ANALIZA WIELKIEGO PARADOKSU (ARLIE RUSSELL HOCHSCHILD: 'OBCY WE WŁASNYM KRAJU')
A
A
A
Impulsem do powstania publikacji Arlie Russell Hochschild, emerytowanej profesorki Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, była narastająca wrogość między obozami demokratów i republikanów. Według socjolożki po lewej stronie sceny politycznej coraz silniej manifestowały się odczucia, że Partia Republikańska oraz stacja Fox News chcą pozbawić rząd federalny znacznej części prerogatyw, ograniczyć pomoc dla najbiedniejszych, a przy tym wzmocnić finansową i polityczną dominację najbogatszych obywateli USA. Z kolei zwolennicy prawicy uważali, że to rząd i waszyngtońskie elity próbują zagarnąć całą władzę, wymyślając fikcyjne problemy, aby mieć pretekst do zwiększania (szeroko rozumianej) kontroli.
Chcąc zrozumieć wyborców, którzy postrzegają rząd bardziej jako źródło problemów niż rozwiązań, Russell Hochschild postanowiła wybrać się do „matecznika amerykańskiej prawicy” (s. 13), czyli miasta Lake Charles (potentata branży petrochemicznej) położonego w południowo-zachodniej Luizjanie. Ekspedycji przyświecała idea rozwikłania Wielkiego Paradoksu, przejawiającego się w przeróżnych aspektach codziennego życia południowców. Dlaczego sprzeciwiają się federalnej pomocy finansowej, skoro ich stan (zaraz po Missisipi) jest jej największym odbiorcą? Z jakiego powodu utyskują na ekologów i Agencję Ochrony Środowiska, skoro przemysł naftowy truje region na potęgę, nie dając wiele w zamian, bo przy ropie pracuje zaledwie co dziesiąty mieszkaniec stanu? Jak to możliwe, że jeden z najbardziej narażonych na nieprzewidywalne zjawiska meteorologiczne zakątków Ameryki stał się głównym ośrodkiem negowania zmian klimatycznych? Odpowiedzi na te i inne pytania Russell Hochschild próbowała znaleźć w ramach pięcioletniego projektu badawczego, po cichu wierząc, że spojrzenie Luizjańczyków na jedną, konkretną kwestię (vide: w jakim stopniu, jeśli w ogóle, rząd powinien kontrolować przemył zanieczyszczający środowisko) pozwoli outsiderce zrozumieć ich punkt widzenia na szereg innych spraw.
Przechodząc od słów do czynów, autorka stworzyła cztery grupy fokusowe: dwie złożone ze zwolenniczek demokratów i dwie z sympatyczek Partii Herbacianej, która „jest nie tyle oficjalnym ugrupowaniem politycznym, ile kulturą, sposobem widzenia i odczuwania tutejszej rzeczywistości” (s. 49). Wszystkie uczestniczki projektu były białymi kobietami z klasy średniej mieszkającymi w Lake Charles. Russell Hochschild przeprowadziła wywiady z tradycjonalistkami (czasem także z ich mężami, rodzicami i sąsiadami), śledząc przy tym kampanie wyborcze dwóch konserwatywnych kandydatów, rywalizujących o ten sam fotel w Kongresie. Badaczka regularnie uczestniczyła w imprezach wyborczych, starając się rozmawiać z osobami zajmującymi miejsce obok niej, poszerzając tym samym grono potencjalnych respondentów. Jeździła także na wiece w sprawie ochrony środowiska – na jednym z nich poznała generała Russella Honorégo, któremu towarzyszyła w trakcie spotkań zarówno z ofiarami zanieczyszczeń, jak i z lokalnymi przedsiębiorcami. Ponadto generał zabrał swoją rozmówczynię na przejażdżkę wzdłuż (zawłaszczonego przez przemysł naftowo-petrochemiczny) odcinka Missisipi między Baton Rouge i Nowym Orleanem, lepiej znanego jako Aleja Rakotwórcza.
W gronie 60 rozmówców (40 z nich wyznawało ideologię Partii Herbacianej) znaleźli się reprezentanci różnych środowisk i zawodów (nauczyciele, pracownicy opieki społecznej, prawnicy czy przedstawiciele władz). Autorka „Zarządzania emocjami. Komercjalizacji ludzkich uczuć” zgromadziła w sumie 4690 stron transkryptów. Niejednokrotnie w trakcie wywiadów przerywała rejestrację na prośbę interlokutora/rozmówczyni, aczkolwiek część z niezarejestrowanych wypowiedzi została przytoczona w sposób uniemożliwiający identyfikację wyraziciela/wyrazicielki danych poglądów. Z głównej, 40-osobowej grupy socjolożka wybrała sześć osób, których sylwetki przedstawia bliżej, gdyż – w jej opinii – najlepiej ilustrują wzorce myślenia oraz odczuwania przez innych członków grupy. To właśnie z ową szóstką Russell Hochschild prowadziła obserwację uczestniczącą, odwiedzając wraz z nimi miejsca, gdzie się urodzili, ich kościoły i rodzinne groby, jadła z nimi posiłki bądź brała udział w rozmaitych spotkaniach.
Na kartach tomu „Obcy we własnym kraju” badaczka klarownie wykazuje, że zwolennicy Partii Herbacianej dochodzą do swojej nienawiści do Waszyngtonu jedną z trzech dróg: przez wiarę (uważają, że rząd ogranicza swobodę wyznania), przez niechęć do podatków (ich zdaniem zbyt wygórowanych i progresywnych) oraz przez poczucie urażonego honoru. Jednocześnie autorka stara się ustalić, w jaki sposób kształtowały się przekonania mieszkańców Luizjany, ale także próbuje odkryć emocje kryjące się za konkretnymi poglądami politycznymi. By zrozumieć owe uczucia, musiała poznać każdego respondenta przez pryzmat jego indywidualnej „głębokiej historii” (s. 12), która, zgodnie z oczekiwaniami badaczki, miała pomóc dotrzeć „do tego, co należy i czego nie wolno czuć, do kwestii zarządzania uczuciami i do podstawowych emocji, do których odwołują się charyzmatyczni przywódcy” (s. 44).
Kreśląc zbiorowy, choć szalenie zniuansowany portret jej nowych luizjańskich znajomych – starszych białych chrześcijan o chwilami ultrakonserwatywnych poglądach – socjolożka gruntownie analizuje sposób, w jaki lokalny przemysł, władze stanu, prasa oraz wspólnoty wyznaniowe (kościół baptystyczny, katolicki, metodystyczny czy zielonoświątkowy są w Luizjanie filarem życia społecznego) wpływają na sposób odczuwania rzeczywistości przez zwolenników skrajnej prawicy. Równocześnie autorka weryfikuje prawdziwość poglądów (rząd wydaje mnóstwo pieniędzy na opiekę społeczną, czarne kobiety mają znacznie więcej dzieci niż białe, pracownicy sektora publicznego są przepłacani, przemysł naftowy stymuluje pozostałe gałęzie gospodarki, gospodarka zawsze ma się lepiej, gdy Ameryką rządzi prezydent z ramienia republikanów) podzielanych przez znaczną część rezydentów stanu.
W książce „Obcy we własnym kraju” badaczce udało się nie tylko uchwycić południową mentalność – recenzowany tom dokumentuje także wewnętrzną przemianę, którą przechodzi autorka publikacji. Arlie Russell Hochschild przybywa do Lake Charles obarczona bagażem stereotypów i tez w większości przypadków rozmijających się z rzeczywistością. Bo choć w lokalnym radiu brzmią peany na część pisarstwa Ayn Rand, a na każdym kroku widoczne są ślady podziałów rasowych (w całym stanie znajduje się dziewięćdziesiąt pomników na cześć Konfederatów, niektóre odsłonięte w 2010 roku), badaczka spotyka ciepłych, przyjaznych, mających swoją godność ludzi szukających otuchy w wierze pozwalającej im cierpliwie znosić najgorsze (choć często możliwe do uniknięcia) przeciwności losu, rozczarowania, żale i zgryzoty, a nade wszystko – zawarte w tytule książki specyficzne poczucie wyalienowania.
„Obcy we własnym kraju” to wnikliwe, świetnie napisane studium socjologiczne ujęte w formę pasjonującego zbioru reportaży pozwalających zrozumieć wiele spraw – w tym zwycięstwo Donalda Trumpa. Godne uwagi!
Chcąc zrozumieć wyborców, którzy postrzegają rząd bardziej jako źródło problemów niż rozwiązań, Russell Hochschild postanowiła wybrać się do „matecznika amerykańskiej prawicy” (s. 13), czyli miasta Lake Charles (potentata branży petrochemicznej) położonego w południowo-zachodniej Luizjanie. Ekspedycji przyświecała idea rozwikłania Wielkiego Paradoksu, przejawiającego się w przeróżnych aspektach codziennego życia południowców. Dlaczego sprzeciwiają się federalnej pomocy finansowej, skoro ich stan (zaraz po Missisipi) jest jej największym odbiorcą? Z jakiego powodu utyskują na ekologów i Agencję Ochrony Środowiska, skoro przemysł naftowy truje region na potęgę, nie dając wiele w zamian, bo przy ropie pracuje zaledwie co dziesiąty mieszkaniec stanu? Jak to możliwe, że jeden z najbardziej narażonych na nieprzewidywalne zjawiska meteorologiczne zakątków Ameryki stał się głównym ośrodkiem negowania zmian klimatycznych? Odpowiedzi na te i inne pytania Russell Hochschild próbowała znaleźć w ramach pięcioletniego projektu badawczego, po cichu wierząc, że spojrzenie Luizjańczyków na jedną, konkretną kwestię (vide: w jakim stopniu, jeśli w ogóle, rząd powinien kontrolować przemył zanieczyszczający środowisko) pozwoli outsiderce zrozumieć ich punkt widzenia na szereg innych spraw.
Przechodząc od słów do czynów, autorka stworzyła cztery grupy fokusowe: dwie złożone ze zwolenniczek demokratów i dwie z sympatyczek Partii Herbacianej, która „jest nie tyle oficjalnym ugrupowaniem politycznym, ile kulturą, sposobem widzenia i odczuwania tutejszej rzeczywistości” (s. 49). Wszystkie uczestniczki projektu były białymi kobietami z klasy średniej mieszkającymi w Lake Charles. Russell Hochschild przeprowadziła wywiady z tradycjonalistkami (czasem także z ich mężami, rodzicami i sąsiadami), śledząc przy tym kampanie wyborcze dwóch konserwatywnych kandydatów, rywalizujących o ten sam fotel w Kongresie. Badaczka regularnie uczestniczyła w imprezach wyborczych, starając się rozmawiać z osobami zajmującymi miejsce obok niej, poszerzając tym samym grono potencjalnych respondentów. Jeździła także na wiece w sprawie ochrony środowiska – na jednym z nich poznała generała Russella Honorégo, któremu towarzyszyła w trakcie spotkań zarówno z ofiarami zanieczyszczeń, jak i z lokalnymi przedsiębiorcami. Ponadto generał zabrał swoją rozmówczynię na przejażdżkę wzdłuż (zawłaszczonego przez przemysł naftowo-petrochemiczny) odcinka Missisipi między Baton Rouge i Nowym Orleanem, lepiej znanego jako Aleja Rakotwórcza.
W gronie 60 rozmówców (40 z nich wyznawało ideologię Partii Herbacianej) znaleźli się reprezentanci różnych środowisk i zawodów (nauczyciele, pracownicy opieki społecznej, prawnicy czy przedstawiciele władz). Autorka „Zarządzania emocjami. Komercjalizacji ludzkich uczuć” zgromadziła w sumie 4690 stron transkryptów. Niejednokrotnie w trakcie wywiadów przerywała rejestrację na prośbę interlokutora/rozmówczyni, aczkolwiek część z niezarejestrowanych wypowiedzi została przytoczona w sposób uniemożliwiający identyfikację wyraziciela/wyrazicielki danych poglądów. Z głównej, 40-osobowej grupy socjolożka wybrała sześć osób, których sylwetki przedstawia bliżej, gdyż – w jej opinii – najlepiej ilustrują wzorce myślenia oraz odczuwania przez innych członków grupy. To właśnie z ową szóstką Russell Hochschild prowadziła obserwację uczestniczącą, odwiedzając wraz z nimi miejsca, gdzie się urodzili, ich kościoły i rodzinne groby, jadła z nimi posiłki bądź brała udział w rozmaitych spotkaniach.
Na kartach tomu „Obcy we własnym kraju” badaczka klarownie wykazuje, że zwolennicy Partii Herbacianej dochodzą do swojej nienawiści do Waszyngtonu jedną z trzech dróg: przez wiarę (uważają, że rząd ogranicza swobodę wyznania), przez niechęć do podatków (ich zdaniem zbyt wygórowanych i progresywnych) oraz przez poczucie urażonego honoru. Jednocześnie autorka stara się ustalić, w jaki sposób kształtowały się przekonania mieszkańców Luizjany, ale także próbuje odkryć emocje kryjące się za konkretnymi poglądami politycznymi. By zrozumieć owe uczucia, musiała poznać każdego respondenta przez pryzmat jego indywidualnej „głębokiej historii” (s. 12), która, zgodnie z oczekiwaniami badaczki, miała pomóc dotrzeć „do tego, co należy i czego nie wolno czuć, do kwestii zarządzania uczuciami i do podstawowych emocji, do których odwołują się charyzmatyczni przywódcy” (s. 44).
Kreśląc zbiorowy, choć szalenie zniuansowany portret jej nowych luizjańskich znajomych – starszych białych chrześcijan o chwilami ultrakonserwatywnych poglądach – socjolożka gruntownie analizuje sposób, w jaki lokalny przemysł, władze stanu, prasa oraz wspólnoty wyznaniowe (kościół baptystyczny, katolicki, metodystyczny czy zielonoświątkowy są w Luizjanie filarem życia społecznego) wpływają na sposób odczuwania rzeczywistości przez zwolenników skrajnej prawicy. Równocześnie autorka weryfikuje prawdziwość poglądów (rząd wydaje mnóstwo pieniędzy na opiekę społeczną, czarne kobiety mają znacznie więcej dzieci niż białe, pracownicy sektora publicznego są przepłacani, przemysł naftowy stymuluje pozostałe gałęzie gospodarki, gospodarka zawsze ma się lepiej, gdy Ameryką rządzi prezydent z ramienia republikanów) podzielanych przez znaczną część rezydentów stanu.
W książce „Obcy we własnym kraju” badaczce udało się nie tylko uchwycić południową mentalność – recenzowany tom dokumentuje także wewnętrzną przemianę, którą przechodzi autorka publikacji. Arlie Russell Hochschild przybywa do Lake Charles obarczona bagażem stereotypów i tez w większości przypadków rozmijających się z rzeczywistością. Bo choć w lokalnym radiu brzmią peany na część pisarstwa Ayn Rand, a na każdym kroku widoczne są ślady podziałów rasowych (w całym stanie znajduje się dziewięćdziesiąt pomników na cześć Konfederatów, niektóre odsłonięte w 2010 roku), badaczka spotyka ciepłych, przyjaznych, mających swoją godność ludzi szukających otuchy w wierze pozwalającej im cierpliwie znosić najgorsze (choć często możliwe do uniknięcia) przeciwności losu, rozczarowania, żale i zgryzoty, a nade wszystko – zawarte w tytule książki specyficzne poczucie wyalienowania.
„Obcy we własnym kraju” to wnikliwe, świetnie napisane studium socjologiczne ujęte w formę pasjonującego zbioru reportaży pozwalających zrozumieć wiele spraw – w tym zwycięstwo Donalda Trumpa. Godne uwagi!
Arlie Russell Hochschild: „Obcy we własnym kraju. Gniew i żal amerykańskiej prawicy”. Przeł.: Hanna Pustuła. Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Warszawa 2017.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |