
W POSZUKIWANIU DOBRYCH RAD (AGATA NAPIÓRSKA: 'JAK ONI PRACUJĄ')
A
A
A
Zaplecze działań jest dla mnie jednym z ciekawszych i ważniejszych elementów procesu twórczego. Sam efekt tego procesu bardzo często nie jest tak fascynujący, jak droga przebyta w jego trakcie. Agata Napiórska w książce „Jak oni pracują? Rozmowy o pasji, pracy i codziennych sprawach polskich twórców” z jednej strony pokazuje sposoby pracy, radzenie sobie z terminami, materią językową, ale z drugiej – po prostu codzienne życie. Zachęcające do lektury tej książki były dla mnie także wypowiedzi autorki o kluczu doboru rozmówców, trudnościach i niespodziankach ją spotykających, a może przede wszystkim jej wciągnięcie się w rytm spotkań, poszukiwań kontaktu, przeprowadzania wywiadów i później prób odtwarzania niepowtarzalnej atmosfery w każdym ze wstępów.
Książka jest zbiorem 64. rozmów redaktorki naczelnej „Zwykłego Życia” z polskimi twórcami: pisarzami, naukowcami, malarzami, rzeźbiarzami, grafikami i innymi szeroko rozumianymi artystami. Z jednej strony zachęca to do lektury szybkiej, gdyż spośród tylu osobistości i ich sposobów na pracę można i dla siebie wyłowić złoty środek, rewolucyjną zasadę, która uporządkuje nasz plan pracy, dnia. I to poszukiwanie było jeden z motywów powstania tej książki. Napiórska znalazła się w roli koordynatora ds. planowania dnia pracy, co było skutkiem rezygnacji z etatu. Jak zabawnie opisuje, taka sytuacja daje dużo możliwości, bo i biuro można przenieść do łóżka, a pracę wykonać w godzinach nocnych. Pełna swoboda, ale i dezorganizacja (s. 9).
Autorka zadbała, aby format rozmów był różnorodny i nie powodował wpadnięcia w monotonny rytm powtarzalnych pytań. Chociaż przy 50. rozmowie musiałam zrobić sobie przerwę i po kilku dniach wrócić do książki, by na nowo i z uwagą wyczekiwać odpowiedzi. Klasyczne są także forma wywiadu, ale i monologi pytanych czy podziały wypowiedzi przez wprowadzenie podtytułów. Istotnym elementem każdej rozmowy jest wprowadzenie Napiórskiej. Czasami autorka banalnie opisuje miejsce spotkania i kto ile słodzi, jednak momentami udaje się jej odtworzyć atmosferę miejsca spotkania. Te wstępy są także miejscem, w którym autorka prezentuje czasami trudną drogę dojścia do rozmówcy.
Wywiady można podzielić na trzy kategorie: te z pierwszej zapomnimy zaraz po przerzuceniu kolejnych kartek. Przykładem jest krótka rozmowa ze Zbigniewem Lwem-Starowiczem kończona w samochodzie w drodze do sądu. Dla Napiórskiej na pewno było to ciekawe doświadczenie, bo dyscyplina czasowa narzuciła nieugięte ramy, co jednak rzutuje na rozmowę. Paradoks, że wspominam rozmowę, której nie powinnam pamiętać? Nie. Ta lekka irytacja, że jednak oczekiwałam czegoś więcej, jest elementem zakotwiczającym w pamięci. Letniość tego tekstu daje rozczarowanie, które z drugiej strony sama autorka próbuje zwalczyć przez przedstawienie sytuacji rozmowy. Problemem może być także krótka forma i płytkość wypowiedzi. Ale od czasu do czas zdarzają się fragmenty, które chce się zakreślić, a o tym dalej.
Druga kategoria to rozmowy, które sprowadzają na ziemię i pokazują, że często praca artysty, twórcy bez szefa jest podobną do każdej innej; nie ma czasu na romantyczne rozważania w ulubionej kawiarni z chai latte, a są nieprzekraczalne terminy, odpowiedzialność za innych i proste, nienaiwne podejście do wykonywanej pracy. Cytaty z trzech tego typu spotkań: „Traktuję siebie jak robota do pracy, który ma być sprawny i dobrze pracować” (Aleksandra Waliszewska, s. 118), „Jednak przyszedł taki moment, kiedy uświadomiłem sobie, że praca, jak bardzo by się jej nie lubiło, jest po prostu pracą. Może być częścią twojego świata, ale nie powinna być całym. I że dla swojego pracodawcy, nawet jeśli cię prywatnie lubi i/lub szanuje, jesteś tylko elementem machiny” (Tomasz Kołodziejczyk, s. 221); i najdłuższy cytat pełen dystansu, ironii, ale i z rzuconym wyzwaniem czytelnikowi: „Pisanie wiąże się z dużymi kosztami, im jestem starsza, tym boleśniej je odczuwam. Moi rodzice ciągle liczą, że się opamiętam i przekwalifikuję na jakieś porządne, dobrze płatne zajęcie. Czasem jeżdżę na międzynarodowe festiwale literackie, pisarzy tam jak mrówków, i współczuję i sobie, i im, bo tak żałośnie nic nie znaczymy, a każdy z nas by chciał napisać książkę, która zmieni wszystko, która potwierdzi, że lata gimnastykowania mózgu nie poszły na marne. Tymczasem można z nas ulepić wielką kulę żadnego znaczenia, którą będzie turlał żuczek gnojowy. I co? I nic. Im więcej się o tym mówi, tym bardziej się jest żałosnym” (Małgorzata Rejmar, s. 49). Te trzy rozmowy mam ochotę wyrwać z książki i trzymać w szufladzie jeszcze nieistniejącego biurka do pracy. Nie pozwalają one wpaść w samozachwyt, a zmuszają do ciągłej pracy, udoskonalania przy zachowaniu zdrowego dystansu, by przy odrzuceniu tekstu przez redaktora móc ze spokojem przyjąć krytykę i pisać dalej. Bez łez i histerii.
Trzecia kategoria to praktycznie cała reszta tekstów. Są one po prostu przyjemne w lekturze i wprowadzają w błogi stan, gdy w końcu rozmówca rzuca kilkoma uspokajającymi zdankami. Przy tych wywiadach mam najwięcej kolorowych karteczek, gdyż zawierają celne spostrzeżenia lub proste oczywistości, które jednak gubią się w zalewie wymagań, wyobrażeń i stereotypów. Przykład: „Nie każdy projekt musi być wielkim sukcesem. Moje okładki nie zbawią przecież świata, czytelnik powinien mieć z nich przyjemność estetyczną i intelektualną. […] Nuda jest ważna i niedoceniona” (Przemek Dębowski, s. 81). W okładkowej zapowiedzi książki podkreślone jest, że ma to być „lektura pełna doskonałego humoru”. Można to zjawisko zaobserwować w niektórych rozmowach, np.: „Uważam pracę za rzecz straszną i przerażającą, choć wiem, że to ona uczyniła małpę człowiekiem. […] Każdy, kto pracuje, czeka na fajrant i odpoczynek. Efektywna praca okropnie męczy” (Jan Hartman, s. 60). Pojawiają się również opinie z działu sad, but true: „Z pisarstwem jako pracą jest lepiej: nie ma musu wstawać świtem bladym, czyli o siódmej, nie ma się nad sobą szefów idiotów, nie ma się kolegów gadów” (Andrzej Sapkowski, s. 123). Mistrzowsko i brutalnie przedstawia swoje podejście do pracy, ale chyba i życia Sylwia Chutnik: „Nagły wyjazd, choroba, przeprowadzka dezorganizują mi plan i wyprowadzają z równowagi. Sprawy emocjonalne? Nie ma spraw emocjonalnych – jak chcesz dostać depresji albo histerii, sprawdź w kalendarzu, czy masz na to czas” (Sylwia Chutnik, s. 144).
Pojawiają się dwa słowa przewijające się praktycznie przez każdą rozmowę. Jedno to prokrastynacja, czyli coś, czego szczególnie studentom zdarza się doświadczać dwa razy w roku. Drugie dotyczy spiny. Ten temat jest ładnie ogrywany przez Mariusza Szczygła, który przedstawia podejście czeskie i stwierdza w fragmencie rozmowy dotyczącej pisania felietonów, iż „redakcja to nie Auschwitz”, a rubryka stała może od czasu do czasu stać się niestałą (s. 288). Podobnie Jakub Żulczyk przytacza dwa powiedzenia swojego taty: „kocha, to poczeka” i „bez nas nie pojedzie”, co pozwala uniknąć spiny, a przez to i wielu chorób.
Książka ta została określona przez Juliana Kurkiewicza jako pudelek dla inteligentnych. Uważam, że w pierwszym, bezmyślnym odruchu można stwierdzić, że to dobre określenie. Jednak z drugiej strony sama nie zdecydowałabym się na umieszczenie takiego zdania na okładce książki, która kosztowała wiele czasu, rzetelnie prowadzonych rozmów, stresu i poświęcenia. W recenzjach powtarza się ten zwrot, który siłą rzeczy naznacza omawiane wydawnictwo i umieszcza na niższej półce. Ma być to pozycja, którą szybko się czyta i w podobnym tempie zapomina. Czy tego oczekuje którykolwiek autor?
P.S. Przed zakupem polecam przejrzeć parę stron lub też jestem gotowa pożyczyć swój egzemplarz w zamian za przynajmniej półgodzinną rozmowę.
Książka jest zbiorem 64. rozmów redaktorki naczelnej „Zwykłego Życia” z polskimi twórcami: pisarzami, naukowcami, malarzami, rzeźbiarzami, grafikami i innymi szeroko rozumianymi artystami. Z jednej strony zachęca to do lektury szybkiej, gdyż spośród tylu osobistości i ich sposobów na pracę można i dla siebie wyłowić złoty środek, rewolucyjną zasadę, która uporządkuje nasz plan pracy, dnia. I to poszukiwanie było jeden z motywów powstania tej książki. Napiórska znalazła się w roli koordynatora ds. planowania dnia pracy, co było skutkiem rezygnacji z etatu. Jak zabawnie opisuje, taka sytuacja daje dużo możliwości, bo i biuro można przenieść do łóżka, a pracę wykonać w godzinach nocnych. Pełna swoboda, ale i dezorganizacja (s. 9).
Autorka zadbała, aby format rozmów był różnorodny i nie powodował wpadnięcia w monotonny rytm powtarzalnych pytań. Chociaż przy 50. rozmowie musiałam zrobić sobie przerwę i po kilku dniach wrócić do książki, by na nowo i z uwagą wyczekiwać odpowiedzi. Klasyczne są także forma wywiadu, ale i monologi pytanych czy podziały wypowiedzi przez wprowadzenie podtytułów. Istotnym elementem każdej rozmowy jest wprowadzenie Napiórskiej. Czasami autorka banalnie opisuje miejsce spotkania i kto ile słodzi, jednak momentami udaje się jej odtworzyć atmosferę miejsca spotkania. Te wstępy są także miejscem, w którym autorka prezentuje czasami trudną drogę dojścia do rozmówcy.
Wywiady można podzielić na trzy kategorie: te z pierwszej zapomnimy zaraz po przerzuceniu kolejnych kartek. Przykładem jest krótka rozmowa ze Zbigniewem Lwem-Starowiczem kończona w samochodzie w drodze do sądu. Dla Napiórskiej na pewno było to ciekawe doświadczenie, bo dyscyplina czasowa narzuciła nieugięte ramy, co jednak rzutuje na rozmowę. Paradoks, że wspominam rozmowę, której nie powinnam pamiętać? Nie. Ta lekka irytacja, że jednak oczekiwałam czegoś więcej, jest elementem zakotwiczającym w pamięci. Letniość tego tekstu daje rozczarowanie, które z drugiej strony sama autorka próbuje zwalczyć przez przedstawienie sytuacji rozmowy. Problemem może być także krótka forma i płytkość wypowiedzi. Ale od czasu do czas zdarzają się fragmenty, które chce się zakreślić, a o tym dalej.
Druga kategoria to rozmowy, które sprowadzają na ziemię i pokazują, że często praca artysty, twórcy bez szefa jest podobną do każdej innej; nie ma czasu na romantyczne rozważania w ulubionej kawiarni z chai latte, a są nieprzekraczalne terminy, odpowiedzialność za innych i proste, nienaiwne podejście do wykonywanej pracy. Cytaty z trzech tego typu spotkań: „Traktuję siebie jak robota do pracy, który ma być sprawny i dobrze pracować” (Aleksandra Waliszewska, s. 118), „Jednak przyszedł taki moment, kiedy uświadomiłem sobie, że praca, jak bardzo by się jej nie lubiło, jest po prostu pracą. Może być częścią twojego świata, ale nie powinna być całym. I że dla swojego pracodawcy, nawet jeśli cię prywatnie lubi i/lub szanuje, jesteś tylko elementem machiny” (Tomasz Kołodziejczyk, s. 221); i najdłuższy cytat pełen dystansu, ironii, ale i z rzuconym wyzwaniem czytelnikowi: „Pisanie wiąże się z dużymi kosztami, im jestem starsza, tym boleśniej je odczuwam. Moi rodzice ciągle liczą, że się opamiętam i przekwalifikuję na jakieś porządne, dobrze płatne zajęcie. Czasem jeżdżę na międzynarodowe festiwale literackie, pisarzy tam jak mrówków, i współczuję i sobie, i im, bo tak żałośnie nic nie znaczymy, a każdy z nas by chciał napisać książkę, która zmieni wszystko, która potwierdzi, że lata gimnastykowania mózgu nie poszły na marne. Tymczasem można z nas ulepić wielką kulę żadnego znaczenia, którą będzie turlał żuczek gnojowy. I co? I nic. Im więcej się o tym mówi, tym bardziej się jest żałosnym” (Małgorzata Rejmar, s. 49). Te trzy rozmowy mam ochotę wyrwać z książki i trzymać w szufladzie jeszcze nieistniejącego biurka do pracy. Nie pozwalają one wpaść w samozachwyt, a zmuszają do ciągłej pracy, udoskonalania przy zachowaniu zdrowego dystansu, by przy odrzuceniu tekstu przez redaktora móc ze spokojem przyjąć krytykę i pisać dalej. Bez łez i histerii.
Trzecia kategoria to praktycznie cała reszta tekstów. Są one po prostu przyjemne w lekturze i wprowadzają w błogi stan, gdy w końcu rozmówca rzuca kilkoma uspokajającymi zdankami. Przy tych wywiadach mam najwięcej kolorowych karteczek, gdyż zawierają celne spostrzeżenia lub proste oczywistości, które jednak gubią się w zalewie wymagań, wyobrażeń i stereotypów. Przykład: „Nie każdy projekt musi być wielkim sukcesem. Moje okładki nie zbawią przecież świata, czytelnik powinien mieć z nich przyjemność estetyczną i intelektualną. […] Nuda jest ważna i niedoceniona” (Przemek Dębowski, s. 81). W okładkowej zapowiedzi książki podkreślone jest, że ma to być „lektura pełna doskonałego humoru”. Można to zjawisko zaobserwować w niektórych rozmowach, np.: „Uważam pracę za rzecz straszną i przerażającą, choć wiem, że to ona uczyniła małpę człowiekiem. […] Każdy, kto pracuje, czeka na fajrant i odpoczynek. Efektywna praca okropnie męczy” (Jan Hartman, s. 60). Pojawiają się również opinie z działu sad, but true: „Z pisarstwem jako pracą jest lepiej: nie ma musu wstawać świtem bladym, czyli o siódmej, nie ma się nad sobą szefów idiotów, nie ma się kolegów gadów” (Andrzej Sapkowski, s. 123). Mistrzowsko i brutalnie przedstawia swoje podejście do pracy, ale chyba i życia Sylwia Chutnik: „Nagły wyjazd, choroba, przeprowadzka dezorganizują mi plan i wyprowadzają z równowagi. Sprawy emocjonalne? Nie ma spraw emocjonalnych – jak chcesz dostać depresji albo histerii, sprawdź w kalendarzu, czy masz na to czas” (Sylwia Chutnik, s. 144).
Pojawiają się dwa słowa przewijające się praktycznie przez każdą rozmowę. Jedno to prokrastynacja, czyli coś, czego szczególnie studentom zdarza się doświadczać dwa razy w roku. Drugie dotyczy spiny. Ten temat jest ładnie ogrywany przez Mariusza Szczygła, który przedstawia podejście czeskie i stwierdza w fragmencie rozmowy dotyczącej pisania felietonów, iż „redakcja to nie Auschwitz”, a rubryka stała może od czasu do czasu stać się niestałą (s. 288). Podobnie Jakub Żulczyk przytacza dwa powiedzenia swojego taty: „kocha, to poczeka” i „bez nas nie pojedzie”, co pozwala uniknąć spiny, a przez to i wielu chorób.
Książka ta została określona przez Juliana Kurkiewicza jako pudelek dla inteligentnych. Uważam, że w pierwszym, bezmyślnym odruchu można stwierdzić, że to dobre określenie. Jednak z drugiej strony sama nie zdecydowałabym się na umieszczenie takiego zdania na okładce książki, która kosztowała wiele czasu, rzetelnie prowadzonych rozmów, stresu i poświęcenia. W recenzjach powtarza się ten zwrot, który siłą rzeczy naznacza omawiane wydawnictwo i umieszcza na niższej półce. Ma być to pozycja, którą szybko się czyta i w podobnym tempie zapomina. Czy tego oczekuje którykolwiek autor?
P.S. Przed zakupem polecam przejrzeć parę stron lub też jestem gotowa pożyczyć swój egzemplarz w zamian za przynajmniej półgodzinną rozmowę.
Agata Napiórska: „Jak oni pracują? Rozmowy o pasji, pracy i codziennych sprawach polskich”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2017.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |