PORTRET NOSFERATU Z CZASÓW MŁODOŚCI (MAŁY WAMPIR)
A
A
A
Joann Sfar jest czarodziejem. Będę zaczynał w ten sposób każdą recenzję jego komiksów, a w wielu przypadkach mógłbym jednocześnie kończyć je tymi czterema słowami. Ten autor to tworzący magię geniusz, potrafiący zawrzeć niespotykany urok w pozornie prostych dialogach, zainteresować czytelnika czymś, co w rękach innego twórcy prawdopodobnie okazałoby się banałem. I na szczęście wcale na tym nie poprzestaje, bowiem jego dziełom często nie brakuje również pierwiastka niesamowitości. Mamy więc do czynienia z połączeniem magii prostoty z zaklęciami o wiele bardziej skomplikowanymi, a wszystko to przepięknie ze sobą współgra.
Przynajmniej zazwyczaj, bo nawet moi ulubieni twórcy nie zawsze w pełni trafiają w mój gust. Sfar nie trafił choćby „Wampirem”. Teraz, trzymając w rękach „Małego Wampira”, nie mogę zrozumieć, dlaczego tak się stało. Szalone perypetie pomniejszonej wersji krwiopijcy Fernanda to worek wypełniony niewiarygodnymi pomysłami autora „Profesora Bella”. Worek, do którego twórca wrzucił – jak się zdaje – wszystko, co tylko przyszło mu do głowy. I ta mieszanka niespotykanych wydarzeń z udziałem duchów, upiorów i potworów sprawdza się bardzo dobrze. Ich relacje z żydowskim chłopcem Michelem oraz przygody, w jakich biorą udział (zdobycie tytułu mistrza kung-fu, pomaganie ściganym przez ludzi psom, podróże w dziwne miejsca i wiele innych), to fantastyczna lektura, zaś Sfar po raz kolejny budzi uznanie swoją pomysłowością.
„Mały Wampir” to album mocno chaotyczny oraz sprawiający wrażenie, że był tworzony bez wcześniejszego przygotowania, zarówno w warstwie graficznej (skądinąd wspaniała, tworząca specyficzną atmosferę kreska i świetne okładki), jak i w scenariuszu: na przykład dopiero w drugiej historii autor „przypomina sobie”, że jeszcze nie przedstawił kilku występujących w komiksie potworów, więc czym prędzej nadrabia zaległości. W niczym to nie przeszkadza, natomiast mogą dziwić pojawiające się gdzieniegdzie mniej błyskotliwe pomysły takie jak żarty o jedzeniu odchodów czy „magicznych pierdziochach”. Gdyby było ich odrobinę mniej, tego rodzaju przełamanie konwencji mogłoby nawet intrygować, mam jednak wrażenie, że Sfar nieco „przedobrzył”. Podobne wątki nie muszą czytelnikowi przeszkadzać, ale tutaj chyba nie do końca pasują. Na szczęście przeważają błyskotliwość, wciągająca fabuła i udane dialogi.
Trzeba przyznać, że „Mały Wampir” to prawdziwa jazda bez trzymanki, ujmująca, pięknie zilustrowana i pokolorowana, potwierdzająca, że komiksy z nazwiskiem Sfara na okładce są (przeważnie) gwarancją dobrze spędzonego czasu. Teraz muszę wrócić do „Wampira” i przeczytać go ponownie. A gdybyście jeszcze nie wiedzieli, Joann Sfar jest czarodziejem.
Przynajmniej zazwyczaj, bo nawet moi ulubieni twórcy nie zawsze w pełni trafiają w mój gust. Sfar nie trafił choćby „Wampirem”. Teraz, trzymając w rękach „Małego Wampira”, nie mogę zrozumieć, dlaczego tak się stało. Szalone perypetie pomniejszonej wersji krwiopijcy Fernanda to worek wypełniony niewiarygodnymi pomysłami autora „Profesora Bella”. Worek, do którego twórca wrzucił – jak się zdaje – wszystko, co tylko przyszło mu do głowy. I ta mieszanka niespotykanych wydarzeń z udziałem duchów, upiorów i potworów sprawdza się bardzo dobrze. Ich relacje z żydowskim chłopcem Michelem oraz przygody, w jakich biorą udział (zdobycie tytułu mistrza kung-fu, pomaganie ściganym przez ludzi psom, podróże w dziwne miejsca i wiele innych), to fantastyczna lektura, zaś Sfar po raz kolejny budzi uznanie swoją pomysłowością.
„Mały Wampir” to album mocno chaotyczny oraz sprawiający wrażenie, że był tworzony bez wcześniejszego przygotowania, zarówno w warstwie graficznej (skądinąd wspaniała, tworząca specyficzną atmosferę kreska i świetne okładki), jak i w scenariuszu: na przykład dopiero w drugiej historii autor „przypomina sobie”, że jeszcze nie przedstawił kilku występujących w komiksie potworów, więc czym prędzej nadrabia zaległości. W niczym to nie przeszkadza, natomiast mogą dziwić pojawiające się gdzieniegdzie mniej błyskotliwe pomysły takie jak żarty o jedzeniu odchodów czy „magicznych pierdziochach”. Gdyby było ich odrobinę mniej, tego rodzaju przełamanie konwencji mogłoby nawet intrygować, mam jednak wrażenie, że Sfar nieco „przedobrzył”. Podobne wątki nie muszą czytelnikowi przeszkadzać, ale tutaj chyba nie do końca pasują. Na szczęście przeważają błyskotliwość, wciągająca fabuła i udane dialogi.
Trzeba przyznać, że „Mały Wampir” to prawdziwa jazda bez trzymanki, ujmująca, pięknie zilustrowana i pokolorowana, potwierdzająca, że komiksy z nazwiskiem Sfara na okładce są (przeważnie) gwarancją dobrze spędzonego czasu. Teraz muszę wrócić do „Wampira” i przeczytać go ponownie. A gdybyście jeszcze nie wiedzieli, Joann Sfar jest czarodziejem.
Joann Sfar: „Mały Wampir” („Petit Vampire”). Tłumaczenie: Jakub Jankowski, Katarzyna Sajdakowska. Wydawnictwo Timof i cisi wspólnicy. Warszawa 2017.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |