LEKKIE PORUSZENIE (WSTRZĄS)
A
A
A
W ostatnim czasie w amerykańskim kinie pojawiły się dwa filmy, które jednocześnie bardzo dużo łączy i tyle samo dzieli. „Spotlight” jest podręcznikowym przykładem tego, jak powinno się kręcić filmy na ważny temat. „Wstrząs” Petera Landesmana pokazuje tymczasem, jak łatwo jest ów ważny temat zbanalizować.
Bennet Omalu to wszechstronnie wykształcony lekarz, który na co dzień pracuje jako patolog w Pittsburghu. Pewnego dnia na jego stół operacyjny trafia ciało Mike’a Webstera, byłego zawodowego gracza amerykańskiego futbolu i miejscowej legendy. Jako że bohater jest bystry i dociekliwy, zarządza dodatkowe badania, które wykazują, że przyczyną problemów ostatecznie skutkujących śmiercią sportowca były wielokrotne uderzenia w głowę podczas gry. Omalu zaczyna badać sprawę, mimo że NFL (instytucja zajmująca się organizacją rozgrywek) stara mu się za wszelką cenę przeszkodzić.
W warstwie fabularnej „Wstrząs” jest zaskakująco podobny do „Spotlight”. W obu filmach bohaterom chodzi o ujawnienie skandalu, za który odpowiedzialna jest wielka, oplatająca swoimi mackami całe miasto, instytucja. W każdym z przypadków wszystko zaczyna się od kogoś z zewnątrz, kto patrzy na sprawę z dystansem, więc zauważa coś, czym do tej pory nikt się nie przejmował. Podobne są również tłumaczenia zwolenników status quo: w obu realizacjach przypomina się, że i Kościół, i NFL robią bardzo dużo dobrego dla lokalnej społeczności, wspierają akcje charytatywne itd. Chociaż dwa przypadki to jeszcze nie dowód (warto w sumie pamiętać, że podobną historię opowiadał Michael Mann w „Informatorze”), zbieżność wątków jest zastanawiająca: czy ma to zastosowanie także w innych instytucjach?
Na tym schemacie kończą się jednak podobieństwa. Chociaż „Wstrząs” i „Spotlight” są podobnie opowiedziane, pozbawione narracyjnych fajerwerków, reżyser drugiego z nich, Tom McCarthy, potrafił powstrzymać się przed stosowaniem patosu. Najprościej rzecz ujmując, „Spotlight” jest filmem na ważny temat, w którym twórcy bez przerwy nie krzyczą o tym do widza. „Wstrząs” idzie niestety w drugą stronę: z ekranu co chwila płyną podniosłe mowy o niezłomności głównego bohatera, o tym, jak istotne jest to, co robi i jak wspaniale uosabia wszystkie najważniejsze cechy prawdziwego Amerykanina. Wszystko to sprawia, że film jest czarno-biały, Omalu nie ma żadnych wad, wydaje się niemal pozbawiony jakichkolwiek wątpliwości. Sprawia wrażenie nie tyle człowieka z krwi i kości, co symbolicznej figury, a z taką trudno się utożsamiać czy przejmować jej losami. Co gorsza, nie ma dla niego żadnej przeciwwagi – po drugiej stronie sporu znajdują się szemrane postacie, ale poświęca się im mniej więcej trzy minuty, więc i temperatura konfliktu jest niezbyt wysoka. Widz dostaje za to wątek romantyczny – Omalu zakochuje się w Kenijce Premie, której daje schronienie w swoim domu. Historia ich związku poprowadzona jest jednak tak skrótowo, że nie sądzę, by ktokolwiek był w stanie uwierzyć w tę miłość. „Wstrząs” jest zatem zepsuty przede wszystkim na poziomie scenariusza i reżyserii.
Jeśli coś zatrzyma odbiorcę przed ekranem, to będą to z pewnością kreacje aktorskie. Will Smith w głównej roli wznosi się na wyżyny swoich umiejętności i w dużym stopniu potrafi sprawić, że akceptuje się, iż jego bohater został tak topornie napisany. Gdyby nie jego kreacja, Omalu byłby zwyczajnie nieznośny. Nie jest więc przypadkiem, że na dziewięć nominacji do wszelakich nagród, które zyskał „Wstrząs”, pięć przypadło właśnie Smithowi. Na drugim planie dzielnie wspierają go Alec Baldwin oraz znakomity Albert Brooks, który, gdy tylko pojawia się na ekranie, zagarnia go w całości dla siebie.
„Wstrząs” pozostawia, niestety, ogromny niedosyt. Gdyby występujący w nim aktorzy dostali reżysera i scenarzystę na swoim poziomie, mogłoby z tego projektu wyjść naprawdę pasjonujące dzieło. Bo historia doktora Omalu sama w sobie jest bardzo ciekawa – trzeba tylko umieć snuć takie opowieści. Peter Landesman najwyraźniej nie potrafi, więc jego film bez przerwy stara się podkreślać, jak ważny temat przybliża odbiorcom. W efekcie, zamiast wstrząsu, otrzymują oni co najwyżej lekkie poruszenie.
Bennet Omalu to wszechstronnie wykształcony lekarz, który na co dzień pracuje jako patolog w Pittsburghu. Pewnego dnia na jego stół operacyjny trafia ciało Mike’a Webstera, byłego zawodowego gracza amerykańskiego futbolu i miejscowej legendy. Jako że bohater jest bystry i dociekliwy, zarządza dodatkowe badania, które wykazują, że przyczyną problemów ostatecznie skutkujących śmiercią sportowca były wielokrotne uderzenia w głowę podczas gry. Omalu zaczyna badać sprawę, mimo że NFL (instytucja zajmująca się organizacją rozgrywek) stara mu się za wszelką cenę przeszkodzić.
W warstwie fabularnej „Wstrząs” jest zaskakująco podobny do „Spotlight”. W obu filmach bohaterom chodzi o ujawnienie skandalu, za który odpowiedzialna jest wielka, oplatająca swoimi mackami całe miasto, instytucja. W każdym z przypadków wszystko zaczyna się od kogoś z zewnątrz, kto patrzy na sprawę z dystansem, więc zauważa coś, czym do tej pory nikt się nie przejmował. Podobne są również tłumaczenia zwolenników status quo: w obu realizacjach przypomina się, że i Kościół, i NFL robią bardzo dużo dobrego dla lokalnej społeczności, wspierają akcje charytatywne itd. Chociaż dwa przypadki to jeszcze nie dowód (warto w sumie pamiętać, że podobną historię opowiadał Michael Mann w „Informatorze”), zbieżność wątków jest zastanawiająca: czy ma to zastosowanie także w innych instytucjach?
Na tym schemacie kończą się jednak podobieństwa. Chociaż „Wstrząs” i „Spotlight” są podobnie opowiedziane, pozbawione narracyjnych fajerwerków, reżyser drugiego z nich, Tom McCarthy, potrafił powstrzymać się przed stosowaniem patosu. Najprościej rzecz ujmując, „Spotlight” jest filmem na ważny temat, w którym twórcy bez przerwy nie krzyczą o tym do widza. „Wstrząs” idzie niestety w drugą stronę: z ekranu co chwila płyną podniosłe mowy o niezłomności głównego bohatera, o tym, jak istotne jest to, co robi i jak wspaniale uosabia wszystkie najważniejsze cechy prawdziwego Amerykanina. Wszystko to sprawia, że film jest czarno-biały, Omalu nie ma żadnych wad, wydaje się niemal pozbawiony jakichkolwiek wątpliwości. Sprawia wrażenie nie tyle człowieka z krwi i kości, co symbolicznej figury, a z taką trudno się utożsamiać czy przejmować jej losami. Co gorsza, nie ma dla niego żadnej przeciwwagi – po drugiej stronie sporu znajdują się szemrane postacie, ale poświęca się im mniej więcej trzy minuty, więc i temperatura konfliktu jest niezbyt wysoka. Widz dostaje za to wątek romantyczny – Omalu zakochuje się w Kenijce Premie, której daje schronienie w swoim domu. Historia ich związku poprowadzona jest jednak tak skrótowo, że nie sądzę, by ktokolwiek był w stanie uwierzyć w tę miłość. „Wstrząs” jest zatem zepsuty przede wszystkim na poziomie scenariusza i reżyserii.
Jeśli coś zatrzyma odbiorcę przed ekranem, to będą to z pewnością kreacje aktorskie. Will Smith w głównej roli wznosi się na wyżyny swoich umiejętności i w dużym stopniu potrafi sprawić, że akceptuje się, iż jego bohater został tak topornie napisany. Gdyby nie jego kreacja, Omalu byłby zwyczajnie nieznośny. Nie jest więc przypadkiem, że na dziewięć nominacji do wszelakich nagród, które zyskał „Wstrząs”, pięć przypadło właśnie Smithowi. Na drugim planie dzielnie wspierają go Alec Baldwin oraz znakomity Albert Brooks, który, gdy tylko pojawia się na ekranie, zagarnia go w całości dla siebie.
„Wstrząs” pozostawia, niestety, ogromny niedosyt. Gdyby występujący w nim aktorzy dostali reżysera i scenarzystę na swoim poziomie, mogłoby z tego projektu wyjść naprawdę pasjonujące dzieło. Bo historia doktora Omalu sama w sobie jest bardzo ciekawa – trzeba tylko umieć snuć takie opowieści. Peter Landesman najwyraźniej nie potrafi, więc jego film bez przerwy stara się podkreślać, jak ważny temat przybliża odbiorcom. W efekcie, zamiast wstrząsu, otrzymują oni co najwyżej lekkie poruszenie.
„Wstrząs” („Concussion”). Scenariusz i reżyseria: Peter Landesman. Zdjęcia: Salvatore Totino. Obsada: Will Smith, Alec Baldwin, Albert Brooks i in. Produkcja: USA, Australia, Wielka Brytania 2015, 123 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |