
OSTATNI, CO TAK ZA NOS WODZIŁ (DARIUSZ ROSIAK: 'BIAŁO-CZERWONY. TAJEMNICA SAT-OKHA')
A
A
A
Sat-Okha widziałem w życiu tylko raz, na spotkaniu autorskim, na które zaciągnął mnie ojciec, być może powodowany nostalgią za własnym dzieciństwem, przypadającym na lata największej popularności „polskiego Indianina”, względnie wspomnieniami młodości spędzonej na badaniach terenowych w dorzeczu Orinoko. Był koniec lat dziewięćdziesiątych, nikt już nie bawił się w kowbojów i Indian. Sat przyjechał do Poznania z jakąś grupą rekonstrukcyjną i było ich wszystkich więcej niż ludzi na widowni. Pachniał raczej przetrawionym tytoniem niż żywicą i był dziwnie blady jak na Indianina, co dało się zauważyć pomimo malunków na policzkach. W barokowym pióropuszu, nogawicach i mokasynach wyglądał jak z albumu Edwarda Curtisa, tylko z nieco prześwietloną twarzą. Pustawa sala, podstarzali ojcowie i ich zażenowani synowie, biali tancerze udający Indian – była w tym wszystkim słabo skrywana desperacja, towarzysząca tym z nostalgików, którzy w rekonstrukcjach przeszłości poszukują namiastki schronienia przed przyspieszającą teraźniejszością i poczuciem wyautowania.
Za indiańskie opowieści Sat-Okha zabrałem się za późno, po Cooperze, Szklarskich i „Małym Wielkim Człowieku” Bergera, przeszmuglowanym z biblioteczki rodziców. Czytany po nich wszystkich Sat-Okh był lekturą niewczesną, wręcz niewypałem. Zgrzebny, przegadany, nieznośnie dydaktyczny i, jak miało się wkrótce okazać, z gruntu zmyślony. Otrzymany od ojca „Głos Prerii” – w zmechaconej, żółtej oprawie, z niewyraźną ilustracją na okładce – długo kurzył się na półkach zanim, zlicytowany na Allegro przez czyjegoś ojca czy dziadka, trafił w ręce nowego posiadacza: nietrafiony prezent i memento Indianomanii, która opanowała kraj po medialnym sukcesie pierwszych publikacji Sat-Okha. Do zapowiadanej przez Wydawnictwo Czarne biografii „polskiego Indianina” podchodziłem więc jak do jeża: czy po wszystkich artykułach polskich indianistów, świetnej, choć nieopublikowanej, pracy magisterskiej Katarzyny Krępulec, wreszcie licznych dysputach na łamach „Tawacinu” i forach Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian, można jeszcze o Stanisławie Supłatowiczu cokolwiek ciekawego napisać?
„Biało-czerwony. Tajemnica Sat-Okha” Dariusza Rosiaka pokazuje, że można. Autor pieczołowicie prześwietla legendę Stanisława Supłatowicza – peerelowskiego celebryty, gawędziarza, prekursora Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian i propagatora etyki luźno nawiązującej do kultur Rdzennych Amerykanów. Rosiak przekopał archiwa w kraju i za granicą, rozmawiał z polskimi i zagranicznymi indianistami, dotarł do towarzyszy broni, krewnych i przyjaciół Sata oraz dokumentów długo uznawanych za zaginione lub niebyłe. Warto jednak zaznaczyć, że demaskacja bujd i fałszywek, na których „polski Indianin” oparł swoją legendę, nie wynika bynajmniej z inkwizytorskiego zapału autora. „Biało-czerwony” to książka czuła, zdyscyplinowana i oryginalna strukturalnie, wolna od atmosfery „podśmiechujek i wątpliwości”, która pod koniec życia towarzyszyła Sat-Okhowi. To rzecz o utracie złudzeń i niemożliwości powrotu, opowiedziana tak, że trudno, mimo bezdenności Supłatowiczowej ściemy, dyskontować nią własnego poczucia wyższości. Rozbiórka mitu Sat-Okha następuje tu w dużej mierze mimowolnie. Rosiak uporczywie, na przekór odkrywanym co rusz dokumentom, trzyma się zasady domniemania niewinności, nawet wtedy, kiedy opisuje to, co prześlepione.
„Biało-czerwony” to opowieść o osobowości rozdwojonej jak polska flaga. Albo jabłko. Czerwone na wierzchu, białe w środku. Mianem „jabłkowych Indian” Sherman Alexie określił w jednym ze swoich opowiadań rosnącą grupę Rdzennych Amerykanów, których plemienna tożsamość ulega zatarciu w wyniku postępującej migracji z rezerwatów do miast. Z Sat-Okhowym jabłkiem było odwrotnie – on swoją tożsamość wymyślił i zakorzenił w świecie wyobraźni. Biały na zewnątrz, czerwony w środku. Niby Indianin, ale nasz, polski. Nieposkromiony mitoman, „indiański” Zelig, fantasta z apokryficzną biografią, dosztukowywaną zgodnie z potrzebami chwili. Mistrz autokreacji, który dzięki piętrowemu blefowi zgarnął cały stół. Polski odpowiednik Szarej Sowy, najsłynniejszego bodaj wannabe Indianina, Brytyjczyka, który ożenił się z Irokezką i zamieszkał w głuszy, gdzie – w chwilach wolnych od bajdurzenia – prowadził kampanię na rzecz ochrony kanadyjskiej przyrody.
Rosiakowy Sat-Okh jawi się nie tyle jako megaloman zawłaszczający kulturę Rdzennych Amerykanów dla celów komercyjnych czy ambicjonalnych, ile propagator systemu wartości będącego alternatywą dla (i ucieczką od) materialistycznego antropocentryzmu. Raczej Iron Eyes Cody niż Binjamin Wilkomirski. Stosunkowo niegroźny indianoentuzjasta, których do dziś pełno na świecie, choćby w Niemczech, gdzie miejscowy klub sympatyków Indian Oglala materialną kulturę tego plemienia zna podobno lepiej od samych Lakotów, co szczególnie nie dziwi w kraju, gdzie na festiwal Karola Maya w Bad Segerberg zjeżdża co roku ponad trzysta tysięcy poszukiwaczy indiańskiej hiperrzeczywistości. Pruscy Oglalowie to jednak więcej niż obwoźny freak show. To również grupa ludzi, którzy regularnie wspierają Oglalów w nierównej walce z rządem amerykańskim – rzecz nie do przecenienia szczególnie w erze prezydentury Donalda Trumpa i gazociągu Dakota Access Pipeline.
Rekonstrukcjom Stanisława Supłatowiczowa z pewnością brakowało niemieckiej dokładności – jak zauważa w „Biało-czerwonym” Marek Maciołek, jego gawędy dobitnie przyczyniły się do utrwalenia w Polsce mitu Indianina – szlachetnego dzikusa. Bajerował zdjęciami Curtisa, wciskając je gazetom jako portrety przodków. Bzdurzył na zawołanie: o kuzynce, która na spotkanie z nim przypłynęła do Montrealu w canoe; o poskramianiu tygrysów bengalskich w ładowni statku; o aresztowaniu przez Niemców za niearyjski wygląd i ucieczce z transportu do Oświęcimia; o Szawanezach nad Cieśniną Beringa; o zabójstwie rzekomej siostry i zamachu na domniemanego szwagra. Nikt tego nie weryfikował, bo w kraju zaśnieżonych telewizorów głód przygody był silniejszy od konfrontacji z rzeczywistością. Proteiczny czar Sat-Okha działał jeszcze długo po jego śmierci – w zeszłym roku np. mainstreamowa prasa donosiła, że wraz z matką ukrywali Żydów z radomskiego getta. Jednocześnie jednak, zauważa Rosiak, Sat-Okhowe opowieści były wentylem frustracji dla kilku pokoleń dzieci, które dorastały w zhomogenizowanym kulturowo PRL-u. Dla wielu Supłatowicz był pierwszym nauczycielem empatii, poczucia wspólnotowości, która nie wyklucza – „rzeźbiarzem marzeń” w krajach bloku wschodniego. Zawrotna kariera Supłatowicza jako indiańskiego samozwańca w ZSRR, gdzie Sat-Okh posłużył za signifiant walki z burżuazyjnym kapitalizmem, to kolejna mocna strona „Biało-czerwonego”, podobnie jak zawiła historia relacji autora „Ziemi słonych skał” z jego ghost-writerami.
Sat-Okh w „Biało-czerwonym” to jednak przede wszystkim Stanisław Supłatowicz: chłopak o niepewnym rodowodzie, bez ojca, z nadopiekuńczą matką. Peerelowski self-made man –dziecko wojny, radomski samorodek, którego gwiazda rozbłysła dzięki wiecznie pączkującej mistyfikacji. Drobny przemytnik i oportunista (należał do PZPR, podobnie jak większość raczej z wygody niż przekonania – SB nie pokwapiła się nawet zwerbować go jako potencjalnego współpracownika). Eskapista, który sarmackie stepy przetransponował na indiańskie prerie.
Historia wzlotów i upadków Sat-Okha to wreszcie fantazja na temat „naszego” Innego. Innego oswojonego, którego przyjmujemy jako wspólnota, i którego obecność między nami potwierdza dobrotliwe wyobrażenia o nas samych: „nasz” gej Biedroń, „nasz” Żyd Szewach Weiss, „nasz” Afrykanin Olisadebe. Sat-Okh był tym bardziej „nasz”, bo wiadomo było, że był z Matki-Polki. Że nie do końca był Indianinem, a może nie był nim wcale, więc tym łatwiej było go pokochać jako Innego wyobrażonego. His portrait was not an Indian, powiedziałby zapewne Gerald Vizenor.
Jest taka słynna scena w „Człowieku, który zabił Liberty Valance’a” Johna Forda, w której Ransom Stoddard (przepoczciwy Jimmy Stewart), senator i kandydat na prezydenta, ujawnia piętrową bujdę, na której ufundował swoją karierę polityczną. Słuchający jego spowiedzi redaktor lokalnej gazety po namyśle stwierdza, „To jest Zachód, sir. Kiedy legenda staje się faktem, drukujemy legendę”. W „Biało-czerwonym” Rosiak jest trochę jak Ford. Puszcza oko do czytelników – wie, że to wszystko na kilometr trąci blagą, jednak mimo lustratorskich pokus opowiada się po stronie legendy. Ci, którzy spodziewali się krucjaty przeciw fejkowym Indianom, poczują się zawiedzeni, ale czy nie milej wspominać Sat-Okha, z całą jego przaśnością, w dosztukowanej peruce i nylonowych warkoczach à la Burt Lancaster w „Ostatniej walce Apacza”, niż Stanisława Supłatowicza, który z błędnym wzrokiem snuje się po mieszkaniu we Wrzeszczu, przytłoczony świadomością wielkiej ściemy?
LITERATURA:
Sherman Alexie. „Absolutnie prawdziwy pamiętnik”. Tłum. Piotr Kuś. Poznań: Zysk i S-ka, 2016.
John Ford. „Człowiek, który zabił Liberty Valance’a”. Paramount Pictures: 1962.
Rivka Galchen. „Wild West Germany: Why do cowboys and Indians so captivate the country?”. „New Yorker” (09/04/2012). http://www.newyorker.com/magazine/2012/04/09/wild-west-germany
Marcin Kamiński. „Z indiańskiego plemienia do partyzantki AK. Sat-Okh - Indianin, który walczył dla Polski”. Gazeta.pl (30/01/2016). http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,19558533,z-indianskiego-plemienia-do-partyzantki-ak-sat-okh-indianin.html#MT
Gerald Vizenor, A. Robert Lee. „In Conversation Postindian Reflections: Chickens and Piranha, Casinos, and Sovereignty”. W: „Native Authenticity: Transnational Perspectives on Native American LIterary Studies” (ed. Deborah L. Madsen). Albany: SUNY Press, 2010.
Za indiańskie opowieści Sat-Okha zabrałem się za późno, po Cooperze, Szklarskich i „Małym Wielkim Człowieku” Bergera, przeszmuglowanym z biblioteczki rodziców. Czytany po nich wszystkich Sat-Okh był lekturą niewczesną, wręcz niewypałem. Zgrzebny, przegadany, nieznośnie dydaktyczny i, jak miało się wkrótce okazać, z gruntu zmyślony. Otrzymany od ojca „Głos Prerii” – w zmechaconej, żółtej oprawie, z niewyraźną ilustracją na okładce – długo kurzył się na półkach zanim, zlicytowany na Allegro przez czyjegoś ojca czy dziadka, trafił w ręce nowego posiadacza: nietrafiony prezent i memento Indianomanii, która opanowała kraj po medialnym sukcesie pierwszych publikacji Sat-Okha. Do zapowiadanej przez Wydawnictwo Czarne biografii „polskiego Indianina” podchodziłem więc jak do jeża: czy po wszystkich artykułach polskich indianistów, świetnej, choć nieopublikowanej, pracy magisterskiej Katarzyny Krępulec, wreszcie licznych dysputach na łamach „Tawacinu” i forach Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian, można jeszcze o Stanisławie Supłatowiczu cokolwiek ciekawego napisać?
„Biało-czerwony. Tajemnica Sat-Okha” Dariusza Rosiaka pokazuje, że można. Autor pieczołowicie prześwietla legendę Stanisława Supłatowicza – peerelowskiego celebryty, gawędziarza, prekursora Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian i propagatora etyki luźno nawiązującej do kultur Rdzennych Amerykanów. Rosiak przekopał archiwa w kraju i za granicą, rozmawiał z polskimi i zagranicznymi indianistami, dotarł do towarzyszy broni, krewnych i przyjaciół Sata oraz dokumentów długo uznawanych za zaginione lub niebyłe. Warto jednak zaznaczyć, że demaskacja bujd i fałszywek, na których „polski Indianin” oparł swoją legendę, nie wynika bynajmniej z inkwizytorskiego zapału autora. „Biało-czerwony” to książka czuła, zdyscyplinowana i oryginalna strukturalnie, wolna od atmosfery „podśmiechujek i wątpliwości”, która pod koniec życia towarzyszyła Sat-Okhowi. To rzecz o utracie złudzeń i niemożliwości powrotu, opowiedziana tak, że trudno, mimo bezdenności Supłatowiczowej ściemy, dyskontować nią własnego poczucia wyższości. Rozbiórka mitu Sat-Okha następuje tu w dużej mierze mimowolnie. Rosiak uporczywie, na przekór odkrywanym co rusz dokumentom, trzyma się zasady domniemania niewinności, nawet wtedy, kiedy opisuje to, co prześlepione.
„Biało-czerwony” to opowieść o osobowości rozdwojonej jak polska flaga. Albo jabłko. Czerwone na wierzchu, białe w środku. Mianem „jabłkowych Indian” Sherman Alexie określił w jednym ze swoich opowiadań rosnącą grupę Rdzennych Amerykanów, których plemienna tożsamość ulega zatarciu w wyniku postępującej migracji z rezerwatów do miast. Z Sat-Okhowym jabłkiem było odwrotnie – on swoją tożsamość wymyślił i zakorzenił w świecie wyobraźni. Biały na zewnątrz, czerwony w środku. Niby Indianin, ale nasz, polski. Nieposkromiony mitoman, „indiański” Zelig, fantasta z apokryficzną biografią, dosztukowywaną zgodnie z potrzebami chwili. Mistrz autokreacji, który dzięki piętrowemu blefowi zgarnął cały stół. Polski odpowiednik Szarej Sowy, najsłynniejszego bodaj wannabe Indianina, Brytyjczyka, który ożenił się z Irokezką i zamieszkał w głuszy, gdzie – w chwilach wolnych od bajdurzenia – prowadził kampanię na rzecz ochrony kanadyjskiej przyrody.
Rosiakowy Sat-Okh jawi się nie tyle jako megaloman zawłaszczający kulturę Rdzennych Amerykanów dla celów komercyjnych czy ambicjonalnych, ile propagator systemu wartości będącego alternatywą dla (i ucieczką od) materialistycznego antropocentryzmu. Raczej Iron Eyes Cody niż Binjamin Wilkomirski. Stosunkowo niegroźny indianoentuzjasta, których do dziś pełno na świecie, choćby w Niemczech, gdzie miejscowy klub sympatyków Indian Oglala materialną kulturę tego plemienia zna podobno lepiej od samych Lakotów, co szczególnie nie dziwi w kraju, gdzie na festiwal Karola Maya w Bad Segerberg zjeżdża co roku ponad trzysta tysięcy poszukiwaczy indiańskiej hiperrzeczywistości. Pruscy Oglalowie to jednak więcej niż obwoźny freak show. To również grupa ludzi, którzy regularnie wspierają Oglalów w nierównej walce z rządem amerykańskim – rzecz nie do przecenienia szczególnie w erze prezydentury Donalda Trumpa i gazociągu Dakota Access Pipeline.
Rekonstrukcjom Stanisława Supłatowiczowa z pewnością brakowało niemieckiej dokładności – jak zauważa w „Biało-czerwonym” Marek Maciołek, jego gawędy dobitnie przyczyniły się do utrwalenia w Polsce mitu Indianina – szlachetnego dzikusa. Bajerował zdjęciami Curtisa, wciskając je gazetom jako portrety przodków. Bzdurzył na zawołanie: o kuzynce, która na spotkanie z nim przypłynęła do Montrealu w canoe; o poskramianiu tygrysów bengalskich w ładowni statku; o aresztowaniu przez Niemców za niearyjski wygląd i ucieczce z transportu do Oświęcimia; o Szawanezach nad Cieśniną Beringa; o zabójstwie rzekomej siostry i zamachu na domniemanego szwagra. Nikt tego nie weryfikował, bo w kraju zaśnieżonych telewizorów głód przygody był silniejszy od konfrontacji z rzeczywistością. Proteiczny czar Sat-Okha działał jeszcze długo po jego śmierci – w zeszłym roku np. mainstreamowa prasa donosiła, że wraz z matką ukrywali Żydów z radomskiego getta. Jednocześnie jednak, zauważa Rosiak, Sat-Okhowe opowieści były wentylem frustracji dla kilku pokoleń dzieci, które dorastały w zhomogenizowanym kulturowo PRL-u. Dla wielu Supłatowicz był pierwszym nauczycielem empatii, poczucia wspólnotowości, która nie wyklucza – „rzeźbiarzem marzeń” w krajach bloku wschodniego. Zawrotna kariera Supłatowicza jako indiańskiego samozwańca w ZSRR, gdzie Sat-Okh posłużył za signifiant walki z burżuazyjnym kapitalizmem, to kolejna mocna strona „Biało-czerwonego”, podobnie jak zawiła historia relacji autora „Ziemi słonych skał” z jego ghost-writerami.
Sat-Okh w „Biało-czerwonym” to jednak przede wszystkim Stanisław Supłatowicz: chłopak o niepewnym rodowodzie, bez ojca, z nadopiekuńczą matką. Peerelowski self-made man –dziecko wojny, radomski samorodek, którego gwiazda rozbłysła dzięki wiecznie pączkującej mistyfikacji. Drobny przemytnik i oportunista (należał do PZPR, podobnie jak większość raczej z wygody niż przekonania – SB nie pokwapiła się nawet zwerbować go jako potencjalnego współpracownika). Eskapista, który sarmackie stepy przetransponował na indiańskie prerie.
Historia wzlotów i upadków Sat-Okha to wreszcie fantazja na temat „naszego” Innego. Innego oswojonego, którego przyjmujemy jako wspólnota, i którego obecność między nami potwierdza dobrotliwe wyobrażenia o nas samych: „nasz” gej Biedroń, „nasz” Żyd Szewach Weiss, „nasz” Afrykanin Olisadebe. Sat-Okh był tym bardziej „nasz”, bo wiadomo było, że był z Matki-Polki. Że nie do końca był Indianinem, a może nie był nim wcale, więc tym łatwiej było go pokochać jako Innego wyobrażonego. His portrait was not an Indian, powiedziałby zapewne Gerald Vizenor.
Jest taka słynna scena w „Człowieku, który zabił Liberty Valance’a” Johna Forda, w której Ransom Stoddard (przepoczciwy Jimmy Stewart), senator i kandydat na prezydenta, ujawnia piętrową bujdę, na której ufundował swoją karierę polityczną. Słuchający jego spowiedzi redaktor lokalnej gazety po namyśle stwierdza, „To jest Zachód, sir. Kiedy legenda staje się faktem, drukujemy legendę”. W „Biało-czerwonym” Rosiak jest trochę jak Ford. Puszcza oko do czytelników – wie, że to wszystko na kilometr trąci blagą, jednak mimo lustratorskich pokus opowiada się po stronie legendy. Ci, którzy spodziewali się krucjaty przeciw fejkowym Indianom, poczują się zawiedzeni, ale czy nie milej wspominać Sat-Okha, z całą jego przaśnością, w dosztukowanej peruce i nylonowych warkoczach à la Burt Lancaster w „Ostatniej walce Apacza”, niż Stanisława Supłatowicza, który z błędnym wzrokiem snuje się po mieszkaniu we Wrzeszczu, przytłoczony świadomością wielkiej ściemy?
LITERATURA:
Sherman Alexie. „Absolutnie prawdziwy pamiętnik”. Tłum. Piotr Kuś. Poznań: Zysk i S-ka, 2016.
John Ford. „Człowiek, który zabił Liberty Valance’a”. Paramount Pictures: 1962.
Rivka Galchen. „Wild West Germany: Why do cowboys and Indians so captivate the country?”. „New Yorker” (09/04/2012). http://www.newyorker.com/magazine/2012/04/09/wild-west-germany
Marcin Kamiński. „Z indiańskiego plemienia do partyzantki AK. Sat-Okh - Indianin, który walczył dla Polski”. Gazeta.pl (30/01/2016). http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,19558533,z-indianskiego-plemienia-do-partyzantki-ak-sat-okh-indianin.html#MT
Gerald Vizenor, A. Robert Lee. „In Conversation Postindian Reflections: Chickens and Piranha, Casinos, and Sovereignty”. W: „Native Authenticity: Transnational Perspectives on Native American LIterary Studies” (ed. Deborah L. Madsen). Albany: SUNY Press, 2010.
Dariusz Rosiak: „Biało-czerwony. Tajemnica Sat-Okha”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2017 [seria: Reportaż].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |