WITKACY DIALOGICZNY (AGNIESZKA KAŁOWSKA: 'WITKACY. ETYKA')
A
A
A
W dziele Stanisława Ignacego Witkiewicza wiele było etycznych wezwań, maksym i postulatów. Na pewnym poziomie da się zaobserwować w jego pismach stały ciąg, który można nazwać „edukacyjnym”. Bohaterowie jego powieści i sztuk to byty niegotowe, wiecznie poszukujące samookreślenia i zasady, na której mogłyby zbudować swoją podmiotowość. Toczące się w „Nienasyceniu” czy „Jedynym wyjściu” dyskusje dotyczą nade wszystko zasad formacyjnych, konstruują całą sieć edukacyjnych maksym i zaleceń. Jednak próba wyabstrahowania z tego kompleksu spójnej etyki to zadanie trudne, wręcz niemożliwe. Przekonanie o autonomii i samotności Istnienia Poszczególnego walczy tutaj z równie silnym przeświadczeniem o bytowej niesamodzielności i chybotliwości psychocielesnej monady. Stąd stałość zaleceń, przywodzących na myśl wczesnoromantyczną Bildungsroman, głoszących konieczność budowania indywiduum, tworzenia silnej subiektywności. Wezwania te, przefiltrowane przez perspektywy i strategie życiowe bohaterów Witkacego, bardzo często przybierają postać zasad „dobrego życia”. Zarazem w materii dzieła tego pisarza rządzi przeświadczenie o nieskuteczności wszelkich zamierzeń wychowawczych i autowychowawczych, a co za tym idzie – przekonanie o pozornej jedynie i epifenomenalnej autonomii subiectum. Stąd performatywna klęska imperatywów i maksym formacyjnych.
W debiutanckiej powieści „622 upadki Bunga” Książę Nevermore wypowiada do tytułowego bohatera dzieła następujący pogląd: „Jeżeli nie będziesz miał jakiegokolwiek pasma duchowego, jeżeli nie wytworzysz w sobie jednej stalowej osi, dookoła której mógłby się obracać cały skomplikowany system machiny życiowej, staniesz się umysłowym arlekinem pozszywanym z łat. Widzisz, życia nikt ci nie zaserwuje na półmisku, na obstalunek. Trzeba mieć do tego inny kapitał” (Witkiewicz 1996: 39). Porównanie egzystencji do dobrze działającej, precyzyjnej maszyny, przeciwstawione przypadkowemu i nieskoordynowanemu życiu, widzianemu jako „łatanina”, służy wzmożeniu napięcia idealnego, którego ciśnienie ma równoważyć dobrze, a zatem świadomie, wytworzona podmiotowość. U Witkacego egzystencja, czyli świadomy projekt, przeciwstawia się przygodności istnienia, w którą „wrzucone” żyjące bycie zatraca się pomiędzy niemożliwym wymogiem jedności a wielością chaotycznego i niepojmowalnego uniwersum. Inną nazwą dla tego zatracenia jest nienasycenie albo uczucie metafizyczne: „Otóż nienasycenie to, o którym była mowa wyżej, a które polega na ograniczoności każdego indywiduum w Czasie i Przestrzeni i na przeciwstawieniu się jego nieskończonej całości Istnienia, nazwałem kiedyś uczuciem metafizycznym. Występuje ono w najrozmaitszych związkach z innymi stanami i uczuciami, tworząc różne z nimi amalgamaty, a opiera się o bezpośrednio daną jedność naszego »ja«, naszej osobowości. Może ono być jako takie motorem różnych działań i może nadawać specjalne zabarwienie czynnościom nie będącym bezpośrednim jego przejawem” (Witkiewicz 1979: 65). Co charakterystyczne, tak widziane doświadczenie metafizyczne nie przekłada się na etykę, nie daje się sprowadzić do żadnej formy usankcjonowanego społecznie dyskursu. Jeżeli napięcie etyczne widzialne w pismach autora „Szewców” ma zostać w jakikolwiek sposób określone, to jego linię wyznacza spotkanie z Tajemnicą Istnienia; to ono stanowi sprawdzian, wielorakich i niejednokrotnie sprzecznych, strategii aksjologicznych. Należy podkreślić, że tak rozumiany niezmiennik istnienia niełatwo poddaje się uniwersalizacji. Wobec diagnozowanego przez Witkacego (począwszy od lat dwudziestych) zaniku symbolicznych wehikułów, takich jak religia i filozofia, pozwalających na spotkanie z Tajemnicą, ludzkie zmaganie z jej niepojmowalnością zawsze przybiera postać pojęciowego błądzenia.
Witkacy to dla nas raczej szacowny klasyk, aniżeli żywy pisarz, efemeryczna mieszanka najwyższej przenikliwości i wczesnomodernistycznego kiczu, enigmatyczny prekursor, którego nowe odczytania raczej galwanizują. Nie sposób uciec w nowych interpretacjach od pewnej wymuszonej swobody, która każe nam patrzeć na ten korpus tekstualny niczym na dzieło otwarte, domagające się nowych języków opisu, pomimo iż jego ekscentryczna żonglerka stylami, kategoriami i formami gatunkowymi nie pozwala na dystans. Witkiewiczem można albo się odurzyć, ryzykując utratę autonomii, albo podejmuje się grę z tym językiem na własnych zasadach, lądując w szarej strefie przyczynkarskich i cząstkowych odczytań. Wynika to z faktu, że pomimo sposobu, w jaki autor „Szewców” antycypuje ponowoczesną panironię i wszechobecną hybrydyczność genologiczną, to samą swoją linią, swoim zasadniczym i niedającym się sproblematyzować ani wziąć nawias postulatem czyni dążenie do Absolutu, dla wyrażenia którego słowo jest jedynie protetycznym, z gruntu nieadekwatnym środkiem. Wszelkie próby, aby uczynić Witkacego pisarzem żywym, pomimo parodystycznej potencjalności jego stylu, chybiają, jeżeli zbyt dosłownie potraktują obietnicę zawartą w antytetycznym écriture. Pisarstwo Witkacego, jako że stanowi grę z pojęciami, przez swoją ostentacyjną autotematyczność niełatwo się poddaje krytyce. Ponadto należy wskazać na istotne przemieszczenie, które wiedzie nas od fundamentalnych prac Włodzimierza Boleckiego, Anieli Micińskiej czy Janusza Deglera, których wspólny mianownik stanowi próba umiejscowienia Witkacego w tradycyjnie rozumianym kontekście historycznoliterackim i drobiazgowy opis gatunkowych cech jego wielokształtnego dzieła, do tekstów Jana Gondowicza czy Michała Pawła Markowskiego, starających się ożywić sposób patrzenia na pisarza, odsłaniając egzystencjalny wymiar tej twórczości, jak też kusząc się o istotną rearanżację – tłumaczącego tę twórczość – kontekstu nowoczesności. Agnieszka Kałowska zdaje się iść tą drugą drogą i próbuje, bez rezygnacji z tradycyjnych rozpoznań, zaproponować nowy tryb lektury.
Jak wygląda dzieło Witkiewicza wrzucone w pozornie dlań obcy kontekst metodologiczny, odczytywane według innych niż dotychczasowe wzorców interpretacyjnych? Można łatwo utonąć, powielając jedynie język, którym samo to dzieło pragnie się opisywać, albo też ignorując linię tekstu, arbitralnie narzucając mu obcy dlań tryb lektury. Kałowska uniknęła tych niebezpieczeństw, postanowiwszy ustawić Witkacego w polu dyskursywnym, w którym jego gesty twórcze tracą swoją oczywistość, wypadają z, narzucanych im przez literaturoznawczą narrację, kolein. Spróbowała przepytać Witkiewicza z zagadnień, które jeśli się w jego tekstach pojawiają, to nie przykuwają uwagi czytelnika – zagadnień takich jak postkolonializm, ekologia czy stosunek do tradycyjnie pojmowanej religijności. Stałym wątkiem rozważań autorki jest sposób, w jaki w dziele Witkiewicza sproblematyzowana zostaje inność. Wydaje się, że dzieło tak wyraźnie uniwersalistyczne i elitarystyczne nie podda się tego typu wykładni. Dlatego Kałowska wyprawia się na marginesy, próbuje śledzić pęknięcia, wyrwy i osobliwości tego pozornie jednolitego corpusu, nastawia swój wywód na miejsca szczególnie antynomiczne. Zaletą tej strategii jest to, iż unika ona powtarzania wszechobecnych w witkacologii mantr, a zarazem nie próbuje autorytatywnie wpisywać autora „Nienasycenia” w kontekst z gruntu mu obcy. Z taktyki uważnej, marginesowej lektury rodzi się wgląd pozwalający na szereg ważkich przewartościowań. Przede wszystkim dowiadujemy się wreszcie, w jak dojmujący sposób dzieło tak radykalne i oparte na maksymie zerwania było wpisane w językowy i mentalny horyzont swej epoki, jak odbijają się w nim mity moderny. Równocześnie autorka tropi momenty, w których cały paradygmatyczny horyzont nowoczesnego dyskursu ulega przemieszczeniu, odsłaniając miejsca niezborne, wątpliwe i trudne do nazwania, jakby duch dzieła stawał wobec nieprzezwyciężalnych, umykających językowi problemów.
Dla Kałowskiej Witkacy to pisarz dialogiczny. Jeżeli pragniemy umieszczać Witkiewicza w kontekście etycznym, nie możemy tego czynić za pomocą wpisywania go w ramy jakiegoś światopoglądu czy umieszczać go w spetryfikowanym kręgu wartościowań, musimy raczej podjąć dyskurs sytuujący pisarza w przesmyku pomiędzy autonomią a niesamodzielnością. Na tym może polegać cały paradoks witkacowskiej „rozmowy istotnej”, łączy ona w sobie bowiem otwarcie na Innego z przekonaniem o własnym umiejscowieniu. Toczący zasadnicze dialogi protagoniści to byty zarazem zamknięte w kręgu własnego języka i filozofii, jak i wychylone w kierunku obcego, uzupełniającego głosu. I tak Witkacy, widziany w interpretacyjnym obiektywie Kałowskiej, to wytrawny epistolograf i polemista, zaangażowany w spory współczesnych i wykuwający własne stawisko w ogniu sporu. To teoretyk i praktyk przyjaźni, stawiający jej wysokie wymagania. To analityk twórczej dyskusji, starannie dobierający sobie partnerów intelektualnej polemiki. To wreszcie pisarz bezradny, którego spotkania z pewnymi formami odmienności narażało na poważne problemy i zmuszało jego język do istotnych wolt.
Witkacy jawi się Kałowskiej jako twórca, którego podejmowane w nieskończoność próby opisania i nazwania istnienia napotykały na przeszkodę w postaci nieoczekiwanych, trudnych do interioryzacji spotkań. Dramaturgię analiz wyznacza ciąg takich kłopotliwych zetknięć – z myślą chrześcijańską i buddyzmem, z pozaeuropejską kulturą, z cierpieniem zwierząt, owadów i bólem ukrytym w doświadczeniu natury. Umiejscowienie pisarza w przestrzeni wyznaczanej przez postkolonializm, ekokrytykę czy filozofię dialogu okazuje sie zadziwiająco skuteczną operacją interpretacyjną, prowadzącą do ciekawych wniosków. Zarazem służy ono ogólniejszej konstatacji, iż Witkiewicz to pisarz, który zmagał się nie tylko z Tajemnicą Istnienia, ale także z, paradoksalnie, trudniejszą do zrozumienia Tajemnicą Inności: „Tajemnica Istnienia może objawić się nie w praktykowaniu skodyfikowanych i spetryfikowanych form, takich jak etyka chrześcijańska (franciszkański ideał Stanisława Witkiewicza) czy buddyjska, lecz w nieprzewidywalnym w skutkach dialogu-spotkaniu. Utrwalone w tekstach najbardziej nieprzewidywalne witkacowskie spotkania to te, które opierają się spetryfikowanym epistemologicznym schematom i uniwersalistycznym kodeksom etycznym, wykraczają poza europocentryzm (opisana w listach do ojca jazda rikszą ciągniętą przez Syngaleza na Cejlonie) czy antropocentryzm (wyrażone m.in. w »Niemytych duszach« współczucie dla uwięzionych na łańcuchu psów czy much złapanych w pajęczynę). Uświadamiają, że stajemy nie wobec idei, ale wobec Innego. Nie pozwalają teoretyzować, lecz domagają się odpowiedzialnej, czyli będącej znakiem szacunku do granic, odpowiedzi” (s. 71). Witkacy czytany przez Kałowską nie jest jedynie starym modernistą przepytywanym przy pomocy modnych metodologii, lecz twórcą-ryzykantem, często przeczącym sobie i gubiącym swoją formę wobec istotnych – i odwracających dotychczasowe rozumienie – interakcji.
Najlepsze miejsca książki poświęcone są wątkom postkolonialnym. Kałowska czyta dokumenty utrwalające słynną podróż Witkiewicza w towarzystwie Bronisława Malinowskiego do Nowej Gwinei przez Egipt, Cejlon i Australię (listy, szkic reportażu, ale też późniejsze fragmenty powieści i dramatów, będące próbą transpozycji odbytej podróży), analizując konstytuowanie się postawy kolonizatora. I tutaj autorka dostrzega osobliwe rozdwojenie. Z jednej strony przedwiedza i przesądy, jak również kulturowy trening Witkacego-podróżnika narzucają mu cały ciąg wartościowań, tworzą w nim swoistą mapę mentalną, interpelują go do zajęcia pozycji wyższego, białego zdobywcy, z drugiej strony jego dwuznaczny status uciekiniera, a także podrzędna i trudna do ustalenia pozycja społeczna skazują go na inwersję eurocentrycznej perspektywy i niepokojące utożsamienie z – skądinąd postrzeganą jako dziwna i niepokojąca – innością. „Witkiewicz – którego data urodzenia w tym kontekście nabiera znaczenia wręcz symbolicznego: w roku 1885 król Belgów zostaje właścicielem Wolnego Państwa Kongo, największej prywatnej posiadłości na świecie – wyjeżdża, lecz możemy powiedzieć, że ucieka. Przed potępieniem, ostracyzmem: złamał tabu, doprowadził do samobójstwa (ciężarnej?) narzeczonej. Na skraju szaleństwa, wykluczony, inny. Jest człowiekiem Zachodu, ale obywatelem podbitego państwa – zresztą o kolonialnej przeszłości. Aspiruje do intelektualnej elity, nie mając uniwersyteckiego dyplomu. Pozostaje nieuznanym, prowincjonalnym artystą” (s. 184).
Sam będąc innym, Witkacy nie jest w stanie bezproblemowo aktualizować toposu tropikalnej podróży, wcielić się w rolę białego zdobywcy. Doświadczenie transkontynentalnej marszruty staje się dla niego doświadczeniem infernalnym, trudnym do wyrażenia. Widziane może być poprzez tekstualne ślady i próby stylizacji, które jednakowoż w niczym nie zmieniają naczelnej niewyrażalności. Niepowodzenie symboliczne odsłania widzianą inność jako przerażającą, również poprzez niemożność odróżnienia się od Innego, zapanowania nad nim, narzucenia pewnej hierarchicznej pozycyjności. Klimat tropików, wszechobecna kulturowa inność odsłaniają własne niezakorzenienie pisarza, każą mu się zmagać z własnym ciałem i w zwierciadle obcości oglądać własne wykorzenienie. Stąd zamorskie „przygody” Witkacego mało mają wspólnego z klasyką gatunku. Każąc zajmować pisarzowi pozycję na przemian kolonizatora i poddanego, każąc mu testować odmienne modele doświadczenia, dwuznaczne spotkanie pozwala na odsłonięcie powikłanego splotu języka i przemocy, władzy i ciała: „Relacje Witkacego z tropików niewiele mają wspólnego z cieszącymi się w międzywojniu zainteresowaniem czytelników podróżniczymi powieściami, np. autorstwa Ferdynanda Ossendowskiego czy Ferdynanda Goetla. Zdecydowanie bliżej im do utworu wcześniejszego, napisanej w 1914 (wyd. 1919 r.) »Kolonii karnej« Franza Kafki. Doskonała machina władzy, pokazuje autor »Zamku«, niezmiennie zostawia śmiertelne ślady na ciele; jednak konfiguracje pana i poddanego, sędziego i skazanego, podlegają nieprzewidywalnym prawom zmiany” (s. 205).
Widok cudzego cierpienia jako sposób na doświadczanie inności dostrzega autorka, analizując „ekologię” Witkacego. Oprócz wynikających z wieloletnich związków pisarza z Zakopanem i działalności ojca (propagatora Tatr i kultury góralskiej), dwuznacznych i rozsianych w całym dziele wzmianek naczelnym epifenomenem odsłaniającym wrażliwość autora „Pożegnania jesieni” jest sposób, w jaki tematyzuje on Ból Istnienia. Kałowska przytacza fragmenty z powieści i listów dotyczące psów na łańcuchu czy much złapanych w pajęczynę, nieuchronnie przywodzące na myśl „Dziennik” Gombrowicza i słynny fragment o żukach na plaży. Zarazem, doświadczana jako niepojęty, skandaliczny fenomen, obecność bólu nie pozwala się znieść w żadnym systemie pojęć. Witkiewicz padał ofiarą kolejnego rozdwojenia: pomiędzy zakładaną koniecznością szukania ścisłego języka dla wyrażenia Tajemnicy a faktem cudzego cierpienia, skazującym na bezradność. Marginalna, zdawałoby się, obecność ekologii w dziele Witkacego daje się zatem wytłumaczyć napięciem pomiędzy językową bezradnością a koniecznością dyskursu. Pisarz z jednej strony dowodzi na każdym kroku niezbędności stworzenia uniwersalnej ontologii, z drugiej strony doświadcza niemożności wpisania w nią bólu, znalezienia narzędzi umożliwiających pojęcie tego, co nie do pojęcia: „Szukał języka, który nazwie Całość Cierpiącego Istnienia i zasypie istniejącą tylko pozornie przepaść między człowiekiem, psem, muchą. Uchroni rozpadającą się wskutek bólu jedność świata, pozwoli podważyć silnie utrwaloną w kulturze Zachodu taksonomię i podjąć kolejną próbę przesunięcia – wydawałoby się nienaruszalnej – granicy między bios a zoe” (s. 267). Dlatego właśnie w systemie ontologicznym Witkacego, w przeciwieństwie do tego stworzonego przez Leibniza, monady mają okna. Cudze cierpienie to okno, przez które cierpiące Istnienie Poszczególne zobaczyć może własne granice.
Tytułem podsumowania należy rzec, że praca Agnieszki Kałowskiej to cenna prolegomena do innego odczytania twórczości jednego z najbardziej enigmatycznych, pomimo swojej sławy, polskich artystów. Należy liczyć, że ta książka to zaledwie początek procesu rekontekstualizacji Witkacego, która pozwoli na uczynienie zeń żywego i aktualnego głosu, a nie jedynie muzealnej ramotki z podręczników literatury bądź wielkiego nieobecnego coraz bardziej cząstkowych odczytań. Oby był to początek innej lektury sztuk, powieści i listów Witkacego, początek odmiennych wglądów w jego malarstwo czy twórczość fotograficzną. Jesteśmy sobie winni taką zmianę perspektywy.
LITERATURA:
Witkiewicz S.I.: „622 upadki Bunga, czyli demoniczna kobieta”. Warszawa 1996.
Witkiewicz S.I.: „Narkotyki. Niemyte dusze”. Warszawa 1979.
W debiutanckiej powieści „622 upadki Bunga” Książę Nevermore wypowiada do tytułowego bohatera dzieła następujący pogląd: „Jeżeli nie będziesz miał jakiegokolwiek pasma duchowego, jeżeli nie wytworzysz w sobie jednej stalowej osi, dookoła której mógłby się obracać cały skomplikowany system machiny życiowej, staniesz się umysłowym arlekinem pozszywanym z łat. Widzisz, życia nikt ci nie zaserwuje na półmisku, na obstalunek. Trzeba mieć do tego inny kapitał” (Witkiewicz 1996: 39). Porównanie egzystencji do dobrze działającej, precyzyjnej maszyny, przeciwstawione przypadkowemu i nieskoordynowanemu życiu, widzianemu jako „łatanina”, służy wzmożeniu napięcia idealnego, którego ciśnienie ma równoważyć dobrze, a zatem świadomie, wytworzona podmiotowość. U Witkacego egzystencja, czyli świadomy projekt, przeciwstawia się przygodności istnienia, w którą „wrzucone” żyjące bycie zatraca się pomiędzy niemożliwym wymogiem jedności a wielością chaotycznego i niepojmowalnego uniwersum. Inną nazwą dla tego zatracenia jest nienasycenie albo uczucie metafizyczne: „Otóż nienasycenie to, o którym była mowa wyżej, a które polega na ograniczoności każdego indywiduum w Czasie i Przestrzeni i na przeciwstawieniu się jego nieskończonej całości Istnienia, nazwałem kiedyś uczuciem metafizycznym. Występuje ono w najrozmaitszych związkach z innymi stanami i uczuciami, tworząc różne z nimi amalgamaty, a opiera się o bezpośrednio daną jedność naszego »ja«, naszej osobowości. Może ono być jako takie motorem różnych działań i może nadawać specjalne zabarwienie czynnościom nie będącym bezpośrednim jego przejawem” (Witkiewicz 1979: 65). Co charakterystyczne, tak widziane doświadczenie metafizyczne nie przekłada się na etykę, nie daje się sprowadzić do żadnej formy usankcjonowanego społecznie dyskursu. Jeżeli napięcie etyczne widzialne w pismach autora „Szewców” ma zostać w jakikolwiek sposób określone, to jego linię wyznacza spotkanie z Tajemnicą Istnienia; to ono stanowi sprawdzian, wielorakich i niejednokrotnie sprzecznych, strategii aksjologicznych. Należy podkreślić, że tak rozumiany niezmiennik istnienia niełatwo poddaje się uniwersalizacji. Wobec diagnozowanego przez Witkacego (począwszy od lat dwudziestych) zaniku symbolicznych wehikułów, takich jak religia i filozofia, pozwalających na spotkanie z Tajemnicą, ludzkie zmaganie z jej niepojmowalnością zawsze przybiera postać pojęciowego błądzenia.
Witkacy to dla nas raczej szacowny klasyk, aniżeli żywy pisarz, efemeryczna mieszanka najwyższej przenikliwości i wczesnomodernistycznego kiczu, enigmatyczny prekursor, którego nowe odczytania raczej galwanizują. Nie sposób uciec w nowych interpretacjach od pewnej wymuszonej swobody, która każe nam patrzeć na ten korpus tekstualny niczym na dzieło otwarte, domagające się nowych języków opisu, pomimo iż jego ekscentryczna żonglerka stylami, kategoriami i formami gatunkowymi nie pozwala na dystans. Witkiewiczem można albo się odurzyć, ryzykując utratę autonomii, albo podejmuje się grę z tym językiem na własnych zasadach, lądując w szarej strefie przyczynkarskich i cząstkowych odczytań. Wynika to z faktu, że pomimo sposobu, w jaki autor „Szewców” antycypuje ponowoczesną panironię i wszechobecną hybrydyczność genologiczną, to samą swoją linią, swoim zasadniczym i niedającym się sproblematyzować ani wziąć nawias postulatem czyni dążenie do Absolutu, dla wyrażenia którego słowo jest jedynie protetycznym, z gruntu nieadekwatnym środkiem. Wszelkie próby, aby uczynić Witkacego pisarzem żywym, pomimo parodystycznej potencjalności jego stylu, chybiają, jeżeli zbyt dosłownie potraktują obietnicę zawartą w antytetycznym écriture. Pisarstwo Witkacego, jako że stanowi grę z pojęciami, przez swoją ostentacyjną autotematyczność niełatwo się poddaje krytyce. Ponadto należy wskazać na istotne przemieszczenie, które wiedzie nas od fundamentalnych prac Włodzimierza Boleckiego, Anieli Micińskiej czy Janusza Deglera, których wspólny mianownik stanowi próba umiejscowienia Witkacego w tradycyjnie rozumianym kontekście historycznoliterackim i drobiazgowy opis gatunkowych cech jego wielokształtnego dzieła, do tekstów Jana Gondowicza czy Michała Pawła Markowskiego, starających się ożywić sposób patrzenia na pisarza, odsłaniając egzystencjalny wymiar tej twórczości, jak też kusząc się o istotną rearanżację – tłumaczącego tę twórczość – kontekstu nowoczesności. Agnieszka Kałowska zdaje się iść tą drugą drogą i próbuje, bez rezygnacji z tradycyjnych rozpoznań, zaproponować nowy tryb lektury.
Jak wygląda dzieło Witkiewicza wrzucone w pozornie dlań obcy kontekst metodologiczny, odczytywane według innych niż dotychczasowe wzorców interpretacyjnych? Można łatwo utonąć, powielając jedynie język, którym samo to dzieło pragnie się opisywać, albo też ignorując linię tekstu, arbitralnie narzucając mu obcy dlań tryb lektury. Kałowska uniknęła tych niebezpieczeństw, postanowiwszy ustawić Witkacego w polu dyskursywnym, w którym jego gesty twórcze tracą swoją oczywistość, wypadają z, narzucanych im przez literaturoznawczą narrację, kolein. Spróbowała przepytać Witkiewicza z zagadnień, które jeśli się w jego tekstach pojawiają, to nie przykuwają uwagi czytelnika – zagadnień takich jak postkolonializm, ekologia czy stosunek do tradycyjnie pojmowanej religijności. Stałym wątkiem rozważań autorki jest sposób, w jaki w dziele Witkiewicza sproblematyzowana zostaje inność. Wydaje się, że dzieło tak wyraźnie uniwersalistyczne i elitarystyczne nie podda się tego typu wykładni. Dlatego Kałowska wyprawia się na marginesy, próbuje śledzić pęknięcia, wyrwy i osobliwości tego pozornie jednolitego corpusu, nastawia swój wywód na miejsca szczególnie antynomiczne. Zaletą tej strategii jest to, iż unika ona powtarzania wszechobecnych w witkacologii mantr, a zarazem nie próbuje autorytatywnie wpisywać autora „Nienasycenia” w kontekst z gruntu mu obcy. Z taktyki uważnej, marginesowej lektury rodzi się wgląd pozwalający na szereg ważkich przewartościowań. Przede wszystkim dowiadujemy się wreszcie, w jak dojmujący sposób dzieło tak radykalne i oparte na maksymie zerwania było wpisane w językowy i mentalny horyzont swej epoki, jak odbijają się w nim mity moderny. Równocześnie autorka tropi momenty, w których cały paradygmatyczny horyzont nowoczesnego dyskursu ulega przemieszczeniu, odsłaniając miejsca niezborne, wątpliwe i trudne do nazwania, jakby duch dzieła stawał wobec nieprzezwyciężalnych, umykających językowi problemów.
Dla Kałowskiej Witkacy to pisarz dialogiczny. Jeżeli pragniemy umieszczać Witkiewicza w kontekście etycznym, nie możemy tego czynić za pomocą wpisywania go w ramy jakiegoś światopoglądu czy umieszczać go w spetryfikowanym kręgu wartościowań, musimy raczej podjąć dyskurs sytuujący pisarza w przesmyku pomiędzy autonomią a niesamodzielnością. Na tym może polegać cały paradoks witkacowskiej „rozmowy istotnej”, łączy ona w sobie bowiem otwarcie na Innego z przekonaniem o własnym umiejscowieniu. Toczący zasadnicze dialogi protagoniści to byty zarazem zamknięte w kręgu własnego języka i filozofii, jak i wychylone w kierunku obcego, uzupełniającego głosu. I tak Witkacy, widziany w interpretacyjnym obiektywie Kałowskiej, to wytrawny epistolograf i polemista, zaangażowany w spory współczesnych i wykuwający własne stawisko w ogniu sporu. To teoretyk i praktyk przyjaźni, stawiający jej wysokie wymagania. To analityk twórczej dyskusji, starannie dobierający sobie partnerów intelektualnej polemiki. To wreszcie pisarz bezradny, którego spotkania z pewnymi formami odmienności narażało na poważne problemy i zmuszało jego język do istotnych wolt.
Witkacy jawi się Kałowskiej jako twórca, którego podejmowane w nieskończoność próby opisania i nazwania istnienia napotykały na przeszkodę w postaci nieoczekiwanych, trudnych do interioryzacji spotkań. Dramaturgię analiz wyznacza ciąg takich kłopotliwych zetknięć – z myślą chrześcijańską i buddyzmem, z pozaeuropejską kulturą, z cierpieniem zwierząt, owadów i bólem ukrytym w doświadczeniu natury. Umiejscowienie pisarza w przestrzeni wyznaczanej przez postkolonializm, ekokrytykę czy filozofię dialogu okazuje sie zadziwiająco skuteczną operacją interpretacyjną, prowadzącą do ciekawych wniosków. Zarazem służy ono ogólniejszej konstatacji, iż Witkiewicz to pisarz, który zmagał się nie tylko z Tajemnicą Istnienia, ale także z, paradoksalnie, trudniejszą do zrozumienia Tajemnicą Inności: „Tajemnica Istnienia może objawić się nie w praktykowaniu skodyfikowanych i spetryfikowanych form, takich jak etyka chrześcijańska (franciszkański ideał Stanisława Witkiewicza) czy buddyjska, lecz w nieprzewidywalnym w skutkach dialogu-spotkaniu. Utrwalone w tekstach najbardziej nieprzewidywalne witkacowskie spotkania to te, które opierają się spetryfikowanym epistemologicznym schematom i uniwersalistycznym kodeksom etycznym, wykraczają poza europocentryzm (opisana w listach do ojca jazda rikszą ciągniętą przez Syngaleza na Cejlonie) czy antropocentryzm (wyrażone m.in. w »Niemytych duszach« współczucie dla uwięzionych na łańcuchu psów czy much złapanych w pajęczynę). Uświadamiają, że stajemy nie wobec idei, ale wobec Innego. Nie pozwalają teoretyzować, lecz domagają się odpowiedzialnej, czyli będącej znakiem szacunku do granic, odpowiedzi” (s. 71). Witkacy czytany przez Kałowską nie jest jedynie starym modernistą przepytywanym przy pomocy modnych metodologii, lecz twórcą-ryzykantem, często przeczącym sobie i gubiącym swoją formę wobec istotnych – i odwracających dotychczasowe rozumienie – interakcji.
Najlepsze miejsca książki poświęcone są wątkom postkolonialnym. Kałowska czyta dokumenty utrwalające słynną podróż Witkiewicza w towarzystwie Bronisława Malinowskiego do Nowej Gwinei przez Egipt, Cejlon i Australię (listy, szkic reportażu, ale też późniejsze fragmenty powieści i dramatów, będące próbą transpozycji odbytej podróży), analizując konstytuowanie się postawy kolonizatora. I tutaj autorka dostrzega osobliwe rozdwojenie. Z jednej strony przedwiedza i przesądy, jak również kulturowy trening Witkacego-podróżnika narzucają mu cały ciąg wartościowań, tworzą w nim swoistą mapę mentalną, interpelują go do zajęcia pozycji wyższego, białego zdobywcy, z drugiej strony jego dwuznaczny status uciekiniera, a także podrzędna i trudna do ustalenia pozycja społeczna skazują go na inwersję eurocentrycznej perspektywy i niepokojące utożsamienie z – skądinąd postrzeganą jako dziwna i niepokojąca – innością. „Witkiewicz – którego data urodzenia w tym kontekście nabiera znaczenia wręcz symbolicznego: w roku 1885 król Belgów zostaje właścicielem Wolnego Państwa Kongo, największej prywatnej posiadłości na świecie – wyjeżdża, lecz możemy powiedzieć, że ucieka. Przed potępieniem, ostracyzmem: złamał tabu, doprowadził do samobójstwa (ciężarnej?) narzeczonej. Na skraju szaleństwa, wykluczony, inny. Jest człowiekiem Zachodu, ale obywatelem podbitego państwa – zresztą o kolonialnej przeszłości. Aspiruje do intelektualnej elity, nie mając uniwersyteckiego dyplomu. Pozostaje nieuznanym, prowincjonalnym artystą” (s. 184).
Sam będąc innym, Witkacy nie jest w stanie bezproblemowo aktualizować toposu tropikalnej podróży, wcielić się w rolę białego zdobywcy. Doświadczenie transkontynentalnej marszruty staje się dla niego doświadczeniem infernalnym, trudnym do wyrażenia. Widziane może być poprzez tekstualne ślady i próby stylizacji, które jednakowoż w niczym nie zmieniają naczelnej niewyrażalności. Niepowodzenie symboliczne odsłania widzianą inność jako przerażającą, również poprzez niemożność odróżnienia się od Innego, zapanowania nad nim, narzucenia pewnej hierarchicznej pozycyjności. Klimat tropików, wszechobecna kulturowa inność odsłaniają własne niezakorzenienie pisarza, każą mu się zmagać z własnym ciałem i w zwierciadle obcości oglądać własne wykorzenienie. Stąd zamorskie „przygody” Witkacego mało mają wspólnego z klasyką gatunku. Każąc zajmować pisarzowi pozycję na przemian kolonizatora i poddanego, każąc mu testować odmienne modele doświadczenia, dwuznaczne spotkanie pozwala na odsłonięcie powikłanego splotu języka i przemocy, władzy i ciała: „Relacje Witkacego z tropików niewiele mają wspólnego z cieszącymi się w międzywojniu zainteresowaniem czytelników podróżniczymi powieściami, np. autorstwa Ferdynanda Ossendowskiego czy Ferdynanda Goetla. Zdecydowanie bliżej im do utworu wcześniejszego, napisanej w 1914 (wyd. 1919 r.) »Kolonii karnej« Franza Kafki. Doskonała machina władzy, pokazuje autor »Zamku«, niezmiennie zostawia śmiertelne ślady na ciele; jednak konfiguracje pana i poddanego, sędziego i skazanego, podlegają nieprzewidywalnym prawom zmiany” (s. 205).
Widok cudzego cierpienia jako sposób na doświadczanie inności dostrzega autorka, analizując „ekologię” Witkacego. Oprócz wynikających z wieloletnich związków pisarza z Zakopanem i działalności ojca (propagatora Tatr i kultury góralskiej), dwuznacznych i rozsianych w całym dziele wzmianek naczelnym epifenomenem odsłaniającym wrażliwość autora „Pożegnania jesieni” jest sposób, w jaki tematyzuje on Ból Istnienia. Kałowska przytacza fragmenty z powieści i listów dotyczące psów na łańcuchu czy much złapanych w pajęczynę, nieuchronnie przywodzące na myśl „Dziennik” Gombrowicza i słynny fragment o żukach na plaży. Zarazem, doświadczana jako niepojęty, skandaliczny fenomen, obecność bólu nie pozwala się znieść w żadnym systemie pojęć. Witkiewicz padał ofiarą kolejnego rozdwojenia: pomiędzy zakładaną koniecznością szukania ścisłego języka dla wyrażenia Tajemnicy a faktem cudzego cierpienia, skazującym na bezradność. Marginalna, zdawałoby się, obecność ekologii w dziele Witkacego daje się zatem wytłumaczyć napięciem pomiędzy językową bezradnością a koniecznością dyskursu. Pisarz z jednej strony dowodzi na każdym kroku niezbędności stworzenia uniwersalnej ontologii, z drugiej strony doświadcza niemożności wpisania w nią bólu, znalezienia narzędzi umożliwiających pojęcie tego, co nie do pojęcia: „Szukał języka, który nazwie Całość Cierpiącego Istnienia i zasypie istniejącą tylko pozornie przepaść między człowiekiem, psem, muchą. Uchroni rozpadającą się wskutek bólu jedność świata, pozwoli podważyć silnie utrwaloną w kulturze Zachodu taksonomię i podjąć kolejną próbę przesunięcia – wydawałoby się nienaruszalnej – granicy między bios a zoe” (s. 267). Dlatego właśnie w systemie ontologicznym Witkacego, w przeciwieństwie do tego stworzonego przez Leibniza, monady mają okna. Cudze cierpienie to okno, przez które cierpiące Istnienie Poszczególne zobaczyć może własne granice.
Tytułem podsumowania należy rzec, że praca Agnieszki Kałowskiej to cenna prolegomena do innego odczytania twórczości jednego z najbardziej enigmatycznych, pomimo swojej sławy, polskich artystów. Należy liczyć, że ta książka to zaledwie początek procesu rekontekstualizacji Witkacego, która pozwoli na uczynienie zeń żywego i aktualnego głosu, a nie jedynie muzealnej ramotki z podręczników literatury bądź wielkiego nieobecnego coraz bardziej cząstkowych odczytań. Oby był to początek innej lektury sztuk, powieści i listów Witkacego, początek odmiennych wglądów w jego malarstwo czy twórczość fotograficzną. Jesteśmy sobie winni taką zmianę perspektywy.
LITERATURA:
Witkiewicz S.I.: „622 upadki Bunga, czyli demoniczna kobieta”. Warszawa 1996.
Witkiewicz S.I.: „Narkotyki. Niemyte dusze”. Warszawa 1979.
Agnieszka Kałowska: „Witkacy. Etyka”. Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego. Łódź 2016 [seria: Projekt: Egzystencja i Literatura].
Seria objęta patronatem „artPAPIERU”.
Seria objęta patronatem „artPAPIERU”.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |