RZECZ O GOŚCINNOŚCI: MIĘDZY 'DOMEM NIEWOLI' A 'NIEWOLĄ BEZDOMIA'
A
A
A
„Tego dnia” to szósty już poetycki tom Joanny Roszak o najmniej enigmatycznym tytule, co sugerować mogłoby jakieś przesunięcie w obrębie dykcji poetki: z rejonów bardziej awangardowych fascynacji w stronę tych stonowanych, nasączonych prostotą i zwyczajnością. Nic bardziej mylnego. Poetka konsekwentnie realizuje raz obraną ścieżkę: raczy czytelników lapidarną formą o lekkim zabarwieniu lingwistycznym, wybrzmiewającą delikatnym echem rozmaitych tradycji, od mistrzów-lingwistów aż po Paula Celana, nasyconą treścią codziennych rozterek i jednocześnie dźwigającą ciężar egzystencjalnych rozważań.
Tym razem Roszak przeplata swoje impresje „o banalności dnia” rozważaniami o rzeczach ostatecznych: „nazwaliśmy psa kohelet / by codziennie przypominał / że / są rzeczy jeszcze bardziej ostatnie” („imię”). Codzienność nosi zatem znamiona życia i śmierci, trwania i przemijania, kochania i umierania, co sprawia, że jej granice, które będą granicami teraźniejszości i tego, co zwykliśmy uznawać za świat materialny, ulegają stopniowemu rozmyciu (nie bez znaczenia pozostaje fakt, że opowiadający o narodzinach wiersz otwierający tom nosi tytuł „jutro” i wskazuje jednocześnie na odraczanie bycia i na nieustanne doświadczanie świata in statu nascendi). A skoro o granicach mowa, to nie sposób nie zauważyć, że stają się one w poezji Roszak emblematem ruchu: wchodzenia i przechodzenia, przekraczania i wkraczania, odsłaniając pewną ambiwalencję. Z jednej strony będą one tym, co tworzy bariery, z drugiej wskazują na potrzebę ustanowienia własnej przestrzeni: „wyprowadź z domu niewoli / z niewoli bezdomia” („powietrzne i ziemskie”). I choć „Tego dnia” jest tomikiem szczególnie naznaczonym tematyką śmierci i przemijania, to mimo wszystko tym, co zwraca uwagę, jest podejmowany przez Roszak temat gościnności.
Gościnność w rozumieniu poetki nie ogranicza się do udzielenia pomocy komuś w potrzebie, lecz nawiązuje do potrzeby spotkania z innym per se. Innymi słowy, Roszak pisze o gościnności nie jako o byciu w potrzebie, lecz jako o potrzebie bycia-w-relacji-z-innym(i). Ugoszczenie innej lub innego nie polega zatem wyłącznie na udzieleniu pomocy materialnej czy na filantropijnej działalności, bowiem gest ten nie znosi hierarchicznej relacji między dwoma podmiotami, lecz pogłębia jedynie pustkę między nimi: „dodatkowy talerz zostaje pusty także wtedy / gdy przychodzi zagubiony wędrowiec” („znaleziony”). „Tego dnia” to raczej opowieść o gościnności, która tożsama jest z pragnieniem przekraczania granic, a nie ich ustanawiania, jak w wierszu: „pukam do twoich drzwi tak często / bo nie jestem zadowolony z własnego domu” („mury jerycha”). Dom staje się więc dominującą figurą przestrzenną w projektowanych przez Roszak światach przedstawionych: „sen ma kształt domu / dom kształt / budki dla ptaków i psiej budy” („polowanie”); „na horyzoncie rysuje się / domieszka domu” („cudzoziemcy”); „dom nawrócony na nice” („prywatne ministerstwo spraw nadzwyczajnych”). Nie ulega wątpliwości, że to właśnie granice sztucznie narzucone będą tym, co ogranicza i niczym szklarnia uniemożliwia rzeczywiste spotkanie: „spisujemy powszechne zasady / i wędrujemy każdy do swego kraju żeby się dać / spisać na straty” („szklarnia”) lub sprawia, że żyjemy nie razem, lecz wyłącznie obok siebie: „przechodzimy kraj wzdłuż i wszerz jak grypę / i wszystkie inne choroby” („obok”). Poetka tworzy zatem wyobrażoną przestrzeń domu, która miałaby stać się miejscem gościnnym, ponad podziałami, niczym „park nienarodowy” („bród”), choć świadoma jest potrzeby wypracowywania pewnego konsensusu, „nawrócenia u progu drzwi” („pół”) wówczas, gdy dom staje się „poligonem doświadczalnym” („prywatne ministerstwo spraw nadzwyczajnych”) i „wisi / na jednym wierszu / konferencja pokojowa nad / zdejmowanym praniem” („imię”). Pragnie ona jednakże wytyczyć przestrzeń, której granice nie pokrywałyby się z granicami narodowymi czy terytorialnymi, lecz tworzyły niejednorodną przeplatankę miejsc i spotkań. Nie chodzi więc o projektowanie bezgraniczy, lecz o przesuwanie, przeplatanie i przekraczanie granic już istniejących, jak dzieje się to w wierszu „hrabenne” (którego tytuł wskazuje na polsko-ukraińskie przejście graniczne): „szliśmy idziemy ściekamy”.
Co więcej, na poziomie zarówno konceptualnym, jak i formalnym w tomiku Roszak ustalają się owe granice: granica między życiem a śmiercią, między „powietrznym i ziemskim”, „jasnym szkliwem” a „ciemnym szkliwem”, gdzie „o niebo lepiej / o ziemię gorzej”, lecz nie po to, by się utrwalić, ale raczej po to, by zatrzeć tę iluzję podziałów, „szczęśliwych końców / domkniętych wierszy i innych oszustw” („notatka z tramwaju”). Poetka nie dokonuje radykalnego cięcia między jedną a drugą stroną, przeciwnie – usiłuje zbudować między nimi pomost, czy to w postaci rozmaicie konceptualizowanej miłości, czy też kreacji wspólnego miejsca, jakim będzie ów dom: „goi się przepaść domu” („późności”). Ofiarowywanie sobie gościnności będzie zatem gestem pojednania między ja a innym, między swoimi a obcymi i wreszcie między żywymi a umarłymi, między „dawno i blisko”. Aktem goszczenia będzie już samo obcowanie z tekstem, przekroczenie progu tego domostwa, jakie otwiera przed nami Roszak.
Wkroczenie w tę przestrzeń tożsame jest z zawieszeniem porządku świata, ale nade wszystko broni, języka, czasu, a także wszelkich znanych nam przestrzennych i kulturowych aprioryzmów: „tego dnia przez chwilę nie wstał dzień / i zwierzęta nie wyszły z nory” („ruch”). To zawieszenie dotyczy również albo i nade wszystko kwestii dyskursu i języka. Jedną z przyczyn niemożności spotkania z innym będzie bariera komunikacyjna, która jako pierwsza utrwala wewnętrzne i zewnętrzne podziały. Roszak próbuje na różne sposoby tę językową niemoc zasygnalizować, najczęściej eksperymentując ze sztywną formą strony czynnej i biernej: „myśleliśmy że wygaszamy a byliśmy wygaszani / że rozstępujemy a byliśmy rozstępowani / że się przesypujemy a // byliśmy naprawdę” („powietrzne i ziemskie”), potwierdzając tym samym paraliż kulturowych konwencji, ale też rysując cienką granicę między byciem gościem a gospodarzem. Być może chodziłoby o to, by być jednocześnie i tym, i tym, jak chciał Giorgio Agamben, pisząc, że jeśli „obywatel nauczy się uznawać siebie samego za uchodźcę, którym w istocie jest, wyobrażalne stanie się polityczne przetrwanie człowieka” (G. Agamben: „My, uchodźcy”. Przeł. K. Gawlicz. „Recykling Idei” 2005, nr 7). Porozumienie możliwe jest zatem jedynie „w bliżej nieznanym języku / i w dalej nieznanym języku” („późności”), wyłącznie poza odgórnie narzuconymi i wytyczonymi granicami zewnętrznymi, bo skoro „nauczyliśmy się że na zewnątrz zawsze jest wojna” („cudzoziemcy”), to oznacza to, jak powiedziałaby Judith Butler, że między nami a obcymi wciąż nie istnieje żadna polityka sojuszy czy komunikacji kulturowej inna niż starcia przemocy i wykluczenia. Roszak ucieka się zatem w ostatnim, notabene najdłuższym, wręcz litanijnym wierszu zamykającym tom, do pewnej wspólnoty doświadczeń, przypominając, że „zdarzało nam się być tymi, którzy sprzątali ze stołu / tymi którym zabrakło języka / i których stopa za krótko dotykała ziemi / tułaczami którzy łącząc się i rozdzielając / pojęli że wszystkie sylaby składają się / w trawiące imiona śmierci” („plagiatując doświadczenia ludzkości”).
Aktem gościnności będzie również gest pojednania między tym, co ludzkie, a tym, co nie-ludzkie, a także swego rodzaju przymierze między tym, co ludzkie, a tym, co boskie. W poezji Roszak tę rozpiętość granic między codziennością a świętością uwydatnia pojawiająca się figura bezdomnego psa (i nie tylko, bo znacznie więcej tu zwierząt, takich jak kot, pisklę, robaki, gołąb, kruk, ryby, a nawet roślin, a zwłaszcza ściętych kwiatów), która skontrastowana zostaje z boskością i z uporczywą „obecnością nieobecnych”. Zastanawiając się nad antropologicznym wymiarem prawa (do) gościnności, Jacques Derrida pytał: „Czy winni jesteśmy gościnność — jeśli to odpowiednie słowo — kiedy trzeba przyjąć (albo pozwolić się przyjąć przez) innego czy obcego, takiego jak bóg, zwierzę czy roślina, żeby posłużyć się tymi trzema konwencjonalnymi kategoriami?” (J. Derrida: „Wrogościnność”. Przeł. A. Dwulit. W: „Wrogościnność: podejmowanie obcych”. Red. J. Lubiak. Łódź 2011, s. 7). W poezji Roszak, w której „ościenność trawy uczy nas / ufności do trwania” („późności”), nie istnieje żadna wyraźna granica między kategoriami ludzkimi a nie-ludzkimi, dlatego wszystko wskazuje na to, że powinniśmy zdobyć się na gościnność bezgraniczną i bezwarunkową, o jakiej mówił Derrida. W swoich seminariach o gościnności wielokrotnie podnosił on kwestię skomplikowanej relacji między świętością a świeckością, między sacrum a profanum, pisząc, że „jeśli odmawiasz gościnności zwierzętom, to wykluczasz również bogów”, i sugerując tym samym, że trzeba nam gościnności ponad gościnnością, czyli takiej, która nie zatrzymuje u progu, lecz umożliwia jego przekroczenie, wyjście poza ów „aporetyczny paraliż”, jaki tkwi w samej jej istocie. U Roszak to pragnienie nieustannego przekraczania dostrzec można niemalże na każdym kroku, jak na przykład w wierszu „szmer”, którego rozpiętość między tym, co horyzontalne, a tym, co wertykalne, ujęta została właśnie poprzez klamrę dwóch figur: boga i psa: „szukamy bezdźwięcznych ścieżek / i dowodów na istnienie boga […] // prawie noc / słychać zasypiające psy” („szmer”).
Poetka próbuje zatem stworzyć (być może utopijną) przestrzeń „międzyświatów”, w obrębie których dochodziłoby do zacierania wszystkich niszczących podziałów zarówno między swoimi a obcymi, między ludzkim a nie-ludzkim, a zwłaszcza między światem materialnym, jak i niematerialnym, między sferą sacrum a profanum. Emblematem tej przestrzeni staje się więc „różnica”, która domaga się nie tyle zneutralizowania, ile raczej akceptacji i wzajemnego poszanowania. Być może to właśnie afirmowanie, a nie negowanie różnic umożliwiałoby przezwyciężenie mechanizmów przemocy i opresji, o czym Roszak pisze w wierszu „ruch”,
ta drobna różnica miedzy żyjemy i przeżyliśmy
między stoimy i ustajemy
między niech żyje i nie żyje
patrz i rozpatrz
haust czy raus
dad czy dead
piesek czy piasek
jeszcze błąd czy już obłęd
leżenie czy przynależność
ruch czy ruah
i wiodłoby w stronę wzajemnej gościnności.
Tym razem Roszak przeplata swoje impresje „o banalności dnia” rozważaniami o rzeczach ostatecznych: „nazwaliśmy psa kohelet / by codziennie przypominał / że / są rzeczy jeszcze bardziej ostatnie” („imię”). Codzienność nosi zatem znamiona życia i śmierci, trwania i przemijania, kochania i umierania, co sprawia, że jej granice, które będą granicami teraźniejszości i tego, co zwykliśmy uznawać za świat materialny, ulegają stopniowemu rozmyciu (nie bez znaczenia pozostaje fakt, że opowiadający o narodzinach wiersz otwierający tom nosi tytuł „jutro” i wskazuje jednocześnie na odraczanie bycia i na nieustanne doświadczanie świata in statu nascendi). A skoro o granicach mowa, to nie sposób nie zauważyć, że stają się one w poezji Roszak emblematem ruchu: wchodzenia i przechodzenia, przekraczania i wkraczania, odsłaniając pewną ambiwalencję. Z jednej strony będą one tym, co tworzy bariery, z drugiej wskazują na potrzebę ustanowienia własnej przestrzeni: „wyprowadź z domu niewoli / z niewoli bezdomia” („powietrzne i ziemskie”). I choć „Tego dnia” jest tomikiem szczególnie naznaczonym tematyką śmierci i przemijania, to mimo wszystko tym, co zwraca uwagę, jest podejmowany przez Roszak temat gościnności.
Gościnność w rozumieniu poetki nie ogranicza się do udzielenia pomocy komuś w potrzebie, lecz nawiązuje do potrzeby spotkania z innym per se. Innymi słowy, Roszak pisze o gościnności nie jako o byciu w potrzebie, lecz jako o potrzebie bycia-w-relacji-z-innym(i). Ugoszczenie innej lub innego nie polega zatem wyłącznie na udzieleniu pomocy materialnej czy na filantropijnej działalności, bowiem gest ten nie znosi hierarchicznej relacji między dwoma podmiotami, lecz pogłębia jedynie pustkę między nimi: „dodatkowy talerz zostaje pusty także wtedy / gdy przychodzi zagubiony wędrowiec” („znaleziony”). „Tego dnia” to raczej opowieść o gościnności, która tożsama jest z pragnieniem przekraczania granic, a nie ich ustanawiania, jak w wierszu: „pukam do twoich drzwi tak często / bo nie jestem zadowolony z własnego domu” („mury jerycha”). Dom staje się więc dominującą figurą przestrzenną w projektowanych przez Roszak światach przedstawionych: „sen ma kształt domu / dom kształt / budki dla ptaków i psiej budy” („polowanie”); „na horyzoncie rysuje się / domieszka domu” („cudzoziemcy”); „dom nawrócony na nice” („prywatne ministerstwo spraw nadzwyczajnych”). Nie ulega wątpliwości, że to właśnie granice sztucznie narzucone będą tym, co ogranicza i niczym szklarnia uniemożliwia rzeczywiste spotkanie: „spisujemy powszechne zasady / i wędrujemy każdy do swego kraju żeby się dać / spisać na straty” („szklarnia”) lub sprawia, że żyjemy nie razem, lecz wyłącznie obok siebie: „przechodzimy kraj wzdłuż i wszerz jak grypę / i wszystkie inne choroby” („obok”). Poetka tworzy zatem wyobrażoną przestrzeń domu, która miałaby stać się miejscem gościnnym, ponad podziałami, niczym „park nienarodowy” („bród”), choć świadoma jest potrzeby wypracowywania pewnego konsensusu, „nawrócenia u progu drzwi” („pół”) wówczas, gdy dom staje się „poligonem doświadczalnym” („prywatne ministerstwo spraw nadzwyczajnych”) i „wisi / na jednym wierszu / konferencja pokojowa nad / zdejmowanym praniem” („imię”). Pragnie ona jednakże wytyczyć przestrzeń, której granice nie pokrywałyby się z granicami narodowymi czy terytorialnymi, lecz tworzyły niejednorodną przeplatankę miejsc i spotkań. Nie chodzi więc o projektowanie bezgraniczy, lecz o przesuwanie, przeplatanie i przekraczanie granic już istniejących, jak dzieje się to w wierszu „hrabenne” (którego tytuł wskazuje na polsko-ukraińskie przejście graniczne): „szliśmy idziemy ściekamy”.
Co więcej, na poziomie zarówno konceptualnym, jak i formalnym w tomiku Roszak ustalają się owe granice: granica między życiem a śmiercią, między „powietrznym i ziemskim”, „jasnym szkliwem” a „ciemnym szkliwem”, gdzie „o niebo lepiej / o ziemię gorzej”, lecz nie po to, by się utrwalić, ale raczej po to, by zatrzeć tę iluzję podziałów, „szczęśliwych końców / domkniętych wierszy i innych oszustw” („notatka z tramwaju”). Poetka nie dokonuje radykalnego cięcia między jedną a drugą stroną, przeciwnie – usiłuje zbudować między nimi pomost, czy to w postaci rozmaicie konceptualizowanej miłości, czy też kreacji wspólnego miejsca, jakim będzie ów dom: „goi się przepaść domu” („późności”). Ofiarowywanie sobie gościnności będzie zatem gestem pojednania między ja a innym, między swoimi a obcymi i wreszcie między żywymi a umarłymi, między „dawno i blisko”. Aktem goszczenia będzie już samo obcowanie z tekstem, przekroczenie progu tego domostwa, jakie otwiera przed nami Roszak.
Wkroczenie w tę przestrzeń tożsame jest z zawieszeniem porządku świata, ale nade wszystko broni, języka, czasu, a także wszelkich znanych nam przestrzennych i kulturowych aprioryzmów: „tego dnia przez chwilę nie wstał dzień / i zwierzęta nie wyszły z nory” („ruch”). To zawieszenie dotyczy również albo i nade wszystko kwestii dyskursu i języka. Jedną z przyczyn niemożności spotkania z innym będzie bariera komunikacyjna, która jako pierwsza utrwala wewnętrzne i zewnętrzne podziały. Roszak próbuje na różne sposoby tę językową niemoc zasygnalizować, najczęściej eksperymentując ze sztywną formą strony czynnej i biernej: „myśleliśmy że wygaszamy a byliśmy wygaszani / że rozstępujemy a byliśmy rozstępowani / że się przesypujemy a // byliśmy naprawdę” („powietrzne i ziemskie”), potwierdzając tym samym paraliż kulturowych konwencji, ale też rysując cienką granicę między byciem gościem a gospodarzem. Być może chodziłoby o to, by być jednocześnie i tym, i tym, jak chciał Giorgio Agamben, pisząc, że jeśli „obywatel nauczy się uznawać siebie samego za uchodźcę, którym w istocie jest, wyobrażalne stanie się polityczne przetrwanie człowieka” (G. Agamben: „My, uchodźcy”. Przeł. K. Gawlicz. „Recykling Idei” 2005, nr 7). Porozumienie możliwe jest zatem jedynie „w bliżej nieznanym języku / i w dalej nieznanym języku” („późności”), wyłącznie poza odgórnie narzuconymi i wytyczonymi granicami zewnętrznymi, bo skoro „nauczyliśmy się że na zewnątrz zawsze jest wojna” („cudzoziemcy”), to oznacza to, jak powiedziałaby Judith Butler, że między nami a obcymi wciąż nie istnieje żadna polityka sojuszy czy komunikacji kulturowej inna niż starcia przemocy i wykluczenia. Roszak ucieka się zatem w ostatnim, notabene najdłuższym, wręcz litanijnym wierszu zamykającym tom, do pewnej wspólnoty doświadczeń, przypominając, że „zdarzało nam się być tymi, którzy sprzątali ze stołu / tymi którym zabrakło języka / i których stopa za krótko dotykała ziemi / tułaczami którzy łącząc się i rozdzielając / pojęli że wszystkie sylaby składają się / w trawiące imiona śmierci” („plagiatując doświadczenia ludzkości”).
Aktem gościnności będzie również gest pojednania między tym, co ludzkie, a tym, co nie-ludzkie, a także swego rodzaju przymierze między tym, co ludzkie, a tym, co boskie. W poezji Roszak tę rozpiętość granic między codziennością a świętością uwydatnia pojawiająca się figura bezdomnego psa (i nie tylko, bo znacznie więcej tu zwierząt, takich jak kot, pisklę, robaki, gołąb, kruk, ryby, a nawet roślin, a zwłaszcza ściętych kwiatów), która skontrastowana zostaje z boskością i z uporczywą „obecnością nieobecnych”. Zastanawiając się nad antropologicznym wymiarem prawa (do) gościnności, Jacques Derrida pytał: „Czy winni jesteśmy gościnność — jeśli to odpowiednie słowo — kiedy trzeba przyjąć (albo pozwolić się przyjąć przez) innego czy obcego, takiego jak bóg, zwierzę czy roślina, żeby posłużyć się tymi trzema konwencjonalnymi kategoriami?” (J. Derrida: „Wrogościnność”. Przeł. A. Dwulit. W: „Wrogościnność: podejmowanie obcych”. Red. J. Lubiak. Łódź 2011, s. 7). W poezji Roszak, w której „ościenność trawy uczy nas / ufności do trwania” („późności”), nie istnieje żadna wyraźna granica między kategoriami ludzkimi a nie-ludzkimi, dlatego wszystko wskazuje na to, że powinniśmy zdobyć się na gościnność bezgraniczną i bezwarunkową, o jakiej mówił Derrida. W swoich seminariach o gościnności wielokrotnie podnosił on kwestię skomplikowanej relacji między świętością a świeckością, między sacrum a profanum, pisząc, że „jeśli odmawiasz gościnności zwierzętom, to wykluczasz również bogów”, i sugerując tym samym, że trzeba nam gościnności ponad gościnnością, czyli takiej, która nie zatrzymuje u progu, lecz umożliwia jego przekroczenie, wyjście poza ów „aporetyczny paraliż”, jaki tkwi w samej jej istocie. U Roszak to pragnienie nieustannego przekraczania dostrzec można niemalże na każdym kroku, jak na przykład w wierszu „szmer”, którego rozpiętość między tym, co horyzontalne, a tym, co wertykalne, ujęta została właśnie poprzez klamrę dwóch figur: boga i psa: „szukamy bezdźwięcznych ścieżek / i dowodów na istnienie boga […] // prawie noc / słychać zasypiające psy” („szmer”).
Poetka próbuje zatem stworzyć (być może utopijną) przestrzeń „międzyświatów”, w obrębie których dochodziłoby do zacierania wszystkich niszczących podziałów zarówno między swoimi a obcymi, między ludzkim a nie-ludzkim, a zwłaszcza między światem materialnym, jak i niematerialnym, między sferą sacrum a profanum. Emblematem tej przestrzeni staje się więc „różnica”, która domaga się nie tyle zneutralizowania, ile raczej akceptacji i wzajemnego poszanowania. Być może to właśnie afirmowanie, a nie negowanie różnic umożliwiałoby przezwyciężenie mechanizmów przemocy i opresji, o czym Roszak pisze w wierszu „ruch”,
ta drobna różnica miedzy żyjemy i przeżyliśmy
między stoimy i ustajemy
między niech żyje i nie żyje
patrz i rozpatrz
haust czy raus
dad czy dead
piesek czy piasek
jeszcze błąd czy już obłęd
leżenie czy przynależność
ruch czy ruah
i wiodłoby w stronę wzajemnej gościnności.
Joanna Roszak: „Tego dnia”. Wydawnictwo WBPiCAK. Poznań 2015.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |