NA PERYFERIACH LITERACKIEGO KAPITAŁU (PASCALE CASANOVA: 'ŚWIATOWA REPUBLIKA LITERATURY')
A
A
A
Wydana po raz pierwszy we Francji w 1999 roku „Światowa republika literatury” Pascale Casanovy to studium zarazem wywrotowe i przekorne. W ujęciu tytułowej literackiej przestrzeni – fikcyjnej, a jednak uwikłanej w wymierne mechanizmy władzy – literatury dążące do uzyskania statusu narodowych zostają obnażone jako zależne od procesów i wpływów międzynarodowych. Wielcy indywidualiści literaccy – zarówno buntownicy, jak i innowatorzy – na powrót zostają wpisani w bieg historii, co stawia opór uniwersalizującym interpretacjom ich twórczości. I tak Franz Kafka okazuje się pisarzem założycielem żydowskiej literatury narodowej, Emil Cioran to klasycysta doby Ludwika XIV, zaś James Joyce i Samuel Beckett jawią się nie tylko jako logiczni kontynuatorzy rozwoju literatury irlandzkiej, ale również wzorce właściwe kształtowaniu się niemal każdej literatury (między)narodowej, czego najdonioślejszym dowodem miałby być ich formalistyczny nonkonformizm. Nic więc dziwnego, że niezwykle ambitny i szeroko zakrojony projekt Casanovy nie przestaje prowokować oraz mnożyć kontrowersje. „Światowa republika literatury” stanowi jednak poważny i szczegółowy rozrachunek z tym, co uniwersalizujące w literaturze światowej, zaś holistyczna perspektywa Casanovy stawia istotne pytania o autonomię samych pisarzy.
Koncept przestrzenny zawarty w tytule książki mapuje terytorium historii literatury jako pole nieustającego konfliktu. To historia hierarchii i władzy, zawłaszczeń i nadużyć, przemocy oraz nędzy, ale również historia kredytów, długów, zapożyczeń i akumulacji. „Stawką oraz narzędziem” powyższych antagonizmów, jak twierdzi Casanova, jest udział w kapitale literackim (s. 72). Na najniższym poziomie to kapitał przede wszystkim narodowy. Wyrasta on bowiem bezpośrednio na podłożu założycielskiej roli, jaką pełni literatura w kształtowaniu się wspólnot narodowych, ale także legitymizującej funkcji, jaką spełnia ona względem języków pospolitych, którymi te wspólnoty się posługują. Jednak tak jak państwa narodowe nie istnieją ani dla siebie, ani przez siebie, lecz wyłącznie w relacji z innymi tworami politycznymi, tak kapitał literacki obejmuje ponadnarodową rywalizację tradycji, motywów, twórców oraz związanych z nimi instytucji. Bierze ona natomiast za swój początek moment, w którym pisarze upominają się o autonomię, zrzucając okowy podporządkowania swojej twórczości interesowi narodowemu i „poddając się jedynie swoistemu prawu literatury” (s. 69). W lekturze Casanovy powyższe przejście jest kluczowe. Podkreślenie narodowych partykularyzmów, obecnych w każdym projekcie literackim, ma umożliwić, zdaniem autorki, określenie wymiernych punktów wyjścia pisarzy – wpisanych w historie i pozycje państw, z których pochodzą – pozwalając odtworzyć drogę, jaką przeszli, aby uzyskać literacką autonomię. Odtworzenie powyższego rite de passage skutkowałoby strategią interpretacyjną pozwalającą zbadać, w jaki sposób pole literatury światowej uległo poszerzeniu o konkretną twórczość i jej narodowe dziedzictwo, w jaki sposób zatarło ślady, a w jaki zawłaszczyło jej dokonania.
Jak każda forma kapitału, kapitał literacki jest strukturą widmową. Pozbawiony wartości samej w sobie, pozostaje zależny od uznania tych, którzy mają w nim swój udział. Innymi słowy, opiera się on na swoistym kredycie zaufania (s. 39). Casanova pokazuje jednak, że mimo fantazmatycznej natury przepływ kapitału literackiego przynosi wymierne skutki. Francuska badaczka szczegółowo opisuje, w jaki sposób ów kapitał wytwarza światową przestrzeń literacką, ale też istnieje wyłącznie dzięki instytucjom powołanym w jej granicach: sądom krytyki, arystokracji uznanych pisarzy oraz tłumaczeniom, seriom wydawniczym, przedmowom i wznowieniom. Te instancje konsekrują pisarza i jego dzieło jako godne światowego uznania. Jednocześnie dystrybuują i akumulują one partykularne estetyczne dziedzictwa, stale redefiniując peryferie tej dziwnej tytułowej republiki. W jej centrum znajduje się Paryż – stolica, miasto-mit, „miasto-literatura” – będący „ośrodkiem życia intelektualnego, arbitrem dobrego smaku i kolebką nowożytnej demokracji (…), czyli (…) miastem wyidealizowanym, stworzonym dla artystycznej wolności” (s. 50). To w Paryżu zostają uznani James Joyce, Samuel Beckett, ale również William Faulkner, wtedy jeszcze niedoceniani w oczach rodzimej krytyki. Do Paryża emigrują Danilo Kiš czy Emil Cioran. W końcu, w Paryżu zostaje odkryty Jorge Luis Borges i w stronę Paryża tęsknie spogląda Witold Gombrowicz.
Tym, co jednoczy przywołanych autorów, jest fakt włączenia w światową przestrzeń literacką i jej uniwersalizujące tendencje. Odrywa ona pisarzy, jak pisze Casanova, od ich narodowego dziedzictwa, wplatając je natychmiast w międzynarodowy kapitał literacki, otwiera także ich twórczość na odpolitycznione i transhistoryczne (lub jak proponuje badaczka „anachroniczne”) odczytania. Obok przestrzeni literackiej zrównana zostaje również czasowość literacka w odniesieniu do tzw. literackiego południka Greenwich. Podobnie jak jego geograficzny odpowiednik, wyznacza on arbitralny i niezaprzeczalny punkt odniesienia, w którego perspektywie dzieła peryferyjne zajmują miejsce wobec centralnie uznanych wzorców estetycznych. Jeżeli postrzegamy pisarzy jako wyjątkowych na mapie historii literatury, robimy to dlatego, że włączeni w ujednoliconą strukturę przestrzeni i czasu literackiego stali się oni pisarzami uniwersalnymi. Uniwersalnymi, to znaczy otwartymi na niezliczone odczytania i perspektywy metodologiczne, ale jednocześnie dotkliwie bezdomnymi i wywłaszczonymi z historii, narodu, języka, a także narodowego dziedzictwa. Jak wnioskuje Casanova, niniejszy konstrukt pozwala zatrzeć konflikt inherentnie wpisany w działalność literacką, zaś pod płaszczykiem literackiej republiki pokoju, emancypacji i wolności utrzymywać dysproporcję między graczami, wykluczenie pisarzy peryferyjnych i nierówną dystrybucję kapitału. W pewnym sensie literatura niestrudzenie bierze udział w działaniach wojennych na światową skalę, lecz wyłącznie nieliczni są w stanie ten fakt dostrzec.
„Światowa republika literatury” Pascale Casanovy składa się z dwóch części. Pierwsza, zatytułowana „Świat literacki”, podejmuje socjologiczną próbę opisania przepływu kapitału literackiego oraz nakreślenia gmachu tytułowej przestrzeni. Podążając śladami Pierre’a Bourdieu, Fernanda Braudela, Valery’ego Larbauda oraz Paula Valery’ego, autorka demaskuje procesy i mechanizmy tytułowego zagrożenia uniwersalizmem. Jej wywód nie jest jednak wyłącznie teoretyczny; Casanova drobiazgowo rekonstruuje historyczną genealogię unarodowienia i autonomizacji od upadku hegemonii łacińskiej przez narodziny hegemonii francuskojęzycznej po ustanawianie państw narodowych i procesy dekolonizacyjne. Część druga, „Literackie rewolty i rewolucje”, rozwija dotychczas pobieżnie nakreślone sylwetki mieszkańców światowej republiki literatury, śledzi ich losy i wędrówki, a także zwroty zachodzące zarówno na poziomie recepcji, jak i estetyki. W tym wypadku rozrzut komentowanych pisarzy jest ogromny. Obejmuje on tak różne nazwiska, jak Henrik Ibsen, Charles-Ferdinand Ramuz, Henri Michaux, V. S. Naipaul, Ngũgĩ wa Thiong’o czy Chinua Achebe (by przywołać tylko dotychczas nieprzytoczonych). Choć tak rozległa panorama twórców niesie z sobą ryzyko nadmiernych uproszczeń, w większości omówionych przypadków obawa ta okazuje się bezzasadna. Z wyjątkiem szczegółowych szkiców (m.in. poświęconego Kafce), „Światowa republika literatury” nie ma bowiem aspiracji krytyczno-interpretacyjnych. Byłby to zresztą grząski grunt w obliczu ramy teoretycznej, którą nakreśla. Zamiast tego wykorzystuje ona różnorodne projekty i odmienne życiorysy opisywanych przez siebie twórców, aby demaskować liczne strukturalne podobieństwa między nimi oraz obnażać strategie światowej przestrzeni literackiej z kluczową rolą Paryża.
Holistyczny projekt Casanovy – równie ambitny, co prowokacyjny – cechuje elegancja i rzetelność godna klasycznych pozycji teorii literatury. Książka została napisana językiem przejrzystym, stroniącym od żargonu, tak niezwykle kuszącego w perspektywie strukturalistyczno-formalistycznej ramy obranej przez badaczkę. Co więcej, nie porzucając zdecydowanego tonu oraz wyraźnej linii argumentacji, Casanova świadomie zaznacza możliwe uchybienia przedsięwzięcia „Światowej republiki literatury”. Przyjrzyjmy się jednemu przykładowi. Chociaż można mieć wątpliwości, czy skutecznie udaje się obronić centralne miejsce Paryża w wyniku historycznej analizy, a nie gallocentrycznej mitologizacji, należy podkreślić, iż autorka nie wydaje się do swej propozycji bezwzględnie przywiązana. Nie obce są jej wątpliwości w obliczu dynamicznie zachodzących procesów globalizacyjnych, w wyniku których obieg literacki zdominowała literatura popularna, w dużej mierze reprodukująca banalne i zużyte schematy. W rezultacie być może nie jesteśmy już w stanie z taką łatwością wytyczyć jednego centrum, które bezsprzecznie uniwersalizuje przepływ literatur i estetyk, coraz trudniej przychodzi nam zdecydować, czy rolę tę pełni Paryż, Londyn czy może Nowy Jork.
Wątpliwości dotyczące książki w moim przekonaniu leżą jednak gdzie indziej. Choć autorka wielokrotnie podkreśla rolę konfliktu i rywalizacji, będących siłami napędowymi produkcji literackiej, sama „Światowa republika literatury” nie jest dziełem polemicznym. Mimo że zdecydowanie stawia się ona w opozycji do nadmiernie romantyzujących i transhistorycznych nurtów literaturoznawstwa, w konkretne dysputy na gruncie filozofii czy teorii wdaje się raczej sporadycznie. Zastanawiające okazują się w tym wypadku przytoczenia książki Gilles’a Deleuze’a oraz Felixa Guattariego „Kafka: Ku literaturze mniejszej”, a także projektu myślowego Edwarda W. Saida. W obu przypadkach Casanova sięga do tych koncepcji wyłącznie pobieżnie, nie rozwijając zagadnień, na które się powołuje, a jedynie domykając nimi rozdziały. Wprawdzie obydwa odwołania funkcjonują raczej jako gest tożsamościowy, a nie krytyczny, ale taki ruch rozczarowuje w przypadku teoretyków, którzy w wielu miejscach lektury są bądź adresatami „Światowej republiki literatury” (przypadek Deleuze’a i Guattariego), bądź jej patronami (Said).
Ten drugi przypadek wydaje się bardziej niepokojący. Casanova wielokrotnie przyznaje szczególną rolę twórcom peryferyjnym, podkreślając, że „jedynie pisarze wywodzący się z rejonów peryferyjnych są w stanie dostrzec fatalistyczny charakter i przemoc podziałów między pełnoprawnym światem literackim a jego obrzeżami, gdyż muszą usilnie walczyć o znalezienie »tylnych drzwi«, jak powiada Octavio Paz, by zyskać uznanie ze strony centrum (centrów); dlatego też cechuje ich wielka przenikliwość w analizowaniu natury i formy panujących tutaj stosunków siły” (s. 76). Trudno uniknąć pytania, czy na przekór demaskowanym przez siebie mechanizmom konsekracji Casanova sama nie wpada w zastawioną przez nie pułapkę. Przywołanie zasadniczo różniących się między sobą twórców kojarzonych powszechnie z literaturą postkolonialną (Rushdie, Ngũgĩ, Achebe) i niejednokrotnie binarne zestawianie ich ze sobą, mające na celu wydobycie schematów działania światowej przestrzeni literackiej, zdaje się mimo wszystko nosić niebezpieczne piętno uniwersalizacji. Nawet jeśli Casanova podkreśla różnice dzielące wspomnianych pisarzy, pozostaje wątpliwość, czy brak ulokowania ich w głębszej analizie procesów dekolonizacji nie niesie ze sobą ryzyka wpisania „przenikliwości” właściwej peryferiom w formę skanonizowanej i konsekrowanej krytyki, wytoczonej z literackiego południka Greenwich. Gdyby tak było, to na przekór obnażanym przez siebie strategiom, propozycja Casanovy stopniowo by je zakrywała. Lokując się na granicy pewnego uniwersalizującego uproszczenia, sama perspektywa „przenikliwości” stawia zatem pytanie o ewentualny, choć ukryty, swój status a priori.
Projekt nakreślony w „Światowej republice literatury” Pascale Casanovy jest bez wątpienia przedsięwzięciem istotnym dla teorii literatury i badań komparatystycznych. Wzniesiony przez autorkę rozległy gmach światowej republiki formułuje przenikliwą lekturę ahistorycznej refleksji nad literaturą oraz dostarcza krytycznych narzędzi wobec procesów uniwersalizujących, przepływów kapitału literackiego, instytucji w niego uwikłanych oraz ich roli sensotwórczej.
Koncept przestrzenny zawarty w tytule książki mapuje terytorium historii literatury jako pole nieustającego konfliktu. To historia hierarchii i władzy, zawłaszczeń i nadużyć, przemocy oraz nędzy, ale również historia kredytów, długów, zapożyczeń i akumulacji. „Stawką oraz narzędziem” powyższych antagonizmów, jak twierdzi Casanova, jest udział w kapitale literackim (s. 72). Na najniższym poziomie to kapitał przede wszystkim narodowy. Wyrasta on bowiem bezpośrednio na podłożu założycielskiej roli, jaką pełni literatura w kształtowaniu się wspólnot narodowych, ale także legitymizującej funkcji, jaką spełnia ona względem języków pospolitych, którymi te wspólnoty się posługują. Jednak tak jak państwa narodowe nie istnieją ani dla siebie, ani przez siebie, lecz wyłącznie w relacji z innymi tworami politycznymi, tak kapitał literacki obejmuje ponadnarodową rywalizację tradycji, motywów, twórców oraz związanych z nimi instytucji. Bierze ona natomiast za swój początek moment, w którym pisarze upominają się o autonomię, zrzucając okowy podporządkowania swojej twórczości interesowi narodowemu i „poddając się jedynie swoistemu prawu literatury” (s. 69). W lekturze Casanovy powyższe przejście jest kluczowe. Podkreślenie narodowych partykularyzmów, obecnych w każdym projekcie literackim, ma umożliwić, zdaniem autorki, określenie wymiernych punktów wyjścia pisarzy – wpisanych w historie i pozycje państw, z których pochodzą – pozwalając odtworzyć drogę, jaką przeszli, aby uzyskać literacką autonomię. Odtworzenie powyższego rite de passage skutkowałoby strategią interpretacyjną pozwalającą zbadać, w jaki sposób pole literatury światowej uległo poszerzeniu o konkretną twórczość i jej narodowe dziedzictwo, w jaki sposób zatarło ślady, a w jaki zawłaszczyło jej dokonania.
Jak każda forma kapitału, kapitał literacki jest strukturą widmową. Pozbawiony wartości samej w sobie, pozostaje zależny od uznania tych, którzy mają w nim swój udział. Innymi słowy, opiera się on na swoistym kredycie zaufania (s. 39). Casanova pokazuje jednak, że mimo fantazmatycznej natury przepływ kapitału literackiego przynosi wymierne skutki. Francuska badaczka szczegółowo opisuje, w jaki sposób ów kapitał wytwarza światową przestrzeń literacką, ale też istnieje wyłącznie dzięki instytucjom powołanym w jej granicach: sądom krytyki, arystokracji uznanych pisarzy oraz tłumaczeniom, seriom wydawniczym, przedmowom i wznowieniom. Te instancje konsekrują pisarza i jego dzieło jako godne światowego uznania. Jednocześnie dystrybuują i akumulują one partykularne estetyczne dziedzictwa, stale redefiniując peryferie tej dziwnej tytułowej republiki. W jej centrum znajduje się Paryż – stolica, miasto-mit, „miasto-literatura” – będący „ośrodkiem życia intelektualnego, arbitrem dobrego smaku i kolebką nowożytnej demokracji (…), czyli (…) miastem wyidealizowanym, stworzonym dla artystycznej wolności” (s. 50). To w Paryżu zostają uznani James Joyce, Samuel Beckett, ale również William Faulkner, wtedy jeszcze niedoceniani w oczach rodzimej krytyki. Do Paryża emigrują Danilo Kiš czy Emil Cioran. W końcu, w Paryżu zostaje odkryty Jorge Luis Borges i w stronę Paryża tęsknie spogląda Witold Gombrowicz.
Tym, co jednoczy przywołanych autorów, jest fakt włączenia w światową przestrzeń literacką i jej uniwersalizujące tendencje. Odrywa ona pisarzy, jak pisze Casanova, od ich narodowego dziedzictwa, wplatając je natychmiast w międzynarodowy kapitał literacki, otwiera także ich twórczość na odpolitycznione i transhistoryczne (lub jak proponuje badaczka „anachroniczne”) odczytania. Obok przestrzeni literackiej zrównana zostaje również czasowość literacka w odniesieniu do tzw. literackiego południka Greenwich. Podobnie jak jego geograficzny odpowiednik, wyznacza on arbitralny i niezaprzeczalny punkt odniesienia, w którego perspektywie dzieła peryferyjne zajmują miejsce wobec centralnie uznanych wzorców estetycznych. Jeżeli postrzegamy pisarzy jako wyjątkowych na mapie historii literatury, robimy to dlatego, że włączeni w ujednoliconą strukturę przestrzeni i czasu literackiego stali się oni pisarzami uniwersalnymi. Uniwersalnymi, to znaczy otwartymi na niezliczone odczytania i perspektywy metodologiczne, ale jednocześnie dotkliwie bezdomnymi i wywłaszczonymi z historii, narodu, języka, a także narodowego dziedzictwa. Jak wnioskuje Casanova, niniejszy konstrukt pozwala zatrzeć konflikt inherentnie wpisany w działalność literacką, zaś pod płaszczykiem literackiej republiki pokoju, emancypacji i wolności utrzymywać dysproporcję między graczami, wykluczenie pisarzy peryferyjnych i nierówną dystrybucję kapitału. W pewnym sensie literatura niestrudzenie bierze udział w działaniach wojennych na światową skalę, lecz wyłącznie nieliczni są w stanie ten fakt dostrzec.
„Światowa republika literatury” Pascale Casanovy składa się z dwóch części. Pierwsza, zatytułowana „Świat literacki”, podejmuje socjologiczną próbę opisania przepływu kapitału literackiego oraz nakreślenia gmachu tytułowej przestrzeni. Podążając śladami Pierre’a Bourdieu, Fernanda Braudela, Valery’ego Larbauda oraz Paula Valery’ego, autorka demaskuje procesy i mechanizmy tytułowego zagrożenia uniwersalizmem. Jej wywód nie jest jednak wyłącznie teoretyczny; Casanova drobiazgowo rekonstruuje historyczną genealogię unarodowienia i autonomizacji od upadku hegemonii łacińskiej przez narodziny hegemonii francuskojęzycznej po ustanawianie państw narodowych i procesy dekolonizacyjne. Część druga, „Literackie rewolty i rewolucje”, rozwija dotychczas pobieżnie nakreślone sylwetki mieszkańców światowej republiki literatury, śledzi ich losy i wędrówki, a także zwroty zachodzące zarówno na poziomie recepcji, jak i estetyki. W tym wypadku rozrzut komentowanych pisarzy jest ogromny. Obejmuje on tak różne nazwiska, jak Henrik Ibsen, Charles-Ferdinand Ramuz, Henri Michaux, V. S. Naipaul, Ngũgĩ wa Thiong’o czy Chinua Achebe (by przywołać tylko dotychczas nieprzytoczonych). Choć tak rozległa panorama twórców niesie z sobą ryzyko nadmiernych uproszczeń, w większości omówionych przypadków obawa ta okazuje się bezzasadna. Z wyjątkiem szczegółowych szkiców (m.in. poświęconego Kafce), „Światowa republika literatury” nie ma bowiem aspiracji krytyczno-interpretacyjnych. Byłby to zresztą grząski grunt w obliczu ramy teoretycznej, którą nakreśla. Zamiast tego wykorzystuje ona różnorodne projekty i odmienne życiorysy opisywanych przez siebie twórców, aby demaskować liczne strukturalne podobieństwa między nimi oraz obnażać strategie światowej przestrzeni literackiej z kluczową rolą Paryża.
Holistyczny projekt Casanovy – równie ambitny, co prowokacyjny – cechuje elegancja i rzetelność godna klasycznych pozycji teorii literatury. Książka została napisana językiem przejrzystym, stroniącym od żargonu, tak niezwykle kuszącego w perspektywie strukturalistyczno-formalistycznej ramy obranej przez badaczkę. Co więcej, nie porzucając zdecydowanego tonu oraz wyraźnej linii argumentacji, Casanova świadomie zaznacza możliwe uchybienia przedsięwzięcia „Światowej republiki literatury”. Przyjrzyjmy się jednemu przykładowi. Chociaż można mieć wątpliwości, czy skutecznie udaje się obronić centralne miejsce Paryża w wyniku historycznej analizy, a nie gallocentrycznej mitologizacji, należy podkreślić, iż autorka nie wydaje się do swej propozycji bezwzględnie przywiązana. Nie obce są jej wątpliwości w obliczu dynamicznie zachodzących procesów globalizacyjnych, w wyniku których obieg literacki zdominowała literatura popularna, w dużej mierze reprodukująca banalne i zużyte schematy. W rezultacie być może nie jesteśmy już w stanie z taką łatwością wytyczyć jednego centrum, które bezsprzecznie uniwersalizuje przepływ literatur i estetyk, coraz trudniej przychodzi nam zdecydować, czy rolę tę pełni Paryż, Londyn czy może Nowy Jork.
Wątpliwości dotyczące książki w moim przekonaniu leżą jednak gdzie indziej. Choć autorka wielokrotnie podkreśla rolę konfliktu i rywalizacji, będących siłami napędowymi produkcji literackiej, sama „Światowa republika literatury” nie jest dziełem polemicznym. Mimo że zdecydowanie stawia się ona w opozycji do nadmiernie romantyzujących i transhistorycznych nurtów literaturoznawstwa, w konkretne dysputy na gruncie filozofii czy teorii wdaje się raczej sporadycznie. Zastanawiające okazują się w tym wypadku przytoczenia książki Gilles’a Deleuze’a oraz Felixa Guattariego „Kafka: Ku literaturze mniejszej”, a także projektu myślowego Edwarda W. Saida. W obu przypadkach Casanova sięga do tych koncepcji wyłącznie pobieżnie, nie rozwijając zagadnień, na które się powołuje, a jedynie domykając nimi rozdziały. Wprawdzie obydwa odwołania funkcjonują raczej jako gest tożsamościowy, a nie krytyczny, ale taki ruch rozczarowuje w przypadku teoretyków, którzy w wielu miejscach lektury są bądź adresatami „Światowej republiki literatury” (przypadek Deleuze’a i Guattariego), bądź jej patronami (Said).
Ten drugi przypadek wydaje się bardziej niepokojący. Casanova wielokrotnie przyznaje szczególną rolę twórcom peryferyjnym, podkreślając, że „jedynie pisarze wywodzący się z rejonów peryferyjnych są w stanie dostrzec fatalistyczny charakter i przemoc podziałów między pełnoprawnym światem literackim a jego obrzeżami, gdyż muszą usilnie walczyć o znalezienie »tylnych drzwi«, jak powiada Octavio Paz, by zyskać uznanie ze strony centrum (centrów); dlatego też cechuje ich wielka przenikliwość w analizowaniu natury i formy panujących tutaj stosunków siły” (s. 76). Trudno uniknąć pytania, czy na przekór demaskowanym przez siebie mechanizmom konsekracji Casanova sama nie wpada w zastawioną przez nie pułapkę. Przywołanie zasadniczo różniących się między sobą twórców kojarzonych powszechnie z literaturą postkolonialną (Rushdie, Ngũgĩ, Achebe) i niejednokrotnie binarne zestawianie ich ze sobą, mające na celu wydobycie schematów działania światowej przestrzeni literackiej, zdaje się mimo wszystko nosić niebezpieczne piętno uniwersalizacji. Nawet jeśli Casanova podkreśla różnice dzielące wspomnianych pisarzy, pozostaje wątpliwość, czy brak ulokowania ich w głębszej analizie procesów dekolonizacji nie niesie ze sobą ryzyka wpisania „przenikliwości” właściwej peryferiom w formę skanonizowanej i konsekrowanej krytyki, wytoczonej z literackiego południka Greenwich. Gdyby tak było, to na przekór obnażanym przez siebie strategiom, propozycja Casanovy stopniowo by je zakrywała. Lokując się na granicy pewnego uniwersalizującego uproszczenia, sama perspektywa „przenikliwości” stawia zatem pytanie o ewentualny, choć ukryty, swój status a priori.
Projekt nakreślony w „Światowej republice literatury” Pascale Casanovy jest bez wątpienia przedsięwzięciem istotnym dla teorii literatury i badań komparatystycznych. Wzniesiony przez autorkę rozległy gmach światowej republiki formułuje przenikliwą lekturę ahistorycznej refleksji nad literaturą oraz dostarcza krytycznych narzędzi wobec procesów uniwersalizujących, przepływów kapitału literackiego, instytucji w niego uwikłanych oraz ich roli sensotwórczej.
Pascale Casanova: „Światowa republika literatury”. Przeł. Elżbieta Gałuszka, Anna Turczyn. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kraków 2017 [seria: Hermeneia].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |