KONIECZNIE EUROPA (JACQUES DERRIDA: 'INNY KURS')
A
A
A
„Europa dzisiaj, w dniu dzisiejszym (…) znajduje się w takim momencie swojej historii (o ile ma ona historię, jedną i dającą się zidentyfikować), w takim momencie historii swojej kultury (o ile ta może się w ogóle zidentyfikować jako jedna, ta sama, oraz odpowiadać za siebie w pamięci o sobie samej), gdy pytanie o kurs wydaje się nie do uniknięcia” (s. 21).
Pytanie to stawia Jacques Derrida w wygłoszonym w 1990 roku w Turynie wykładzie, który następnie zostaje przedrukowany w gazecie „Liber”, aby ostatecznie stać się główną częścią przetłumaczonego niedawno na język polski „Innego kursu”. I choć od owego „dnia dzisiejszego” oraz historycznych i politycznych okoliczności z nim związanych minęło ponad ćwierć wieku, konieczność wyeksponowana w tym pytaniu – co oczywiste – nie traci na swej aktualności. Autorowi chodzi bowiem niezmiennie o problem aporii, której nie można przezwyciężyć, wchłonąć, zredukować w imię jakiejkolwiek hegemonii, także hegemonii europejskiej. To właśnie ta „źródłowa” kontaminacja, owo double bind daje dopiero możliwość pomyślenia polityki, etyki czy odpowiedzialności. Derrida wspomina w swym tekście o „próbie aporii”, którą należy przejść, aby polityka nie stała się tylko kunktatorstwem czy tanim moralizatorstwem, gdy wszelkie stawki zostały już dawno rozdzielone, a przyszłość przesądzona lub dokonana.
Zadając pytanie o inny kurs [l'autre cap] Europy – pytanie archaiczne, „równie stare, co historia Europy” (s. 22), a przede wszystkim konieczne („musi ono pozostawać, nawet poza wszelką odpowiedzią” [tamże]) – Derrida problematyzuje kwestię europejskiej tożsamości i jej identyfikacji, a zarazem powołuje się na odpowiedzialność, którą należy za każdym razem osobiście podjąć w imię pewnych uniwersalnych racji, za które Europa miałaby w przyszłości ręczyć, stających nie tylko w imię tego, co Europie (pomyślanej jako projekt lub idea) tożsame, ale także tego, co inne. Czyni to z błyskotliwością wybitnego frankofona, który strategię wywodu buduje w oparciu o genealogię i gramatykę francuskiego słowa cap oraz różnicy (także rodzajowej) między le capital i la capitale.
Inny kurs to dla Derridy nie tylko sugestia zmiany kierunku czy kapitana, ale „przypomnienie sobie, że istnieje inny kurs, gdyż kurs nie jest wyłącznie nasz, lecz innego: nie jest to jedynie coś, co identyfikujemy, obliczamy i określamy, lecz jest to kurs innego, przed którym musimy odpowiadać; kurs innego, który musimy pamiętać i o którym musimy sobie przypomnieć; kurs innego, który jest być może pierwotnym warunkiem tożsamości lub identyfikacji niesprowadzającej się do destrukcyjnego egocentryzmu – niszczycielskiego tak dla siebie, jak i dla innego. Ale wychodząc poza nasz kurs, musimy nie tylko obrać inny kurs [l'autre cap], a zwłaszcza kurs innego – kurs wyznaczony przez to, co inne [cap de l'autre], ale być może zwrócić się w stronę tego, co inne od kursu [l'autre du cap]…” (s. 20).
Odpowiedzialność polityczna, zdaniem Derridy, byłaby zatem uwikłana w źródłowy impas obrania jakiegokolwiek trwałego kursu – czy też po stronie tego, co znamy aż za dobrze (wszystkie prądy tożsamościowe, nacjonalistyczne – pielęgnujące idiom poprzez wulgarne antagonizmy i szowinizmy narodowe; oraz imperialistyczne, kapitalistyczne – sprowadzające idiom do wartości rynkowej), czy po stronie wystawienia się na nieidentyfikowalne inne (całkowite wywłaszczenie i rezygnacja z jakiegokolwiek kursu). Dopiero w aporii pomiędzy kursem a tym, co od kursu inne, decyzja polityczna może nabrać realnej wagi. W polu tejże decyzji odpowiadamy zarazem za europejskie dziedzictwo (ale dziedzictwo, które oparte jest na inaugurującym je otwarciu na to, co inne i – poprzez pracę pamięci – na to, co z Europą utożsamiane, jako inne), jak i za nieznane, które nadchodzi. „Nakaz ten wprowadza nas w poróżnienie – wpędza nas zawsze w poczucie winy [en faute] lub sprawia, że tkwimy w błędzie [en défaut], ponieważ rozdwaja to, co trzeba [le il faut]: trzeba stać się strażnikami idei Europy, różnicy Europy, ale Europy, która polega właśnie na niezamykaniu się w swej tożsamości i na przykładnym wybieganiu ku temu, czym sama nie jest, ku innemu przylądkowi [cap] lub przylądkowi tego, co inne, a nawet – co jest być może czymś zupełnie innym – ku temu, co inne od przylądka…” (s. 37-38).
W wymiarze praktycznym europejskość, która jest stawką w owej grze (bynajmniej nie błahej) między kursem a tym, co od kursu inne, wyznacza moment – „dzień dzisiejszy” – w którym należy wziąć odpowiedzialność za prawa człowieka i prawa międzynarodowe. Moment, w którym obierając kurs na owe prawa, stajemy w obliczu ich nieadekwatności do konkretnych warunków ich zastosowania; nieadekwatności pomiędzy tym, co uniwersalne a tym, co jednostkowe; nieadekwatności pomiędzy „nieśmiertelną” ideą a śmiertelną jednostką: „na tym polega cała polityka, na tym polega cała dzisiejsza polityka” (s. 59).
Europejskość przylądka, o którym tu mowa, kontynentalność owego wyrostka świata opierałaby się zatem na charakterystycznym dla niego wykraczaniu poza własne granice, obieraniu kursu, który nie tylko pochłaniałby to, co inne, ale nie mając do dyspozycji określonego z góry azymutu, otwierał się na inne. Tym właśnie charakteryzowałaby się (europejska) konieczność, którą postuluje Derrida. „Gdy mówimy: »nie mamy, jak się wydaje, do dyspozycji żadnej ogólnej zasady lub rozwiązania«, to czyż nie trzeba przez to rozumieć: »trzeba, byśmy nie mieli ich do dyspozycji«? Nie tylko »tak bardzo nam trzeba« [il faut bien], ale absolutnie »tak właśnie trzeba« [il le faut]. Ta zubożona formuła jest negatywną postacią imperatywu, dzięki któremu odpowiedzialność, jeśli jakaś istnieje, wciąż zachowuje szansę na to, by się objawić i dokonać autoafirmacji” (s. 78).
Ostatnie strony tekstu to swoisty manifest Derridy, który określa dziewięć obliczy obowiązku wypływającego z przenikającej wszelką politykę konieczności (s. 84-87). Obowiązku, do którego wezwany jest nie tylko europejski intelektualista, ale każdy Europejczyk i każda Europejka. Lecz kim w świetle owej niemożności zidentyfikowania tego, co tożsame, jest ów Europejczyk i jest owa Europejka? Być może także kimś, kto ów obowiązek podejmie…
Pytanie to stawia Jacques Derrida w wygłoszonym w 1990 roku w Turynie wykładzie, który następnie zostaje przedrukowany w gazecie „Liber”, aby ostatecznie stać się główną częścią przetłumaczonego niedawno na język polski „Innego kursu”. I choć od owego „dnia dzisiejszego” oraz historycznych i politycznych okoliczności z nim związanych minęło ponad ćwierć wieku, konieczność wyeksponowana w tym pytaniu – co oczywiste – nie traci na swej aktualności. Autorowi chodzi bowiem niezmiennie o problem aporii, której nie można przezwyciężyć, wchłonąć, zredukować w imię jakiejkolwiek hegemonii, także hegemonii europejskiej. To właśnie ta „źródłowa” kontaminacja, owo double bind daje dopiero możliwość pomyślenia polityki, etyki czy odpowiedzialności. Derrida wspomina w swym tekście o „próbie aporii”, którą należy przejść, aby polityka nie stała się tylko kunktatorstwem czy tanim moralizatorstwem, gdy wszelkie stawki zostały już dawno rozdzielone, a przyszłość przesądzona lub dokonana.
Zadając pytanie o inny kurs [l'autre cap] Europy – pytanie archaiczne, „równie stare, co historia Europy” (s. 22), a przede wszystkim konieczne („musi ono pozostawać, nawet poza wszelką odpowiedzią” [tamże]) – Derrida problematyzuje kwestię europejskiej tożsamości i jej identyfikacji, a zarazem powołuje się na odpowiedzialność, którą należy za każdym razem osobiście podjąć w imię pewnych uniwersalnych racji, za które Europa miałaby w przyszłości ręczyć, stających nie tylko w imię tego, co Europie (pomyślanej jako projekt lub idea) tożsame, ale także tego, co inne. Czyni to z błyskotliwością wybitnego frankofona, który strategię wywodu buduje w oparciu o genealogię i gramatykę francuskiego słowa cap oraz różnicy (także rodzajowej) między le capital i la capitale.
Inny kurs to dla Derridy nie tylko sugestia zmiany kierunku czy kapitana, ale „przypomnienie sobie, że istnieje inny kurs, gdyż kurs nie jest wyłącznie nasz, lecz innego: nie jest to jedynie coś, co identyfikujemy, obliczamy i określamy, lecz jest to kurs innego, przed którym musimy odpowiadać; kurs innego, który musimy pamiętać i o którym musimy sobie przypomnieć; kurs innego, który jest być może pierwotnym warunkiem tożsamości lub identyfikacji niesprowadzającej się do destrukcyjnego egocentryzmu – niszczycielskiego tak dla siebie, jak i dla innego. Ale wychodząc poza nasz kurs, musimy nie tylko obrać inny kurs [l'autre cap], a zwłaszcza kurs innego – kurs wyznaczony przez to, co inne [cap de l'autre], ale być może zwrócić się w stronę tego, co inne od kursu [l'autre du cap]…” (s. 20).
Odpowiedzialność polityczna, zdaniem Derridy, byłaby zatem uwikłana w źródłowy impas obrania jakiegokolwiek trwałego kursu – czy też po stronie tego, co znamy aż za dobrze (wszystkie prądy tożsamościowe, nacjonalistyczne – pielęgnujące idiom poprzez wulgarne antagonizmy i szowinizmy narodowe; oraz imperialistyczne, kapitalistyczne – sprowadzające idiom do wartości rynkowej), czy po stronie wystawienia się na nieidentyfikowalne inne (całkowite wywłaszczenie i rezygnacja z jakiegokolwiek kursu). Dopiero w aporii pomiędzy kursem a tym, co od kursu inne, decyzja polityczna może nabrać realnej wagi. W polu tejże decyzji odpowiadamy zarazem za europejskie dziedzictwo (ale dziedzictwo, które oparte jest na inaugurującym je otwarciu na to, co inne i – poprzez pracę pamięci – na to, co z Europą utożsamiane, jako inne), jak i za nieznane, które nadchodzi. „Nakaz ten wprowadza nas w poróżnienie – wpędza nas zawsze w poczucie winy [en faute] lub sprawia, że tkwimy w błędzie [en défaut], ponieważ rozdwaja to, co trzeba [le il faut]: trzeba stać się strażnikami idei Europy, różnicy Europy, ale Europy, która polega właśnie na niezamykaniu się w swej tożsamości i na przykładnym wybieganiu ku temu, czym sama nie jest, ku innemu przylądkowi [cap] lub przylądkowi tego, co inne, a nawet – co jest być może czymś zupełnie innym – ku temu, co inne od przylądka…” (s. 37-38).
W wymiarze praktycznym europejskość, która jest stawką w owej grze (bynajmniej nie błahej) między kursem a tym, co od kursu inne, wyznacza moment – „dzień dzisiejszy” – w którym należy wziąć odpowiedzialność za prawa człowieka i prawa międzynarodowe. Moment, w którym obierając kurs na owe prawa, stajemy w obliczu ich nieadekwatności do konkretnych warunków ich zastosowania; nieadekwatności pomiędzy tym, co uniwersalne a tym, co jednostkowe; nieadekwatności pomiędzy „nieśmiertelną” ideą a śmiertelną jednostką: „na tym polega cała polityka, na tym polega cała dzisiejsza polityka” (s. 59).
Europejskość przylądka, o którym tu mowa, kontynentalność owego wyrostka świata opierałaby się zatem na charakterystycznym dla niego wykraczaniu poza własne granice, obieraniu kursu, który nie tylko pochłaniałby to, co inne, ale nie mając do dyspozycji określonego z góry azymutu, otwierał się na inne. Tym właśnie charakteryzowałaby się (europejska) konieczność, którą postuluje Derrida. „Gdy mówimy: »nie mamy, jak się wydaje, do dyspozycji żadnej ogólnej zasady lub rozwiązania«, to czyż nie trzeba przez to rozumieć: »trzeba, byśmy nie mieli ich do dyspozycji«? Nie tylko »tak bardzo nam trzeba« [il faut bien], ale absolutnie »tak właśnie trzeba« [il le faut]. Ta zubożona formuła jest negatywną postacią imperatywu, dzięki któremu odpowiedzialność, jeśli jakaś istnieje, wciąż zachowuje szansę na to, by się objawić i dokonać autoafirmacji” (s. 78).
Ostatnie strony tekstu to swoisty manifest Derridy, który określa dziewięć obliczy obowiązku wypływającego z przenikającej wszelką politykę konieczności (s. 84-87). Obowiązku, do którego wezwany jest nie tylko europejski intelektualista, ale każdy Europejczyk i każda Europejka. Lecz kim w świetle owej niemożności zidentyfikowania tego, co tożsame, jest ów Europejczyk i jest owa Europejka? Być może także kimś, kto ów obowiązek podejmie…
Jacques Derrida: „Inny kurs”. Przeł. T. Załuski. Wydawnictwo Naukowe PWN. Warszawa 2017.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |