DEADPOOP (DEADPOOL CLASSIC VOL.1)
A
A
A
Recepta na udaną historię komiksową z udziałem Deadpoola wydaje się raczej nieskomplikowana: sporo akcji, charakterystyczne, prostackie żarty protagonisty i dużo wybuchów. Całość w konwencji superbohaterskiej, ale jednocześnie z wyraźnym dystansem, wyśmiewającym tego rodzaju opowieści. Jeśli album o marvelowskim najemniku nosi etykietkę „Classic”, można spodziewać się, że znajdziemy w nim całe dobro, z jakim kojarzymy tę postać.
Niestety, pierwsza odsłona serii „Deadpool Classic” ucieleśnia to, co nie powinno znaleźć się w tego rodzaju wydawnictwie. W kwestii formalnej teoretycznie wszystko się zgadza, jednak sama lektura przypomina koszmar, w którym czytelnik wraca do przygotowywanych od sztancy, najgłupszych komiksów publikowanych przez TM-Semic. W albumie nie zabrakło natłoku bohaterów, kolorowych strojów, pseudonimów, broni, mięśni, pojedynków i bijatyk. Zabrakło natomiast sensu, a przede wszystkim czegokolwiek, co sprawiłoby, że w czasie mozolnego przedzierania się przez kolejne strony poczułbym się choć trochę zainteresowany perypetiami Najemnika z Nawijką. Niezależnie od tego, czyje nazwisko pojawia się nad słowem „scenarzysta” (choćby był to nawet Mark Waid), można odnieść wrażenie, że „Deadpool Classic” to historie pisane przez piętnastolatków dla dwunastolatków, na dodatek niezbyt wybrednych. Z pewnością nie wyszło z tego przyzwoite, zabawne czytadło, na jakie się nastawiłem.
Z ilustracjami wcale nie jest lepiej. Począwszy od (na swój sposób) legendarnego Roba Liefelda, czyli mistrza przekomicznych póz, błędów anatomicznych i po prostu kiepskiej kreski, a skończywszy na rysownikach, którzy może i nie wywołują salw śmiechu jak ich poprzednik, ale też trudno nazwać ich mistrzami swojego fachu, właściwie żaden z autorów nie wyróżnia się na plus. A przecież przy tak naiwnych i sztampowych scenariuszach jedynie warstwa graficzna mogła uratować komiks. Nie udało się. Rysunki są albo nijakie albo – tak jak sama opowieść – przypominają najgorsze z pozycji, które można było kupić w kioskach w latach 90.
Zwykle, nawet jeśli nie jestem zachwycony danym komiksem, bez większych problemów udaje mi się dotrwać do ostatniej strony. Jednak w czasie lektury „Deadpool Classic” czułem się tak, jakby przewracanie kolejnych kartek było dla mnie dotkliwą karą. Nie jestem w stanie wyłuskać z tej wydawniczej katastrofy choćby jednej rzeczy pozwalającej mi uznać spędzony z nią czas za dobrze wykorzystany. Zdecydowanie odradzam – chyba, że ktoś chce sprawić przewrotny prezent osobie, której szczerze nie cierpi.
Niestety, pierwsza odsłona serii „Deadpool Classic” ucieleśnia to, co nie powinno znaleźć się w tego rodzaju wydawnictwie. W kwestii formalnej teoretycznie wszystko się zgadza, jednak sama lektura przypomina koszmar, w którym czytelnik wraca do przygotowywanych od sztancy, najgłupszych komiksów publikowanych przez TM-Semic. W albumie nie zabrakło natłoku bohaterów, kolorowych strojów, pseudonimów, broni, mięśni, pojedynków i bijatyk. Zabrakło natomiast sensu, a przede wszystkim czegokolwiek, co sprawiłoby, że w czasie mozolnego przedzierania się przez kolejne strony poczułbym się choć trochę zainteresowany perypetiami Najemnika z Nawijką. Niezależnie od tego, czyje nazwisko pojawia się nad słowem „scenarzysta” (choćby był to nawet Mark Waid), można odnieść wrażenie, że „Deadpool Classic” to historie pisane przez piętnastolatków dla dwunastolatków, na dodatek niezbyt wybrednych. Z pewnością nie wyszło z tego przyzwoite, zabawne czytadło, na jakie się nastawiłem.
Z ilustracjami wcale nie jest lepiej. Począwszy od (na swój sposób) legendarnego Roba Liefelda, czyli mistrza przekomicznych póz, błędów anatomicznych i po prostu kiepskiej kreski, a skończywszy na rysownikach, którzy może i nie wywołują salw śmiechu jak ich poprzednik, ale też trudno nazwać ich mistrzami swojego fachu, właściwie żaden z autorów nie wyróżnia się na plus. A przecież przy tak naiwnych i sztampowych scenariuszach jedynie warstwa graficzna mogła uratować komiks. Nie udało się. Rysunki są albo nijakie albo – tak jak sama opowieść – przypominają najgorsze z pozycji, które można było kupić w kioskach w latach 90.
Zwykle, nawet jeśli nie jestem zachwycony danym komiksem, bez większych problemów udaje mi się dotrwać do ostatniej strony. Jednak w czasie lektury „Deadpool Classic” czułem się tak, jakby przewracanie kolejnych kartek było dla mnie dotkliwą karą. Nie jestem w stanie wyłuskać z tej wydawniczej katastrofy choćby jednej rzeczy pozwalającej mi uznać spędzony z nią czas za dobrze wykorzystany. Zdecydowanie odradzam – chyba, że ktoś chce sprawić przewrotny prezent osobie, której szczerze nie cierpi.
Fabian Nicieza, Rob Liefeld, Mark Waid i inni: „Deadpool Classic Vol. 1”. Tłumaczenie: Oskar Rogowski. Wydawnictwo Egmont Polska. Warszawa 2017.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |