej lub bardziej związane z Wielką Historią i jedną rodziną. Wśród tych sytuacji, przedmiotów i wspomnień S. próbuje odnaleźć i zdefiniować siebie. A jednak Zarzecznych nie scalają wspomnienia i wspólne przeżycia. Rodzina stopniowo się rozpada – S. „Patrzył na twarze braci i nie widział ani nie czuł nic z dawnej więzi. Prawie nic. Trudno mu było zrozumieć, że ci mężczyźni uwikłani w swoje sprawy, problemy, kompleksy i obsesje (…), to byli oni, Rysiek i Kuba, którzy otwierali kiedyś przed nim nowe horyzonty.. (…) Dawny dyktator, który swoimi rządami definiował kiedyś cały jego wszechświat, zamieniony w starego człowieka (…); dawni towarzysze walki i życiowi przewodnicy zamienieni w facetów, z którymi nie bardzo jest o czym gadać”. W końcu bohater, myśląc o identyfikacji, tradycji i tożsamości, dochodzi do wniosku: „Moja tradycja jest taka, że nie mam tradycji”.
Na osobne omówienie zasługuje konstrukcja tej powieści. „Przetwórnia” składa się z szeregu krótkich, wyrazistych, dobrze poprowadzonych scen ułożonych na przekór chronologii. Zawadzki, wprowadzając chaos, nie przestaje panować nad tekstem (świetny efekt daje na przykład zestawienie wojennych dramatów rodziny Zarzeckich z treścią współczesnego, banalnego pocztowego spamu). Zawirowania chronologiczne nie rujnują tej opowieści, tylko ją wzbogacają. S. zastanawia się „Jak złożyć w całość oświęcimskiego introligatora z karbowym znad Liwca, stróżkę z Sosnowca z radzieckimi rakietami, partyzanckie anody niesione przez oficera Wermachtu ze śnieguliczkami w Alejach Ujazdowskich, mutry z wyścigów w Łazienkach z jajkami maczanymi w słonej wodzie u doktora Fiszborna, modlitwę montrealskiego chasyda z wyobrażeniem ostatnich chwil dziadków mordowanych w Auschwitz, (…) sok wyciekający z arbuza na warszawskim chodniku z krwią wypływającą z czarnego kundelka w miasteczku na Krecie, jednych braci z drugimi, makaron ciotki Andzi z pieczonymi gruszkami ciotki Krystyny? Czy to się w ogóle ma szansę skleić? I czy musi?”. Machinacje chronologiczne okazały się świetnym rozwiązaniem. Powstaje swoisty patchwork złożony z elementów polskiej historii ubiegłego i początków obecnego stulecia, a także znakomite studium z życia jednej polskiej rodziny naznaczonej ową historią.
„Przetwórnia” nie należy może do powieści szczególnie nowatorskich. Rodzima literatura – reprezentująca różne nurty i rozmaity poziom artystyczny – od dawna rozprawia się z dziejami Polski minionego wieku. Na tle tych czasów swoją tożsamość kształtowali bohaterowie – żeby wymienić tylko niektóre tytuły – „Julity i huśtawek” Hanny Kowalewskiej, „Dziewczyn z Portofino” Grażyny Plebanek, „Paprochów” Ewy Markowskiej-Radziwiłowicz, „Piaskowej Góry”, „Chmurdalii” i „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator, „Ojca.prl” Wojciecha Staszewskiego, „Niebka” Brygidy Helbig, „Rówieśniczek” Katarzyny Tubylewicz czy „Sześciu córek” Małgorzaty Szyszko-Kondej. Warto podkreślić, że branie na warsztat nieco wyeksploatowanych tematów nie musi dyskwalifikować ani pisarza, ani jego dzieła – to właśnie przypadek „Przetwórni”. To proza przedstawiająca nienowe już motywy czy historie, jednak zarazem proza jędrna, pomysłowa i przekonująca. „Przetwórni” Zbigniewa Zawadzkiego jest niewątpliwie pozycją wartą uwagi, nawet jeśli podejmuje tematy, z którymi polska literatura, a zatem i czytelnik, są dobrze obeznani.
Głównym bohaterem „Przetwórni” jest urodzony na początku lat pięćdziesiątych S., syn komunistycznego dygnitarza i ocalałej z Holocaustu Żydówki. To on spisuje dzieje rodziny Zarzecznych – a jest to opowieść pełna niedomówień, niewyjaśnionych spraw, a także dramatycznych wyborów dyktowanych zazwyczaj przez zawirowania Wielkiej Historii. W „Przetwórni” panuje chaos, tak jak w wiedzy bohatera o rodzinie Zarzecznych. Właściwie nie wiadomo, ile prawdy jest we wspomnieniach, co przetworzył czas i zawodna ludzka pamięć, co zostało niedopowiedziane, a co przepadło bezpowrotnie. Fikcja może się tu rządzić na prawach prawdy. S., prowadząc swoje rodzinne „śledztwo”, natrafia na znaki zapytania, luki i tajemnice. „W głowie mieszały mu się klocki z różnych układanek. Jedne wskakiwały na miejsce, inne się rozsypywały”.
Zawadzki w „Przetwórni” zdaje się mówić, że jednostka składa się przede wszystkim z tego, co dziedziczy po swoich przodkach i krewnych, a jej historia jest w przeważającej mierze historią tych, którzy żyli wcześniej. Współautor „Tutto bene” (powieść kryminalna napisana wraz z Manuelą Kalicką) wiele miejsca poświęca rodzicom S. Ojciec przybył do stolicy ze wsi, zaznał głodu i dojmującej biedy, a jako dziecko musiał pracować ponad siły. II Rzeczpospolita „w jego wersji to była bieda, krzywica, tajniacy, brutalni pałkarze z Defy i Dwójki, analfabetyzm i głód dla milionów, a dla nielicznych eleganckie restauracje, w których tańczono, pito szampana i jedzono kawior, lokale, na które mógł tylko czasem zerknąć przez szybę”. To Partia ze swoją „Sprawą” okazała się tym czynnikiem, który zapewnił Zarzecznemu bezpieczeństwo, poukładał świat, wychodząc naprzeciw dawnej biedzie i poniżeniu. Oddany „Sprawie” (i to tak bardzo, że nawet ożenił się zgodnie z oczekiwaniami przełożonych) ojciec S. zrobił karierę i ostatecznie zagwarantował swoim dzieciom dostatnie życie. Z kolei matka S. pochodziła z rodziny dość zamożnego żydowskiego introligatora. Wojna zmieniła życie Ady Romanowskiej, Holocaust zabrał część jej najbliższych, a ona sama musiała podjąć ryzykowną tułaczkę po ocalenie. Matka S. to postać nosząca w sobie najwięcej tajemnic. Są jeszcze bracia Zarzeczni – ci znani S., Rysiek i Kuba, którzy tłumaczyli mu rzeczywistość na swój sposób, w odcięciu od prawd głoszonych przez apodyktycznego ojca i sami się przy tym kształtowali (to oni prowadzili „niekończące się spory ideologiczne z ojcem, rozpoczynane przy okrągłym stole, a potem ciągnięte długo w noc, już bez niego, w ich własnym gronie (…). Ideowy obraz świata propagowany przez ojca był dla nich wszystkich naturalnym obiektem młodzieńczego buntu, przeciwnikiem tak oczywistym jak domowe restrykcje ograniczające swobodę. (…) Ojcowski komunizm był częścią oprzędu, którego należało się pozbyć, żeby móc się rozwijać”), i ci nieznani – Janek i Karol, będący dla S. w zasadzie tylko imionami w genealogicznej konstelacji.
To właśnie sytuacja S. wydaje się najtrudniejsza w tej mocno dysfunkcyjnej rodzinie – jako jedyne wspólne dziecko Stefana Zarzecznego i Ady Romanowskiej niejako łączy wszystkie osoby – nie tylko rodziców, ale także synów ojca z poprzedniego małżeństwa (z Hanną, dawną szwagierką Ady) i Ryśka oraz Kubę z poprzednich małżeństw matki. A zatem to także on dziedziczy największe brzemię i czuje się odpowiedzialny za poukładanie rodzinnej historii. Zrozumienie najbliższych pozwoli S. odpowiedzieć samemu sobie na pytanie o to, kim jest (to nie przypadek, że główny bohater jako jedyny z rodziny nie ma imienia, został obdarzony tylko inicjałem). W zasadzie „Przetwórnię” nieco przewrotnie można uznać za autobiografię S. (nie bez przyczyny ostatnie strony powieści są poświęcone jego potencjalnej, a jednak przecież nieuchronnie zbliżającej się śmierci). S. ukształtowało nie tylko jego życie, ale także to, co działo się przed tym, zanim pojawił się na świecie. Dawna rzeczywistość przenika do jego snów, a czasem i do opowiadań (przytoczonych w „Przetwórni”).
Na opowieść o rodzinie Zarzecznych (a zatem i o samym S.) składa się bardzo wiele zdarzeń, osób i elementów, spraw czasem drobnych, pozornie nieznaczących, a niekiedy zostających traumatycznie w pamięci. Bodaj najbardziej druzgocącym doświadczeniem głównego bohatera jest ojcowski szantaż psychiczny, jakiego S. padł ofiarą (na marginesie – scena wymuszonego grania „Dla Elizy” na pianinie jest bodaj najlepszą w powieści). Dla jego ojca jednym z najbardziej kształtujących przeżyć będzie stanie w jednej z dwóch kościelnych kolejek, w których wierni ustawili się, aby pocałować figurę Chrystusa (babka S. i jego ojciec znaleźli się w kolejce dla „gorszych”, bo biedniejszych katolików). Tworząc sagę tej rodziny, Zawadzki wprowadza sporo osób, które miały (niekiedy decydujący) wpływ na życie bohaterów, choć pojawiły się w nim na krótko (np. powabna pani Łucja, sosnowiecka stróżka, Wicke, szef gestapo, któremu Mala Romanowska przypominała wnuczkę, fascynujące dla Zarzecznego eleganckie kobiety w futrach wysiadające z dorożek, Madzia, przyjaciółka Ady, będąca dla S. „takim samym stałym i oczywistym elementem pejzażu jak okrągły stół w jadalni, albo drzewa w Alejach Ujazdowskich”, która została zmuszona do wyjazdu za granicę, czy niemiecki oficer jedzący zupę w stodole z taką gracją, jakby znajdował się na proszonym przyjęciu). Istotne są również elementy – przedmioty, smaki czy emocje – konstytuujące historię tej rodziny: drewniany taboret, wata cukrowa, flanelowa szmatka, którą duchowny przecierał figurkę Chrystusa w kolejce dla „lepszych” wiernych, maszyna marki Erica (to na niej Ada spisała swoje wojenne losy dla instytutu Yad Vashem), zegarek szwajcarski czy jabłka towarzyszące S. i jego rodzicom przy wieczornym oglądaniu telewizji. Pojawiają się też całkiem współczesne gadżety – tablet czy skrzynka e-mailowa. Wszystko jest tu mniej lub bardziej związane z Wielką Historią i jedną rodziną. Wśród tych sytuacji, przedmiotów i wspomnień S. próbuje odnaleźć i zdefiniować siebie. A jednak Zarzecznych nie scalają wspomnienia i wspólne przeżycia. Rodzina stopniowo się rozpada – S. „Patrzył na twarze braci i nie widział ani nie czuł nic z dawnej więzi. Prawie nic. Trudno mu było zrozumieć, że ci mężczyźni uwikłani w swoje sprawy, problemy, kompleksy i obsesje (…), to byli oni, Rysiek i Kuba, którzy otwierali kiedyś przed nim nowe horyzonty.. (…) Dawny dyktator, który swoimi rządami definiował kiedyś cały jego wszechświat, zamieniony w starego człowieka (…); dawni towarzysze walki i życiowi przewodnicy zamienieni w facetów, z którymi nie bardzo jest o czym gadać”. W końcu bohater, myśląc o identyfikacji, tradycji i tożsamości, dochodzi do wniosku: „Moja tradycja jest taka, że nie mam tradycji”.
Na osobne omówienie zasługuje konstrukcja tej powieści. „Przetwórnia” składa się z szeregu krótkich, wyrazistych, dobrze poprowadzonych scen ułożonych na przekór chronologii. Zawadzki, wprowadzając chaos, nie przestaje panować nad tekstem (świetny efekt daje na przykład zestawienie wojennych dramatów rodziny Zarzeckich z treścią współczesnego, banalnego pocztowego spamu). Zawirowania chronologiczne nie rujnują tej opowieści, tylko ją wzbogacają. S. zastanawia się „Jak złożyć w całość oświęcimskiego introligatora z karbowym znad Liwca, stróżkę z Sosnowca z radzieckimi rakietami, partyzanckie anody niesione przez oficera Wermachtu ze śnieguliczkami w Alejach Ujazdowskich, mutry z wyścigów w Łazienkach z jajkami maczanymi w słonej wodzie u doktora Fiszborna, modlitwę montrealskiego chasyda z wyobrażeniem ostatnich chwil dziadków mordowanych w Auschwitz, (…) sok wyciekający z arbuza na warszawskim chodniku z krwią wypływającą z czarnego kundelka w miasteczku na Krecie, jednych braci z drugimi, makaron ciotki Andzi z pieczonymi gruszkami ciotki Krystyny? Czy to się w ogóle ma szansę skleić? I czy musi?”. Machinacje chronologiczne okazały się świetnym rozwiązaniem. Powstaje swoisty patchwork złożony z elementów polskiej historii ubiegłego i początków obecnego stulecia, a także znakomite studium z życia jednej polskiej rodziny naznaczonej ową historią.
„Przetwórnia” nie należy może do powieści szczególnie nowatorskich. Rodzima literatura – reprezentująca różne nurty i rozmaity poziom artystyczny – od dawna rozprawia się z dziejami Polski minionego wieku. Na tle tych czasów swoją tożsamość kształtowali bohaterowie – żeby wymienić tylko niektóre tytuły – „Julity i huśtawek” Hanny Kowalewskiej, „Dziewczyn z Portofino” Grażyny Plebanek, „Paprochów” Ewy Markowskiej-Radziwiłowicz, „Piaskowej Góry”, „Chmurdalii” i „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator, „Ojca.prl” Wojciecha Staszewskiego, „Niebka” Brygidy Helbig, „Rówieśniczek” Katarzyny Tubylewicz czy „Sześciu córek” Małgorzaty Szyszko-Kondej. Warto podkreślić, że branie na warsztat nieco wyeksploatowanych tematów nie musi dyskwalifikować ani pisarza, ani jego dzieła – to właśnie przypadek „Przetwórni”. To proza przedstawiająca nienowe już motywy czy historie, jednak zarazem proza jędrna, pomysłowa i przekonująca. „Przetwórni” Zbigniewa Zawadzkiego jest niewątpliwie pozycją wartą uwagi, nawet jeśli podejmuje tematy, z którymi polska literatura, a zatem i czytelnik, są dobrze obeznani.
Zbigniew Zawadzki: „Przetwórnia”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2015 [seria archipelagi].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |