
ANGIELSKA DAMA INACZEJ
A
A
A
Stephen Frears tworząc „Panią Henderson” cofnął się do czasów przedwojennej Anglii, by przedstawić historię, która zdarzyła się naprawdę. Dotyczy ona sławnego w Londynie teatru Windmill, który jako jedyny działał przez cała wojnę i szczycił się hasłem „Nigdy nie zamknęliśmy”.
Teatru nigdy by nie było, gdyby nie Pani Henderson – dobrze sytuowana angielska arystokratka, której postać brawurowo odtworzyła na ekranie Judi Dench (nominacja do Oskara 2006). W filmie poznajemy Panią Henderson, gdy niespodziewanie zostaje wdową. Nie chce jednak zachowywać się jak grzeczna i potulna angielska dama. „Nudzi mnie wdowieństwo” – wyznaje na stypie swojej najbliższej przyjaciółce. Tym bardziej, że jedyne rozrywki, jakie oferuje jej teraz angielski styl życia to haftowanie lub praca charytatywna. Monotonna egzystencja starszej kobiety jej nie satysfakcjonuje. Za sprawą przypadku postanawia założyć teatr, oczywiście zupełnie nie mając o tym pojęcia.
I wtedy pojawia się Vivian Van Damm, druga ważna postać w tej historii. Przyszły menadżer nowego teatru, trochę zadufany w sobie, jednak czego nie można mu odmówić –profesjonalista. To on wpada na pomysł wystawiania w teatrze przedstawień jednego po drugim, co wkrótce przynosi ogromny sukces. Niestety dobra passa nie trwa długo. Gdy konkurencja podkrada koncept, Windmill staje na progu bankructwa. Wtedy to pomysłowość i odwaga głównej bohaterki okażą się nieocenione. Pani Henderson pragnie przenieść do Anglii przedsięwzięcie, które z powodzeniem radzi sobie w Moulin Rouge. Co dokładnie i jakim sposobem – warto odkryć samemu.
Pomysł i jego realizacja w gruncie rzeczy idealne odwzorowują główne cechy charakteru Pani Henderson. Z jednej strony angielska dama przyzwyczajona do bogactwa i zbytku, z drugiej – kobieta nieokrzesana, momentami wręcz niegrzeczna. To właśnie jej tupet przyczynia się do realizacji kolejnych szalonych projektów. Na współpracę z Van Dammem decyduje się tylko dlatego, że od razu popada z nim w konflikt. Potrafi być jednocześnie zadziorna, odważna i niewinna. Na wieść o odmiennej orientacji jednego z współpracowników reaguje zwrotem: Oh, How delicious (wybornie – przyp. red.). Ta i inne angielskie uprzejmości na stale goszczą w jej języku obok wyrazów, delikatnie mówiąc, pospolitych. Pani Henderson nie boi się dosadnego języka i często się nim posługuje tylko po to, by dopiąć celu. Zręcznie lawiruje między ustanowionymi prawami, by postawić na swoim.
Cel Pani Henderson nie jest, jak można by sądzić z początku, spełnieniem jej egoistycznych zachcianek. Jak mówi sama: „Prawda jest taka prozaiczna”; zatem sama postanawia ją ubarwić. Próbuje stworzyć własny świat oparty na iluzji. Nie jest to wyobrażenie, które oddala ją od realiów życia, paradoksalnie lepiej go do nich przygotowuje. Przecież obraz widziany na deskach teatru Windmill nie jest niczym innym niż iluzją. Czasem ukazuje on więcej prawdy niż mogłoby się wydawać. Czasem pozwala przetrwać trudności. Tragedie, które stają się udziałem Pani Henderson, nie zniechęcają jej do dalszego działania, tylko bardziej ją motywują. Ta kobieta przeżyła tak wiele, że nie pochyla się z żalem nad kolejnymi tragediami, ale patrzy na nie z góry, tak jak ogląda bombardowanie Londynu – nieustraszona.
Jednak tragiczne akcenty nie są w filmie wysunięte na pierwszy plan. „Pani Henderson” to w gruncie rzeczy przyjemny film z elementami komedii i filmu muzycznego. Uśmiech na twarzy wywołuje oczywiście niecodzienna relacja pary głównych bohaterów – Henderson i Van Damm. Nieustannie toczą ze sobą wojnę, jednocześnie wyczuwając w sobie jedyne oparcie – w myśl przysłowia „Kto się lubi ten się czubi”. Akcenty muzyczne to oczywiście same przedstawienia na deskach Windmill. Nie są to, jak można by się było sugerować reklamą, występy na skalę „Chicago” czy „Moulin Rouge”. To nie jest „Deszczowa piosenka” – powiedział Stephen Frears, reżyser filmu. Bohaterowie nie wyśpiewują do siebie dialogów. Nie ujrzymy też zdumiewających dekoracji i wspaniałej choreografii. Twórcy chcieli zbliżyć się do prawdy tego miejsca i przedstawić je jak najrealniej. Wzorowali się na scenografiach z tamtego okresu oraz autentycznych scenariuszach występów.
Dzięki wszystkim tym zabiegom powstał niezwykle ciepły film. Mający w sobie zarówno szczyptę angielskiej elegancji, jak i trochę pieprzyku. Nie przesadzony w wyrazie, dowcipny i ujmujący.
Teatru nigdy by nie było, gdyby nie Pani Henderson – dobrze sytuowana angielska arystokratka, której postać brawurowo odtworzyła na ekranie Judi Dench (nominacja do Oskara 2006). W filmie poznajemy Panią Henderson, gdy niespodziewanie zostaje wdową. Nie chce jednak zachowywać się jak grzeczna i potulna angielska dama. „Nudzi mnie wdowieństwo” – wyznaje na stypie swojej najbliższej przyjaciółce. Tym bardziej, że jedyne rozrywki, jakie oferuje jej teraz angielski styl życia to haftowanie lub praca charytatywna. Monotonna egzystencja starszej kobiety jej nie satysfakcjonuje. Za sprawą przypadku postanawia założyć teatr, oczywiście zupełnie nie mając o tym pojęcia.
I wtedy pojawia się Vivian Van Damm, druga ważna postać w tej historii. Przyszły menadżer nowego teatru, trochę zadufany w sobie, jednak czego nie można mu odmówić –profesjonalista. To on wpada na pomysł wystawiania w teatrze przedstawień jednego po drugim, co wkrótce przynosi ogromny sukces. Niestety dobra passa nie trwa długo. Gdy konkurencja podkrada koncept, Windmill staje na progu bankructwa. Wtedy to pomysłowość i odwaga głównej bohaterki okażą się nieocenione. Pani Henderson pragnie przenieść do Anglii przedsięwzięcie, które z powodzeniem radzi sobie w Moulin Rouge. Co dokładnie i jakim sposobem – warto odkryć samemu.
Pomysł i jego realizacja w gruncie rzeczy idealne odwzorowują główne cechy charakteru Pani Henderson. Z jednej strony angielska dama przyzwyczajona do bogactwa i zbytku, z drugiej – kobieta nieokrzesana, momentami wręcz niegrzeczna. To właśnie jej tupet przyczynia się do realizacji kolejnych szalonych projektów. Na współpracę z Van Dammem decyduje się tylko dlatego, że od razu popada z nim w konflikt. Potrafi być jednocześnie zadziorna, odważna i niewinna. Na wieść o odmiennej orientacji jednego z współpracowników reaguje zwrotem: Oh, How delicious (wybornie – przyp. red.). Ta i inne angielskie uprzejmości na stale goszczą w jej języku obok wyrazów, delikatnie mówiąc, pospolitych. Pani Henderson nie boi się dosadnego języka i często się nim posługuje tylko po to, by dopiąć celu. Zręcznie lawiruje między ustanowionymi prawami, by postawić na swoim.
Cel Pani Henderson nie jest, jak można by sądzić z początku, spełnieniem jej egoistycznych zachcianek. Jak mówi sama: „Prawda jest taka prozaiczna”; zatem sama postanawia ją ubarwić. Próbuje stworzyć własny świat oparty na iluzji. Nie jest to wyobrażenie, które oddala ją od realiów życia, paradoksalnie lepiej go do nich przygotowuje. Przecież obraz widziany na deskach teatru Windmill nie jest niczym innym niż iluzją. Czasem ukazuje on więcej prawdy niż mogłoby się wydawać. Czasem pozwala przetrwać trudności. Tragedie, które stają się udziałem Pani Henderson, nie zniechęcają jej do dalszego działania, tylko bardziej ją motywują. Ta kobieta przeżyła tak wiele, że nie pochyla się z żalem nad kolejnymi tragediami, ale patrzy na nie z góry, tak jak ogląda bombardowanie Londynu – nieustraszona.
Jednak tragiczne akcenty nie są w filmie wysunięte na pierwszy plan. „Pani Henderson” to w gruncie rzeczy przyjemny film z elementami komedii i filmu muzycznego. Uśmiech na twarzy wywołuje oczywiście niecodzienna relacja pary głównych bohaterów – Henderson i Van Damm. Nieustannie toczą ze sobą wojnę, jednocześnie wyczuwając w sobie jedyne oparcie – w myśl przysłowia „Kto się lubi ten się czubi”. Akcenty muzyczne to oczywiście same przedstawienia na deskach Windmill. Nie są to, jak można by się było sugerować reklamą, występy na skalę „Chicago” czy „Moulin Rouge”. To nie jest „Deszczowa piosenka” – powiedział Stephen Frears, reżyser filmu. Bohaterowie nie wyśpiewują do siebie dialogów. Nie ujrzymy też zdumiewających dekoracji i wspaniałej choreografii. Twórcy chcieli zbliżyć się do prawdy tego miejsca i przedstawić je jak najrealniej. Wzorowali się na scenografiach z tamtego okresu oraz autentycznych scenariuszach występów.
Dzięki wszystkim tym zabiegom powstał niezwykle ciepły film. Mający w sobie zarówno szczyptę angielskiej elegancji, jak i trochę pieprzyku. Nie przesadzony w wyrazie, dowcipny i ujmujący.
„Pani Henderson”. Reżyseria: Stephen Frears. Scenariusz: Martin Sherman. Występują: Judi Dench, Bob Hoskins, William Young, Kelly Reilly. Zdjęcia: Andrew Dunn. Muzyka: : George Fenton. Gatunek: Dramat, Komedia. Wielka Brytania, 2005.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |