ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (322) / 2017

Katarzyna Szkaradnik,

CZESKA BAJKA (BAJKI DLA EMY)

A A A
Niewątpliwie istnieje magia dziesiątej muzy, która pozwala czerpać z filmu przyjemność nawet wówczas, gdy ilustruje on słynną formułkę z „Pana Jowialskiego”: „– Znacie? – Znamy! – No to posłuchajcie…”. Do takich obrazów należą „Bajki dla Emy”, niemające dotąd oficjalnej premiery w naszym kraju i bodaj pierwszy raz dostępne polskiej widowni w trakcie „Kina na Granicy” – przeglądu, którego dziewiętnasta już edycja odbyła się na przełomie kwietnia i maja w Cieszynie i Czeskim Cieszynie. Chociaż „tej historii bieg stary jest jak świat”, z komedii romantycznej Rudolfa Havlíka (drugiego filmu w jego dorobku reżyserskim) emanuje swoisty urok. Owo banalne stwierdzenie można uważać za spory komplement, ponieważ na ten gatunek najczęściej reaguję alergicznie. W czym więc tkwiłby sekret wspomnianego uroku?

Koncept fabularny wydaje się tyleż intrygujący, co dawno wypróbowany. Oto poznajemy 46-letniego Petra Millera (Ondřej Vetchý), pracownika urzędu do spraw imigrantów w Londynie, w którym przypada mu m.in. dość niemiła funkcja demaskatora oszustw dokonywanych w celu otrzymania obywatelstwa. Rzecz jasna, nastaje dzień wywracający jego uporządkowane życie do góry nogami: mężczyzna odbiera niespodziewany telefon z wiadomością, że niejaka pani Pospíšilová – krytycznie ranna w kraksie samochodowej w Czechach – wyznaczyła go na opiekuna swej samotnie wychowywanej córki, rzekomo jest bowiem ojcem dziewczynki. Przezwyciężywszy rozterki, skonsternowany bohater po dziewięciu latach na obczyźnie wyrusza do rodzinnego kraju.

Z początku łudzi się, że zaszło nieporozumienie, potem, że całe zamieszanie potrwa raptem kilka dni, aż stan jego niegdysiejszej partnerki się poprawi, on zaś jakby nigdy nic wróci do Anglii. Tymczasem – co łatwo przewidzieć – los stawia Petra przed zdecydowanie większym wyzwaniem; zresztą pomiędzy nim a rezolutną ośmiolatką szybko nawiązuje się nić sympatii przechodzącej w zażyłość. Niemniej jedyną szansą, by ochronić małą przed sierocińcem i uzyskać prawo do kurateli, okazuje się… założenie rodziny, czyli w pierwszej kolejności małżeństwo. Fikcyjne oczywiście – jak na ironię, bohater musi popełnić przestępstwo z kategorii tych wcześniej przez siebie tropionych. Najpierw zatem obserwujemy ucieszne poszukiwania idealnej kandydatki, później proces mozolnego uczenia się wszystkiego o sobie nawzajem, wliczywszy intymne szczegóły, o które – czego Petr jest doskonale świadom – nie omieszkają zapytać pryncypialni kontrolerzy z opieki społecznej. Nie będzie spojlerem nadmienienie, że związek mający stanowić wyłącznie formalność przeistacza się w prawdziwe uczucie, choć równocześnie pociąga za sobą ryzykowną grę, gdyż za tzw. papierowe małżeństwo obu stronom grozi więzienie. W dodatku, zgodnie z logiką fabuły, musi pojawić się intrygant oraz nieoczekiwane przeszkody. Jednak bez paniki, oglądamy przecież komedię romantyczną, poza tym zbliżają się święta Bożego Narodzenia, nie trzeba więc nerwowo wbijać paznokci w siedzenia foteli.

Rzeczywiście, perypetie trojga bohaterów nieprzesadnie trzymają w napięciu (oprócz punktu zwrotnego), ale przed znużeniem skutecznie chroni widza humor, a także przykuwające uwagę postacie pierwszoplanowe. Aczkolwiek konwencja gatunku nie służy pogłębieniu portretów psychologicznych, dwójka doświadczonych aktorów – znany np. z „Niewinności”, „Zakładnika” czy „Ciemnoniebieskiego świata” Vetchý oraz pięciokrotna zdobywczyni Czeskiego Lwa Aňa Geislerová („Żelary”, „Niedźwiadek”, „Hel”) – wypada całkiem przekonująco (abstrahuję tu od faktu, że upatrzona „żona na niby” zbyt ochoczo wchodzi w swoją wymagającą, szalenie absorbującą rolę, lecz to już należy złożyć na karb scenariusza). Wszakże o ile Marie o gołębim sercu i predylekcji do nieodpowiednich facetów jest w każdej sytuacji czarująca, o tyle na jej towarzyszu ciążyła konieczność wydobycia liczniejszych niuansów – z jednej strony oziębłości i zagubienia w sprawach emocjonalnych, z drugiej zaś spontanicznej troskliwości i wrażliwości. Skądinąd, nie tylko z wyglądu, ale też pod względem aktorstwa Vetchý może przywodzić na myśl Robina Williamsa, zwłaszcza z jego kreacji ojców. Ponadto nie sposób przemilczeć obiecującego debiutu Emy Švábenskiej. Grana przez nią bohaterka nie jest wprawdzie równie wyrazista co „niesforna Zuzia” z blockbustera pod takim tytułem, jednak przypisałabym to przedwczesnej dojrzałości psychicznej owego zrównoważonego, niemal flegmatycznego dziecka, które mimo wszystko staje się spiritus movens historii miłosnej. Natomiast postacie drugoplanowe (np. brat Petra) z reguły reprezentują konkretne typy, chociaż na plus filmu trzeba zaliczyć, że urzędniczka opieki społecznej Nosková (Vilma Cibulková) nie została przez scenarzystę-reżysera przedstawiona jako ewidentny szwarccharakter. Właściwie nie tylko w swoim przekonaniu działa ona dla dobra Emy, bo bądźmy szczerzy: kto by oddał kilkulatkę samotnemu, obcemu mężczyźnie, niemającemu do czynienia z dziećmi, w dodatku pracoholikowi zamieszkałemu za granicą?

Spośród bohaterów warto jeszcze wyróżnić świnkę morską imieniem Ed, odgrywającą niebłahą rolę w paru zabawnych epizodach. Tym samym powracam do kwestii humoru, który trzyma niezły poziom. Poza kilkoma przewidywalnymi momentami farsowymi, bywa nawet dosyć pomysłowy, m.in. w scenie zaimprowizowanej, niewczesnej „pierwszej randki” Marie i Petra, będącej splotem projekcji marzeń o romantycznej miłości z chłodnym, pragmatycznym ustalaniem „wspólnej wersji wydarzeń”. Film Havlíka można uznać za zupełnie przyzwoitą komedię obyczajową, choć w opisach pada również określenie „dramat” – istotnie, w „Bajkach dla Emy” poruszane są zagadnienia poważne (wiara), a nawet przygnębiające (śmierć). Pomimo że na ogół jestem wyczulona na niezharmonizowanie elementów odmiennych estetyk, tu akurat przeplatanie z komizmem sytuacyjnym akcentów refleksyjno-minorowych nie robi wrażenia zgrzytu. Niestety, pewne sprawy zostały potraktowane marginalnie lub naiwnie, np. rodzinne napięcia znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, osoba, która według opinii innych powinna być mrukiem, mówi nad podziw dużo i jawi się jako sympatyczna, Petr zaś, po pierwsze, nie wiedzieć czemu zwleka z testem na ustalenie ojcostwa, po drugie, w funkcji świeżo upieczonego rodzica zaskakująco umiejętnie sobie radzi. Czegóż jednak wymagać od komedii? Tym bardziej wolno docenić, że reżyser pokusił się w kontekście Bożego Narodzenia o ciekawe zasygnalizowanie problemu chrześcijaństwa w zlaicyzowanych Czechach.

„Bajki dla Emy” to bez wątpienia nie „czeski film” – wszystko wydaje się klarowne, protagoniści są sobie pisani etc. – niemniej owa mało skomplikowana opowieść wciąga, bo należy do „sztuk dobrze skrojonych”, lecz zarazem unika osunięcia się w sztampę. A przecież ile razy śledziliśmy już na ekranach przygody dorosłego, niefrasobliwego egoisty, który ni stąd, ni zowąd musi przejąć odpowiedzialność za dziecko – albo podrzucone, albo okazujące się jego własnym potomkiem, ale w obu przypadkach wywołujące lawinę nieplanowanych zdarzeń. Na polskim gruncie najbardziej znanym obrazem „nagłego” rodzicielstwa pozostaje „Tylko mnie kochaj” (2006), oskarżane zazwyczaj o przedstawianie nieskazitelnego (czyli nierealnego) świata high life’u. Do omawianej realizacji w sumie można by mieć podobne zastrzeżenie (kogo stać na długie zakwaterowanie w ekskluzywnym hotelu?), jednak w przeciwieństwie do filmu Ryszarda Zatorskiego, cechuje się ona niewymuszonymi, nieraz faktycznie śmiesznymi dialogami i swego rodzaju naturalnym ciepłem.

Jeszcze częściej dziewczynka bądź chłopiec angażuje się w pokomplikowane życie uczuciowe ojca lub wręcz interweniuje, przyjąwszy misję swatki – wystarczy wyszczególnić tu „Na pewno, być może” (2008) czy „Miłość pod gwiazdami” (2015), no i przede wszystkim „Bezsenność w Seattle” (1993); z kolei o mężczyźnie, który zajmuje się niespokrewnioną z sobą małą trzpiotką, traktuje oczywiście wspomniana „Niesforna Zuzia” (1991), ale też choćby „Aniołek” (1999). Nietrudno wskazać przyczynę popularności tego motywu – kogo nie chwyta za serce słodka, szczera kilkulatka, nierzadko półsierota, która uczy samotnego wilka czułości, empatii oraz dojrzałości? Wymiar quasi-wychowawczy takich filmów oddaje wypowiedź Emy, relacjonującej Millerowi, czego dowiedziała się od matki o tacie: „Podobno był przelotny. Co to znaczy?”. Dzięki konfrontacji z perspektywą dziecka, następują życiowe przewartościowania, a w rezultacie odzyskanie utraconego czasu. Lecz ostatecznie rzecz nie sprowadza się do wagi więzów krwi. Wszak – jak pyta retorycznie Marie – czy Petr mniej kochałby Emę, gdyby nie była jego córką?

Kolejnym znaczącym motywem jest świąteczna atmosfera, pod wpływem której ludzie zbliżają się do siebie, dlatego multum komedii romantycznych rozgrywa się w okolicy Bożego Narodzenia (warto dodać, że światowa premiera filmu Havlíka miała miejsce w listopadzie). Nastrój uzupełnia bynajmniej nie bezbarwna muzyka Ondřeja Konvički, przeplatająca fortepianowo-smyczkowe wzruszenia z tonami o dużej dramaturgii, mogąca budzić skojarzenia z hollywoodzkimi realizacjami fantastyczno-baśniowymi.

Tak oto dochodzimy do motywu tytułowego – moim zdaniem, bardziej jeszcze kluczowego dla wymowy niż dla fabuły omawianego obrazu. Właśnie bajka, o której opowiedzenie prosi Petra Ema (notabene, dziecko jakby żywcem wyjęte z epoki przedsmartfonowej), umożliwia mężczyźnie nawiązanie kontaktu z dziewczynką. Z początku jego improwizowane narracje są nieporadne, lecz przynajmniej oryginalne i ułatwiają bohaterce oswojenie pewnych niezrozumiałych aspektów rzeczywistości (po detale odsyłam przed ekrany). Film odwrotnie – nie jest nieporadny, wykorzystuje wszystkie atuty sprawdzonego przepisu. Ema chce usłyszeć historię, której nie zna; my tę historię znamy, jednak nic nie szkodzi. Wszak nie tylko dzieci lubią bajki i po cichu pragną, żeby choć przez dwie godziny było trochę niczym w baśni. „Ale tak naprawdę?” – pyta w pewnym momencie Marie. „Tak jakby naprawdę” – odpowiada Petr.
„Bajki dla Emy” („Pohádky pro Emu”). Scenariusz i reżyseria: Rudolf Havlík. Zdjęcia: Václav Tlapák. Obsada: Ondřej Vetchý, Aňa Geislerová, Ema Švábenská, Vilma Cibulková. Produkcja: Czechy 2016, 112 min.