LEKTURA POETY (ADAM ZAGAJEWSKI: 'POEZJA DLA POCZĄTKUJĄCYCH')
A
A
A
„Czytamy Rilkego dla jego poezji, dla jego prozy, dla jego powieści »Malte: pamiętniki Malte-Lauridsa Brigge« i setek, jeśli nie tysięcy, listów, jakie po sobie zostawił” (s. 5). Coraz częściej z takich samych pobudek czytamy Adamy Zagajewskiego. Choć twórczość poety (sic!) nigdy nie była wyłącznie liryczna, zawsze pisał także m.in. eseje (nie wypada tu nawet napisać, że pisywał je na marginesie swej twórczości zasadniczej), to kojarzony był głównie z poezją.
„Poezja dla początkujących” to kolejny zbiór tekstów prozatorskich, choć ta uwodząca swym stylem proza ociera się o poezję. Zarówno w formie – odnajdziemy tu łatwo rozpoznawalny ton, liryczną frazę, pewną dozę specyficznej elegancji, często przez czytelników kojarzonej z odmianą poetyckiej hybris, wzniosłość przynależną wielu poważnym tematom, które w tej książce podejmuje autor. Ale już sam tytuł uniemożliwia odbiór tego tekstu jako czegoś, co skierowane jest do elitarnej (bo wąskiej) grupy odbiorców mowy wiązanej. Napisany prozą zbiór ma się nam (właściwie – jakim „nam”? kto jest początkującym odbiorcą poezji? ten, kto dopiero zaczyna ją czytać? czy ten, kto po nią sięga regularnie, ale potrzebuje objaśnienia?) przysłużyć, pomóc z zrozumieniu, poszukiwaniu, żeby sparafrazować jeden z tekstów Zagajewskiego, blasku.
Nie wiem, czy przy takim założeniu należy tom uznać za próbę udaną. Zebrane w toku lat różne teksty podejmują tak rozmaitą tematykę, że sama poezja zajmuje tu najwyżej połowę objętości książki. A i tu należy zrobić zastrzeżenie, że teksty poświęcone znakomitym autorom (m.in. Rilkemu, Czapskiemu, Miłoszowi, Herbertowi, Watowi, Kawafisowi, Barańczakowi, Szymborskiej, Kornhauserowi) wypełniają po części fragmenty ich życia osobistego, niekiedy mające potencjał niemalże towarzyskiej sensacji, rozliczne anegdoty lub dygresje dotyczące np. życia przyjaciół wspomnianych twórców. Widać jednak, że wszystkie te fragmenty zostały przemyślane, znalazły się tam „po coś”, są elementem przyjętego wcześniej zamysłu. Zagajewski pilnuje wywodu, organizuje go i trzyma w ryzach, dokonuje selekcji. W tekście poświęconym Czapskiemu, choć nie odnosi tego oczywiście do siebie, autor dokonuje świetnej autoprezentacji swego pisarskiego tonu: „(…) gdyby ich [Czesława Miłosza i Jerzego Stempowskiego – przyp. S.S.] jednak pochwalić za styl, za ekspresję czy elegancję, żachnęliby się, nie to jest ich głównym celem. Bo jest i inna szkoła, eseju ozdobnego, gdzie niekiedy przynajmniej poszukiwanie odpowiedzi musi ustąpić świetnej metaforze, dowcipnej uwadze, błyskotliwemu porównaniu (co zdarza się eseistom spod znaku tak czy inaczej rozumianej dekonstrukcji)” (s. 42). Zagajewski wydaje się w swej twórczości łączyć obie te estetyki. Nie chodzi mu bynajmniej o blichtr tanich chwytów oratorskich czy podporządkowanie wywodu możliwości zabłyśnięcia, ale o cierpliwość budowania wywodu, spokojny ton wypowiedzi, nie nadto uporządkowany, ale swobodnie płynący, poddany wewnętrznym prawidłom i okraszony w wielu miejscach językowymi ozdobami świetnego stylu, ale niewyrzekający się najważniejszego – próby zrozumienia, próby odnalezienia prawdy.
Tom zapewnia niezaprzeczalną przyjemność lektury, chociaż pisarz mógłby dokonać innej selekcji samych tekstów. Niektóre eseje powinny może znaleźć się w innym zbiorze, bo tu wydają się włożone odrobinę na siłę. W posłowiu autor zabezpiecza się przed takim zarzutem, wskazując, iż: „Niniejszy zbiór zawiera głównie teksty poświęcone poszczególnym poetom, ale i kilku prozaikom. Do tego dochodzi mała grupa esejów nieco bardziej ogólnych, w których autor stawia sobie pytania dotyczące sytuacji literatury, może też sytuacji myślącego człowieka w ogóle” (s. 199). Zabezpiecza się przede wszystkim przed krytyką tekstu najbardziej odrastającego, by tak rzec, od literackiej materii, który rzeczywiście wprawia czytelnika w swoistą konsternację. Bez żadnego uprzedzenia, między tekstami o poetyckiej metaforze, pamięci, maestrii doboru epitetów i wnikliwości podejmowanego trudu w uświadamianiu odbiorców poezji na temat powinności liryki wobec żywego, prawdziwego świata, odnajdujemy tekst prawie polityczny, będący literackim komentarzem do obecnego rozkładu sił na polskiej scenie politycznej. I to stara się nam eseista wyjaśnić, choć argumentacja w tym wypadku jest chyba najmniej przekonująca: „Wśród tekstów zamieszczonych w tym zbiorze najbardziej podatny na kompromitację jest zapewne ten, gdzie materia czysto ideowa, artystyczna zestawiona jest z bieżącym tematem politycznym, gdzie tocząca się leniwie od dwustu przynajmniej lat debata o kształcie europejskiej cywilizacji zderzona zostaje z aktualnością” (s. 201-202).
Trzeba także nadmienić, że niektóre teksty, na przykład te mówiące o Barańczaku, Szymborskiej, Malewskiej w szczególności, raczej nie pretendują do miana eseju interpretacyjnego. Są wzruszającym dowodem przywiązania do ludzi piszących. To człowieczeństwo tych twórców robi na Zagajewskim wrażenie, o człowieczeństwo w tych szkicach się upomina. Kiedy na początku tekstu o Barańczaku pisze o zmarłym poecie „Staszek” (s. 123), to wiemy już, że poezja Barańczaka nie zostanie tu z „chirurgiczną precyzją” zanalizowana, rozłożona na atomy, ale że jądrem eseju będzie figura przyjaciela. Owszem, geniusza, ale przede wszystkim człowieka, któremu, kiedy go wspominajmy, należy się inny rozkład akcentów: „(…) chcę tu mówić (…) o Stanisławie Barańczaku, o moim, naszym, zmarłym niedawno przyjacielu, pięknym człowieku i znakomitym poecie” (s. 123).
Zagajewski, zdając sobie sprawę z niespójności tomu, zamieszcza więc w posłowiu mowę obrończą, w której tłumaczy się, i to bardzo przekonująco, z takiego, a nie innego kształtu książki. Owszem, argumentacja przemawia i przekonuje, ale zawiera przede wszystkim dziwną voltę. Autor deklaruje bowiem, że o obronę zanikającego gatunku literackiego tu idzie, o esej, a nie o z góry założoną tematykę, której sugestia miałaby kryć się w tytule tomu. Trudno nie zgodzić się, że esej ma się niezbyt dobrze. Sam fakt, że dofinansowania książki odmówiło Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wskazuje, iż esej spychany jest na margines jako gatunek niemodny i, co stanowi chyba najcięższy zarzut w naszym obecnym świecie, nieopłacalny. Zagajewski staje się więc obrońcą „(…) zagrożonego gatunku literackiego, czyli eseju, który nie jest rozprawą uniwersytecką, nie pomoże nikomu w uzyskaniu stopnia akademickiego, nie przyniesie też zapewne nikomu większej korzyści materialnej. (…) może właśnie ta bezinteresowność eseju stała się powodem jego kłopotów; nasz świat bowiem zdaje się nie dbać o to, co bezinteresowne, skoro robiąc inne rzeczy, pisząc inne teksty, inne książki, można, przy odrobinie szczęścia, nieźle zarobić lub awansować w hierarchii zawodowej” (s. 197).
Wobec pewnego równouprawnienia działalności Zagajewskiego, który nie zaniedbuje ani poezji, ani eseistyki, i należy przyznać, że w obu dziedzinach osiągnął prawdziwą maestrię, co zresztą tym zbiorem esejów udowadnia, zabawnie czyta się fragment, w którym autor wypowiada się jako zwolennik jasnego podziału ról. Co zrobić z recenzentami czy historykami literatury, którzy piszą wiersze? Lub z poetami, którzy „głoszą teoretyczne poglądy” (s. 44)? Czy nie brzmi to jak lekcja numer jeden przedmiotu „poezja dla początkujących”: poezja nie wchodzi na cudze terytoria. Co więc zrobić z poetą-eseistą? Nawet takim, a może przede wszystkim takim, który pisze o poezji?
Niezależnie, czy jest się trudno definiowalnym początkującym czytelnikiem poezji, czy jej wytrawnym wielbicielem, lektura zbioru esejów sprawia prawdziwą przyjemność. Zagajewski, nawet jeśli odwołuje się do dość oczywistych nawiązań, potrafi je przeformułować w taki sposób, że nikt nie może poczuć się nimi znużony. Lektura przynosi zresztą przyjemność podwójną – czytelnik może rozsmakować się w poezji, o której Zagajewski mówi przepięknym, literackim językiem. Poeta daje nam także wgląd w swoje doświadczenie lektury, dzieli się intymnymi momentami olśnień, kiedy na ulicy, łapczywie czytając dopiero co zakupioną książkę, odnajduje frazę, która zostanie z nim na lata, nieodmiennie budząc zachwyt. Okazuje się bowiem, że wobec poezji naprawdę wielkiej czy literatury w ogóle, każdy z nas bywa „początkującym”.
„Poezja dla początkujących” to kolejny zbiór tekstów prozatorskich, choć ta uwodząca swym stylem proza ociera się o poezję. Zarówno w formie – odnajdziemy tu łatwo rozpoznawalny ton, liryczną frazę, pewną dozę specyficznej elegancji, często przez czytelników kojarzonej z odmianą poetyckiej hybris, wzniosłość przynależną wielu poważnym tematom, które w tej książce podejmuje autor. Ale już sam tytuł uniemożliwia odbiór tego tekstu jako czegoś, co skierowane jest do elitarnej (bo wąskiej) grupy odbiorców mowy wiązanej. Napisany prozą zbiór ma się nam (właściwie – jakim „nam”? kto jest początkującym odbiorcą poezji? ten, kto dopiero zaczyna ją czytać? czy ten, kto po nią sięga regularnie, ale potrzebuje objaśnienia?) przysłużyć, pomóc z zrozumieniu, poszukiwaniu, żeby sparafrazować jeden z tekstów Zagajewskiego, blasku.
Nie wiem, czy przy takim założeniu należy tom uznać za próbę udaną. Zebrane w toku lat różne teksty podejmują tak rozmaitą tematykę, że sama poezja zajmuje tu najwyżej połowę objętości książki. A i tu należy zrobić zastrzeżenie, że teksty poświęcone znakomitym autorom (m.in. Rilkemu, Czapskiemu, Miłoszowi, Herbertowi, Watowi, Kawafisowi, Barańczakowi, Szymborskiej, Kornhauserowi) wypełniają po części fragmenty ich życia osobistego, niekiedy mające potencjał niemalże towarzyskiej sensacji, rozliczne anegdoty lub dygresje dotyczące np. życia przyjaciół wspomnianych twórców. Widać jednak, że wszystkie te fragmenty zostały przemyślane, znalazły się tam „po coś”, są elementem przyjętego wcześniej zamysłu. Zagajewski pilnuje wywodu, organizuje go i trzyma w ryzach, dokonuje selekcji. W tekście poświęconym Czapskiemu, choć nie odnosi tego oczywiście do siebie, autor dokonuje świetnej autoprezentacji swego pisarskiego tonu: „(…) gdyby ich [Czesława Miłosza i Jerzego Stempowskiego – przyp. S.S.] jednak pochwalić za styl, za ekspresję czy elegancję, żachnęliby się, nie to jest ich głównym celem. Bo jest i inna szkoła, eseju ozdobnego, gdzie niekiedy przynajmniej poszukiwanie odpowiedzi musi ustąpić świetnej metaforze, dowcipnej uwadze, błyskotliwemu porównaniu (co zdarza się eseistom spod znaku tak czy inaczej rozumianej dekonstrukcji)” (s. 42). Zagajewski wydaje się w swej twórczości łączyć obie te estetyki. Nie chodzi mu bynajmniej o blichtr tanich chwytów oratorskich czy podporządkowanie wywodu możliwości zabłyśnięcia, ale o cierpliwość budowania wywodu, spokojny ton wypowiedzi, nie nadto uporządkowany, ale swobodnie płynący, poddany wewnętrznym prawidłom i okraszony w wielu miejscach językowymi ozdobami świetnego stylu, ale niewyrzekający się najważniejszego – próby zrozumienia, próby odnalezienia prawdy.
Tom zapewnia niezaprzeczalną przyjemność lektury, chociaż pisarz mógłby dokonać innej selekcji samych tekstów. Niektóre eseje powinny może znaleźć się w innym zbiorze, bo tu wydają się włożone odrobinę na siłę. W posłowiu autor zabezpiecza się przed takim zarzutem, wskazując, iż: „Niniejszy zbiór zawiera głównie teksty poświęcone poszczególnym poetom, ale i kilku prozaikom. Do tego dochodzi mała grupa esejów nieco bardziej ogólnych, w których autor stawia sobie pytania dotyczące sytuacji literatury, może też sytuacji myślącego człowieka w ogóle” (s. 199). Zabezpiecza się przede wszystkim przed krytyką tekstu najbardziej odrastającego, by tak rzec, od literackiej materii, który rzeczywiście wprawia czytelnika w swoistą konsternację. Bez żadnego uprzedzenia, między tekstami o poetyckiej metaforze, pamięci, maestrii doboru epitetów i wnikliwości podejmowanego trudu w uświadamianiu odbiorców poezji na temat powinności liryki wobec żywego, prawdziwego świata, odnajdujemy tekst prawie polityczny, będący literackim komentarzem do obecnego rozkładu sił na polskiej scenie politycznej. I to stara się nam eseista wyjaśnić, choć argumentacja w tym wypadku jest chyba najmniej przekonująca: „Wśród tekstów zamieszczonych w tym zbiorze najbardziej podatny na kompromitację jest zapewne ten, gdzie materia czysto ideowa, artystyczna zestawiona jest z bieżącym tematem politycznym, gdzie tocząca się leniwie od dwustu przynajmniej lat debata o kształcie europejskiej cywilizacji zderzona zostaje z aktualnością” (s. 201-202).
Trzeba także nadmienić, że niektóre teksty, na przykład te mówiące o Barańczaku, Szymborskiej, Malewskiej w szczególności, raczej nie pretendują do miana eseju interpretacyjnego. Są wzruszającym dowodem przywiązania do ludzi piszących. To człowieczeństwo tych twórców robi na Zagajewskim wrażenie, o człowieczeństwo w tych szkicach się upomina. Kiedy na początku tekstu o Barańczaku pisze o zmarłym poecie „Staszek” (s. 123), to wiemy już, że poezja Barańczaka nie zostanie tu z „chirurgiczną precyzją” zanalizowana, rozłożona na atomy, ale że jądrem eseju będzie figura przyjaciela. Owszem, geniusza, ale przede wszystkim człowieka, któremu, kiedy go wspominajmy, należy się inny rozkład akcentów: „(…) chcę tu mówić (…) o Stanisławie Barańczaku, o moim, naszym, zmarłym niedawno przyjacielu, pięknym człowieku i znakomitym poecie” (s. 123).
Zagajewski, zdając sobie sprawę z niespójności tomu, zamieszcza więc w posłowiu mowę obrończą, w której tłumaczy się, i to bardzo przekonująco, z takiego, a nie innego kształtu książki. Owszem, argumentacja przemawia i przekonuje, ale zawiera przede wszystkim dziwną voltę. Autor deklaruje bowiem, że o obronę zanikającego gatunku literackiego tu idzie, o esej, a nie o z góry założoną tematykę, której sugestia miałaby kryć się w tytule tomu. Trudno nie zgodzić się, że esej ma się niezbyt dobrze. Sam fakt, że dofinansowania książki odmówiło Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wskazuje, iż esej spychany jest na margines jako gatunek niemodny i, co stanowi chyba najcięższy zarzut w naszym obecnym świecie, nieopłacalny. Zagajewski staje się więc obrońcą „(…) zagrożonego gatunku literackiego, czyli eseju, który nie jest rozprawą uniwersytecką, nie pomoże nikomu w uzyskaniu stopnia akademickiego, nie przyniesie też zapewne nikomu większej korzyści materialnej. (…) może właśnie ta bezinteresowność eseju stała się powodem jego kłopotów; nasz świat bowiem zdaje się nie dbać o to, co bezinteresowne, skoro robiąc inne rzeczy, pisząc inne teksty, inne książki, można, przy odrobinie szczęścia, nieźle zarobić lub awansować w hierarchii zawodowej” (s. 197).
Wobec pewnego równouprawnienia działalności Zagajewskiego, który nie zaniedbuje ani poezji, ani eseistyki, i należy przyznać, że w obu dziedzinach osiągnął prawdziwą maestrię, co zresztą tym zbiorem esejów udowadnia, zabawnie czyta się fragment, w którym autor wypowiada się jako zwolennik jasnego podziału ról. Co zrobić z recenzentami czy historykami literatury, którzy piszą wiersze? Lub z poetami, którzy „głoszą teoretyczne poglądy” (s. 44)? Czy nie brzmi to jak lekcja numer jeden przedmiotu „poezja dla początkujących”: poezja nie wchodzi na cudze terytoria. Co więc zrobić z poetą-eseistą? Nawet takim, a może przede wszystkim takim, który pisze o poezji?
Niezależnie, czy jest się trudno definiowalnym początkującym czytelnikiem poezji, czy jej wytrawnym wielbicielem, lektura zbioru esejów sprawia prawdziwą przyjemność. Zagajewski, nawet jeśli odwołuje się do dość oczywistych nawiązań, potrafi je przeformułować w taki sposób, że nikt nie może poczuć się nimi znużony. Lektura przynosi zresztą przyjemność podwójną – czytelnik może rozsmakować się w poezji, o której Zagajewski mówi przepięknym, literackim językiem. Poeta daje nam także wgląd w swoje doświadczenie lektury, dzieli się intymnymi momentami olśnień, kiedy na ulicy, łapczywie czytając dopiero co zakupioną książkę, odnajduje frazę, która zostanie z nim na lata, nieodmiennie budząc zachwyt. Okazuje się bowiem, że wobec poezji naprawdę wielkiej czy literatury w ogóle, każdy z nas bywa „początkującym”.
Adam Zagajewski: „Poezja dla początkujących”. Fundacja Zeszytów Literackich. Warszawa 2017.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |