
Roman Lewandowski, Grzegorz Klaman,
SZTUKA JEST OBSZAREM WOLNOŚCI
A
A
A
Roman Lewandowski: Twoje prace z lat 80. i 90. współtworzyły wyłaniający się wówczas paradygmat obrazowania ciała, które – za myślą Foucaulta – odbijało dyskurs władzy. Niejednokrotnie bywały to prace dość obrazoburcze, co więcej, niejednokrotnie szokujące wizualnie krytyków oraz odbiorców bardziej przygotowanych do recepcji czegoś, co można określić jako sztukę para-artystyczną, niż do odbioru sztuki żywej, aktualnej i kontekstualnej. Czy uważasz, że prace z tego okresu i narosłe wokół nich mity w jakiś sposób zmieniły postrzeganie sztuki?
Grzegorz Klaman: To paradoks, że właśnie ten rodzaj moich działań z ciałem wywołał tyle nieporozumień co do umiejscowienia i zdefiniowania ich jako „niesztuka”. Długa i bogata tradycja teatrów anatomicznych zainspirowała akademicką metodę studium z modela, o czym większość obrońców „prawdziwej sztuki” (akademickiej) zapomina. Obrażające ich zmysł estetyczny wizerunki martwego ciała, czy to autentyczne preparaty, czy tylko fotografie wg nich naruszały (zawieszały) status dzieła sztuki. To, co w moim przekonaniu leży u podstaw otwartego badawczego umysłu, a tym samym kreatywnego stosunku do rzeczywistości, u nich wywołuje wściekłość i odrazę. Myślę, że te prace pokazywały – naświetlały - proces przechodzenia ciała z dyskursu medycznego, naukowego do dyskursu artystycznego i tu następował konflikt. Środowisko medyczne było bardziej otwarte na wymianę doświadczenia niż konserwatywna krytyka, która rozpętała wojnę o wartości szantażując tych, którzy ośmielali się współpracować ze „zboczonymi pseudoartystami”. Te prace trafnie i boleśnie obnażały hipokryzję tradycyjnych środowisk artystycznych i intelektualnych nie przygotowanych do polaryzującej dyskursy funkcji działania artysty. Ale dobrze komentuje to cytat z Foucaulta: „Ciało, stając się celem ataków nowych mechanizmów władzy, otwiera się na nowe formy wiedzy”.
R.L.: Z czasem znaczną część Twoich prac zaczęła coraz bardziej obrastać w kontekst polityczny czy – generalnie – społeczny. Z czego to wynika? Czy jesteś zdania, że świat, w jakim przyszło nam żyć, jest coraz gorszy, czy też zmienia się nasze postrzeganie i standardy?
G.K.: Standardy postrzegania zmieniają się nieustannie i dotyczą wszystkich aspektów życia, w tym oczywiście sztuki, a ci, którzy za wszelką cenę próbują sztukę zamrozić, walczą z wiatrakami; ich lęk przed nieznanym jest silniejszy od wszelkich argumentów. Nie jestem w stanie zadowolić się czystą grą formalną dla niej samej, chociaż wiem, że w samym wyborze formy może się zawierać krytyczna postawa ze wszystkimi jej niewygodnymi konsekwencjami. Zapominamy, że nawet impresjonizm był rewolucyjny i rozbijał nawyki widzenia rzeczywistości, świat się nie zawalił i nie zawali z powodu radykalnych działań artystów, ale będzie się zmieniał z nimi lub bez nich. Świat może jest coraz gorszy, jak coraz „gorsza” jest sztuka od „teflonowych” pejzaży holenderskich, poprzez kubistyczne rozbicie postaci, po hybrydy braci Chapman.

R.L.: Projektowałeś pomniki dla Gdańska, w których to projektach starałeś się odtworzyć i zarazem zinterpretować historię, posługując się istniejącymi w przeszłości matrycami. Jak to wyglądało i czy jest jakaś szansa, że kiedyś będziemy mogli doczekać się chwili ich zmaterializowania?
G.K.: Masz na myśli „Memory Monument” – propozycję „odtworzenia” niejako czy może przywołania pewnych charakterystycznych dla Gdańska wizualizacji pamięci sprzed II Wojny Światowej. Tak naprawdę ten projekt miał na celu upomnienie się o prawo do niezideologizowanej pamięci, tak bardzo kontrolowanej kiedyś przez władze komunistyczne a dzisiaj zaniedbanej i przejmowanej przez korporacje i rynek. Przestrzeń miasta, przestrzeń publiczna była przestrzenią władzy, a obecnie – zamiast stawać się przestrzenią obywatelską wspólną, otwartą, komunikacyjną – na powrót nowa władza chce ją zawłaszczyć w imieniu obywateli, chce chronić nas przed nami samymi i przed naszą wolnością do wyrażania odmiennych poglądów. Bezdyskusyjna nadobecność reklamy
wpisała się miękko w przestrzeń publiczną i zrobiła z nas nic nie znaczących globalnych odbiorców pozbawionych lokalnych tożsamości. W tej zagęszczonej przestrzeni trudno się odnaleźć z inną propozycją artykułowaną innym językiem, jeszcze nie zdążyliśmy się upomnieć o przeszłość a już tracimy możliwość kreatywnego udziału na przyszłość.

R.L.: Skąd u Ciebie wzięły się zainteresowania losem mniejszości? Twoje „społeczne” projekty nie biorą się chyba wyłącznie z czysto antropologicznego zaciekawienia?
G.K.: Stosunek do dowolnej mniejszości w najbardziej jaskrawy sposób definiuje standardy zachowań każdej większości. Przy takim założeniu rozpada się pozytywny jednoznacznie obraz np. Polaków jako patriotów i ofiar, gdy zobaczymy jak traktowali Żydów i Ukraińców lub Cyganów. Sam czuję przynależność do nowej mniejszości, jaką są artyści zaangażowani, krytyczni, którzy wzbudzają niechęć zarówno wśród kolegów konformistów, jak i dyrektorów wielu publicznych galerii i muzeów, bo zagrażają ich spokojnemu status quo, że nie wspomnę o wszelkich szczeblach władzy, która nie znosi żadnej krytyki, a zwłaszcza tej za „publiczne pieniądze”. Kłopoty ze sztuką współczesną są tak wielkie, ponieważ tylko ten rodzaj sztuki w Polsce pozwolił sobie na tak radykalną niezależną krytykę naszej rzeczywistości, że aż postrzeganą jako żonglowanie wyalienowanym językiem i metodami z innej, wrogiej rzeczywistości. Jestem obcy u siebie w mieście, w którym mieszkam i w Polsce, ale to bycie poza daje dystans i pozbawia złudzeń.
R.L.: Interesujesz się od lat problematyką Internetu oraz rzeczywistością wirtualną. Twoja praca „Implanty” jest dość zaskakującym komentarzem dotyczącym aspektu widzialności i cyfrowych technologii obrazowania... Ale – zdaje się – praca ta ma własną historię. Czy mógłbyś coś więcej na ten temat powiedzieć?
G.K.: „Implanty” powstały na festiwal teatralny w Berlinie Brecht/Beckett/Miller w 1999 gdzie zaproszono mnie do osobnego wystąpienia performerskiego. Zainspirowała mnie dyskusja internetowa w ramach Documenta X o społeczeństwie sieciowym i nowych horyzontach teoretycznych. A festiwal był pretekstem, aby prace zrealizować, przywołując intuicje Becketta (krótki utwór prozą „Dzyń”), który, moim zdaniem, jeszcze przed epoką cyfrową językiem formy teatralnej „zobaczył” z wyprzedzeniem sytuacje, które dzieją się teraz. Starałem się wyłowić z dyskusji slogany-hasła, najtrafniej definiujące nadchodzącą rzeczywistość. Dwa z nich: „DIGITAL IMAGINING IS SEEN AS THE NEW DOMINANT PARADIGM OF REPRESENTATION”, „DIGITALITY ITSELF, 1010, IS THE ORIGIN FOR RELIGIOUS NARRATIVE OF PROGRESS”, umieściłem na stalowych płytach, na które rzutowałem spikselizowany obraz dwóch poruszających się ciał. Performance polegał na ściganiu przez żywe – realne ciała swoich cyfrowych fantomów. Czyli następowało coś co za Slavojem Žižkiem można by nazywać realną (rzeczywistą) wirtualnością.

R.L.: W ostatnich dwóch latach, jako jeden z nielicznych artystów, nie wspominając już o środowisku akademickim, zaangażowałeś się w proces i obronę Doroty Nieznalskiej. Czy ta decyzja wynikała li tylko z faktu, że praca Nieznalskiej jest do obrony, ponieważ – nie wnikając już nawet w jej estetykę – prezentuje ona odrębny punkt widzenia, a należy bronić niezależności i wolności myślenia oraz tworzenia, czy też istniały jeszcze inne motywacje?
G.K.: Dorota Nieznalska była moją studentką, współpracowała i nadal współpracuje z Wyspą – to jeden z powodów. Drugi, może ważniejszy, bo nie osobisty, to prawo do swobody artystycznej wypowiedzi, nawet takiej, która obraża kogoś. Bo przy postępującym radykalizowaniu się poglądów, zwłaszcza religijnych, oznaczałoby faktycznie całkowitą blokadę na wszelkie wyraziste czy radykalne wypowiedzi artystyczne. Sztuka była, jest i –mam nadzieję – zawsze będzie obszarem wolności artykułowania najskrajniejszych i najbardziej wywrotowych idei, bez takiej możliwości tłumione poglądy znajdą ujście i zrealizują się kosztem ludzkiej wolności lub życia. Biorąc pod uwagę złożoność współczesnej kultury, prawie każde działanie może kogoś poruszyć, a stawianie na prawa tych, którzy interpretują swoją niewiedzę, ignorancję i ślepy fundamentalizm jako eliminację i atak na fundamenty wiary – dolewa oliwy do ognia i eskaluje żądania, gdyż wiara nie zna kompromisu. Różne skrajne poglądy muszą mieć prawo do artykulacji, nikt nie ma prawa nikogo zmuszać do milczenia, każda większość musi szanować prawa mniejszości a sama obecność „Innego”, odmieńca nie może być interpretowana jako obraza i prawnie ścigana przez państwo zawłaszczone przez większość religijną. A wracając do Nieznalskiej największą krzywdę wyrządziła jej nie Młodzież Wszechpolska, lecz tchórzliwe środowisko artystyczne i akademickie, dzieląc włos na czworo i wytykając jej słabości formalne, nie widząc prawdziwego zagrożenia i istoty problemu, jaki się kryje za jej sprawą, dlatego należy jej bronić jak siebie samego.
R.L.: Jak z perspektywy minionej dekady oceniasz spuściznę artystów, którzy byli kojarzeni ze zjawiskiem tzw. sztuki krytycznej?
G.K.: Dzisiaj to wszyscy prawie artyści stali się jakoś krytyczni i krytycyzm zmiękczony jest wszędzie jako modny, poprawny komponent. Obserwuję znany mechanizm – naprawdę trudną i zaangażowaną radykalną sztukę przemilcza się, minimalizuje jej znaczenie, aby potem pod inną postacią, zredukowaną, zneutralizowaną, podobne treści i idee oswojone, już niegroźne, sprzedać. Te radykalne postawy, trudno przyswajalne, nie tylko na polskiej scenie artystycznej, nie mogą przynosić rynkowego splendoru i wysokich lokat w rankingach, a tak się ocenia pozycje i znaczenie artysty, więc po tych kilku latach trudno spodziewać się spektakularnego zwycięstwa i widoczności tych postaw. Ich cechą niezmienną jest marginalność i ograniczona obecność, co nie zmienia faktu ich istotności. Są wyjątki takie jak Żmijewski czy Althamer ale to dzięki mechanizmom rynku sztuki.

R.L.: Czy mógłbyś podzielić się własnymi przemyśleniami na temat bieżącej rzeczywistości? Jestem ciekaw, jak widzisz najbliższą przyszłość, jakie snujesz rokowania dla sztuki w kontekście fundowanej nam przez polityków wizji IV RP?
G.K.: Samo mnożenie kolejnych Rzeczypospolitych jest chore i mówi wyraźnie, że tylko taki kraj władza akceptuje, jaki sama sobie przygotuje, bo zastany, „zrobiony” przez innych jest nie do zaakceptowania oczywiście wraz z całą odmienną ideologią. To budowanie według własnych recept to jasny komunikat – żadnych kompromisów w sprawach idei, eliminacja nie swoich w polityce, życiu społecznym, w kulturze. Obszary wolności zapewne się skurczą, zarówno tej obywatelskiej, jak i artystycznej, lata zaniedbań zostaną zastąpione latami kontroli przez wsteczne strategie kontroli i wspieranie jedynie słusznych postaw. Z pozycji artysty to dobry materiał do pracy, ale w drastycznie pogarszających się warunkach, biorąc pod uwagę wspólną europejską płaszczyznę oceny i komunikacji, oznacza to dalsze spychanie i degradowanie na poziomie struktur instytucjonalnych i nowych technologii.
Kolejne konsekwencje to zapóźnienie intelektualne i teoretyczne, nasze debaty o sztuce dotyczą dość już przebrzmiałych problemów, bo są wypadkową sytuacji społecznej, ekonomicznej i politycznej. Może to spowodować, jak nigdy przedtem, ucieczkę z kraju najbardziej aktywnych i kreatywnych ludzi, wzmacniając tym samym coraz bardziej populistyczny elektorat LPR i Samoobrony. Europejski strach przed islamem znajdzie odbicie w naszych realiach jako wzmocnienie praw do nienaruszalności każdych uczuć religijnych, stale podnoszony argument – dlaczego artyści atakują tylko kościół katolicki a nie judaizm lub islam – oznaczać będzie nie tyle danie odporu islamskim fundamentalistom, ile wzmocnienie dla argumentów naszych rodzimych fundamentalistów.
R.L.: Dziękuję Ci za rozmowę.
Grzegorz Klaman: To paradoks, że właśnie ten rodzaj moich działań z ciałem wywołał tyle nieporozumień co do umiejscowienia i zdefiniowania ich jako „niesztuka”. Długa i bogata tradycja teatrów anatomicznych zainspirowała akademicką metodę studium z modela, o czym większość obrońców „prawdziwej sztuki” (akademickiej) zapomina. Obrażające ich zmysł estetyczny wizerunki martwego ciała, czy to autentyczne preparaty, czy tylko fotografie wg nich naruszały (zawieszały) status dzieła sztuki. To, co w moim przekonaniu leży u podstaw otwartego badawczego umysłu, a tym samym kreatywnego stosunku do rzeczywistości, u nich wywołuje wściekłość i odrazę. Myślę, że te prace pokazywały – naświetlały - proces przechodzenia ciała z dyskursu medycznego, naukowego do dyskursu artystycznego i tu następował konflikt. Środowisko medyczne było bardziej otwarte na wymianę doświadczenia niż konserwatywna krytyka, która rozpętała wojnę o wartości szantażując tych, którzy ośmielali się współpracować ze „zboczonymi pseudoartystami”. Te prace trafnie i boleśnie obnażały hipokryzję tradycyjnych środowisk artystycznych i intelektualnych nie przygotowanych do polaryzującej dyskursy funkcji działania artysty. Ale dobrze komentuje to cytat z Foucaulta: „Ciało, stając się celem ataków nowych mechanizmów władzy, otwiera się na nowe formy wiedzy”.
R.L.: Z czasem znaczną część Twoich prac zaczęła coraz bardziej obrastać w kontekst polityczny czy – generalnie – społeczny. Z czego to wynika? Czy jesteś zdania, że świat, w jakim przyszło nam żyć, jest coraz gorszy, czy też zmienia się nasze postrzeganie i standardy?
G.K.: Standardy postrzegania zmieniają się nieustannie i dotyczą wszystkich aspektów życia, w tym oczywiście sztuki, a ci, którzy za wszelką cenę próbują sztukę zamrozić, walczą z wiatrakami; ich lęk przed nieznanym jest silniejszy od wszelkich argumentów. Nie jestem w stanie zadowolić się czystą grą formalną dla niej samej, chociaż wiem, że w samym wyborze formy może się zawierać krytyczna postawa ze wszystkimi jej niewygodnymi konsekwencjami. Zapominamy, że nawet impresjonizm był rewolucyjny i rozbijał nawyki widzenia rzeczywistości, świat się nie zawalił i nie zawali z powodu radykalnych działań artystów, ale będzie się zmieniał z nimi lub bez nich. Świat może jest coraz gorszy, jak coraz „gorsza” jest sztuka od „teflonowych” pejzaży holenderskich, poprzez kubistyczne rozbicie postaci, po hybrydy braci Chapman.

R.L.: Projektowałeś pomniki dla Gdańska, w których to projektach starałeś się odtworzyć i zarazem zinterpretować historię, posługując się istniejącymi w przeszłości matrycami. Jak to wyglądało i czy jest jakaś szansa, że kiedyś będziemy mogli doczekać się chwili ich zmaterializowania?
G.K.: Masz na myśli „Memory Monument” – propozycję „odtworzenia” niejako czy może przywołania pewnych charakterystycznych dla Gdańska wizualizacji pamięci sprzed II Wojny Światowej. Tak naprawdę ten projekt miał na celu upomnienie się o prawo do niezideologizowanej pamięci, tak bardzo kontrolowanej kiedyś przez władze komunistyczne a dzisiaj zaniedbanej i przejmowanej przez korporacje i rynek. Przestrzeń miasta, przestrzeń publiczna była przestrzenią władzy, a obecnie – zamiast stawać się przestrzenią obywatelską wspólną, otwartą, komunikacyjną – na powrót nowa władza chce ją zawłaszczyć w imieniu obywateli, chce chronić nas przed nami samymi i przed naszą wolnością do wyrażania odmiennych poglądów. Bezdyskusyjna nadobecność reklamy
wpisała się miękko w przestrzeń publiczną i zrobiła z nas nic nie znaczących globalnych odbiorców pozbawionych lokalnych tożsamości. W tej zagęszczonej przestrzeni trudno się odnaleźć z inną propozycją artykułowaną innym językiem, jeszcze nie zdążyliśmy się upomnieć o przeszłość a już tracimy możliwość kreatywnego udziału na przyszłość.

R.L.: Skąd u Ciebie wzięły się zainteresowania losem mniejszości? Twoje „społeczne” projekty nie biorą się chyba wyłącznie z czysto antropologicznego zaciekawienia?
G.K.: Stosunek do dowolnej mniejszości w najbardziej jaskrawy sposób definiuje standardy zachowań każdej większości. Przy takim założeniu rozpada się pozytywny jednoznacznie obraz np. Polaków jako patriotów i ofiar, gdy zobaczymy jak traktowali Żydów i Ukraińców lub Cyganów. Sam czuję przynależność do nowej mniejszości, jaką są artyści zaangażowani, krytyczni, którzy wzbudzają niechęć zarówno wśród kolegów konformistów, jak i dyrektorów wielu publicznych galerii i muzeów, bo zagrażają ich spokojnemu status quo, że nie wspomnę o wszelkich szczeblach władzy, która nie znosi żadnej krytyki, a zwłaszcza tej za „publiczne pieniądze”. Kłopoty ze sztuką współczesną są tak wielkie, ponieważ tylko ten rodzaj sztuki w Polsce pozwolił sobie na tak radykalną niezależną krytykę naszej rzeczywistości, że aż postrzeganą jako żonglowanie wyalienowanym językiem i metodami z innej, wrogiej rzeczywistości. Jestem obcy u siebie w mieście, w którym mieszkam i w Polsce, ale to bycie poza daje dystans i pozbawia złudzeń.
R.L.: Interesujesz się od lat problematyką Internetu oraz rzeczywistością wirtualną. Twoja praca „Implanty” jest dość zaskakującym komentarzem dotyczącym aspektu widzialności i cyfrowych technologii obrazowania... Ale – zdaje się – praca ta ma własną historię. Czy mógłbyś coś więcej na ten temat powiedzieć?
G.K.: „Implanty” powstały na festiwal teatralny w Berlinie Brecht/Beckett/Miller w 1999 gdzie zaproszono mnie do osobnego wystąpienia performerskiego. Zainspirowała mnie dyskusja internetowa w ramach Documenta X o społeczeństwie sieciowym i nowych horyzontach teoretycznych. A festiwal był pretekstem, aby prace zrealizować, przywołując intuicje Becketta (krótki utwór prozą „Dzyń”), który, moim zdaniem, jeszcze przed epoką cyfrową językiem formy teatralnej „zobaczył” z wyprzedzeniem sytuacje, które dzieją się teraz. Starałem się wyłowić z dyskusji slogany-hasła, najtrafniej definiujące nadchodzącą rzeczywistość. Dwa z nich: „DIGITAL IMAGINING IS SEEN AS THE NEW DOMINANT PARADIGM OF REPRESENTATION”, „DIGITALITY ITSELF, 1010, IS THE ORIGIN FOR RELIGIOUS NARRATIVE OF PROGRESS”, umieściłem na stalowych płytach, na które rzutowałem spikselizowany obraz dwóch poruszających się ciał. Performance polegał na ściganiu przez żywe – realne ciała swoich cyfrowych fantomów. Czyli następowało coś co za Slavojem Žižkiem można by nazywać realną (rzeczywistą) wirtualnością.

R.L.: W ostatnich dwóch latach, jako jeden z nielicznych artystów, nie wspominając już o środowisku akademickim, zaangażowałeś się w proces i obronę Doroty Nieznalskiej. Czy ta decyzja wynikała li tylko z faktu, że praca Nieznalskiej jest do obrony, ponieważ – nie wnikając już nawet w jej estetykę – prezentuje ona odrębny punkt widzenia, a należy bronić niezależności i wolności myślenia oraz tworzenia, czy też istniały jeszcze inne motywacje?
G.K.: Dorota Nieznalska była moją studentką, współpracowała i nadal współpracuje z Wyspą – to jeden z powodów. Drugi, może ważniejszy, bo nie osobisty, to prawo do swobody artystycznej wypowiedzi, nawet takiej, która obraża kogoś. Bo przy postępującym radykalizowaniu się poglądów, zwłaszcza religijnych, oznaczałoby faktycznie całkowitą blokadę na wszelkie wyraziste czy radykalne wypowiedzi artystyczne. Sztuka była, jest i –mam nadzieję – zawsze będzie obszarem wolności artykułowania najskrajniejszych i najbardziej wywrotowych idei, bez takiej możliwości tłumione poglądy znajdą ujście i zrealizują się kosztem ludzkiej wolności lub życia. Biorąc pod uwagę złożoność współczesnej kultury, prawie każde działanie może kogoś poruszyć, a stawianie na prawa tych, którzy interpretują swoją niewiedzę, ignorancję i ślepy fundamentalizm jako eliminację i atak na fundamenty wiary – dolewa oliwy do ognia i eskaluje żądania, gdyż wiara nie zna kompromisu. Różne skrajne poglądy muszą mieć prawo do artykulacji, nikt nie ma prawa nikogo zmuszać do milczenia, każda większość musi szanować prawa mniejszości a sama obecność „Innego”, odmieńca nie może być interpretowana jako obraza i prawnie ścigana przez państwo zawłaszczone przez większość religijną. A wracając do Nieznalskiej największą krzywdę wyrządziła jej nie Młodzież Wszechpolska, lecz tchórzliwe środowisko artystyczne i akademickie, dzieląc włos na czworo i wytykając jej słabości formalne, nie widząc prawdziwego zagrożenia i istoty problemu, jaki się kryje za jej sprawą, dlatego należy jej bronić jak siebie samego.
R.L.: Jak z perspektywy minionej dekady oceniasz spuściznę artystów, którzy byli kojarzeni ze zjawiskiem tzw. sztuki krytycznej?
G.K.: Dzisiaj to wszyscy prawie artyści stali się jakoś krytyczni i krytycyzm zmiękczony jest wszędzie jako modny, poprawny komponent. Obserwuję znany mechanizm – naprawdę trudną i zaangażowaną radykalną sztukę przemilcza się, minimalizuje jej znaczenie, aby potem pod inną postacią, zredukowaną, zneutralizowaną, podobne treści i idee oswojone, już niegroźne, sprzedać. Te radykalne postawy, trudno przyswajalne, nie tylko na polskiej scenie artystycznej, nie mogą przynosić rynkowego splendoru i wysokich lokat w rankingach, a tak się ocenia pozycje i znaczenie artysty, więc po tych kilku latach trudno spodziewać się spektakularnego zwycięstwa i widoczności tych postaw. Ich cechą niezmienną jest marginalność i ograniczona obecność, co nie zmienia faktu ich istotności. Są wyjątki takie jak Żmijewski czy Althamer ale to dzięki mechanizmom rynku sztuki.

R.L.: Czy mógłbyś podzielić się własnymi przemyśleniami na temat bieżącej rzeczywistości? Jestem ciekaw, jak widzisz najbliższą przyszłość, jakie snujesz rokowania dla sztuki w kontekście fundowanej nam przez polityków wizji IV RP?
G.K.: Samo mnożenie kolejnych Rzeczypospolitych jest chore i mówi wyraźnie, że tylko taki kraj władza akceptuje, jaki sama sobie przygotuje, bo zastany, „zrobiony” przez innych jest nie do zaakceptowania oczywiście wraz z całą odmienną ideologią. To budowanie według własnych recept to jasny komunikat – żadnych kompromisów w sprawach idei, eliminacja nie swoich w polityce, życiu społecznym, w kulturze. Obszary wolności zapewne się skurczą, zarówno tej obywatelskiej, jak i artystycznej, lata zaniedbań zostaną zastąpione latami kontroli przez wsteczne strategie kontroli i wspieranie jedynie słusznych postaw. Z pozycji artysty to dobry materiał do pracy, ale w drastycznie pogarszających się warunkach, biorąc pod uwagę wspólną europejską płaszczyznę oceny i komunikacji, oznacza to dalsze spychanie i degradowanie na poziomie struktur instytucjonalnych i nowych technologii.
Kolejne konsekwencje to zapóźnienie intelektualne i teoretyczne, nasze debaty o sztuce dotyczą dość już przebrzmiałych problemów, bo są wypadkową sytuacji społecznej, ekonomicznej i politycznej. Może to spowodować, jak nigdy przedtem, ucieczkę z kraju najbardziej aktywnych i kreatywnych ludzi, wzmacniając tym samym coraz bardziej populistyczny elektorat LPR i Samoobrony. Europejski strach przed islamem znajdzie odbicie w naszych realiach jako wzmocnienie praw do nienaruszalności każdych uczuć religijnych, stale podnoszony argument – dlaczego artyści atakują tylko kościół katolicki a nie judaizm lub islam – oznaczać będzie nie tyle danie odporu islamskim fundamentalistom, ile wzmocnienie dla argumentów naszych rodzimych fundamentalistów.
R.L.: Dziękuję Ci za rozmowę.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |