FORMY NIEPAMIĘCI (HANS ULRICH GUMBRECHT: 'PO ROKU 1945')
A
A
A
Jak pisać historię minionego stulecia? Wydaje się to być czysto akademicki dylemat, wszak półki księgarskie uginają się od dzienników, opracowań, świadectw, grubych, przekrojowych monografii. Ekranowe wycieczki w lata czterdzieste czy sześćdziesiąte, przeestetyzowane wizualizacje najbliższej przeszłości stały się częścią naszego percepcyjnego habitusu Jednak trudno uniknąć wrażenia, że coś nam się wymyka. Humanistyczny namysł nad wiekiem dwudziestym zdaje się być coraz bardziej rozczłonkowany i mozaikowy. Nie trzeba czytać Haydena White’a żeby uznać obecność interpretacyjnych i politycznych wyznaczników mówienia o przeszłości. Jednak wielość języków sprawia, że zajęcie wobec minionego stulecia jasnego stanowiska epistemologicznego staje się coraz trudniejsze.
Hans Ulrich Gumbrecht piastuje we współczesnej humanistyce szczególną pozycję. Jako autor brawurowego „Roku 1926” udowodnił, że kres wielkich narracji nie musi oznaczać apofatycznej niemoty. Uczeń Hansa Roberta Jaussa dementuje swoimi pismami pogłoski o śmierci historii kultury jako poważnej praktyki badawczej, negując zarazem metodyczny prymat filologii i uniwersalizującego ducha humanizmu. Istotne dla zrozumienia dziejów są zarówno wielkie arcydzieła, jak i prasowe reklamy. Heglowski duch absolutny ustępuje miejsca gazetowej kolumnie, gdzie plotki z życia wyższych sfer sąsiadują z kroniką sportową, a recenzja powieści – z przepisem kulinarnym. W swojej wszystkożernej interdyscyplinarności Gumbrecht nie jest bynajmniej odosobniony, tym co go wyróżnia okazuje się natomiast programowa, cyniczna niemal niechęć do teorii. Zarazem, podskórnie, Gumbrecht teorię uprawia, jawiąc się jako twórca wielu nośnych pojęć.
Niemiecki uczony swoją postawą badawczą dowodzi, iż znaczącym historii, manifestacją jej porządku, jest ontologiczna niemal alergia na uogólnienia. Dzieje nie stanowią już całości, w której obowiązują hierarchia i kryteria preferencyjne. Historia zawsze pisana jest z prywatnej perspektywy, tworzy ocean szczegółów, elementów niezdolnych do krystalizacji w jednorodną opowieść. Porządek przeszłości nadaje osobista pamięć. Nie jest to porządek politycznych przełomów, estetycznych rewolucji, mentalnych i ideologicznych wstrząsów, ale rocznic, ślubów, meczów piłki nożnej oglądanych w knajpach. Uczestnictwo w historycznej rzeczywistości dokonuje się przypadkowo i mimochodem, z pozycji anonimowej jednostki. Widzenie dziejów okazuje się zawsze współczesne i „niedokończone”, historia jest chaotyczna, niepewna rangi poszczególnych zdarzeń, upośledzona przez niewiedzę, niezdolna do dystansu. Odpowiada temu struktura najsłynniejszej książki Gumbrechta: eklektyczny słownik, w którym hasła poświęcone walce byków i estetyce boksu sąsiadują z wnikliwymi obmówieniami „Bycia i czasu” oraz rozważaniami nad „Ulissesem” Joyce’a. „Rok 1945” kontynuuje tę strategię, ale zamiast słownika za model narracyjny obiera wyznanie. Nie jest to dzieło filozoficzne ani tym bardziej praca z dziedziny historii mentalności, lecz rodzaj generacyjnej autobiografii, pisana z silnie osobistym nastawieniem opowieść o procesach kulturowych odpowiedzialnych za osobliwą niemoc pokolenia ludzi urodzonych w czasie wojny, których formacja przypadła na pierwsze dekady powojenne. Gumbrecht wychodzi od dziecinnych wyjazdów do wiejskiej posiadłości swojego dziadka, pisze o swoich latach uniwersyteckich, opisuje młodzieńcze rozczarowania i karkołomne wybory życiowe. Konfesja przeplata się z błyskotliwymi analizami Camusa, Ellisa, Heideggera, Celana, Brocharda, z przypominającymi eseistyczne perełki omówieniami malarstwa Pollocka, gazetowych reklam, fotografii wojennych i imprez sportowych. Pozorny chaos takiego zestawienia równoważy niezwykle precyzyjna budowa wywodu, który wychodząc od prywatnego doświadczenia, przystępuje do historyczno-kulturowych analiz, by pod koniec do prywatności powrócić. Książka zaskakuje ciągłymi zamianami planu, ujmuje tym, iż nie ukrywa swej idiosynkratycznej buty, nie kamufluje narcyzmu. Jeśli historia, to właśnie taka.
Trudnym do przecenienia rysem rzeczywistości powojennej jest aura czekania. Nie tylko bohaterowie Becketta czekają: cała rzeczywistość zdaje się wychylona w stronę jakiegoś – trudnego do wyobrażenia i nieokreślonego – rozwiązania. Wszechobecny jest duch ciężkości. To atmosfera osobliwa, w której wyzwolenie równoznaczne jest z uwięzieniem, otwartość okazuje się zamknięciem, a nadzieja niemocą. Temporalna aura tego stanu ma kształt pułapki: czekanie jest przeszłe, bo oparte na nieokreślonej obietnicy, a zarazem wychylone w kierunku przyszłości, której kształtu nie zna. Dla Gumbrechta powojnie to Benjaminowska „historia uprzestrzenniona”, epoka, którą charakteryzuje utrata zdolności do odróżniania tego, co byłe, od tego, co nadchodzi. Dokonuje się koniec historii, ale w innym trybie niż w tradycyjnych ponowoczesnych ujęciach. W „Po roku 1945” trajektoria uwiądu wyobraźni historycznej opisana zostaje przez pryzmat zmian w odczuwaniu kształtów czasu. Oparte na paradygmacie postępu, teleologiczne i liniowe modele ustępują miejsca ujęciom synchronicznym, teraźniejszość zaś staje się jedynym wymiarem dostępnym poznaniu. „Zmianą chronotopu” nazywa Gumbrecht proces kurczenia się historii w ciąg pozbawionych rozciągłości punktów. Niezdolni do utopii zmuszeni jesteśmy do przemiany naszego czasowego horyzontu. Przeistoczenie to wynika z niemożliwości asymilacji traumy wojennej, jak też z zaniku symbolicznych mediów opisu. XIX-wieczne narracje historiozoficzne, które jeszcze w dwudziestoleciu zdawały się mapować europejskie doświadczenie czasu, okazują swoją niewydolność w sytuacji jednoczesnej atrofii pamięci i wyobraźni.
Strukturę świadomości powojennej opisuje Gumbrecht za pomocą pojęcia latencji: „Pisząc o »latencji« zamiast o »wyparciu« czy »niepamięci«, mam na myśli sytuację, którą holenderski historyk Eelco Runia nazywa »obecnością« i ilustruje za pomocą metafory pasażera na gapę. (…) W stanie latencji, w obecności pasażera na gapę czujemy, że nieuchwytne coś (lub ktoś) posiada materialny wymiar, to znaczy: zajmuje przestrzeń. Nie potrafimy powiedzieć, skąd dokładnie pochodzi nasza pewność dotycząca tej obecności ani gdzie w tym momencie znajduje się to, co latentne. A ponieważ nie znamy tożsamości latentnego przedmiotu czy osoby, nie mamy gwarancji, że rozpoznamy ten byt, jeśli nam się kiedykolwiek objawi. Ponadto to, co latentne, może w ukryciu ulegać zmianom. Na przykład pasażerowie na gapę się starzeją. Co najważniejsze: nie mamy powodu – a przynajmniej uzasadnionego powodu – aby przypuszczać, że to, co weszło w stan latencji, kiedykolwiek się objawi, lub przeciwnie: że nie zostanie pewnego dnia zapomniane” (s. 45). Pojęcie latencji okazuje się użyteczne z dwóch powodów: opisuje poznawczy ruch, w którym zanegowana historia pojawia się jako nieustająca, niewidzialna obecność, i pozwala na uchwycenie paradoksalnych sposobów, na jakie wojenne wydarzenie zawiera się w przestrzeni kulturowej powojnia. Nie sposób nie zauważyć konotacji i związków tego pojęcia na przykład z ideą „utajonej obecności” wymiaru dziejowego we wzniosłej milczącej obecności ruin i śladów przeszłości, stworzoną przez Franka Ankresmita. Sam Gumbrecht nie ukrywa, jak wiele jego teoria zawdzięcza ideom Jeana-François Lyotarda, szczególnie diagnozie dotyczącej wyczerpania się uniwersalistycznych języków mówienia o tożsamości, a zatem instrumentów, dzięki którym fragmenty pamięci indywidualnej stają się częścią pamięci zbiorowej. Również pisarstwo W.G. Sebalda przychodzi na myśl, szczególnie jego ostania powieść „Austerliz”. Przypadek bohatera tej książki mógłby znacząco wesprzeć rozważania Gumbrechta. Austerliz cierpi na szczególny typ biograficznej amnezji, obejmującej całe jego naznaczone rodzinną wojenną traumą dzieciństwo. Jednocześnie przeszłość okazuj się cały czas obecna w jego doświadczeniu jako nastrój nieuchwytnej grozy, emanującej zewsząd i odbierającej mu zdolność do życia i posługiwania się językiem. Pustka pamięci jest odczuwalna, przeszłość uobecnia się w swoim braku. Z trochę podobnym problemem, żeby sięgnąć do polskiej sfery językowej, zmagali się bohaterowie Tadeusza Konwickiego (szczególnie słynnego „Wniebowstąpienia”), dla których wojenne obrazy istniały w innym eonie, bez związków z otaczających ich współczesnością. To właśnie odróżnia latencję od wyparcia: niewygodne doświadczenie zostaje nie tyle zapomniane, ile zamurowane, umieszczone w niszy, poza kontekstem biografii.
Można zarzucić pojęciu latencji, że wprawdzie celnie oddaje doświadczenie Niemców po II światowej, ale poddane uniwersalizacji szybko ukazuje swą genealogię. Doświadczenie skrytości i milczenia związane z nazistowskim kompleksem ma się nijak do obsesyjnej nadobecności tematu wojennego wśród intelektualistów i pisarzy innych krajów. Fakt, że analizowane przez Gumbrechta przykłady wykraczają poza niemiecki krąg językowy, niewiele tutaj zmienia. Na obronę tego pojęcia można rzec, że nie ma ono charakteru diagnostycznego, a jedynie opisowy. Analizując zdjęcia z „Timesa” z 1946 roku czy „Niewidzialnego człowieka” Ellisona, Gumbrecht zdaje się wykazywać, że świadoma niepamięć dotyczy nie tyle niewygody doświadczenia, które zostaje jej poddane, ile podmiotowych sposobów jego odczuwania. Latencja to nie tyle sposób na istnienie wojny w tożsamości późniejszych dekad, ile sposób, w jaki moralna indyferencja światowego konfliktu naznaczyła wyobraźnię historyczną i jej zdolność do naratywizacji doświadczenia.
Celem nadania pojęciowego kształtu nieokreślonej, latentnej obecności II wojny światowej w myśleniu i percepcji powojnia, jak również celem nazwania szczególnej aury, za pomocą której epoka zyskuje w naszym pojmowaniu szczególną konsystencję, Gumbrecht sięga do Heideggera. Używa pojęcia Stimmung dla określenia „atmosfery” epoki, zespołu emocjonalnych, mentalnych i obyczajowych współrzędnych określających atmosferę czasu, a tylko w ograniczonym stopniu poddających się dyskursyfikacji. Można je oddać jako „nastroje”, ale celniejszy chyba będzie utworzony przez polskiego tłumacza niemieckiego „Bycia i czasu”, Bogdana Barana, neologizm „nastrojenie” na określenie stanu, który jest zarazem świadomy, jak i nieświadomy; jest, jednocześnie, elementem podmiotowej aktywności i zewnętrznym, nieintencjonalnym współczynnikiem. Stimmung odsłania przed nami „prawdę” czasu, jego „nastrój”, kiedy nastroimy się na niego w akcie osobliwej epifanii. Stimmung spoczywa w strojach, gestach, reklamach czy dziełach malarskich. Jest tyleż amorficzne, co wszechobecne.
Gumbrecht zarysów powojennego Stimmung upatruje w trzech – ściśle ze sobą powiązanych – zjawiskach: klaustrofobii, mechanizmach wyznania i złej wiary oraz wykolejeniu się historii rozumianej jako uniwersalny tryb upodmiotowienia. Każda z tych manifestacji ma własną fenomenologię. Analizując z jednej strony sztukę Wolfganga Borcherta „Pod drzwiami”, z drugiej „Przy drzwiach zamkniętych” Sartre’a, Gumbrecht zwraca uwagę na podwójny niepokój polegający na niemożności wejścia i wyjścia. Po wschodniej stronie żelaznej kurtyny wrażenie uwięzienia łączyło się z poczuciem niedostępności tego, co poza. Zimnowojenna obsesja kulminuje w mnożących się zakazach wstępu, kontrolach granicznych i odmowach przyznania paszportu. Powojenna literatura i kino są pełne obrazów klaustrofobicznych miejsc, których nie można opuścić, i ekskluzywnych sfer, które odmawiają wejścia. Jednak opisywany kompleks nie ma tylko wykładników politycznych. Nieobecność jawnego zakazu sąsiaduje z poczuciem nagłego skurczenia się świata i zaniku perspektyw. Niezdolność do ruchu ma wymiar egzystencjalnego dramatu. Pomijając przytaczane przez Gumbrechta przykłady, można wskazać na łóżko z „Kartoteki” Tadeusza Różewicza, zdające się więzić głównego bohatera, czy scenę z autobiograficznej powieści „Z szynką raz” Charlesa Bukowskiego, w której opuszczony i oszpecony w wyniku zabiegu kosmetycznego bohater-narrator stoi przed szybą, spoglądając bezradnie na swoich rówieśników, bawiących się na balu maturalnym. Granice stają się nieprzekraczalne, choć niewidzialne.
Można, przytaczając „Zamek” Kafki, twierdzić, iż wspomniany kompleks nie daje się przypisać jedynie erze po 1945 roku. Jednak po wojnie, jak dowodzi Gumbrecht, wyszedł on poza dzieła filozofów i stał się elementem życiowych zmagań całego pokolenia. Mówiąc o „złej wierze”, Gumbrecht znów odwołuje się do Sartre’a, tym razem do jego najsłynniejszego dzieła, „Bytu i nicości”, aby opisać mechanikę psychologicznego autokamuflażu, która umożliwiła współistnienie ze sobą jawności i zakrycia w latentnym klimacie drugiej połowy XX stulecia. Złą wiarę od kłamstwa odróżnia wiara podmiotu we własne błędne przekonania, samoukrycie. Tylko umykając przed sobą, można wytrzymać aurę wymuszonej nieautentyczności, ewidentną zarówno w zachodnim korporacjonizmie, jak i w tragifarsie socjalizmów. Podobną autosugestią daje się tłumaczyć – towarzyszące rozpadowi historii rozumianej jako poznawczy i etyczny horyzont – umiłowanie „małych ojczyzn”, próba nostalgicznego powrotu w geograficzną i kulturową różnicę. Ucieczka przed prawdą formuje jaźń na kształt systemu zniekształceń, kontrolowanego i zarządzanego nie tyle wolą oszustwa, ile odmową poznania. Przypomina to oczywiście „cyniczny rozum” opisywany wnikliwie przez rówieśnika Gumbrechta, Petera Sloterdijka; różnica polega na tym, że zła wiara i naiwna nostalgia mają z gruntu nieinstrumentalnych charakter. Są w tym samym stopniu grzechami poznawczymi, co chorobami wieku i sposobami przetrwania.
Książka Gumbrechta zdaje się być cenna lekturą jako próba opisu pewnej formacji i wytłumaczenia jej poznawczej i etycznej klęski, chociaż niektóre elementy publikacji mogą denerwować. Koncentracja na perspektywie niemieckiej z jednoczesną tendencją do uogólniania opisywanych zjawisk przeczy deklaratywnemu antynominalizmowi. Trudna do ukrycia skłonność do traktowania tworzonych pojęć jako uniwersalnych historiozoficznych wytrychów przeczy antyteoretycznym zapewnieniom. Teoria wyrzucona oknem wraca nieświadomie, w „latentny” sposób. Mimo wszystko „Po roku 1945” jest wartą polecenia pozycją, niezwykle przewrotną eseistyczną samokrytyką, pełną zarówno banałów, jak i cennych analiz. Dziełem rozbitym i rozwichrzonym jak epoka, którą opisuje.
Hans Ulrich Gumbrecht piastuje we współczesnej humanistyce szczególną pozycję. Jako autor brawurowego „Roku 1926” udowodnił, że kres wielkich narracji nie musi oznaczać apofatycznej niemoty. Uczeń Hansa Roberta Jaussa dementuje swoimi pismami pogłoski o śmierci historii kultury jako poważnej praktyki badawczej, negując zarazem metodyczny prymat filologii i uniwersalizującego ducha humanizmu. Istotne dla zrozumienia dziejów są zarówno wielkie arcydzieła, jak i prasowe reklamy. Heglowski duch absolutny ustępuje miejsca gazetowej kolumnie, gdzie plotki z życia wyższych sfer sąsiadują z kroniką sportową, a recenzja powieści – z przepisem kulinarnym. W swojej wszystkożernej interdyscyplinarności Gumbrecht nie jest bynajmniej odosobniony, tym co go wyróżnia okazuje się natomiast programowa, cyniczna niemal niechęć do teorii. Zarazem, podskórnie, Gumbrecht teorię uprawia, jawiąc się jako twórca wielu nośnych pojęć.
Niemiecki uczony swoją postawą badawczą dowodzi, iż znaczącym historii, manifestacją jej porządku, jest ontologiczna niemal alergia na uogólnienia. Dzieje nie stanowią już całości, w której obowiązują hierarchia i kryteria preferencyjne. Historia zawsze pisana jest z prywatnej perspektywy, tworzy ocean szczegółów, elementów niezdolnych do krystalizacji w jednorodną opowieść. Porządek przeszłości nadaje osobista pamięć. Nie jest to porządek politycznych przełomów, estetycznych rewolucji, mentalnych i ideologicznych wstrząsów, ale rocznic, ślubów, meczów piłki nożnej oglądanych w knajpach. Uczestnictwo w historycznej rzeczywistości dokonuje się przypadkowo i mimochodem, z pozycji anonimowej jednostki. Widzenie dziejów okazuje się zawsze współczesne i „niedokończone”, historia jest chaotyczna, niepewna rangi poszczególnych zdarzeń, upośledzona przez niewiedzę, niezdolna do dystansu. Odpowiada temu struktura najsłynniejszej książki Gumbrechta: eklektyczny słownik, w którym hasła poświęcone walce byków i estetyce boksu sąsiadują z wnikliwymi obmówieniami „Bycia i czasu” oraz rozważaniami nad „Ulissesem” Joyce’a. „Rok 1945” kontynuuje tę strategię, ale zamiast słownika za model narracyjny obiera wyznanie. Nie jest to dzieło filozoficzne ani tym bardziej praca z dziedziny historii mentalności, lecz rodzaj generacyjnej autobiografii, pisana z silnie osobistym nastawieniem opowieść o procesach kulturowych odpowiedzialnych za osobliwą niemoc pokolenia ludzi urodzonych w czasie wojny, których formacja przypadła na pierwsze dekady powojenne. Gumbrecht wychodzi od dziecinnych wyjazdów do wiejskiej posiadłości swojego dziadka, pisze o swoich latach uniwersyteckich, opisuje młodzieńcze rozczarowania i karkołomne wybory życiowe. Konfesja przeplata się z błyskotliwymi analizami Camusa, Ellisa, Heideggera, Celana, Brocharda, z przypominającymi eseistyczne perełki omówieniami malarstwa Pollocka, gazetowych reklam, fotografii wojennych i imprez sportowych. Pozorny chaos takiego zestawienia równoważy niezwykle precyzyjna budowa wywodu, który wychodząc od prywatnego doświadczenia, przystępuje do historyczno-kulturowych analiz, by pod koniec do prywatności powrócić. Książka zaskakuje ciągłymi zamianami planu, ujmuje tym, iż nie ukrywa swej idiosynkratycznej buty, nie kamufluje narcyzmu. Jeśli historia, to właśnie taka.
Trudnym do przecenienia rysem rzeczywistości powojennej jest aura czekania. Nie tylko bohaterowie Becketta czekają: cała rzeczywistość zdaje się wychylona w stronę jakiegoś – trudnego do wyobrażenia i nieokreślonego – rozwiązania. Wszechobecny jest duch ciężkości. To atmosfera osobliwa, w której wyzwolenie równoznaczne jest z uwięzieniem, otwartość okazuje się zamknięciem, a nadzieja niemocą. Temporalna aura tego stanu ma kształt pułapki: czekanie jest przeszłe, bo oparte na nieokreślonej obietnicy, a zarazem wychylone w kierunku przyszłości, której kształtu nie zna. Dla Gumbrechta powojnie to Benjaminowska „historia uprzestrzenniona”, epoka, którą charakteryzuje utrata zdolności do odróżniania tego, co byłe, od tego, co nadchodzi. Dokonuje się koniec historii, ale w innym trybie niż w tradycyjnych ponowoczesnych ujęciach. W „Po roku 1945” trajektoria uwiądu wyobraźni historycznej opisana zostaje przez pryzmat zmian w odczuwaniu kształtów czasu. Oparte na paradygmacie postępu, teleologiczne i liniowe modele ustępują miejsca ujęciom synchronicznym, teraźniejszość zaś staje się jedynym wymiarem dostępnym poznaniu. „Zmianą chronotopu” nazywa Gumbrecht proces kurczenia się historii w ciąg pozbawionych rozciągłości punktów. Niezdolni do utopii zmuszeni jesteśmy do przemiany naszego czasowego horyzontu. Przeistoczenie to wynika z niemożliwości asymilacji traumy wojennej, jak też z zaniku symbolicznych mediów opisu. XIX-wieczne narracje historiozoficzne, które jeszcze w dwudziestoleciu zdawały się mapować europejskie doświadczenie czasu, okazują swoją niewydolność w sytuacji jednoczesnej atrofii pamięci i wyobraźni.
Strukturę świadomości powojennej opisuje Gumbrecht za pomocą pojęcia latencji: „Pisząc o »latencji« zamiast o »wyparciu« czy »niepamięci«, mam na myśli sytuację, którą holenderski historyk Eelco Runia nazywa »obecnością« i ilustruje za pomocą metafory pasażera na gapę. (…) W stanie latencji, w obecności pasażera na gapę czujemy, że nieuchwytne coś (lub ktoś) posiada materialny wymiar, to znaczy: zajmuje przestrzeń. Nie potrafimy powiedzieć, skąd dokładnie pochodzi nasza pewność dotycząca tej obecności ani gdzie w tym momencie znajduje się to, co latentne. A ponieważ nie znamy tożsamości latentnego przedmiotu czy osoby, nie mamy gwarancji, że rozpoznamy ten byt, jeśli nam się kiedykolwiek objawi. Ponadto to, co latentne, może w ukryciu ulegać zmianom. Na przykład pasażerowie na gapę się starzeją. Co najważniejsze: nie mamy powodu – a przynajmniej uzasadnionego powodu – aby przypuszczać, że to, co weszło w stan latencji, kiedykolwiek się objawi, lub przeciwnie: że nie zostanie pewnego dnia zapomniane” (s. 45). Pojęcie latencji okazuje się użyteczne z dwóch powodów: opisuje poznawczy ruch, w którym zanegowana historia pojawia się jako nieustająca, niewidzialna obecność, i pozwala na uchwycenie paradoksalnych sposobów, na jakie wojenne wydarzenie zawiera się w przestrzeni kulturowej powojnia. Nie sposób nie zauważyć konotacji i związków tego pojęcia na przykład z ideą „utajonej obecności” wymiaru dziejowego we wzniosłej milczącej obecności ruin i śladów przeszłości, stworzoną przez Franka Ankresmita. Sam Gumbrecht nie ukrywa, jak wiele jego teoria zawdzięcza ideom Jeana-François Lyotarda, szczególnie diagnozie dotyczącej wyczerpania się uniwersalistycznych języków mówienia o tożsamości, a zatem instrumentów, dzięki którym fragmenty pamięci indywidualnej stają się częścią pamięci zbiorowej. Również pisarstwo W.G. Sebalda przychodzi na myśl, szczególnie jego ostania powieść „Austerliz”. Przypadek bohatera tej książki mógłby znacząco wesprzeć rozważania Gumbrechta. Austerliz cierpi na szczególny typ biograficznej amnezji, obejmującej całe jego naznaczone rodzinną wojenną traumą dzieciństwo. Jednocześnie przeszłość okazuj się cały czas obecna w jego doświadczeniu jako nastrój nieuchwytnej grozy, emanującej zewsząd i odbierającej mu zdolność do życia i posługiwania się językiem. Pustka pamięci jest odczuwalna, przeszłość uobecnia się w swoim braku. Z trochę podobnym problemem, żeby sięgnąć do polskiej sfery językowej, zmagali się bohaterowie Tadeusza Konwickiego (szczególnie słynnego „Wniebowstąpienia”), dla których wojenne obrazy istniały w innym eonie, bez związków z otaczających ich współczesnością. To właśnie odróżnia latencję od wyparcia: niewygodne doświadczenie zostaje nie tyle zapomniane, ile zamurowane, umieszczone w niszy, poza kontekstem biografii.
Można zarzucić pojęciu latencji, że wprawdzie celnie oddaje doświadczenie Niemców po II światowej, ale poddane uniwersalizacji szybko ukazuje swą genealogię. Doświadczenie skrytości i milczenia związane z nazistowskim kompleksem ma się nijak do obsesyjnej nadobecności tematu wojennego wśród intelektualistów i pisarzy innych krajów. Fakt, że analizowane przez Gumbrechta przykłady wykraczają poza niemiecki krąg językowy, niewiele tutaj zmienia. Na obronę tego pojęcia można rzec, że nie ma ono charakteru diagnostycznego, a jedynie opisowy. Analizując zdjęcia z „Timesa” z 1946 roku czy „Niewidzialnego człowieka” Ellisona, Gumbrecht zdaje się wykazywać, że świadoma niepamięć dotyczy nie tyle niewygody doświadczenia, które zostaje jej poddane, ile podmiotowych sposobów jego odczuwania. Latencja to nie tyle sposób na istnienie wojny w tożsamości późniejszych dekad, ile sposób, w jaki moralna indyferencja światowego konfliktu naznaczyła wyobraźnię historyczną i jej zdolność do naratywizacji doświadczenia.
Celem nadania pojęciowego kształtu nieokreślonej, latentnej obecności II wojny światowej w myśleniu i percepcji powojnia, jak również celem nazwania szczególnej aury, za pomocą której epoka zyskuje w naszym pojmowaniu szczególną konsystencję, Gumbrecht sięga do Heideggera. Używa pojęcia Stimmung dla określenia „atmosfery” epoki, zespołu emocjonalnych, mentalnych i obyczajowych współrzędnych określających atmosferę czasu, a tylko w ograniczonym stopniu poddających się dyskursyfikacji. Można je oddać jako „nastroje”, ale celniejszy chyba będzie utworzony przez polskiego tłumacza niemieckiego „Bycia i czasu”, Bogdana Barana, neologizm „nastrojenie” na określenie stanu, który jest zarazem świadomy, jak i nieświadomy; jest, jednocześnie, elementem podmiotowej aktywności i zewnętrznym, nieintencjonalnym współczynnikiem. Stimmung odsłania przed nami „prawdę” czasu, jego „nastrój”, kiedy nastroimy się na niego w akcie osobliwej epifanii. Stimmung spoczywa w strojach, gestach, reklamach czy dziełach malarskich. Jest tyleż amorficzne, co wszechobecne.
Gumbrecht zarysów powojennego Stimmung upatruje w trzech – ściśle ze sobą powiązanych – zjawiskach: klaustrofobii, mechanizmach wyznania i złej wiary oraz wykolejeniu się historii rozumianej jako uniwersalny tryb upodmiotowienia. Każda z tych manifestacji ma własną fenomenologię. Analizując z jednej strony sztukę Wolfganga Borcherta „Pod drzwiami”, z drugiej „Przy drzwiach zamkniętych” Sartre’a, Gumbrecht zwraca uwagę na podwójny niepokój polegający na niemożności wejścia i wyjścia. Po wschodniej stronie żelaznej kurtyny wrażenie uwięzienia łączyło się z poczuciem niedostępności tego, co poza. Zimnowojenna obsesja kulminuje w mnożących się zakazach wstępu, kontrolach granicznych i odmowach przyznania paszportu. Powojenna literatura i kino są pełne obrazów klaustrofobicznych miejsc, których nie można opuścić, i ekskluzywnych sfer, które odmawiają wejścia. Jednak opisywany kompleks nie ma tylko wykładników politycznych. Nieobecność jawnego zakazu sąsiaduje z poczuciem nagłego skurczenia się świata i zaniku perspektyw. Niezdolność do ruchu ma wymiar egzystencjalnego dramatu. Pomijając przytaczane przez Gumbrechta przykłady, można wskazać na łóżko z „Kartoteki” Tadeusza Różewicza, zdające się więzić głównego bohatera, czy scenę z autobiograficznej powieści „Z szynką raz” Charlesa Bukowskiego, w której opuszczony i oszpecony w wyniku zabiegu kosmetycznego bohater-narrator stoi przed szybą, spoglądając bezradnie na swoich rówieśników, bawiących się na balu maturalnym. Granice stają się nieprzekraczalne, choć niewidzialne.
Można, przytaczając „Zamek” Kafki, twierdzić, iż wspomniany kompleks nie daje się przypisać jedynie erze po 1945 roku. Jednak po wojnie, jak dowodzi Gumbrecht, wyszedł on poza dzieła filozofów i stał się elementem życiowych zmagań całego pokolenia. Mówiąc o „złej wierze”, Gumbrecht znów odwołuje się do Sartre’a, tym razem do jego najsłynniejszego dzieła, „Bytu i nicości”, aby opisać mechanikę psychologicznego autokamuflażu, która umożliwiła współistnienie ze sobą jawności i zakrycia w latentnym klimacie drugiej połowy XX stulecia. Złą wiarę od kłamstwa odróżnia wiara podmiotu we własne błędne przekonania, samoukrycie. Tylko umykając przed sobą, można wytrzymać aurę wymuszonej nieautentyczności, ewidentną zarówno w zachodnim korporacjonizmie, jak i w tragifarsie socjalizmów. Podobną autosugestią daje się tłumaczyć – towarzyszące rozpadowi historii rozumianej jako poznawczy i etyczny horyzont – umiłowanie „małych ojczyzn”, próba nostalgicznego powrotu w geograficzną i kulturową różnicę. Ucieczka przed prawdą formuje jaźń na kształt systemu zniekształceń, kontrolowanego i zarządzanego nie tyle wolą oszustwa, ile odmową poznania. Przypomina to oczywiście „cyniczny rozum” opisywany wnikliwie przez rówieśnika Gumbrechta, Petera Sloterdijka; różnica polega na tym, że zła wiara i naiwna nostalgia mają z gruntu nieinstrumentalnych charakter. Są w tym samym stopniu grzechami poznawczymi, co chorobami wieku i sposobami przetrwania.
Książka Gumbrechta zdaje się być cenna lekturą jako próba opisu pewnej formacji i wytłumaczenia jej poznawczej i etycznej klęski, chociaż niektóre elementy publikacji mogą denerwować. Koncentracja na perspektywie niemieckiej z jednoczesną tendencją do uogólniania opisywanych zjawisk przeczy deklaratywnemu antynominalizmowi. Trudna do ukrycia skłonność do traktowania tworzonych pojęć jako uniwersalnych historiozoficznych wytrychów przeczy antyteoretycznym zapewnieniom. Teoria wyrzucona oknem wraca nieświadomie, w „latentny” sposób. Mimo wszystko „Po roku 1945” jest wartą polecenia pozycją, niezwykle przewrotną eseistyczną samokrytyką, pełną zarówno banałów, jak i cennych analiz. Dziełem rozbitym i rozwichrzonym jak epoka, którą opisuje.
Hans Ulrich Gumbrecht: „Po roku 1945. Latencja jako źródło współczesności”. Przeł. Aleksandra Paszkowska. Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Warszawa 2016 [seria: Seria Historyczna].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |