
TYM GORZEJ DLA FAKTÓW (JESTEM MORDERCĄ)
A
A
A
W nagrodzonym Srebrnymi Lwami „Jestem mordercą” Maciej Pieprzyca powraca do tematu, który podjął już niemal dwie dekady wcześniej w telewizyjnym dokumencie o tym samym tytule. Sprawa Zdzisława Marchwickiego, domniemanego wampira z Zagłębia, najwyraźniej nie daje mu spokoju. Choć graniczące z obsesją zainteresowanie tematem stwarza ryzyko ugrzęźnięcia w kręgu pytań bez odpowiedzi, Pieprzyca wychodzi z sytuacji obronną ręką. Zresztą, umiejętność zadawania pytań często jest przecież ważniejsza niż udzielanie jasnych odpowiedzi.
Formuła pełnometrażowego filmu fabularnego okazała się pretekstem do nowego ujęcia tematu. Zamiast kurczowo trzymać się faktów, reżyser opowiada o śledztwie z perspektywy ambitnego milicjanta (Mirosław Haniszewski), dając widzowi wgląd w jego rozterki, sytuację rodzinną, relacje z przełożonymi. Bohater staje przed szansą awansu, choć jednocześnie dobrze wie, że sprawa niewyjaśnionych morderstw jest jak gorący kartofel – kłopotliwa, przerzucana z rąk do rąk, czekająca na kogoś, kto gotów będzie się poparzyć, aby przysłowiowego kartofla zjeść.
Gatunkowym punktem wyjścia jest dreszczowiec. Motyw seryjnych zabójstw, tak często eksplorowany w kinie amerykańskim, jest tutaj pretekstem do ukazania nieprzygotowania milicji do prowadzenia tego typu spraw, nieobecnych przecież w ustroju socjalistycznym budowanym dzięki wspólnemu wysiłkowi ludu pracującego miast i wsi. Lata 70., z wszechobecnym dymem papierosowym, przyzwoleniem na alkohol w pracy i bezkarnością milicjantów, stanowią interesujące tło dla wykreowania niejednoznacznych moralnie bohaterów, znanych nam z popularnych współczesnych filmów i seriali.
Gatunkowe skojarzenia wzmacniają sekwencje, którym towarzyszy jazz, z jednej strony będący w kinie już sprawdzoną i ponadczasową formułą, z drugiej zaś nasuwający subtelne skojarzenia z nowofalową żonglerką konwencjami kryminału, na przykład w filmach „Nóż w wodzie” Romana Polańskiego czy „Do utraty tchu” Jean-Luca Godarda. Ukazując polityczne i społeczne realia lat 70., Pieprzyca zgrabnie przeplata też wiodący wątek kryminalny z elementami komediowymi. Nie unika wprawdzie repertuaru wytartych, humorystycznych klisz polskiego kina, które sprowadzają się do przekleństw i absurdów, ale stosuje je subtelnie i z umiarem.
Pieprzyca w znaczący sposób podkręca polityczny kontekst całej sprawy. Wątek wysyłanych do milicji anonimów i zapowiedź makabrycznego planu „uczczenia” 30-lecia Polski Ludowej kolejnymi zabójstwami jest wariantem psychologicznej rozgrywki świetnie znanej widzom z kina amerykańskiego. Można się zatem spodziewać, że „Jestem zabójcą” sięgnie także do filmów takich jak „Siedem” i „Zodiak” Davida Finchera czy „Milczenie owiec” Jonathana Demme'a. Reżyser skręca jednak w inną stronę i składa ukłon rodzimej tradycji kina moralnego niepokoju. Widz zaznajomiony z kinem polskim lat 70. niemal natychmiast zwróci uwagę na charakterystyczny kożuch milicjanta, jego fryzurę, a nawet podkreślane przez niektórych recenzentów fizyczne podobieństwo Mirosława Haniszewskiego do Jerzego Stuhra. Z pamięci odbiorcy wywołany jest przede wszystkim „Wodzirej” Feliksa Falka, choć scena „brudzia” z przełożonym czy portret relacji głównego bohatera z żoną nasuwa też skojarzenia z „Amatorem” Kieślowskiego.
Zwrot w stronę kina moralnego niepokoju nie jest zatem ani zbyt gwałtowny, ani niezapowiedziany. Mimo to, w moim odczuciu, jest dosyć wyraźnym pęknięciem w tkance filmu, zauważalnym także w zmianie tempa, w lekkim załamaniu dramaturgii czy w zaskakującym odwróceniu postaw głównego bohatera oraz jego bliskiego współpracownika i przyjaciela. Rozwikłanie kryminalnej zagadki szybko przestaje być priorytetem, a na pierwszy plan wysuwa się problem sumienia, które można zagłuszyć kolorowym telewizorem. Oczywiście, sprawa nie jest taka prosta, ale dosyć szybka zamiana ról w milicyjnym duecie czy łatwość, z jaką bohater oddala od siebie wątpliwości i odchodzi z talonem na ten nieszczęsny telewizor, trochę osłabiają jego postać.
Z drugiej strony, to przecież suma takich decyzji wprawia w ruch mechanizm poszukiwania kozła ofiarnego. Banalność czynów milicjanta czy żony oskarżonego (Agata Kulesza) potęguje tylko absurd i grozę, które znajdują dramatyczny finał w poszlakowym procesie. Choć jego przebieg pełen jest wydarzeń, które wydają się absolutnie nieprawdopodobne, wystarczy powrócić do dokumentu Pieprzycy z 1998 roku, aby przekonać się, że nasza wyobraźnia z trudem nadąża za rzeczywistością. Sprawdzają się w tej historii słowa Marka Twaina, który pisał, że prawda jest dziwniejsza niż fikcja, bo nie musi respektować reguł prawdopodobieństwa.
Formuła pełnometrażowego filmu fabularnego okazała się pretekstem do nowego ujęcia tematu. Zamiast kurczowo trzymać się faktów, reżyser opowiada o śledztwie z perspektywy ambitnego milicjanta (Mirosław Haniszewski), dając widzowi wgląd w jego rozterki, sytuację rodzinną, relacje z przełożonymi. Bohater staje przed szansą awansu, choć jednocześnie dobrze wie, że sprawa niewyjaśnionych morderstw jest jak gorący kartofel – kłopotliwa, przerzucana z rąk do rąk, czekająca na kogoś, kto gotów będzie się poparzyć, aby przysłowiowego kartofla zjeść.
Gatunkowym punktem wyjścia jest dreszczowiec. Motyw seryjnych zabójstw, tak często eksplorowany w kinie amerykańskim, jest tutaj pretekstem do ukazania nieprzygotowania milicji do prowadzenia tego typu spraw, nieobecnych przecież w ustroju socjalistycznym budowanym dzięki wspólnemu wysiłkowi ludu pracującego miast i wsi. Lata 70., z wszechobecnym dymem papierosowym, przyzwoleniem na alkohol w pracy i bezkarnością milicjantów, stanowią interesujące tło dla wykreowania niejednoznacznych moralnie bohaterów, znanych nam z popularnych współczesnych filmów i seriali.
Gatunkowe skojarzenia wzmacniają sekwencje, którym towarzyszy jazz, z jednej strony będący w kinie już sprawdzoną i ponadczasową formułą, z drugiej zaś nasuwający subtelne skojarzenia z nowofalową żonglerką konwencjami kryminału, na przykład w filmach „Nóż w wodzie” Romana Polańskiego czy „Do utraty tchu” Jean-Luca Godarda. Ukazując polityczne i społeczne realia lat 70., Pieprzyca zgrabnie przeplata też wiodący wątek kryminalny z elementami komediowymi. Nie unika wprawdzie repertuaru wytartych, humorystycznych klisz polskiego kina, które sprowadzają się do przekleństw i absurdów, ale stosuje je subtelnie i z umiarem.
Pieprzyca w znaczący sposób podkręca polityczny kontekst całej sprawy. Wątek wysyłanych do milicji anonimów i zapowiedź makabrycznego planu „uczczenia” 30-lecia Polski Ludowej kolejnymi zabójstwami jest wariantem psychologicznej rozgrywki świetnie znanej widzom z kina amerykańskiego. Można się zatem spodziewać, że „Jestem zabójcą” sięgnie także do filmów takich jak „Siedem” i „Zodiak” Davida Finchera czy „Milczenie owiec” Jonathana Demme'a. Reżyser skręca jednak w inną stronę i składa ukłon rodzimej tradycji kina moralnego niepokoju. Widz zaznajomiony z kinem polskim lat 70. niemal natychmiast zwróci uwagę na charakterystyczny kożuch milicjanta, jego fryzurę, a nawet podkreślane przez niektórych recenzentów fizyczne podobieństwo Mirosława Haniszewskiego do Jerzego Stuhra. Z pamięci odbiorcy wywołany jest przede wszystkim „Wodzirej” Feliksa Falka, choć scena „brudzia” z przełożonym czy portret relacji głównego bohatera z żoną nasuwa też skojarzenia z „Amatorem” Kieślowskiego.
Zwrot w stronę kina moralnego niepokoju nie jest zatem ani zbyt gwałtowny, ani niezapowiedziany. Mimo to, w moim odczuciu, jest dosyć wyraźnym pęknięciem w tkance filmu, zauważalnym także w zmianie tempa, w lekkim załamaniu dramaturgii czy w zaskakującym odwróceniu postaw głównego bohatera oraz jego bliskiego współpracownika i przyjaciela. Rozwikłanie kryminalnej zagadki szybko przestaje być priorytetem, a na pierwszy plan wysuwa się problem sumienia, które można zagłuszyć kolorowym telewizorem. Oczywiście, sprawa nie jest taka prosta, ale dosyć szybka zamiana ról w milicyjnym duecie czy łatwość, z jaką bohater oddala od siebie wątpliwości i odchodzi z talonem na ten nieszczęsny telewizor, trochę osłabiają jego postać.
Z drugiej strony, to przecież suma takich decyzji wprawia w ruch mechanizm poszukiwania kozła ofiarnego. Banalność czynów milicjanta czy żony oskarżonego (Agata Kulesza) potęguje tylko absurd i grozę, które znajdują dramatyczny finał w poszlakowym procesie. Choć jego przebieg pełen jest wydarzeń, które wydają się absolutnie nieprawdopodobne, wystarczy powrócić do dokumentu Pieprzycy z 1998 roku, aby przekonać się, że nasza wyobraźnia z trudem nadąża za rzeczywistością. Sprawdzają się w tej historii słowa Marka Twaina, który pisał, że prawda jest dziwniejsza niż fikcja, bo nie musi respektować reguł prawdopodobieństwa.
„Jestem mordercą”. Scenariusz i reżyseria: Maciej Pieprzyca. Zdjęcia: Paweł Dyllus. Obsada: Mirosław Haniszewski, Arkadiusz Jakubik, Agata Kulesza i in. Produkcja: Polska 2016, 113 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |