EFEKT OBCOŚCI (THANOS POWSTAJE)
A
A
A
Mam słabość do scenariuszy Jasona Aarona. Nic dziwnego: w końcu napisał „Skalp”, jedną z najlepszych serii komiksowych, jakie czytałem. Jest również autorem kilku innych opowieści, które należy uznać za co najmniej bardzo dobre. Przyznaję jednak, że do tej pory nie miałem okazji, aby przekonać się, jak ojciec „Bękartów z Południa” radzi sobie z konwencją superbohaterską.
Przed lekturą albumu „Thanos powstaje” nie nastawiałem się na obcowanie z dziełem sztuki, bo niejeden utalentowany twórca poległ w trakcie próby pisania o trykociarzach, w dodatku takich, którzy są zadomowieni w swoim komiksowym uniwersum od kilku dekad. Thanos jest właśnie jedną z tych postaci, a Jason Aaron postanowił opowiedzieć nam o jego początkach: od chwili narodzin do uzyskania statusu przerażającego mordercy i niszczyciela całych planet.
W komiksie próżno szukać standardowych dla amerykańskiego scenarzysty mocnych i wulgarnych dialogów; siłą rzeczy nie ma też „oryginalnych” bohaterów – jest za to interesująca obcość Tytana, z którego pochodzi protagonista. Czytelnik podskórnie czuje, że coś dziwnego tkwi w strukturze świata z jednej strony zdominowanego przez naukę, z drugiej zaś nieznającego idei morderstwa. Sam Thanos został przedstawiony nie tylko jako bezlitosny potwór. Twórcy spróbowali bowiem pokazać także jego bardziej ludzką stronę, na szczęście bez usprawiedliwiania popełnionych przez niego zbrodni.
W dodatku Aaron pokusił się o przeprowadzenie zabiegu często stosowanego przez autorów piszących o klasycznych bohaterach popkultury: przybliżając historię Thanosa, zmienił jedną, ale za to dość istotną rzecz, która rzuca nowe światło na jego doskonale znany profil. Podobnie zrobił J. Michael Straczynski w „Powrocie do domu” – swojej próbie opowiedzenia o genezie Spider-Mana, gdzie sugerował, że pająk, który ugryzł Petera Parkera, nie uzyskał swoich zdolności w wyniku promieniowania, tylko posiadał je już wcześniej.
Ilustracje Simone Bianchiego dopełniają obrazu obcości. Dzięki kolorystom (Simone Peruzzi oraz Ive Svorcina) wizja ta stała się jeszcze bardziej widowiskowa. W recenzowanym albumie kadry są jakością samą w sobie i, w przeciwieństwie do wielu innych opowieści tego rodzaju, nie sprawiają wrażenia przejrzystego „tła” dla scenariusza. Dzięki narysowanym przez włoskiego grafika nietuzinkowym krajobrazom planet oraz dziwnym postaciom wiele stron ogląda się z prawdziwą przyjemnością.
„Thanos powstaje” to całkiem niezły album. Historia nie rozczarowuje, tak jak w pewnym stopniu się tego spodziewałem. Wyszło z tego czytadło trochę powyżej przeciętnych, odtwórczych superbohaterskich bajek. Sprawne, ale zdecydowanie nie na miarę nazwiska scenarzysty na okładce. Ku mojemu zaskoczeniu, światełkiem w tunelu okazały się ilustracje – może nie rewelacyjne, choć z całą pewnością intrygujące oraz uprzyjemniające lekturę. Podsumowując: Jason Aaron umie opowiadać lepiej, tyle że ewidentnie potrzebuje do tego wymyślonych przez siebie bohaterów. Za to na pewno zainteresuję się każdym innym komiksem narysowanym przez Simone Bianchiego.
Przed lekturą albumu „Thanos powstaje” nie nastawiałem się na obcowanie z dziełem sztuki, bo niejeden utalentowany twórca poległ w trakcie próby pisania o trykociarzach, w dodatku takich, którzy są zadomowieni w swoim komiksowym uniwersum od kilku dekad. Thanos jest właśnie jedną z tych postaci, a Jason Aaron postanowił opowiedzieć nam o jego początkach: od chwili narodzin do uzyskania statusu przerażającego mordercy i niszczyciela całych planet.
W komiksie próżno szukać standardowych dla amerykańskiego scenarzysty mocnych i wulgarnych dialogów; siłą rzeczy nie ma też „oryginalnych” bohaterów – jest za to interesująca obcość Tytana, z którego pochodzi protagonista. Czytelnik podskórnie czuje, że coś dziwnego tkwi w strukturze świata z jednej strony zdominowanego przez naukę, z drugiej zaś nieznającego idei morderstwa. Sam Thanos został przedstawiony nie tylko jako bezlitosny potwór. Twórcy spróbowali bowiem pokazać także jego bardziej ludzką stronę, na szczęście bez usprawiedliwiania popełnionych przez niego zbrodni.
W dodatku Aaron pokusił się o przeprowadzenie zabiegu często stosowanego przez autorów piszących o klasycznych bohaterach popkultury: przybliżając historię Thanosa, zmienił jedną, ale za to dość istotną rzecz, która rzuca nowe światło na jego doskonale znany profil. Podobnie zrobił J. Michael Straczynski w „Powrocie do domu” – swojej próbie opowiedzenia o genezie Spider-Mana, gdzie sugerował, że pająk, który ugryzł Petera Parkera, nie uzyskał swoich zdolności w wyniku promieniowania, tylko posiadał je już wcześniej.
Ilustracje Simone Bianchiego dopełniają obrazu obcości. Dzięki kolorystom (Simone Peruzzi oraz Ive Svorcina) wizja ta stała się jeszcze bardziej widowiskowa. W recenzowanym albumie kadry są jakością samą w sobie i, w przeciwieństwie do wielu innych opowieści tego rodzaju, nie sprawiają wrażenia przejrzystego „tła” dla scenariusza. Dzięki narysowanym przez włoskiego grafika nietuzinkowym krajobrazom planet oraz dziwnym postaciom wiele stron ogląda się z prawdziwą przyjemnością.
„Thanos powstaje” to całkiem niezły album. Historia nie rozczarowuje, tak jak w pewnym stopniu się tego spodziewałem. Wyszło z tego czytadło trochę powyżej przeciętnych, odtwórczych superbohaterskich bajek. Sprawne, ale zdecydowanie nie na miarę nazwiska scenarzysty na okładce. Ku mojemu zaskoczeniu, światełkiem w tunelu okazały się ilustracje – może nie rewelacyjne, choć z całą pewnością intrygujące oraz uprzyjemniające lekturę. Podsumowując: Jason Aaron umie opowiadać lepiej, tyle że ewidentnie potrzebuje do tego wymyślonych przez siebie bohaterów. Za to na pewno zainteresuję się każdym innym komiksem narysowanym przez Simone Bianchiego.
Jason Aaron, Simone Bianchi: „Thanos powstaje” („Thanos Rising”). Tłumaczenie: Piotr Krasnowolski. Wydawnictwo Egmont Polska. Warszawa 2016.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |