DAWID PODSIADŁO ZMIERZA W DOBRĄ STRONĘ. ARTYSTA WYDAŁ DRUGĄ PŁYTĘ
A
A
A
Niespełna trzy lata temu w recenzji debiutu Dawida Podsiadło pisałam, że tamta płyta przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Radziłam też, by zapamiętać nazwisko artysty z Dąbrowy Górniczej, bo na pewno o nim jeszcze usłyszymy. Słyszeliśmy o Dawidzie wielokrotnie. Gdy dawał żywiołowe koncerty, wydał reedycję debiutu i pierwszą płytę swojego zespołu Curly Heads, opowiadał o swoich muzycznych inspiracjach w radiowej audycji. I teraz o Dawidzie znowu jest głośno. Młody artysta przygotował album numer dwa. Po jego wysłuchaniu nikt nie powinien mieć wątpliwości, jakie miejsce zajmuje Dawid Podsiadło na polskiej scenie.
Ta płyta nie jest kontynuacją poprzedniczki „Comfort and Happiness”. Ma wiele zaskakujących momentów. Dawid sięga po różne stylistyki – alternatywny pop, soft rock, a nawet songwriting – i w każdej z nich brzmi wiarygodnie. Gdy zaczyna utwór, nie wiemy, jakimi brzmieniami go skończy. Dużo tu eksperymentów z klawiszami, gitarami, przesterami. Dużo fragmentów dla wielbicieli oldschoolowych brzmień i tego, co najlepsze w latach 60. A do tego dużo emocji i wrażliwości, którą trudno znaleźć u innych artystów. Dawid Podsiadło wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Wymykał się od początku.
Album otwiera nastrojowy „Sunlight” (Intro). Taka swoista cisza przed burzą, bo kolejny utwór „Forest” ma wprawdzie spokojną zwrotkę, ale melodyjny refren. Porywa piosenkową energią (szlachetności dodają skrzypce), a Dawid czasami brzmi jak frontman zespołu The Verve – Richard Ashcroft. „Block” atakuje niemal tanecznymi rytmami. Jest skocznie, ale niezbyt oczywiście. Tu Dawid brzmi jeszcze inaczej niż poprzednio.
Pochód przebojów trwa dalej. Przed nami „Pastempomat” (współautorką polskiego tekstu jest Karolina Kozak) – odpowiednik „Trójkątów i kwadratów” z debiutu. Dawid prezentuje tu ładny falset, a pomiędzy wersami nonszalancko pokrzykuje. „Byrd” zaskakująco się przełamuje i ma psychodeliczny finał. Dawid Podsiadło nie kryje, że lubi wycieczki w lata 60. Uspokojenie przynosi balladowe „Cashew/161644”.
„W dobrą stronę” utrzymane jest w oldschoolowym charakterze. Dawid z przekonaniem podaje wymyśloną („wyszedłbym zza metalowych krat”) historyjkę. To wprawdzie singiel i radiowy hit, ale niereprezentatywny dla całego albumu. Przewrotna propozycja. Dużo bliższy jest mi Dawid z przyjemnej piosenki „Bela”, w której opowiada o swoim życiu. Niby to takie zwyczajne gitarowe granie, ale warto wsłuchać się w muzyczne smaczki. W melancholijnym „Eight” mamy jeszcze więcej eksperymentów. Przesterowany głos Dawida przypomina mi wokal Antony’ego Hegarty z formacji Antony and the Johnsons.
„Son of Analog” znów zabiera w krainę psychodelii. W trwającym ponad sześć minut utworze jest miejsce i na brzmiący ciekawie głos wokalisty, i na improwizację w drugiej części numeru. W finale muzycy wracają do przewodniej melodii. W przejmującym „Where did your love go” zwraca uwagę krzyk Dawida.
Końcówka płyty wcale nie traci na sile. „Focus” to jeden z mocniejszych tutaj momentów. Dawid ze swobodą operuje głosem, pokazując wachlarz swoich możliwości (czy to już wszystkie?). Ładna melodia, celnie użyte hand-clapy – kolejny majstersztyk. Album zamyka udana ballada „Four sticks”. Mamy jeszcze ukryty fragment – gitarowy, trochę nostalgiczny, z porywającym wokalem.
Wspomnę jeszcze o zabawnej okładce, na której wykorzystano fragment obrazu „Dawid och Saul” Juliusa Kronberga sprzed 130 lat. Jego bohater jednak łudząco przypomina… Dawida Podsiadło. Fajnie, że artysta ma taki dystans do siebie. To nie jedyne graficzne zaskoczenie. Teksty utworów umieszczone są na pojedynczych kartkach ozdobionych rysunkami Magdaleny Gawrońskiej.
To płyta przemyślana i z perfekcją wyprodukowana przez Bogdana Kondrackiego. On właśnie stoi za pierwszym krążkiem Dawida. Tamto wydawnictwo odniosło wielki sukces, to ma szansę go powtórzyć. Słychać, że producent i artysta nadają na tych samych falach. Słychać też wkład całego zespołu w ten album. A Dawid Podsiadło chce i potrafi pokazać wiele swoich twarzy. Nie lubi być oczywisty, przewidywalny. Chce i potrafi być artystą.
Ta płyta nie jest kontynuacją poprzedniczki „Comfort and Happiness”. Ma wiele zaskakujących momentów. Dawid sięga po różne stylistyki – alternatywny pop, soft rock, a nawet songwriting – i w każdej z nich brzmi wiarygodnie. Gdy zaczyna utwór, nie wiemy, jakimi brzmieniami go skończy. Dużo tu eksperymentów z klawiszami, gitarami, przesterami. Dużo fragmentów dla wielbicieli oldschoolowych brzmień i tego, co najlepsze w latach 60. A do tego dużo emocji i wrażliwości, którą trudno znaleźć u innych artystów. Dawid Podsiadło wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Wymykał się od początku.
Album otwiera nastrojowy „Sunlight” (Intro). Taka swoista cisza przed burzą, bo kolejny utwór „Forest” ma wprawdzie spokojną zwrotkę, ale melodyjny refren. Porywa piosenkową energią (szlachetności dodają skrzypce), a Dawid czasami brzmi jak frontman zespołu The Verve – Richard Ashcroft. „Block” atakuje niemal tanecznymi rytmami. Jest skocznie, ale niezbyt oczywiście. Tu Dawid brzmi jeszcze inaczej niż poprzednio.
Pochód przebojów trwa dalej. Przed nami „Pastempomat” (współautorką polskiego tekstu jest Karolina Kozak) – odpowiednik „Trójkątów i kwadratów” z debiutu. Dawid prezentuje tu ładny falset, a pomiędzy wersami nonszalancko pokrzykuje. „Byrd” zaskakująco się przełamuje i ma psychodeliczny finał. Dawid Podsiadło nie kryje, że lubi wycieczki w lata 60. Uspokojenie przynosi balladowe „Cashew/161644”.
„W dobrą stronę” utrzymane jest w oldschoolowym charakterze. Dawid z przekonaniem podaje wymyśloną („wyszedłbym zza metalowych krat”) historyjkę. To wprawdzie singiel i radiowy hit, ale niereprezentatywny dla całego albumu. Przewrotna propozycja. Dużo bliższy jest mi Dawid z przyjemnej piosenki „Bela”, w której opowiada o swoim życiu. Niby to takie zwyczajne gitarowe granie, ale warto wsłuchać się w muzyczne smaczki. W melancholijnym „Eight” mamy jeszcze więcej eksperymentów. Przesterowany głos Dawida przypomina mi wokal Antony’ego Hegarty z formacji Antony and the Johnsons.
„Son of Analog” znów zabiera w krainę psychodelii. W trwającym ponad sześć minut utworze jest miejsce i na brzmiący ciekawie głos wokalisty, i na improwizację w drugiej części numeru. W finale muzycy wracają do przewodniej melodii. W przejmującym „Where did your love go” zwraca uwagę krzyk Dawida.
Końcówka płyty wcale nie traci na sile. „Focus” to jeden z mocniejszych tutaj momentów. Dawid ze swobodą operuje głosem, pokazując wachlarz swoich możliwości (czy to już wszystkie?). Ładna melodia, celnie użyte hand-clapy – kolejny majstersztyk. Album zamyka udana ballada „Four sticks”. Mamy jeszcze ukryty fragment – gitarowy, trochę nostalgiczny, z porywającym wokalem.
Wspomnę jeszcze o zabawnej okładce, na której wykorzystano fragment obrazu „Dawid och Saul” Juliusa Kronberga sprzed 130 lat. Jego bohater jednak łudząco przypomina… Dawida Podsiadło. Fajnie, że artysta ma taki dystans do siebie. To nie jedyne graficzne zaskoczenie. Teksty utworów umieszczone są na pojedynczych kartkach ozdobionych rysunkami Magdaleny Gawrońskiej.
To płyta przemyślana i z perfekcją wyprodukowana przez Bogdana Kondrackiego. On właśnie stoi za pierwszym krążkiem Dawida. Tamto wydawnictwo odniosło wielki sukces, to ma szansę go powtórzyć. Słychać, że producent i artysta nadają na tych samych falach. Słychać też wkład całego zespołu w ten album. A Dawid Podsiadło chce i potrafi pokazać wiele swoich twarzy. Nie lubi być oczywisty, przewidywalny. Chce i potrafi być artystą.
Dawid Podsiadło: „Annoyance and Disappointment” [Sony Music Polska, 2015].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |