CZY BĘDZIESZ WIEDZIAŁ C(ZEG)O (NIE) PRZEŻYŁEŚ? (YEHUDA BAUER: 'PRZEMYŚLEĆ ZAGŁADĘ')
A
A
A
Wydana przez Żydowski Instytut Historyczny rozprawa Yehudy Bauera „Przemyśleć Zagładę” stawia sobie za cel gruntowną rewizję dotychczasowego stanu badań z kręgów tematycznych związanych z holocaust studies. Pierwotnie opublikowana została w 2001 roku przez Yale University Press, a więc wydawnictwo związane z ośrodkiem tworzącym podwaliny pod studia nad historią, świadectwami i zjawiskami ogniskującymi się wokół Shoah (z Yale University wywodzą się również Lawrence L. Langer oraz Richard Rhodes). Już spis związanych serdecznymi więzami przyjaźni autorów, którym Bauer dziękuje za pomoc i współpracę, okazuje się proporcjonalny wobec przedsięwzęcia profesora, który – jak sam o sobie pisze – powinien już dawno być na profesorskiej emeryturze, ale wciąż pozostaje aktywny zawodowo (pracuje jako wykładowca w Instytucie Żydostwa Współczesnego na Uniwersytecie Hebrajskim oraz dyrektor Instytutu Badań Międzynarodowych w Yad Vashem). Na liście znajdują się: Israel Gutman, Christopher R. Browning, Ian Kershaw, Otto Dov Kulka oraz Raul Hilberg. Mamy więc do czynienia z summą wpływowego, cenionego i domykającego swój naukowy życiorys badacza, który podejmując trud zebrania imponującego materiału, a także opracowania na nowo w oparciu o własne dokonania i ustalenia historycznego obrazu Zagłady, nie stroni od udzielania reprymend i napomnień młodszej generacji historyków, m.in. Danielowi Jonahowi Goldhagenowi za generalizujące oceny, niezadowalającą jakość wywodów i ich populistyczny wydźwięk. Oczywiście przemawia przez niego zazdrość, wszak chyba żadna rozprawa poświęcona tematowi Zagłady nie stała się bestsellerem na miarę „Gorliwych katów Hitlera” Goldhagena i nie wywołała tak burzliwej dyskusji nad entuzjastycznym udziałem „zwyczajnych Niemców” w machinie Zagłady oraz nie poruszała genezy tej frenetycznej skłonności.
Rynek wydawniczy obchodzi się z historykami dość brutalnie (wystarczy przypomnieć, jak wielki wysiłek włożył Hilberg w finalizację „Zagłady Żydów europejskich”, ilu wydawców zdążyło umrzeć przed ukończeniem pertraktacji oraz w jakim tempie książka rozrastała się, budząc zastrzeżenia kolejnych wydawców), zaś ich sukces jest nieproporcjonalnie mały do wkładu pracy poświęconej publikowanej rozprawie. Bauer dotyka drażliwej kwestii warsztatu historyka Zagłady, który nie kieruje się emocjami, nie buduje generalizujących opinii oraz nie przedstawia interesującego go problemu w wersji popkulturowej (a z taką mamy do czynienia w rozprawie Goldhagena) oraz przekuwa sukces komercyjny w sukces (nazwijmy go tak bez względu na negatywne konotacje i możliwość zaistnienia płytkiej moralistyki) pedagogiczny wśród chętnie sięgającego po rozprawę społeczeństwa. Wszystko wiąże się bowiem z wydźwiękiem książki i jej podstawową tezą, która w przypadku Hilberga okazała się dość skomplikowana, poparta rzetelnym materiałem źródłowym i niepodatna na uproszczenia oraz wszelkie manipulacje. Każdy tom to osobna, a zarazem zintegrowana całość, która dopiero w akcie syntetycznej lektury i analizy zniuansowanych przypadków stanowiących clue tezy Hilberga pozwala na jej przyswojenie i rewizję dotychczasowych sądów bez względu na kontrowersje, jakie budzi („Sprawca miał obraz całości. Tylko sprawca stanowił klucz” [Hilberg 2012: 55]). Teza Goldhagena jest nośna i nieskomplikowana (wszyscy Niemcy wykazywali patologiczną skłonność do przemocy i wdrażania rozporządzeń Hitlera), jej funkcjonowanie w społeczeństwie niemieckim gwarantuje katharsis, a samemu autorowi zapewniła sławę i sukces, który determinuje głosy sprzeciwu (m.in. Bauera). Ocenie podlega nie tylko dorobek naukowy Goldhagena, „który udrapował swoje przesłanie na podobieństwo tak ukochanego przez wielu ludzi z Zachodu, łącznie z Niemcami, ćwiczenia akademickiego” (s. 151), ale także jego zachowanie podczas konferencji, która miała miejsce w Waszyngtonie w kwietniu 1996 roku. Goldhagen zachowywał się jak człowiek, który znalazł ostateczną odpowiedź na tak skomplikowany problem, jakim był Holokaust.
Bauer podważa tezy Goldhagena i zręcznie ujawnia niedostatki jego wywodu. Otóż autor „Gorliwych katów Hitlera” za konstytutywny czynnik generujący Zagładę uznaje gotowość, a nawet entuzjazm do mordowania, upokarzania ofiar oraz wrodzony sadyzm, które zawładnęły społeczenstwem niemieckim. Próbując obronić swoją tezę, powołuje się na antysemityzm eliminacjonistyczny, który sięga średniowiecza i był rozpowszechniony w XIX wieku. Istniało kilka typów eliminacjonizmu. Pierwszy – bardzo liberalny i umiarkowany – jak w przypadku niemieckich postępowców, którzy uważali, że Żydzi stanowią w Niemczech element obcy, ale zdolny do asymilacji i mogący stać się elementem prawdziwie niemieckim przez przyjęcie niemieckiej kultury w ogólności, a chrześcijaństwa w szczególności. Oznaczało to eliminację Żydów przez konwersję i asymilację. Drugi typ eliminacjonizm to bardziej radykalny antysemityzm u nacjonalistów chcących przywrócić sytuację Żydów w Niemczech sprzed emancypacji i nadania Żydom równych praw. Trzeci typ był jeszcze bardziej radykalny i opowiadali się za nim ci, którzy chcieli wygnać Żydów w sposób podobny do użytego przez średniowiecznych możnowładców w Europie Zachodniej i Środkowej. Szczegółowo opisuje Goldhagen ostatnią, ludobójczą odmianę eliminacjonizmu, który przekształcił się w dwudziestowieczny nazizm. Wyjaśnia, że prawie cały naród niemiecki uczestniczył ochoczo – biernie lub czynnie – w projekcie unicestwiania narodu żydowskiego ze względu na ugruntowaną pozycję antysemityzmu eliminacjonistycznego w niemieckim społeczeństwie.
Jednak w jednej, fundamentalnej kwestii Bauer zgadza się z Goldhagenem: dyskurs o Zagładzie nie może opierać się na pojęciu niewyrażalności. Dołącza więc do badaczy opowiadających się za skonstruowaniem analitycznego języka opisu Shoah, m.in. Giorgia Agambena i Georgesa Didi-Hubermana, ktory wyrokuje: „Mówić o Auschwitz w kategoriach niewypowiedzianego nie oznacza wcale zbliżyć się do Auschwitz – wręcz przeciwnie, oznacza to oddalić się [od – dop. A.J.] [sic!] Auschwitz do sfery, którą Giorgrio Agamben doskonale określił jako mistyczną adorację, lub wręcz nieświadomą powtórkę nazistowskiego arcanum” (Didi-Huberman 2008: 33). Bauer utożsamia tytułowe przemyślenie Zagłady z wypracowaniem narzędzi interpretacyjnych i słownika pozagładowego, w którym prym wiedzie niepoddana dyktatowi fallocentrycznemu, ideologicznemu i politycznemu refleksja protencyjna: „Zagłada stała się sprawą ogólnoświatową. Wywiera trwały wpływ na współczesną cywilizację i nadal kształtuje, przynajmniej pośrednio, losy narodów” (s. 330). A więc refleksja Bauera nie dotyczy wydarzenia zamkniętego, zdezaktualizowanego, wręcz przeciwnie: sytuuje się w centrum współczesnej refleksji politycznej i wciąż kształtuje nastroje, poglądy i zachowania Europejczyków. Tym oto sposobem Bauer przyznaje Zagładzie kluczowe miejsce w europejskiej narracji historiozoficznej ze względu na jej bezprecedensowy charakter. Według badacza Holokaust to jedyna w swoim rodzaju zbrodnia, której kwantyfikator prawny nie jest styczny z ustaleniami Organizacji Narodów Zjednoczonych dotyczącymi ludobójstwa (genocide). Termin ten został ukuty pod koniec 1942 lub na początku 1943 roku przez polskiego Żyda przebywającego na wygnaniu w Nowym Jorku, prawnika Raphaela Lemkina, i opiera się on na informacjach, jakimi Lemkin dysponował na temat tego, co spotkało Polaków, Serbów, Czechów, Rosjan i inne nacje. Informacje związane z eksterminacją ludności żydowskiej były (ze względu na swój nieprawdopodobny ładunek grozy) wypierane ze świadomości i nie do pomyślenia w kategorii faktycznie spełniającej się w danym historycznym momencie rzezi Żydów. Stąd definicja zawarta w konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa przyjętej 9 grudnia 1948 roku obejmuje działania mające na celu częściową eksterminację ludności okupowanego kraju, bez uwzględnienia świadomego planu wyniszczenia całej populacji. Kryterium narodowościowe jako niezbywalne piętno Żydów też nie zostało w konwencji uściślone, wspomina się jedynie o selektywnym morderstwie na tle rasowym, narodowym, etnicznym. Bauer zaś proponuje by sam termin Zagłada został wprowadzony do kodeksów i konwencji, a przynajmniej świadomości politologów i historyków, gdyż jest radykalną odmianą ludobójstwa, procederem zaplanowanym, z góry przewidzianym i technicznie udoskonalonym z użyciem, jako kryterium śmierci lub życia, kwantyfikatora rasy, narodu. Wszak tylko Żydzi w historii świata zostali skazani przez ideologię nazistowską (w której Bauer widzi możliwość pogodzenia sądów esencjalistów i funkcjonalistów odnośnie genezy Zagłady) na całkowitą eksterminację za sam fakt bycia Żydami. Dopiero w wyniku kształtowania się zamysłu efektywnego przeprowadzenia zbrodni naziści skierowali swą uwagę na majątek, parcele, zakłady usługowe, przemysłowe i koneksje swych ofiar. Sądzenie zatem, iż do Zagłady podżegała nazistów chęć wzbogacenia się i przejęcia władzy nad gospodarką żydowską jest błędem.
Sam Hilberg dowodzi, iż eksterminacja nastręczała wielu problemów nie tylko komunikacyjnych (ustalenie bezkolizyjnego rozkładu jazdy pociągów wożących dzieci na kolonie i „podludzi” do wybranych ośrodków Zagłady; notabene rozprawa Hilberga „Rola Kolei Niemieckich w zagładzie Żydów”, o której on sam wspomina z chlubą w suplementarnej książce wspomnieniowej i monografii – rozszerzonym i pogłębionym do granic możliwości doktoracie – mogłaby stać się kolejnym projektem translatorskim Centrum Badań nad Zagładą Żydów, który rzuciłby nowe światło na funkcjonowanie III Rzeszy podczas trwania stanu wyjątkowego, zapłacenie Niemieckim Kolejom Rzeszy [Deutsche Reichsbahn] za każdego pasażera zgodnie z taryfą opłat za kilometry przemierzone do wybranego ośrodka Zagłady, wynajęcie od tego przedsiębiorstwa taboru kolejowego), ale także administracyjnych (gdy naziści chcieli zagarnąć emerytury eksterminowanych mieszkańców niemieckich metropolii, banki wystąpiły z prośbą o zachowanie wszelkich służbowych posunięć i osobistą fatygę właścicieli kont i świadczeń socjalnych, a więc rabunek in blanco nie powiódł się), aż po kres absurdu w postaci wykupywania mieszkań eksterminowanych ofiar i regulowania zadłużeń oraz opłacania zaległych czynszów i rat. Hilberg dowodzi, że wydatki okazały się niewspółmierne z korzyściami, zaś Zagłada pochłonęła wiele milionów marek z nazistowskich rezerw. Przyczyną uruchomienia machiny Zagłady okazała się więc ideologia, a nie marzenie o złupieniu bogactwa prominentnych Żydów, którzy w pierwszej fazie okupacji Europy przez nazistów zostali ogołoceni przez biuro emigracyjne Eichmanna i oddelegowani za granicę III Rzeszy i podległych protektoratów. Tak więc najbogatsi, którym pozostawiono symboliczną sumę pieniędzy na wilczy bilet, zostali wyeliminowani na samym początku i bez żadnych protestów. Do obozów Zagłady transportowano tych, których nie stać było na przekupywanie pracowników administracji i wykupywanie zagranicznych paszportów. Sam Eichmann, stawszy się ekspertem od błyskawicznych emigracji, podróżował po Europie i na podstawie funkcjonowania macierzystego biura otwierał nowe i rozbudowywał swe imperium. Wtedy też otrzymał awans i w machinie Zagłady zaczął funkcjonować jako realny funkcjonariusz z ramienia III Rzeszy, delegujący masy żydowskiej ludności do wskazanych przez siebie miejsc (co oskarżenie podczas procesu w 1961 roku zręcznie wykorzystało i udowodniło, że władza skupiona w jego rękach zapewniała życie i śmierć, w zależności od nastroju i sytuacji polityczno-administracyjnej).
Kolejnym zarzutem Bauera wobec pracy Goldhagena jest niedostateczne uwzględnienie elit intelektualnych III Rzeszy w procederze Zagłady. Niemieckie społeczeństwo dotknięte kryzysem gospodarczym w 1929 roku oraz po przegranej I wojnie światowej zajęte było odbudowywaniem równowagi gospodarczej. Pojawienie się partii nazistowskiej nie wzbudziło zakładanego entuzjazum, skoro podczas ostatnich wolnych wyborów w przedhitlerowskich Niemczech, które odbyły się w listopadzie 1932 roku (w szczycie kryzysu gospodarczego) naziści stracili 2 miliony głosów i 34 miejsca w Reichstagu. Na 584 mandatów socjaldemokraci, komuniści, demokraci i katolicy mieli łącznie 293 miejsca, czyli 50,2 procent; naziści i ich sojusznicy, niemieccy nacjonaliści, uzyskali 248 miejsc, czyli 41,9 procent, a resztę objęły frakcje lokujące się na prawo od centrum. Nieznaczna większość popierała partie, które były albo wyraźnie antysemickie, albo „umiarkowanie” antysemickie, ale z pewnością nie eliminacjonistyczne ani tym bardziej eksterminacyjne. Do Zagłady Żydów europejskich przyczynili się starannie wykształceni obywatele, m.in. dr Josef Mengele (mogący pochwalić się dwoma doktoratami, w tym jednym z nauk medycznych), dr Otto Rasch, dr Franz Stahlecker, którzy przez Franklina Hamlina Littell zostali określeni mianem „technicznie kompetentnych barbarzyńców” (s. 60). Nie mieli oni antysemickiej przeszłości, lecz doszli do całkowitej identyfikacji z Hitlerem, nawet za cenę dehumanizacji i atrofii sumienia. Nie byli też patologicznymi mordercami – przywódcy Einsatzgruppen często nie wytrzymywali psychicznie masowych egzekucji, wymiotowali, wpadali w apatię i doznawali głębokiego szoku. W społeczeństwie chętnie akceptującym absolutne kierownictwo elity rządzącej, a szczególnie jej przywódcy, intelektualiści stali się głównym przekaźnikiem zbrodniczych rozkazów. A skoro ludzie o takim statusie społecznym zgodzili się gorliwie asystować w procesie eksterminacji, wdrażać plan Zagłady w życie, dowodzić obozami koncentracyjnymi, pisać raporty z unicestwianych gett na wschodzie i szczycić się przynależnością do rasy panów o pokrętnym i baśniowym rodowodzie, który sankcjonował udział całych rodzin w procederze Holokaustu, to rekrutacja zwykłych morderców spośród niższych warstw społeczeństwa (np. Klaus Barbie, który poddawał torturom Jeana Amèry'ego) okazała się sprawna i łatwa. Lokalni sadyści pragnący wykazać się i zaspokoić żądzę zadawania cierpień to rewers aparatu eksterminacyjnego III Rzeszy.
Bauer wspomina także o oporze wobec panującego reżimu, podobnie jak Hilberg, podaje, iż nie zna ani jednego przypadku dezercji lub odmowy współudziału w morderstwie, których konsekwencją byłoby aresztowanie lub egzekucja. Odnotowuje też przypadek demonstracji, do której doszło w końcu lutego i pierwszych dniach marca 1943 roku, setek, a być może więcej, niemieckich kobiet przed budynkiem policji przy berlińskiej Rosenstrasse, żądających natychmiastowego zwolnienia przez Gestapo ich żydowskich mężów. Opór był więc możliwy i skuteczny, lecz w interesie społeczeństwa niemieckiego pozostawała wierność nazistowskiej utopii. Bauer zauważa podobne zaangażowanie inteligencji, urzędnikow, lekarzy, oficerów armii w proces eksterminacyjny Ormian, kambodżańskich Khmerów i Czamów oraz Tutsi. Warto przywołać jedną z kluczowych myśli Bauera, która mogłaby funkcjonować na prawach aforyzmu (stąd jej pozycja delimitacyjna w toku wywodu): „Twierdzenie, że Zagłada nie da się wyjaśnić, musi na końcu prowadzić do jej unieważnienia” (s. 64). Zagłada pozostaje więc zjawiskiem opisywalnym i dogłębnie opracowanym, gdzie mechanizmy buntu i populizmu zostały świetnie uchwycone i naświetlone. Społeczeństwo niemieckie miało możliwość sprzeciwić się wprowadzanemu reżimowi (czasem nawet z pozytywnym skutkiem), jednak wolało przemilczeć mordowanie sąsiadów (oraz nagminne zjawisko denuncjacji, zrywania kontaktów lub społeczny ostracyzm żydowskich znajomych, którzy do 1933 roku funkcjonowali jako dobrzy sąsiedzi, zaś po dojściu Hitlera do władzy zostali otoczeni murem obojętności, w najgorszym przypadku – nienawiści; podobnie jak żydowska społeczność w Polsce, która żyła z Polakami w symbiozie lub względnie spokojnie do momentu uruchomienia machiny Zagłady, później zaś autochtoni wdrożyli plan rabowania żydowskiego mienia, pogromów, szmalcownictwa i społecznej znieczulicy, a pamięć o tych wydarzeniach wciąż pozostaje kwestią sporną i zadająca ból obu stronom – krzywdzicielom i ofiarom.
Głównym powodem krytyki Bauera staje się także rejestr bibliograficzny anglojęzycznych wspomnień, dokumentów i świadectw, z których korzysta Goldhagen bez zwracania uwagi na prace historyków izraelskich. Bariera językowa uniemożliwia dotarcie do wielu cennych źródeł, przez co Goldhagen forsuje utarte już w społeczności akademickiej tezy (Bauer nie omieszka zwracać mu na to wielokrotnie uwagę przez sygnalizowanie problemu przypisami odsyłającymi do własnych prac naukowych). Mamy więc do czynienia z pojedynkiem naukowców o silnym poczuciu własnej wartości, którzy nie chcą ustąpić miejsca w sztafecie historyków Zagłady. Badając wspomnienia, czynione niejako pobieżnie i akcydentalnie wobec głównego problemu, jakim jest dokumentowanie Zagłady w życiu Raula Hilberga, dostrzeżemy podobny rys charakterologiczny cechujący autora „Zagłady Żydów europejskich”, który uosabia „topos tradycyjnego historyka” (Domańska 2012: 98) – zdystansowanego wobec podejmowanych badań, z drugiej zaś strony – rekapitulującego swe życie naukowe i społeczne w oparciu o wciąż modyfikowaną i dopracowywaną monografię. Z zapisków Hilberga (których status genologiczny pozostaje chwiejny i hybrydyczny ze względu na stałe oscylowanie między biegunem „fałszywej intymności” a biegunem sprawozdawczej powściągliwości i obligatoryjnej rzetelności będących schedą wykładowcy akademickiego; w przedmowie do „Pamięci i polityki” Hilberg napisze: „Powstała w ten sposób historia osobista, aczkolwiek dotyczy ona zarazem rozmaitych zjawisk, które stanowią nieodłączną część polityki historycznej w Ameryce, Izraelu i Europie od końca lat czterdziestych do początku lat dziewięćdziesiątych XX w.” [Hilberg 2012: 10]) wyłania się obraz zaangażowanego artysty cyzelującego swe dzieło, niedoszłej ofiary Zagłady oraz dystyngowanego zazdrośnika roszczącego sobie prawo do komercyjnego sukcesu. Każdy z historyków (Hilberg, Bauer, Goldhagen) pragnie w pojedynku na trafność wniosków i przyjętą metodologię wieść prym i zdobyć, tak upragnioną przez badaczy-literatów, sławę (książkę Hilberga czyta się jak dobrze napisany kryminał) i wyróżnienie w swojej dziedzinie.
Szalenie ważną częścią zapisków Hilberga jest postawa egocentryczna: „Zakres mego studium był szerszy, zamierzałem opisać w całości to, co się wydarzyło, i tych, którzy tego dokonali” (tamże: 63). To tu ujawniają się Hilbergowska zawiść, zapalczywość i poczucie niesprawiedliwości względem mniej zdolnych, mniej oczytanych, odnoszących komercyjny sukces badaczy Holokaustu (Lucy Dawidowicz, Nora Lewin). Hilberg, jak każdy skrupulatny badacz dokonujący rzetelnych kwerend, pragnął być wydawany i nagradzany – dowodzą tego jego próby nawiązania kontaktu z wydawcami na całym świecie, w tym (cóż to za ukłon w stronę odmiennego traktowania dokumentu!) skan listu do Jerzego Giebułtowskiego dodany na ostatniej stronie „Pamięci i polityki” z wydawniczymi sugestiami. Hilberg pragnął za wszelką cenę kontrolować prace nad kolejnymi wydaniami „Zagłady Żydów europejskich”, nawet za cenę odrzucania maszynopisu i niepochlebnych recenzji po udanych pertraktacjach, zwieńczonych drukiem.
Bauer postawę Goldhagena, o którego książce wyrokuje: „Wybrał złe przykłady i oblał swój własny test” (s. 149), zestawia z wspaniale skonstruowaną książką Saula Friedländera – „Czas eksterminacji. Nazistowskie Niemcy i Żydzi 1939-1945”, za którą historyk otrzymał w 2008 roku Nagrodę Pulitzera. To tam wedle Bauera ujawnia się talent syntetycznego oglądu zjawiska i budowania panoramy Zagłady z uwzględnieniem ofiar, świadków i katów: „Celem historyków powinno być przedstawienie obrazów Zagłady obejmujących jej całość i zarazem sensownych. Nadrzędne wyzwanie polega na tym, jak pisać jednocześnie z perspektywy od dołu i od góry, wplatając w narrację żydowskie ofiary, różne wpływy występujące wewnątrz nazistowskich Niemiec, wielkie organizacje społeczne, siły zewnętrzne, i przedstawić nie jedynie opis, lecz wyjaśnienie. Niemcy okupowali większość Europy. Jak można opowiedzieć całą historię, zajmując się jednocześnie Francją i Polską, z obszarami radzieckimi i Niemcami, itd., bez porzucenia głównego zadania – analizy i wyjaśnienia, w jaki sposób i dlaczego wystąpiły wydarzenia? Mogę jedynie życzyc sobie, że Friedländer będzie kontynuował tworzenie tego rodzaju historii, jaką przedstawił w pierwszym tomie [mowa o książce „Nazistowskie Niemcy i Żydzi: Czas prześladowań 1933-1939” wydanej w Nowym Jorku w 1997 przez wydawnictwo Harper Collins], oraz mieć nadzieję, że inni rownież mogą się przyłączyć i napisać ogólną historię Zagłady” (s. 160). Friedländer jest równnież zwolennikiem podejścia Alltagsgeschichte – historii codziennej, która nie faworyzuje ani ofiar, ani sprawców. Bauerowskiej koncepcji dzieła historycznego patronuje przekonanie Hilberga zawarte w „Pamięci i polityce”: „Aby opisać Zagładę (…) trzeba stworzyć dzieło sztuki” (Hilberg 2012: 74).
Jedyne zastrzeżenie, jakie można mieć do pracy Bauera, wynika z błednego przekonania, iż historyk posiada takie same kompetencje analityczno-interpretacyjne jak literaturoznawca. Otóż rozdział poświęcony Gisi Fleischmann – założycielce bratysławskiego oddziału WIZO, kobiecej organizacji syjonistycznej, słowackiego Judenratu i kierowniczce Wydziału Emigracji, która prawdopodobnie zmarła w Auschwitz w okolicach 18 października 1944 roku, bo właśnie wtedy ślad po niej urywa się – miał wprowadzać rewolucyjną perspektywę i stać się kolejną, lansowaną przez Friedlandera Alltagsgeschichte. Bauer stawia sobie za cel opisanie życia tej bratysławskiej przywódczyni za pomocą narzędzi wypracowanych na gruncie gender studies. Jednak jego narracja z mikrologicznej analizy jednego biogramu przybiera rozmiary panoramy, w której wielość procesów i bohaterów (chlubnych i niechlubnych) zaburza recepcję i zniekształca powzięty cel. Bauer uważa, iż szczególna pozycja Fleischmann i fakt, iż stała się ona przywódczynią syjonistyczną wynikał z załamania dotychczasowego ładu fallocentrycznego za sprawą wojny. To właśnie wtedy kobiety otrzymały większą swobodę i mogły realizować szeroko zakrojone plany poza domem i przypisanymi im stereotypowymi rolami. Uważa jednak przypadek Gisi Fleischmann za akcydentalny (co prawda stwierdza: „Dror miał w Polsce Cywię Lubetkin, Frumkę Płotnicką i wiele innych. Ha-Szomer ha-Cair miał Tosię Altmann, Różkę Korczak, Witkę Kempner, Chajkę Grossmann, Chajkę Klinger i inne. W Krakowie Akiba miała Gustę Dawidson, a komuniści Mirę Golę, która im przewodziła” [s. 230]), jednak nie powołuje się na listy Gisi (s. 242), o których wspomina, buduje jednak obraz kobiety o mocnej osobowości, kobiety kompetentnej, która „desperacko próbowała wydostać ze Słowacji jak najwięcej Żydów” (s. 236) oraz „troszczyła się o dzieci i organizowała działalność kulturalną dla uchodźców” (s. 234). Analiza pozostawionych listów pozwoliłaby na dokładne zbadanie idiomu i przyjrzenie się osobowości Fleischmann i roli, jaką chciała ona pełnić podczas Zagłady, z perspektywy gender studies. Bauer nie dość mocno podkreśla szczególną więź łączącą Gisi z mężem i matką, których nie chciała opuścić – choć proponowano jej ucieczkę, za każdym razem odmawiała. Ta emocjonalna więź i zawiązana komuna doprowadziły do wykrystalizowania się osobowości przywódczej, skoncentrowanej na ratowaniu, pomaganiu i organizowaniu życia pod okupacją niemiecką. To własnie idea kobiecego pisania i niepodrabialny idiom tych listów (które Bauer bez wątpienia zna) rzuciłyby nowe światło na płeć, która podczas Zagłady mogła się emancypować, zajmować kierownicze stanowiska, chronić rodziny i podejmować najważniejsze decyzje. Warto przywołać wspomnienie Marka Edelmana o Cywii Lubetkin, żonie Icchaka Cukiermana: „Celina, alter ego Antka, była szyją jego głowy. Miała wpływ na jego stosunek do syjonistycznych organizacji za granicą. (…) Ona stała się motorem jego krytycznej oceny działań izraelskiego wywiadu, którego wysłannicy pojawili się w Rumunii, na Wegrzech czy w Bułgarii, a nie starali się dotrzeć do Polski”. I dalej: „Celina została w getcie. (…) A jednak wśród bojowych grup chalucowych i szomrowych cieszyła się tak wielkim autorytetem, że mogła bez trudu decydować o działaniach tych grup i nie trzeba się było zwracać do oficjalnych przedstawicieli tych organizacji. Z zasady nie uczestniczyła w posiedzeniach Komendy, nieodmiennie powtarzając, że jest tylko zwykłym żołnierzem. Rozkazy i postanowienia Komendy były dla niej święte”. I sama reakcja męża na wieść o oswobodzeniu z getta siedemdziesięcioosobowej grupy, w której była Cywia: „Nie prowadził żadnych rozmów, tulił sie do Celiny, szukał w niej siły i ciepła. Ona, przyzwyczajona dawać, i teraz dała mu całą swoją energię, wprost ją na niego przelewając” (Edelman 2009: 151-152). Lubetkin i Fleischmann nie są jedynymi kobietami sprawującymi realną władzę. Obie charakteryzuje swoisty modus operandi: prywatne nie przesłania publicznego, zaś publiczne nie konkuruje z prywatnym. Czy może istnieć większa przenikliwość w stosunku do spraw lokujących się z(a)miennie na pidestale i stale rzutujących na samopoczucie bojowniczki i matki/żony niż kobieca intuicja? Fleischmann i Lubetkin są tej suwerenności i homeostazy najlepszymi przykładami.
Książka Bauera stanowi kompletne kompendium wiedzy o Zagładzie i stawiając sobie za cel rewizję dotychczasowych sądów na jej temat, uosabia wzór vita pro opere (życia dla dzieła) jej autora – wciąż aktualizowanego, uzupełnianego i pioniersko demaskatorskiego wobec sądów, które utraciły swą prawomocność. Stawiając sobie fundamentalne pytanie o to, czym była Zagłada, historyk dochodzi w swej refleksji do genezy powstania państwa Izrael. Przenikliwość Bauera i jego umiejętność formułowania trafnych wniosków budzą szacunek, bo wygłasza je nie pełen buty naturszczyk, lecz sędziwy profesor, który łagodząc z czasem swe pretensje wobec naukowego kształtu książki Goldhagena, wchodzi z nią w naukowy dialog i próbuje zrehabilitować młodego, zapalczywego badacza. Stając po stronie rzetelnych kwerend, ustanawia nową jakość w sposobie narratywizowania historii Holokaustu. Penetruje obrzeża Zagłady i znajduje niezagospodarowane problemy badawcze (historia raportów o Auschwitz i źle odebrana przez opinię żydowską postawa Rudolfa Kastnera, problem teologii po Auschwitz, przypadki oporu bez broni i reakcje obronne Żydów, komentarz do interpretacji ogólnych Zagłady pióra Zygmunta Baumana, Jeffreya Herfa i Götza Aly'ego). W końcu zaś książka Bauera może zawstydzić (podobnie jak Goldhagena) niejednego badacza holocaust studies ze względu na olbrzymi rejestr prac w języku hebrajskim zdeponowanych i obronionych w Jerozolimie, często specjalistycznych i drobiazgowych. Bariera językowa stanowi istotny problem w dotarciu do tych cennych magisteriów, doktoratów, habilitacji i publikacji zbiorowych. Bauer ukazuje prymat Bliskiego Wschodu w badaniach nad Holokaustem; to właśnie tam zdeponowane są najważniejsze świadectwa, dokumenty, zeznania i opracowania, których poznanie gwarantuje postulowany w tytule namysł nad Zagładą.
LITERATURA:
Didi-Huberman G.: „Obrazy mimo wszystko”. Przeł. M. Kubiak Ho-Chi. Kraków 2008.
Domańska E.: „Topos tradycyjnego historyka”. W: Tejże: „Historia egzystencjalna. Krytyczne studium narratywizmu i humanistyki zaangażowanej”. Warszawa 2012.
Edelman M.: „I była miłość w getcie”. Wysłuchała i zapisała P. Sawicka. Warszawa 2009.
Hilberg R.: „Pamięć i polityka. Droga historyka Zagłady”. Przeł. J. Giebułtowski. Warszawa 2012.
Rynek wydawniczy obchodzi się z historykami dość brutalnie (wystarczy przypomnieć, jak wielki wysiłek włożył Hilberg w finalizację „Zagłady Żydów europejskich”, ilu wydawców zdążyło umrzeć przed ukończeniem pertraktacji oraz w jakim tempie książka rozrastała się, budząc zastrzeżenia kolejnych wydawców), zaś ich sukces jest nieproporcjonalnie mały do wkładu pracy poświęconej publikowanej rozprawie. Bauer dotyka drażliwej kwestii warsztatu historyka Zagłady, który nie kieruje się emocjami, nie buduje generalizujących opinii oraz nie przedstawia interesującego go problemu w wersji popkulturowej (a z taką mamy do czynienia w rozprawie Goldhagena) oraz przekuwa sukces komercyjny w sukces (nazwijmy go tak bez względu na negatywne konotacje i możliwość zaistnienia płytkiej moralistyki) pedagogiczny wśród chętnie sięgającego po rozprawę społeczeństwa. Wszystko wiąże się bowiem z wydźwiękiem książki i jej podstawową tezą, która w przypadku Hilberga okazała się dość skomplikowana, poparta rzetelnym materiałem źródłowym i niepodatna na uproszczenia oraz wszelkie manipulacje. Każdy tom to osobna, a zarazem zintegrowana całość, która dopiero w akcie syntetycznej lektury i analizy zniuansowanych przypadków stanowiących clue tezy Hilberga pozwala na jej przyswojenie i rewizję dotychczasowych sądów bez względu na kontrowersje, jakie budzi („Sprawca miał obraz całości. Tylko sprawca stanowił klucz” [Hilberg 2012: 55]). Teza Goldhagena jest nośna i nieskomplikowana (wszyscy Niemcy wykazywali patologiczną skłonność do przemocy i wdrażania rozporządzeń Hitlera), jej funkcjonowanie w społeczeństwie niemieckim gwarantuje katharsis, a samemu autorowi zapewniła sławę i sukces, który determinuje głosy sprzeciwu (m.in. Bauera). Ocenie podlega nie tylko dorobek naukowy Goldhagena, „który udrapował swoje przesłanie na podobieństwo tak ukochanego przez wielu ludzi z Zachodu, łącznie z Niemcami, ćwiczenia akademickiego” (s. 151), ale także jego zachowanie podczas konferencji, która miała miejsce w Waszyngtonie w kwietniu 1996 roku. Goldhagen zachowywał się jak człowiek, który znalazł ostateczną odpowiedź na tak skomplikowany problem, jakim był Holokaust.
Bauer podważa tezy Goldhagena i zręcznie ujawnia niedostatki jego wywodu. Otóż autor „Gorliwych katów Hitlera” za konstytutywny czynnik generujący Zagładę uznaje gotowość, a nawet entuzjazm do mordowania, upokarzania ofiar oraz wrodzony sadyzm, które zawładnęły społeczenstwem niemieckim. Próbując obronić swoją tezę, powołuje się na antysemityzm eliminacjonistyczny, który sięga średniowiecza i był rozpowszechniony w XIX wieku. Istniało kilka typów eliminacjonizmu. Pierwszy – bardzo liberalny i umiarkowany – jak w przypadku niemieckich postępowców, którzy uważali, że Żydzi stanowią w Niemczech element obcy, ale zdolny do asymilacji i mogący stać się elementem prawdziwie niemieckim przez przyjęcie niemieckiej kultury w ogólności, a chrześcijaństwa w szczególności. Oznaczało to eliminację Żydów przez konwersję i asymilację. Drugi typ eliminacjonizm to bardziej radykalny antysemityzm u nacjonalistów chcących przywrócić sytuację Żydów w Niemczech sprzed emancypacji i nadania Żydom równych praw. Trzeci typ był jeszcze bardziej radykalny i opowiadali się za nim ci, którzy chcieli wygnać Żydów w sposób podobny do użytego przez średniowiecznych możnowładców w Europie Zachodniej i Środkowej. Szczegółowo opisuje Goldhagen ostatnią, ludobójczą odmianę eliminacjonizmu, który przekształcił się w dwudziestowieczny nazizm. Wyjaśnia, że prawie cały naród niemiecki uczestniczył ochoczo – biernie lub czynnie – w projekcie unicestwiania narodu żydowskiego ze względu na ugruntowaną pozycję antysemityzmu eliminacjonistycznego w niemieckim społeczeństwie.
Jednak w jednej, fundamentalnej kwestii Bauer zgadza się z Goldhagenem: dyskurs o Zagładzie nie może opierać się na pojęciu niewyrażalności. Dołącza więc do badaczy opowiadających się za skonstruowaniem analitycznego języka opisu Shoah, m.in. Giorgia Agambena i Georgesa Didi-Hubermana, ktory wyrokuje: „Mówić o Auschwitz w kategoriach niewypowiedzianego nie oznacza wcale zbliżyć się do Auschwitz – wręcz przeciwnie, oznacza to oddalić się [od – dop. A.J.] [sic!] Auschwitz do sfery, którą Giorgrio Agamben doskonale określił jako mistyczną adorację, lub wręcz nieświadomą powtórkę nazistowskiego arcanum” (Didi-Huberman 2008: 33). Bauer utożsamia tytułowe przemyślenie Zagłady z wypracowaniem narzędzi interpretacyjnych i słownika pozagładowego, w którym prym wiedzie niepoddana dyktatowi fallocentrycznemu, ideologicznemu i politycznemu refleksja protencyjna: „Zagłada stała się sprawą ogólnoświatową. Wywiera trwały wpływ na współczesną cywilizację i nadal kształtuje, przynajmniej pośrednio, losy narodów” (s. 330). A więc refleksja Bauera nie dotyczy wydarzenia zamkniętego, zdezaktualizowanego, wręcz przeciwnie: sytuuje się w centrum współczesnej refleksji politycznej i wciąż kształtuje nastroje, poglądy i zachowania Europejczyków. Tym oto sposobem Bauer przyznaje Zagładzie kluczowe miejsce w europejskiej narracji historiozoficznej ze względu na jej bezprecedensowy charakter. Według badacza Holokaust to jedyna w swoim rodzaju zbrodnia, której kwantyfikator prawny nie jest styczny z ustaleniami Organizacji Narodów Zjednoczonych dotyczącymi ludobójstwa (genocide). Termin ten został ukuty pod koniec 1942 lub na początku 1943 roku przez polskiego Żyda przebywającego na wygnaniu w Nowym Jorku, prawnika Raphaela Lemkina, i opiera się on na informacjach, jakimi Lemkin dysponował na temat tego, co spotkało Polaków, Serbów, Czechów, Rosjan i inne nacje. Informacje związane z eksterminacją ludności żydowskiej były (ze względu na swój nieprawdopodobny ładunek grozy) wypierane ze świadomości i nie do pomyślenia w kategorii faktycznie spełniającej się w danym historycznym momencie rzezi Żydów. Stąd definicja zawarta w konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa przyjętej 9 grudnia 1948 roku obejmuje działania mające na celu częściową eksterminację ludności okupowanego kraju, bez uwzględnienia świadomego planu wyniszczenia całej populacji. Kryterium narodowościowe jako niezbywalne piętno Żydów też nie zostało w konwencji uściślone, wspomina się jedynie o selektywnym morderstwie na tle rasowym, narodowym, etnicznym. Bauer zaś proponuje by sam termin Zagłada został wprowadzony do kodeksów i konwencji, a przynajmniej świadomości politologów i historyków, gdyż jest radykalną odmianą ludobójstwa, procederem zaplanowanym, z góry przewidzianym i technicznie udoskonalonym z użyciem, jako kryterium śmierci lub życia, kwantyfikatora rasy, narodu. Wszak tylko Żydzi w historii świata zostali skazani przez ideologię nazistowską (w której Bauer widzi możliwość pogodzenia sądów esencjalistów i funkcjonalistów odnośnie genezy Zagłady) na całkowitą eksterminację za sam fakt bycia Żydami. Dopiero w wyniku kształtowania się zamysłu efektywnego przeprowadzenia zbrodni naziści skierowali swą uwagę na majątek, parcele, zakłady usługowe, przemysłowe i koneksje swych ofiar. Sądzenie zatem, iż do Zagłady podżegała nazistów chęć wzbogacenia się i przejęcia władzy nad gospodarką żydowską jest błędem.
Sam Hilberg dowodzi, iż eksterminacja nastręczała wielu problemów nie tylko komunikacyjnych (ustalenie bezkolizyjnego rozkładu jazdy pociągów wożących dzieci na kolonie i „podludzi” do wybranych ośrodków Zagłady; notabene rozprawa Hilberga „Rola Kolei Niemieckich w zagładzie Żydów”, o której on sam wspomina z chlubą w suplementarnej książce wspomnieniowej i monografii – rozszerzonym i pogłębionym do granic możliwości doktoracie – mogłaby stać się kolejnym projektem translatorskim Centrum Badań nad Zagładą Żydów, który rzuciłby nowe światło na funkcjonowanie III Rzeszy podczas trwania stanu wyjątkowego, zapłacenie Niemieckim Kolejom Rzeszy [Deutsche Reichsbahn] za każdego pasażera zgodnie z taryfą opłat za kilometry przemierzone do wybranego ośrodka Zagłady, wynajęcie od tego przedsiębiorstwa taboru kolejowego), ale także administracyjnych (gdy naziści chcieli zagarnąć emerytury eksterminowanych mieszkańców niemieckich metropolii, banki wystąpiły z prośbą o zachowanie wszelkich służbowych posunięć i osobistą fatygę właścicieli kont i świadczeń socjalnych, a więc rabunek in blanco nie powiódł się), aż po kres absurdu w postaci wykupywania mieszkań eksterminowanych ofiar i regulowania zadłużeń oraz opłacania zaległych czynszów i rat. Hilberg dowodzi, że wydatki okazały się niewspółmierne z korzyściami, zaś Zagłada pochłonęła wiele milionów marek z nazistowskich rezerw. Przyczyną uruchomienia machiny Zagłady okazała się więc ideologia, a nie marzenie o złupieniu bogactwa prominentnych Żydów, którzy w pierwszej fazie okupacji Europy przez nazistów zostali ogołoceni przez biuro emigracyjne Eichmanna i oddelegowani za granicę III Rzeszy i podległych protektoratów. Tak więc najbogatsi, którym pozostawiono symboliczną sumę pieniędzy na wilczy bilet, zostali wyeliminowani na samym początku i bez żadnych protestów. Do obozów Zagłady transportowano tych, których nie stać było na przekupywanie pracowników administracji i wykupywanie zagranicznych paszportów. Sam Eichmann, stawszy się ekspertem od błyskawicznych emigracji, podróżował po Europie i na podstawie funkcjonowania macierzystego biura otwierał nowe i rozbudowywał swe imperium. Wtedy też otrzymał awans i w machinie Zagłady zaczął funkcjonować jako realny funkcjonariusz z ramienia III Rzeszy, delegujący masy żydowskiej ludności do wskazanych przez siebie miejsc (co oskarżenie podczas procesu w 1961 roku zręcznie wykorzystało i udowodniło, że władza skupiona w jego rękach zapewniała życie i śmierć, w zależności od nastroju i sytuacji polityczno-administracyjnej).
Kolejnym zarzutem Bauera wobec pracy Goldhagena jest niedostateczne uwzględnienie elit intelektualnych III Rzeszy w procederze Zagłady. Niemieckie społeczeństwo dotknięte kryzysem gospodarczym w 1929 roku oraz po przegranej I wojnie światowej zajęte było odbudowywaniem równowagi gospodarczej. Pojawienie się partii nazistowskiej nie wzbudziło zakładanego entuzjazum, skoro podczas ostatnich wolnych wyborów w przedhitlerowskich Niemczech, które odbyły się w listopadzie 1932 roku (w szczycie kryzysu gospodarczego) naziści stracili 2 miliony głosów i 34 miejsca w Reichstagu. Na 584 mandatów socjaldemokraci, komuniści, demokraci i katolicy mieli łącznie 293 miejsca, czyli 50,2 procent; naziści i ich sojusznicy, niemieccy nacjonaliści, uzyskali 248 miejsc, czyli 41,9 procent, a resztę objęły frakcje lokujące się na prawo od centrum. Nieznaczna większość popierała partie, które były albo wyraźnie antysemickie, albo „umiarkowanie” antysemickie, ale z pewnością nie eliminacjonistyczne ani tym bardziej eksterminacyjne. Do Zagłady Żydów europejskich przyczynili się starannie wykształceni obywatele, m.in. dr Josef Mengele (mogący pochwalić się dwoma doktoratami, w tym jednym z nauk medycznych), dr Otto Rasch, dr Franz Stahlecker, którzy przez Franklina Hamlina Littell zostali określeni mianem „technicznie kompetentnych barbarzyńców” (s. 60). Nie mieli oni antysemickiej przeszłości, lecz doszli do całkowitej identyfikacji z Hitlerem, nawet za cenę dehumanizacji i atrofii sumienia. Nie byli też patologicznymi mordercami – przywódcy Einsatzgruppen często nie wytrzymywali psychicznie masowych egzekucji, wymiotowali, wpadali w apatię i doznawali głębokiego szoku. W społeczeństwie chętnie akceptującym absolutne kierownictwo elity rządzącej, a szczególnie jej przywódcy, intelektualiści stali się głównym przekaźnikiem zbrodniczych rozkazów. A skoro ludzie o takim statusie społecznym zgodzili się gorliwie asystować w procesie eksterminacji, wdrażać plan Zagłady w życie, dowodzić obozami koncentracyjnymi, pisać raporty z unicestwianych gett na wschodzie i szczycić się przynależnością do rasy panów o pokrętnym i baśniowym rodowodzie, który sankcjonował udział całych rodzin w procederze Holokaustu, to rekrutacja zwykłych morderców spośród niższych warstw społeczeństwa (np. Klaus Barbie, który poddawał torturom Jeana Amèry'ego) okazała się sprawna i łatwa. Lokalni sadyści pragnący wykazać się i zaspokoić żądzę zadawania cierpień to rewers aparatu eksterminacyjnego III Rzeszy.
Bauer wspomina także o oporze wobec panującego reżimu, podobnie jak Hilberg, podaje, iż nie zna ani jednego przypadku dezercji lub odmowy współudziału w morderstwie, których konsekwencją byłoby aresztowanie lub egzekucja. Odnotowuje też przypadek demonstracji, do której doszło w końcu lutego i pierwszych dniach marca 1943 roku, setek, a być może więcej, niemieckich kobiet przed budynkiem policji przy berlińskiej Rosenstrasse, żądających natychmiastowego zwolnienia przez Gestapo ich żydowskich mężów. Opór był więc możliwy i skuteczny, lecz w interesie społeczeństwa niemieckiego pozostawała wierność nazistowskiej utopii. Bauer zauważa podobne zaangażowanie inteligencji, urzędnikow, lekarzy, oficerów armii w proces eksterminacyjny Ormian, kambodżańskich Khmerów i Czamów oraz Tutsi. Warto przywołać jedną z kluczowych myśli Bauera, która mogłaby funkcjonować na prawach aforyzmu (stąd jej pozycja delimitacyjna w toku wywodu): „Twierdzenie, że Zagłada nie da się wyjaśnić, musi na końcu prowadzić do jej unieważnienia” (s. 64). Zagłada pozostaje więc zjawiskiem opisywalnym i dogłębnie opracowanym, gdzie mechanizmy buntu i populizmu zostały świetnie uchwycone i naświetlone. Społeczeństwo niemieckie miało możliwość sprzeciwić się wprowadzanemu reżimowi (czasem nawet z pozytywnym skutkiem), jednak wolało przemilczeć mordowanie sąsiadów (oraz nagminne zjawisko denuncjacji, zrywania kontaktów lub społeczny ostracyzm żydowskich znajomych, którzy do 1933 roku funkcjonowali jako dobrzy sąsiedzi, zaś po dojściu Hitlera do władzy zostali otoczeni murem obojętności, w najgorszym przypadku – nienawiści; podobnie jak żydowska społeczność w Polsce, która żyła z Polakami w symbiozie lub względnie spokojnie do momentu uruchomienia machiny Zagłady, później zaś autochtoni wdrożyli plan rabowania żydowskiego mienia, pogromów, szmalcownictwa i społecznej znieczulicy, a pamięć o tych wydarzeniach wciąż pozostaje kwestią sporną i zadająca ból obu stronom – krzywdzicielom i ofiarom.
Głównym powodem krytyki Bauera staje się także rejestr bibliograficzny anglojęzycznych wspomnień, dokumentów i świadectw, z których korzysta Goldhagen bez zwracania uwagi na prace historyków izraelskich. Bariera językowa uniemożliwia dotarcie do wielu cennych źródeł, przez co Goldhagen forsuje utarte już w społeczności akademickiej tezy (Bauer nie omieszka zwracać mu na to wielokrotnie uwagę przez sygnalizowanie problemu przypisami odsyłającymi do własnych prac naukowych). Mamy więc do czynienia z pojedynkiem naukowców o silnym poczuciu własnej wartości, którzy nie chcą ustąpić miejsca w sztafecie historyków Zagłady. Badając wspomnienia, czynione niejako pobieżnie i akcydentalnie wobec głównego problemu, jakim jest dokumentowanie Zagłady w życiu Raula Hilberga, dostrzeżemy podobny rys charakterologiczny cechujący autora „Zagłady Żydów europejskich”, który uosabia „topos tradycyjnego historyka” (Domańska 2012: 98) – zdystansowanego wobec podejmowanych badań, z drugiej zaś strony – rekapitulującego swe życie naukowe i społeczne w oparciu o wciąż modyfikowaną i dopracowywaną monografię. Z zapisków Hilberga (których status genologiczny pozostaje chwiejny i hybrydyczny ze względu na stałe oscylowanie między biegunem „fałszywej intymności” a biegunem sprawozdawczej powściągliwości i obligatoryjnej rzetelności będących schedą wykładowcy akademickiego; w przedmowie do „Pamięci i polityki” Hilberg napisze: „Powstała w ten sposób historia osobista, aczkolwiek dotyczy ona zarazem rozmaitych zjawisk, które stanowią nieodłączną część polityki historycznej w Ameryce, Izraelu i Europie od końca lat czterdziestych do początku lat dziewięćdziesiątych XX w.” [Hilberg 2012: 10]) wyłania się obraz zaangażowanego artysty cyzelującego swe dzieło, niedoszłej ofiary Zagłady oraz dystyngowanego zazdrośnika roszczącego sobie prawo do komercyjnego sukcesu. Każdy z historyków (Hilberg, Bauer, Goldhagen) pragnie w pojedynku na trafność wniosków i przyjętą metodologię wieść prym i zdobyć, tak upragnioną przez badaczy-literatów, sławę (książkę Hilberga czyta się jak dobrze napisany kryminał) i wyróżnienie w swojej dziedzinie.
Szalenie ważną częścią zapisków Hilberga jest postawa egocentryczna: „Zakres mego studium był szerszy, zamierzałem opisać w całości to, co się wydarzyło, i tych, którzy tego dokonali” (tamże: 63). To tu ujawniają się Hilbergowska zawiść, zapalczywość i poczucie niesprawiedliwości względem mniej zdolnych, mniej oczytanych, odnoszących komercyjny sukces badaczy Holokaustu (Lucy Dawidowicz, Nora Lewin). Hilberg, jak każdy skrupulatny badacz dokonujący rzetelnych kwerend, pragnął być wydawany i nagradzany – dowodzą tego jego próby nawiązania kontaktu z wydawcami na całym świecie, w tym (cóż to za ukłon w stronę odmiennego traktowania dokumentu!) skan listu do Jerzego Giebułtowskiego dodany na ostatniej stronie „Pamięci i polityki” z wydawniczymi sugestiami. Hilberg pragnął za wszelką cenę kontrolować prace nad kolejnymi wydaniami „Zagłady Żydów europejskich”, nawet za cenę odrzucania maszynopisu i niepochlebnych recenzji po udanych pertraktacjach, zwieńczonych drukiem.
Bauer postawę Goldhagena, o którego książce wyrokuje: „Wybrał złe przykłady i oblał swój własny test” (s. 149), zestawia z wspaniale skonstruowaną książką Saula Friedländera – „Czas eksterminacji. Nazistowskie Niemcy i Żydzi 1939-1945”, za którą historyk otrzymał w 2008 roku Nagrodę Pulitzera. To tam wedle Bauera ujawnia się talent syntetycznego oglądu zjawiska i budowania panoramy Zagłady z uwzględnieniem ofiar, świadków i katów: „Celem historyków powinno być przedstawienie obrazów Zagłady obejmujących jej całość i zarazem sensownych. Nadrzędne wyzwanie polega na tym, jak pisać jednocześnie z perspektywy od dołu i od góry, wplatając w narrację żydowskie ofiary, różne wpływy występujące wewnątrz nazistowskich Niemiec, wielkie organizacje społeczne, siły zewnętrzne, i przedstawić nie jedynie opis, lecz wyjaśnienie. Niemcy okupowali większość Europy. Jak można opowiedzieć całą historię, zajmując się jednocześnie Francją i Polską, z obszarami radzieckimi i Niemcami, itd., bez porzucenia głównego zadania – analizy i wyjaśnienia, w jaki sposób i dlaczego wystąpiły wydarzenia? Mogę jedynie życzyc sobie, że Friedländer będzie kontynuował tworzenie tego rodzaju historii, jaką przedstawił w pierwszym tomie [mowa o książce „Nazistowskie Niemcy i Żydzi: Czas prześladowań 1933-1939” wydanej w Nowym Jorku w 1997 przez wydawnictwo Harper Collins], oraz mieć nadzieję, że inni rownież mogą się przyłączyć i napisać ogólną historię Zagłady” (s. 160). Friedländer jest równnież zwolennikiem podejścia Alltagsgeschichte – historii codziennej, która nie faworyzuje ani ofiar, ani sprawców. Bauerowskiej koncepcji dzieła historycznego patronuje przekonanie Hilberga zawarte w „Pamięci i polityce”: „Aby opisać Zagładę (…) trzeba stworzyć dzieło sztuki” (Hilberg 2012: 74).
Jedyne zastrzeżenie, jakie można mieć do pracy Bauera, wynika z błednego przekonania, iż historyk posiada takie same kompetencje analityczno-interpretacyjne jak literaturoznawca. Otóż rozdział poświęcony Gisi Fleischmann – założycielce bratysławskiego oddziału WIZO, kobiecej organizacji syjonistycznej, słowackiego Judenratu i kierowniczce Wydziału Emigracji, która prawdopodobnie zmarła w Auschwitz w okolicach 18 października 1944 roku, bo właśnie wtedy ślad po niej urywa się – miał wprowadzać rewolucyjną perspektywę i stać się kolejną, lansowaną przez Friedlandera Alltagsgeschichte. Bauer stawia sobie za cel opisanie życia tej bratysławskiej przywódczyni za pomocą narzędzi wypracowanych na gruncie gender studies. Jednak jego narracja z mikrologicznej analizy jednego biogramu przybiera rozmiary panoramy, w której wielość procesów i bohaterów (chlubnych i niechlubnych) zaburza recepcję i zniekształca powzięty cel. Bauer uważa, iż szczególna pozycja Fleischmann i fakt, iż stała się ona przywódczynią syjonistyczną wynikał z załamania dotychczasowego ładu fallocentrycznego za sprawą wojny. To właśnie wtedy kobiety otrzymały większą swobodę i mogły realizować szeroko zakrojone plany poza domem i przypisanymi im stereotypowymi rolami. Uważa jednak przypadek Gisi Fleischmann za akcydentalny (co prawda stwierdza: „Dror miał w Polsce Cywię Lubetkin, Frumkę Płotnicką i wiele innych. Ha-Szomer ha-Cair miał Tosię Altmann, Różkę Korczak, Witkę Kempner, Chajkę Grossmann, Chajkę Klinger i inne. W Krakowie Akiba miała Gustę Dawidson, a komuniści Mirę Golę, która im przewodziła” [s. 230]), jednak nie powołuje się na listy Gisi (s. 242), o których wspomina, buduje jednak obraz kobiety o mocnej osobowości, kobiety kompetentnej, która „desperacko próbowała wydostać ze Słowacji jak najwięcej Żydów” (s. 236) oraz „troszczyła się o dzieci i organizowała działalność kulturalną dla uchodźców” (s. 234). Analiza pozostawionych listów pozwoliłaby na dokładne zbadanie idiomu i przyjrzenie się osobowości Fleischmann i roli, jaką chciała ona pełnić podczas Zagłady, z perspektywy gender studies. Bauer nie dość mocno podkreśla szczególną więź łączącą Gisi z mężem i matką, których nie chciała opuścić – choć proponowano jej ucieczkę, za każdym razem odmawiała. Ta emocjonalna więź i zawiązana komuna doprowadziły do wykrystalizowania się osobowości przywódczej, skoncentrowanej na ratowaniu, pomaganiu i organizowaniu życia pod okupacją niemiecką. To własnie idea kobiecego pisania i niepodrabialny idiom tych listów (które Bauer bez wątpienia zna) rzuciłyby nowe światło na płeć, która podczas Zagłady mogła się emancypować, zajmować kierownicze stanowiska, chronić rodziny i podejmować najważniejsze decyzje. Warto przywołać wspomnienie Marka Edelmana o Cywii Lubetkin, żonie Icchaka Cukiermana: „Celina, alter ego Antka, była szyją jego głowy. Miała wpływ na jego stosunek do syjonistycznych organizacji za granicą. (…) Ona stała się motorem jego krytycznej oceny działań izraelskiego wywiadu, którego wysłannicy pojawili się w Rumunii, na Wegrzech czy w Bułgarii, a nie starali się dotrzeć do Polski”. I dalej: „Celina została w getcie. (…) A jednak wśród bojowych grup chalucowych i szomrowych cieszyła się tak wielkim autorytetem, że mogła bez trudu decydować o działaniach tych grup i nie trzeba się było zwracać do oficjalnych przedstawicieli tych organizacji. Z zasady nie uczestniczyła w posiedzeniach Komendy, nieodmiennie powtarzając, że jest tylko zwykłym żołnierzem. Rozkazy i postanowienia Komendy były dla niej święte”. I sama reakcja męża na wieść o oswobodzeniu z getta siedemdziesięcioosobowej grupy, w której była Cywia: „Nie prowadził żadnych rozmów, tulił sie do Celiny, szukał w niej siły i ciepła. Ona, przyzwyczajona dawać, i teraz dała mu całą swoją energię, wprost ją na niego przelewając” (Edelman 2009: 151-152). Lubetkin i Fleischmann nie są jedynymi kobietami sprawującymi realną władzę. Obie charakteryzuje swoisty modus operandi: prywatne nie przesłania publicznego, zaś publiczne nie konkuruje z prywatnym. Czy może istnieć większa przenikliwość w stosunku do spraw lokujących się z(a)miennie na pidestale i stale rzutujących na samopoczucie bojowniczki i matki/żony niż kobieca intuicja? Fleischmann i Lubetkin są tej suwerenności i homeostazy najlepszymi przykładami.
Książka Bauera stanowi kompletne kompendium wiedzy o Zagładzie i stawiając sobie za cel rewizję dotychczasowych sądów na jej temat, uosabia wzór vita pro opere (życia dla dzieła) jej autora – wciąż aktualizowanego, uzupełnianego i pioniersko demaskatorskiego wobec sądów, które utraciły swą prawomocność. Stawiając sobie fundamentalne pytanie o to, czym była Zagłada, historyk dochodzi w swej refleksji do genezy powstania państwa Izrael. Przenikliwość Bauera i jego umiejętność formułowania trafnych wniosków budzą szacunek, bo wygłasza je nie pełen buty naturszczyk, lecz sędziwy profesor, który łagodząc z czasem swe pretensje wobec naukowego kształtu książki Goldhagena, wchodzi z nią w naukowy dialog i próbuje zrehabilitować młodego, zapalczywego badacza. Stając po stronie rzetelnych kwerend, ustanawia nową jakość w sposobie narratywizowania historii Holokaustu. Penetruje obrzeża Zagłady i znajduje niezagospodarowane problemy badawcze (historia raportów o Auschwitz i źle odebrana przez opinię żydowską postawa Rudolfa Kastnera, problem teologii po Auschwitz, przypadki oporu bez broni i reakcje obronne Żydów, komentarz do interpretacji ogólnych Zagłady pióra Zygmunta Baumana, Jeffreya Herfa i Götza Aly'ego). W końcu zaś książka Bauera może zawstydzić (podobnie jak Goldhagena) niejednego badacza holocaust studies ze względu na olbrzymi rejestr prac w języku hebrajskim zdeponowanych i obronionych w Jerozolimie, często specjalistycznych i drobiazgowych. Bariera językowa stanowi istotny problem w dotarciu do tych cennych magisteriów, doktoratów, habilitacji i publikacji zbiorowych. Bauer ukazuje prymat Bliskiego Wschodu w badaniach nad Holokaustem; to właśnie tam zdeponowane są najważniejsze świadectwa, dokumenty, zeznania i opracowania, których poznanie gwarantuje postulowany w tytule namysł nad Zagładą.
LITERATURA:
Didi-Huberman G.: „Obrazy mimo wszystko”. Przeł. M. Kubiak Ho-Chi. Kraków 2008.
Domańska E.: „Topos tradycyjnego historyka”. W: Tejże: „Historia egzystencjalna. Krytyczne studium narratywizmu i humanistyki zaangażowanej”. Warszawa 2012.
Edelman M.: „I była miłość w getcie”. Wysłuchała i zapisała P. Sawicka. Warszawa 2009.
Hilberg R.: „Pamięć i polityka. Droga historyka Zagłady”. Przeł. J. Giebułtowski. Warszawa 2012.
Yehuda Bauer: „Przemysleć Zagładę”. Przeł. z języka ang. Jerzy Giebułtowski, Janusz Surewicz. Żydowski Instytut Historyczny im. Emanuela Ringelbluma. Warszawa 2016.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |