CÓŻ PRZED LITERATURĄ? CONRAD W SPOŁECZEŃSTWIE SPEKTAKLU ('ODDAĆ SPRAWIEDLIWOŚĆ WIDZIALNEMU ŚWIATU')
A
A
A
Nostalgia za teraźniejszością – literatura na deskach spektakularności
Jeżeli mimowolnym zadaniem literatury wysokiej było ujawnianie zdradliwych iluzji kwitnących na bezróżnej szarzyźnie ludzkiej koegzystencji poprzez tkanie fikcyjnych widziadeł codzienności, to wydaje się, iż tkwiący w jej refleksyjnym ruchu krytyczny potencjał jest nam potrzebny jak nigdy wcześniej. Złaknienie krytycznej literackiej demistyfikacji, która potrafiła utrzymać intymne stosunki czytelnika z pięknem, zdaje się wzrastać wprost proporcjonalnie do sił przesyconej medialnie spektakularności dnia powszedniego, coraz częściej zachęcającej do tego, by wobec fiaska sztuki przyoblekać najbanalniejszą aktywność ludzką hossą kreatywności. Literackie dictum od czasów publikacji założycielskiej powieści nowożytności, „Don Kichota”, półgębkiem przyznawało, iż ludzie nie są w swej istocie tak infantylni jak masowo produkowane obrazy codzienności, w których przywykają o sobie nawzajem myśleć. Jeżeli uznać to za trzon krytycznej refleksji, być może nie ma przypadku w tym, iż tkliwy rycerz mający oddać sprawiedliwość widzialnemu światu narodzić się mógł jedynie na terenach Andaluzji, na których – jak powiadano w XV wieku – ludzie szaleni noszą w głowach wiatraki. Wybuchowy potencjał krytyczny i emancypacyjny tej powieści nie przygasł, nawet jeżeli pokusa oddania się cynizmowi masowego rynku postawiła, zdaniem entuzjastów retoryki wizualnej rywalizacji, egzystencjalizm w defensywie. To jednakże, co faktycznie zagraża uczestnikom spektakularnej hegemonii obrazów, zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i w sieci międzyludzkich relacji, to stała redystrybucja figury konsumenta i nieodłącznego akcesu poszerzania reżimu pragnień, wobec których rzeczywistość nieznająca litości dla ludzkich życzeń nie będzie zdolna znaleźć usprawiedliwienia.
To, że świat turbokapitalizmu staje się cyfrowym spektaklem autoprezentacji, oznacza, iż słowa, symbole oraz znaki wytracają moc ewokacji na rzecz służebnych „self-miotom” rekwizytów i gadżetów, legitymizujących skazany z góry na porażkę konstruktywistyczny miraż „odnajdywania siebie”. Na swój sposób byt drenowany wizualizacją doznaje znośnej lekkości, by sparafrazować tytuł sławnej powieści Milana Kundery. Dla każdego adepta hermeneutyki jest oczywiste, że ten zgubny kult oddawany złotemu cielcowi samozwrotności w postaci bożka „sobości” sprawia, że to już nie filozofa pyta o rzeczywistość – jak kazały wierzyć stare podręczniki – lecz poddawany zakulisowemu nawykowi mapowania-siebie podmiot zaczyna odczuwać obrazową rzeczywistość jako realność namiętnie filozoficzną. Jedno z wielu przesunięć odnośnie strategii samoopisu można dostrzec w atrofii pamiętnika, który – zrodzony w cywilizacji europejskiej z pasji poznania – stanowił połączenie przestrzeni wewnętrznego dialogu myśli i raportu ze stanu własnej egzystencji. Po dobie antyku jego rozkwit przypada na duchowe dzienniki świętych i nowożytne zapiski literatów. W wydrążonej spektakularnością samozwrotności zwrócony na swe lustrzane odbicie rejestrator obrazu stanowi marną parodię poznania, zapewniając luki w sedymentacji wspomnień, a towarzysząca mu retoryka bloga, skrywająca nieporadnie podmiot za paradną ekspozycją przeżyć, doskonale oddaje to, co Agamben pisał o profanacyjnej roli pornografii (zob. Agamben 2006).
Zbyt łatwo jednakże zjawisku masowego indywidualizmu, który w cyfrowym kapitalizmie stał się indywidualizmem umasowionym, przypisuje się miano narcyzmu. Bynajmniej nie dlatego, iż nie przeświecałby przez stwierdzenie o narcystycznej otoczce cień prawdy. Problem polega na tym, iż w uproszczonej recepcji narcystycznego wątku można prześlepić istotę spektakularnego solipsyzmu. W jednej z redakcji antycznego mitu faktyczny wymiar bycia narcyzem nie polegał jedynie na oblubieńczej kontemplacji własnego odbicia, lecz na wywołanym nim zagubieniu oporu rzeczy. W skrajnej wersji Narcyza czekała śmierć, bowiem młodzieniec zachwycony postacią ujrzaną w tafli wody, gubiąc różnicę między refleksem, poczuciem wnętrza a realnym światem, wnikając w odmęty stawu, bezdźwięcznie tonął w rozkoszy spełnienia, na zawsze zespalając się z chimerą jawy. Przywoływane powyżej technologiczne instrumentarium dyskretnie stymuluje intymny solipsyzm, choć finał ekspozycji „Ja” w znaczącej części okazuje się nadproduktywną groteską, a nie płaszczem antycznej tragedii. Komuś przyglądającemu się codziennemu idiotyzmowi życia cyfrowego może wydać się co najmniej dwuznaczne, iż samotny tłum, który nie znajduje nieraz dnia, aby nie ukazać przed drwiącymi spojrzeniami innych fotografii własnego odbicia, nie dowodzi niczego więcej ponad to, że nie znalazł się nikt na tyle zainteresowany, aby zrobić tym osobom dobrze skadrowane zdjęcie. Cyfrowy kołowrót wiecznie-tego-samego i tym razem wykrzywia się w zimnym, szyderczym uśmiechu.
Jako peryferie sprzężone z globalnym przepływem obrazów dołączyliśmy do spektakularnego reżimu, w którym kapitałem i walutą stała się milcząco uznawana ontologia widzialności, sprytnie skrywająca ostrość starego konfliktu klasowego i codziennego dylematu prekariatu, rozgrywanego między „być” a „mieć”. Hegemonia spektakularnego umasowienia, inaczej niż dawne systemy ontologii społecznych tkające na hierarchiczno-horyzontalnych węzłach legitymizację społecznej pozycji, wygrywa kapitał uznania. Przejście od „mieć” do „jawić się – by być” stanowi w pajęczynie cybernetycznych form wizualności obietnicę rozliczania się w premii wydawanej od „zaistnienia”, sugestywnie skrywając niezbędność posiadania. Stąd mainstream spektaklu, jakim jest masowe widowisko, zawiera tajny sojusz z retoryką sportu, przenosząc w karby późnego neoliberalizmu manichejskie podziały wygrany-przegrany do wokabularza codzienności. Jednakże czynić się interesującym i wejść w walkę o uznanie to w kolorowej masie milcząco wyznającej egalitaryzm – jak pisał Sloterdijk – rzecz skazana na niepowodzenie, bowiem umasowiony indywidualizm zakłada, że odróżniamy się tylko w takiej mierze, w jakiej nie czyni to faktycznie różnicy. Mówiąc inaczej, zasady dyferencji społeczeństwa, które ewoluowało z heraldyk i stanowych godności na rzecz maksymalnej horyzontalności, każdego, kto zdradzi się z tym, iż chce uchodzić za lepszego, musi obdzielić odpowiednią dozą szyderstwa i małoważności. I mimo że w demokracjach kultury cyfrowej masy żyje heraldyka niejawna, a nierówności kapitału urosły niebotycznie, nie ma jednego, zewnętrznego kryterium dla uznania rang, prócz wielogłosowego vox populi, którego losem jest chwiejność wyborczych postaw. Kolorowa, rozdrobniona masa zrzuciła skórę scalającej czerni proletariatu na rzecz prekarności i elastyczności, wytracając futurologiczny potencjał polityczności. Zamiast realnej emancypacji, egalitarna infrastruktura demokracji parlamentarnej odgrywa swą niemoc poprzez parodię bezpłodnego suwerena, zawężając polityczne przedstawicielstwo do nieporadnych prób stymulowania historii i inżynierii nostalgii, skrupulatnie reglamentując niewielką przestrzeń faktycznej decyzyjności ludu.
Akumulacja sprzężonej estetyki, retoryki rywalizacji sportowej i naiwnego idealizmu sprawia, że cybernetyczna pajęczyna „ujawniania się” przeistacza się w cyniczny instrumentalizm, wykorzystujący innych dla eksploatacji własnego wizerunku. Gdy na deski spektaklu, w którym cyrkulacja fonii, filmów i obrazów wymusza zawężanie treści i skrótowe formy prezentacji, dostaje się psychologia, podobnie jak indywidualizm staje się ze wszystkimi tego konsekwencjami umasowiona. Nie powinno dziwić, że pozbywając się krytycyzmu nauki, przypomina coraz bardziej formę bestsellerowego poradnika, który od kilku dekad święci światowy triumf, okrywając nabywców woalem obietnicy sukcesu. Dzieje się tak, ponieważ poradnik kodujący formę przepisów syci atawistyczne pokłady magiczności, żądanie znalezienia uniwersalnej matrycy know-how, strategii, która pozwoli połączyć na wzburzonych wodach codzienności rynkową skuteczność i dotkliwą potrzebę wytwarzania powabu. W najgorszym wydaniu psychologia zmienia się w kod operacyjny, skrypt prostackich interpersonalnych psychotechnik, które obiecując podtrzymywanie samozadowolenia, petryfikują przepływ międzyludzkich relacji w charakterze instrukcji obsługi reakcji i bodźców. Z fuzji sportowej stylistyki promującej stadionowy żargon przenoszony bezkrytycznie na grunt neoliberalnego rynku, zinstrumentalizowanej psychologii i fetyszu samorealizacji konstytuuje się barbarzyńska, dialektyczna religia sukcesu, o której w „Minima moralia” pisał Adorno: „Moralność niewolników rzeczywiście jest zła: nadal jest bowiem moralnością panów” (Adorno 1999: 222).
Będąc faktyczną redystrybucją panowania skrywającego się za hasłami infantylnego idealizmu, morfologia spektaklu może stać się równie niebezpiecznym farmakonem, co opar sentymentalizmu dobywający się z biblioteczki pani Bovary, komiksowy powab rycerskich ksiąg z krainy Don Kichota bądź syreni zaśpiew dla załogi Odysa. Literatura piękna jest nam potrzebna jak nigdy wcześniej, mimo iż rzucona w wir spektakularnego przedstawienia wydaje się ośmieszona, sponiewierana i ogołocona z nimbu, zawsze spóźniona, nieatrakcyjna i męcząca, przypominając tym starą kobietę, która nie jest zdolna już nikogo zmartwić – jak pisał o akademickiej filozofii końcówki XIX wieku Nietzsche w „Niewczesnych rozważaniach” (zob. Nietzsche 2012). Jednakże najpotężniejsza lekcja demitologizacji, jaka od zawsze tkwiła w jej artykulacyjnych możliwościach, wciąż umyka późnonowoczesnej spektakularnej logice dokonującej zaborczego atak na „resztę czasu” w imię wąsko pojętej współczesności. Chcąc oddać sprawiedliwość widzialnemu światu po śmierci bogów, musimy przyznać, iż być może największym wyzwaniem dla uczestników spektakularnych egzorcyzmów będzie wyciągnięcie lekcji z masowej nierówności, która spełniłaby się w stwierdzeniu, iż nie każdy jest winien swej porażki i nikt nie jest wyłącznym autorem własnego sukcesu. Póki co truizm hermeneutyki wciąż pozostaje zakazanym hasłem, a reklamodawcy boją się go bardziej niż powrotu centralnie sterowanych gospodarek i dyktatur. Z tymi drugimi, prędzej czy później, zawsze umieli znaleźć wspólny język.
Gdy Dariusz Czaja w „Lekcjach ciemności” (2009) zwracał uwagę na potrzebę czytania literatury przez pryzmat zawartych w niej diagnoz antropologicznych, nie chodziło mu o uwypuklanie estetyki fikcji, która zwykle zajmuje większą część działów poświęconych prozie. W rozumieniu badacza to krótkowzroczność chorobliwie zabieganej codzienności stymuluje fakt, iż świat nie jest zdolny odczytać proroctw, zwiastujących kolejne wybuchy zła. Gdy podczas zakończonego conradowskiego roku rozgłaszano z lubością, iż Conrad jest nasz, dumnie obnosząc się ze światową sławą, doklejając jej jednocześnie narodowy priorytet, mówiono niedokładnie, nie zawsze chcąc czytać prozę Conrada do końca. Nawzajem wyrywając sobie pesymistyczną soteriologię autora „Lorda Jima”, polska debata uwięziona w trumnach liberalizmu i konserwatyzmu wstydliwie pozbawiła się zdolności wyartykułowania odartego ze złudzeń charakteru twórczości autora „Jądra ciemności”. Jeżeli dictum całej twórczości pisarz zawierał w haśle „oddać sprawiedliwość widzialnemu światu”, to zakłada to, iż – jak wspominał w jednym z prywatnych listów Czesław Miłosz – ujawniony mrok egzystencji ludzkiej nie daje się przekroczyć na skrzydłach naiwnej ekstazy (zob. Miłosz 2009). Tylko ideał wierności pozwala z godnością stawić czoła wyłaniającej się nieokreśloności. Wbrew pobożnym życzeniom liberałów i konserwatystów Conrad był pisarzem ze wszech miar uczciwym – nie zdradzał w swej twórczości, iż wie coś, czego w istocie człowiek wiedzieć nie może. Nie ma chyba nic bardziej zdradliwego dla beztroskiej hegemonii duchowej spektakularności jak szczypta odartej z kreacji, nagiej faktyczności bycia. Wydany przez Narodowe Centrum Kultury okolicznościowy tom poświęcony twórczości Josepha Conrada stanowi fenomenalny przykład tego, iż nic tak nie sprzyja twórczym projektom dotyczącym literatury wysokiej jak pluralizm wzmocniony silną reprezentacją skrupulatnych badaczy, wyposażonych w nowe pytanie do perły, testujące jej niewrażliwość na czas.
Rozmach i metoda
Wypełniona osiemnastoma esejami publikacja podzielona została na dwa zwarte bloki tematyczne. W pierwszym, zatytułowanym „Dojrzeć świat”, autorzy mierzą się z ukazaniem Conradowskiej koncepcji twórczości. Na szczególna uwagę zasługuje esej Piotra Śniedziewskiego „Uwierzyć w dobrotliwy porządek rzeczy – literatura jako zobowiązanie wobec rzeczywistości w eseistyce Josepha Conrada”, w którym autor z wielką gracją ujawnia niewystarczalność estetycznej perspektywy w zapatrywaniu się na zadanie literatury, przebijającą się w całej spuściźnie pisarza. Drugim istotnym punktem eseju jest ukazanie Conrada na tle przecinających się tradycji romantycznych i modernistycznych, z których wyłania się literatura przełomu XIX/XX wieku. W tym sensie Conradyzm jawi się nam jako realizm nowej próby, który nie rezygnując z poetyki wrażliwości, nie pozbawia się potocznego doświadczenia codzienności. Równie intrygującym jest esej Michała Pawła Markowskiego „Suwerenność i ohyda. Joseph Conrad i podmiotowość nowoczesna”, w którym uwypuklona została nieprzenikalna dla podmiotu gra z „mroczną” odsłoną doświadczanego świata. Autor, w brawurowy sposób posiłkując swój wywód przywołaniami z nowożytnej filozofii europejskiej, stara się ukonkretnić moralny dylemat wewnętrznej przestrzeni autonomii i wyrzeczenia, przed jakimi stawia Conrad swoje postaci. W nowoczesnej optyce Markowskiego to suwerenność, jako nowa forma refleksyjności, stanowi walor dojrzałości pełnej osoby, o którą faktycznie toczy się stawka w literaturze autora „Lorda Jima”. Szeroka perspektywa problematyki nowoczesnej podmiotowości powiązanej z pazernością kolonializmu, hegemonią imperium i społeczno-ekonomicznymi przemianami świata, którą Markowski wplątuje w odczytanie dylematów konstytucji osobowości bohaterów Conradowskich, sprawia, iż proza Conrada uzyskuje status napiętej cięciwy, ekstatycznego siedliska walki toczonej w imię niedającej się odegnać samotności „Ja” i niezbędności form ludzkiego współdziałania.
Niezwykle orzeźwiającym jest za to esej Jacka Kopcińskiego, który w bardzo drobiazgowy i rzetelny sposób oddaje losy teatralnych, radiowych i ekranizowanych prób odczytywania twórczości Korzeniowskiego. Myliłby się jednak ten, kto odczytałby to jako bierną historiografię kolejnych prób popularyzacji prozy Conrada. Esej Kopcińskiego, oprócz bogatej warstwy dokumentalnej, zawiera także rozważania dotyczące estetyki oglądu, poprzez które czytelnik rejestruje wykreowany przez Conrad świat postaci. Dzięki analizom „estetyk spojrzenia” Kopciński z wielkim talentem i gracją ukazuje niuanse załamywania się barw i wagę fonii, którą wprowadzały nowe formy przedstawienia twórczości pisarza. Kto pragnie jednak dokładniejszej analizy perypetii conradowskiej kinematografii, ten znajdzie go w eseju „Conrad w kinie. »Smuga cienia« Andrzeja Wajdy vs »Czas apokalipsy« Francisa Forda Coppoli” autorstwa Tadeusza Szczepańskiego. W tym tekście proza Conrada jawi się jako niezdobyty Graal dużego ekranu, z którym nie radzili sobie nawet najwięksi reżyserzy światowego kina. Natomiast esej Andrzeja Skrendy „Teologia i groteska” to wyśmienita polemika z konserwatywną manią reprodukowania uproszczonych klisz dotyczących bogobojnych rejestrów Conradowskiego świata wartości. Jak zaznacza Skrendo, Conrad to teolog, który rezygnując z wiary poszukującej zrozumienia, zajmuje się krytyką rozumu zgłaszającym potrzebę wiary.
Drugi dział publikacji, noszący tytuł „Wezwanie artysty”, odnosi się z kolei do kwestii etycznej warstwy literackich światów Conrada. Jest to nie tylko część bardziej zróżnicowana wewnętrznie niż pierwsza, ale zawiera także o wiele śmielsze próby odczytania prozy bohatera tomu. Rozpoczyna ją esej Szymona Hiżyckiego, który analizując „Jądro ciemności”, dekoduje mroczny aspekt antropologii Conrada poprzez lustro religii chrześcijańskiej. Jest to zatem relektura najsławniejszego utworu pisarza poprzez uwyraźnienie dialektyki antyeschatologicznej. Mimo iż analiza biblijnych motywów w tkance „Jądra ciemności” to sprawdzony tor interpretacyjny, Hiżycki stara się iść odrębną, własną drogą interpretacyjną, nie skrywając nihilistycznego zaplecza Marlowa i Kurtza. W podobnym odcieniu znaczeniowym, lecz w wyraźnie egzystencjalnym tonie występuje Małgorzata Grzegorzewska w eseju „Jądro ciemności jako dziennik choroby na śmierć”. Jednakże moimi faworytami w publikacji pozostają Ryszard Koziołek ze znakomitym tekstem „Kwadrat afrykański”, Wojciech Kudyba i jego „Odpowiedzialność w prozie Conrada” oraz zamykający publikację esej Ewy Kujawskiej-Lis „O języku, życiu i literaturze: paradoksy języka, komunikacji i tożsamości. W wielokulturowym świecie Conrada”, w którym autorka przedstawia ujmującą analizę językowej inności/obcości, opierając się na mniej popularnych opowiadaniach Conrada, takich jak „Falk” czy „Amy Foster” (w podobnym tonie pisze również Aleksander Madyda w eseju „Amy Foster – dramat obcości”). Wspomniany przeze mnie Koziołek przeprowadza fascynującą analizę porównawczą między kolonialnym doświadczeniem pozostawionym w dziennikach z podróży i prozą Henryka Sienkiewicza i Josepha Conrada. Tytułowy afrykański kwadrat stanowi poręczną figurę dekodyfikacyjną, pozwalającą autorowi ukazać wzajemne przesunięcia, luki oraz narracyjne konstrukcje, jakim poddawali świat realnych przeżyć i fikcyjnych wyobrażeń obydwaj autorzy. Jest to nie tylko bardzo intrygujący pomysł interpretacyjny, który wprowadzając powiew świeżości, ukazuje nową perspektywę, ale na szczególną pochwałę zasługuje rzetelność i klarowność wywodu Koziołka, którego tekst stanowi w mojej opinii jeden z najciekawszych momentów całej publikacji.
Gdybym miał podejmować decyzję o lekturze wieńczącego rok conradowski jubileuszowego tomu Narodowego Centrum Kultury, to nabyłbym go chociażby po to, aby móc przeczytać trzy wymienione powyżej eseje. Oczywiste, że okładka książki nie czyni, zaś szata graficzna i wypełnienia to dla treści wyłącznie blady dodatek. Lecz książki to przede wszystkim przedmioty, wobec czego nie byłoby uczciwie nie wspomnieć, że pomimo niewygórowanej ceny „Eseje o twórczości Josepha Conrada” wydane są w sposób niezwykle elegancki. Podsumowując: dla każdego wielbiciela prozy Conrada pozycja obowiązkowa. Dla chcących poznać tę twórczość będzie to przydatna mapa i prolegomena do conradologii, ujawniająca sporą gamę problemów i nowych orientacji badawczych. Dla tych, którzy przyzwyczaili się już do utartych interpretacji, zawarte w tomie eseje mogą okazać się doskonałą szkołą demistyfikacyjnej relektury, ukazując żywotność literatury w świecie, który bynajmniej nie skończył rozprawy z krwawą historią kolonializmu, o czym skrupulatnie przypominają autorzy i medialne doniesienia. Dziś już chyba nikt poważny nie wątpi w to, że pokrętna autonarracja Marlowa z „Jądra ciemności” rozpoczyna się i kończy w twardym rdzeniu starej Europy. Wszechchłonnego fantazmatu, który ilekroć próbował przekroczyć progi własnej wyobraźni, tylekroć spływał krwią powoływanych co rusz kozłów ofiarnych. Nad globalną współczesnością unosi się jej ponętne widmo – obietnica słodkiego życia mieszczaństwa i materialnego dobrobytu, pozwalającego korzystać ze sztuki kreatywnego trwonienia wolnego czasu. W istocie, fantasmagoria „Europejskiej formy” w tej karykaturalnej postaci to zdepolityzowana resztka snu wpływowej mniejszości, uzbrojonej w gałąź ekscentrycznych wynalazków typu postmodernizm, społeczeństwo obywatelskie czy równość szans, zwalniających kustoszów sytej dekadencji z wysiłku krytycznego myślenia.
Ryszard Koziołek ma rację: „Jądro ciemności” to przede wszystkim opowieść o Europie, która – podobnie jak spektakularna masa – tłucze skrupulatnie wszystkie lustra, pozwalające jej dłużej wpatrzyć się w nieprzyjemny nadmiar rzeczywistości.
LITERATURA:
Adorno T.W.: „Minima moralia. Refleksje z poharatanego życia”. Przeł. M. Łukasiewicz. Kraków 1999.
Agamben G.: „Profanacje”. Przeł. M. Kwaterko. Warszawa 2006.
Czaja D.: „Lekcje ciemności”. Wołowiec 2009.
Czerwiński M.: „Maszyna przecząca. O literaturze jako formie negacji w aspekcie per formatywnym”. Kraków 2014
Debord G.: „Społeczeństwo spektaklu oraz Rozważania o społeczeństwie spektaklu”. Przeł. M. Kwaterko. Warszawa 2006.
Jameson F.: „Postmodernizm, czyli logika kulturowa późnego kapitalizmu”. Przeł. M. Płaza. Kraków 2011.
Miłosz C.: „Legendy nowoczesności”. Kraków 2009.
Musiał M.: „Intymność i jej współczesne przemiany. Studium z filozofii kultury”. Kraków 2015.
Nietzsche F.: „Niewczesne rozważania”. Przeł. M. Łukasiewicz. W: F. Nietzsche: „Narodziny tragedii. Niewczesne rozważania”. Łódź 2012.
Sloterdijk P.: „Pogarda mas. Szkic o walkach kulturowych we współczesnym społeczeństwie”. Przeł. B. Baran. Warszawa 2012.
Jeżeli mimowolnym zadaniem literatury wysokiej było ujawnianie zdradliwych iluzji kwitnących na bezróżnej szarzyźnie ludzkiej koegzystencji poprzez tkanie fikcyjnych widziadeł codzienności, to wydaje się, iż tkwiący w jej refleksyjnym ruchu krytyczny potencjał jest nam potrzebny jak nigdy wcześniej. Złaknienie krytycznej literackiej demistyfikacji, która potrafiła utrzymać intymne stosunki czytelnika z pięknem, zdaje się wzrastać wprost proporcjonalnie do sił przesyconej medialnie spektakularności dnia powszedniego, coraz częściej zachęcającej do tego, by wobec fiaska sztuki przyoblekać najbanalniejszą aktywność ludzką hossą kreatywności. Literackie dictum od czasów publikacji założycielskiej powieści nowożytności, „Don Kichota”, półgębkiem przyznawało, iż ludzie nie są w swej istocie tak infantylni jak masowo produkowane obrazy codzienności, w których przywykają o sobie nawzajem myśleć. Jeżeli uznać to za trzon krytycznej refleksji, być może nie ma przypadku w tym, iż tkliwy rycerz mający oddać sprawiedliwość widzialnemu światu narodzić się mógł jedynie na terenach Andaluzji, na których – jak powiadano w XV wieku – ludzie szaleni noszą w głowach wiatraki. Wybuchowy potencjał krytyczny i emancypacyjny tej powieści nie przygasł, nawet jeżeli pokusa oddania się cynizmowi masowego rynku postawiła, zdaniem entuzjastów retoryki wizualnej rywalizacji, egzystencjalizm w defensywie. To jednakże, co faktycznie zagraża uczestnikom spektakularnej hegemonii obrazów, zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i w sieci międzyludzkich relacji, to stała redystrybucja figury konsumenta i nieodłącznego akcesu poszerzania reżimu pragnień, wobec których rzeczywistość nieznająca litości dla ludzkich życzeń nie będzie zdolna znaleźć usprawiedliwienia.
To, że świat turbokapitalizmu staje się cyfrowym spektaklem autoprezentacji, oznacza, iż słowa, symbole oraz znaki wytracają moc ewokacji na rzecz służebnych „self-miotom” rekwizytów i gadżetów, legitymizujących skazany z góry na porażkę konstruktywistyczny miraż „odnajdywania siebie”. Na swój sposób byt drenowany wizualizacją doznaje znośnej lekkości, by sparafrazować tytuł sławnej powieści Milana Kundery. Dla każdego adepta hermeneutyki jest oczywiste, że ten zgubny kult oddawany złotemu cielcowi samozwrotności w postaci bożka „sobości” sprawia, że to już nie filozofa pyta o rzeczywistość – jak kazały wierzyć stare podręczniki – lecz poddawany zakulisowemu nawykowi mapowania-siebie podmiot zaczyna odczuwać obrazową rzeczywistość jako realność namiętnie filozoficzną. Jedno z wielu przesunięć odnośnie strategii samoopisu można dostrzec w atrofii pamiętnika, który – zrodzony w cywilizacji europejskiej z pasji poznania – stanowił połączenie przestrzeni wewnętrznego dialogu myśli i raportu ze stanu własnej egzystencji. Po dobie antyku jego rozkwit przypada na duchowe dzienniki świętych i nowożytne zapiski literatów. W wydrążonej spektakularnością samozwrotności zwrócony na swe lustrzane odbicie rejestrator obrazu stanowi marną parodię poznania, zapewniając luki w sedymentacji wspomnień, a towarzysząca mu retoryka bloga, skrywająca nieporadnie podmiot za paradną ekspozycją przeżyć, doskonale oddaje to, co Agamben pisał o profanacyjnej roli pornografii (zob. Agamben 2006).
Zbyt łatwo jednakże zjawisku masowego indywidualizmu, który w cyfrowym kapitalizmie stał się indywidualizmem umasowionym, przypisuje się miano narcyzmu. Bynajmniej nie dlatego, iż nie przeświecałby przez stwierdzenie o narcystycznej otoczce cień prawdy. Problem polega na tym, iż w uproszczonej recepcji narcystycznego wątku można prześlepić istotę spektakularnego solipsyzmu. W jednej z redakcji antycznego mitu faktyczny wymiar bycia narcyzem nie polegał jedynie na oblubieńczej kontemplacji własnego odbicia, lecz na wywołanym nim zagubieniu oporu rzeczy. W skrajnej wersji Narcyza czekała śmierć, bowiem młodzieniec zachwycony postacią ujrzaną w tafli wody, gubiąc różnicę między refleksem, poczuciem wnętrza a realnym światem, wnikając w odmęty stawu, bezdźwięcznie tonął w rozkoszy spełnienia, na zawsze zespalając się z chimerą jawy. Przywoływane powyżej technologiczne instrumentarium dyskretnie stymuluje intymny solipsyzm, choć finał ekspozycji „Ja” w znaczącej części okazuje się nadproduktywną groteską, a nie płaszczem antycznej tragedii. Komuś przyglądającemu się codziennemu idiotyzmowi życia cyfrowego może wydać się co najmniej dwuznaczne, iż samotny tłum, który nie znajduje nieraz dnia, aby nie ukazać przed drwiącymi spojrzeniami innych fotografii własnego odbicia, nie dowodzi niczego więcej ponad to, że nie znalazł się nikt na tyle zainteresowany, aby zrobić tym osobom dobrze skadrowane zdjęcie. Cyfrowy kołowrót wiecznie-tego-samego i tym razem wykrzywia się w zimnym, szyderczym uśmiechu.
Jako peryferie sprzężone z globalnym przepływem obrazów dołączyliśmy do spektakularnego reżimu, w którym kapitałem i walutą stała się milcząco uznawana ontologia widzialności, sprytnie skrywająca ostrość starego konfliktu klasowego i codziennego dylematu prekariatu, rozgrywanego między „być” a „mieć”. Hegemonia spektakularnego umasowienia, inaczej niż dawne systemy ontologii społecznych tkające na hierarchiczno-horyzontalnych węzłach legitymizację społecznej pozycji, wygrywa kapitał uznania. Przejście od „mieć” do „jawić się – by być” stanowi w pajęczynie cybernetycznych form wizualności obietnicę rozliczania się w premii wydawanej od „zaistnienia”, sugestywnie skrywając niezbędność posiadania. Stąd mainstream spektaklu, jakim jest masowe widowisko, zawiera tajny sojusz z retoryką sportu, przenosząc w karby późnego neoliberalizmu manichejskie podziały wygrany-przegrany do wokabularza codzienności. Jednakże czynić się interesującym i wejść w walkę o uznanie to w kolorowej masie milcząco wyznającej egalitaryzm – jak pisał Sloterdijk – rzecz skazana na niepowodzenie, bowiem umasowiony indywidualizm zakłada, że odróżniamy się tylko w takiej mierze, w jakiej nie czyni to faktycznie różnicy. Mówiąc inaczej, zasady dyferencji społeczeństwa, które ewoluowało z heraldyk i stanowych godności na rzecz maksymalnej horyzontalności, każdego, kto zdradzi się z tym, iż chce uchodzić za lepszego, musi obdzielić odpowiednią dozą szyderstwa i małoważności. I mimo że w demokracjach kultury cyfrowej masy żyje heraldyka niejawna, a nierówności kapitału urosły niebotycznie, nie ma jednego, zewnętrznego kryterium dla uznania rang, prócz wielogłosowego vox populi, którego losem jest chwiejność wyborczych postaw. Kolorowa, rozdrobniona masa zrzuciła skórę scalającej czerni proletariatu na rzecz prekarności i elastyczności, wytracając futurologiczny potencjał polityczności. Zamiast realnej emancypacji, egalitarna infrastruktura demokracji parlamentarnej odgrywa swą niemoc poprzez parodię bezpłodnego suwerena, zawężając polityczne przedstawicielstwo do nieporadnych prób stymulowania historii i inżynierii nostalgii, skrupulatnie reglamentując niewielką przestrzeń faktycznej decyzyjności ludu.
Akumulacja sprzężonej estetyki, retoryki rywalizacji sportowej i naiwnego idealizmu sprawia, że cybernetyczna pajęczyna „ujawniania się” przeistacza się w cyniczny instrumentalizm, wykorzystujący innych dla eksploatacji własnego wizerunku. Gdy na deski spektaklu, w którym cyrkulacja fonii, filmów i obrazów wymusza zawężanie treści i skrótowe formy prezentacji, dostaje się psychologia, podobnie jak indywidualizm staje się ze wszystkimi tego konsekwencjami umasowiona. Nie powinno dziwić, że pozbywając się krytycyzmu nauki, przypomina coraz bardziej formę bestsellerowego poradnika, który od kilku dekad święci światowy triumf, okrywając nabywców woalem obietnicy sukcesu. Dzieje się tak, ponieważ poradnik kodujący formę przepisów syci atawistyczne pokłady magiczności, żądanie znalezienia uniwersalnej matrycy know-how, strategii, która pozwoli połączyć na wzburzonych wodach codzienności rynkową skuteczność i dotkliwą potrzebę wytwarzania powabu. W najgorszym wydaniu psychologia zmienia się w kod operacyjny, skrypt prostackich interpersonalnych psychotechnik, które obiecując podtrzymywanie samozadowolenia, petryfikują przepływ międzyludzkich relacji w charakterze instrukcji obsługi reakcji i bodźców. Z fuzji sportowej stylistyki promującej stadionowy żargon przenoszony bezkrytycznie na grunt neoliberalnego rynku, zinstrumentalizowanej psychologii i fetyszu samorealizacji konstytuuje się barbarzyńska, dialektyczna religia sukcesu, o której w „Minima moralia” pisał Adorno: „Moralność niewolników rzeczywiście jest zła: nadal jest bowiem moralnością panów” (Adorno 1999: 222).
Będąc faktyczną redystrybucją panowania skrywającego się za hasłami infantylnego idealizmu, morfologia spektaklu może stać się równie niebezpiecznym farmakonem, co opar sentymentalizmu dobywający się z biblioteczki pani Bovary, komiksowy powab rycerskich ksiąg z krainy Don Kichota bądź syreni zaśpiew dla załogi Odysa. Literatura piękna jest nam potrzebna jak nigdy wcześniej, mimo iż rzucona w wir spektakularnego przedstawienia wydaje się ośmieszona, sponiewierana i ogołocona z nimbu, zawsze spóźniona, nieatrakcyjna i męcząca, przypominając tym starą kobietę, która nie jest zdolna już nikogo zmartwić – jak pisał o akademickiej filozofii końcówki XIX wieku Nietzsche w „Niewczesnych rozważaniach” (zob. Nietzsche 2012). Jednakże najpotężniejsza lekcja demitologizacji, jaka od zawsze tkwiła w jej artykulacyjnych możliwościach, wciąż umyka późnonowoczesnej spektakularnej logice dokonującej zaborczego atak na „resztę czasu” w imię wąsko pojętej współczesności. Chcąc oddać sprawiedliwość widzialnemu światu po śmierci bogów, musimy przyznać, iż być może największym wyzwaniem dla uczestników spektakularnych egzorcyzmów będzie wyciągnięcie lekcji z masowej nierówności, która spełniłaby się w stwierdzeniu, iż nie każdy jest winien swej porażki i nikt nie jest wyłącznym autorem własnego sukcesu. Póki co truizm hermeneutyki wciąż pozostaje zakazanym hasłem, a reklamodawcy boją się go bardziej niż powrotu centralnie sterowanych gospodarek i dyktatur. Z tymi drugimi, prędzej czy później, zawsze umieli znaleźć wspólny język.
Gdy Dariusz Czaja w „Lekcjach ciemności” (2009) zwracał uwagę na potrzebę czytania literatury przez pryzmat zawartych w niej diagnoz antropologicznych, nie chodziło mu o uwypuklanie estetyki fikcji, która zwykle zajmuje większą część działów poświęconych prozie. W rozumieniu badacza to krótkowzroczność chorobliwie zabieganej codzienności stymuluje fakt, iż świat nie jest zdolny odczytać proroctw, zwiastujących kolejne wybuchy zła. Gdy podczas zakończonego conradowskiego roku rozgłaszano z lubością, iż Conrad jest nasz, dumnie obnosząc się ze światową sławą, doklejając jej jednocześnie narodowy priorytet, mówiono niedokładnie, nie zawsze chcąc czytać prozę Conrada do końca. Nawzajem wyrywając sobie pesymistyczną soteriologię autora „Lorda Jima”, polska debata uwięziona w trumnach liberalizmu i konserwatyzmu wstydliwie pozbawiła się zdolności wyartykułowania odartego ze złudzeń charakteru twórczości autora „Jądra ciemności”. Jeżeli dictum całej twórczości pisarz zawierał w haśle „oddać sprawiedliwość widzialnemu światu”, to zakłada to, iż – jak wspominał w jednym z prywatnych listów Czesław Miłosz – ujawniony mrok egzystencji ludzkiej nie daje się przekroczyć na skrzydłach naiwnej ekstazy (zob. Miłosz 2009). Tylko ideał wierności pozwala z godnością stawić czoła wyłaniającej się nieokreśloności. Wbrew pobożnym życzeniom liberałów i konserwatystów Conrad był pisarzem ze wszech miar uczciwym – nie zdradzał w swej twórczości, iż wie coś, czego w istocie człowiek wiedzieć nie może. Nie ma chyba nic bardziej zdradliwego dla beztroskiej hegemonii duchowej spektakularności jak szczypta odartej z kreacji, nagiej faktyczności bycia. Wydany przez Narodowe Centrum Kultury okolicznościowy tom poświęcony twórczości Josepha Conrada stanowi fenomenalny przykład tego, iż nic tak nie sprzyja twórczym projektom dotyczącym literatury wysokiej jak pluralizm wzmocniony silną reprezentacją skrupulatnych badaczy, wyposażonych w nowe pytanie do perły, testujące jej niewrażliwość na czas.
Rozmach i metoda
Wypełniona osiemnastoma esejami publikacja podzielona została na dwa zwarte bloki tematyczne. W pierwszym, zatytułowanym „Dojrzeć świat”, autorzy mierzą się z ukazaniem Conradowskiej koncepcji twórczości. Na szczególna uwagę zasługuje esej Piotra Śniedziewskiego „Uwierzyć w dobrotliwy porządek rzeczy – literatura jako zobowiązanie wobec rzeczywistości w eseistyce Josepha Conrada”, w którym autor z wielką gracją ujawnia niewystarczalność estetycznej perspektywy w zapatrywaniu się na zadanie literatury, przebijającą się w całej spuściźnie pisarza. Drugim istotnym punktem eseju jest ukazanie Conrada na tle przecinających się tradycji romantycznych i modernistycznych, z których wyłania się literatura przełomu XIX/XX wieku. W tym sensie Conradyzm jawi się nam jako realizm nowej próby, który nie rezygnując z poetyki wrażliwości, nie pozbawia się potocznego doświadczenia codzienności. Równie intrygującym jest esej Michała Pawła Markowskiego „Suwerenność i ohyda. Joseph Conrad i podmiotowość nowoczesna”, w którym uwypuklona została nieprzenikalna dla podmiotu gra z „mroczną” odsłoną doświadczanego świata. Autor, w brawurowy sposób posiłkując swój wywód przywołaniami z nowożytnej filozofii europejskiej, stara się ukonkretnić moralny dylemat wewnętrznej przestrzeni autonomii i wyrzeczenia, przed jakimi stawia Conrad swoje postaci. W nowoczesnej optyce Markowskiego to suwerenność, jako nowa forma refleksyjności, stanowi walor dojrzałości pełnej osoby, o którą faktycznie toczy się stawka w literaturze autora „Lorda Jima”. Szeroka perspektywa problematyki nowoczesnej podmiotowości powiązanej z pazernością kolonializmu, hegemonią imperium i społeczno-ekonomicznymi przemianami świata, którą Markowski wplątuje w odczytanie dylematów konstytucji osobowości bohaterów Conradowskich, sprawia, iż proza Conrada uzyskuje status napiętej cięciwy, ekstatycznego siedliska walki toczonej w imię niedającej się odegnać samotności „Ja” i niezbędności form ludzkiego współdziałania.
Niezwykle orzeźwiającym jest za to esej Jacka Kopcińskiego, który w bardzo drobiazgowy i rzetelny sposób oddaje losy teatralnych, radiowych i ekranizowanych prób odczytywania twórczości Korzeniowskiego. Myliłby się jednak ten, kto odczytałby to jako bierną historiografię kolejnych prób popularyzacji prozy Conrada. Esej Kopcińskiego, oprócz bogatej warstwy dokumentalnej, zawiera także rozważania dotyczące estetyki oglądu, poprzez które czytelnik rejestruje wykreowany przez Conrad świat postaci. Dzięki analizom „estetyk spojrzenia” Kopciński z wielkim talentem i gracją ukazuje niuanse załamywania się barw i wagę fonii, którą wprowadzały nowe formy przedstawienia twórczości pisarza. Kto pragnie jednak dokładniejszej analizy perypetii conradowskiej kinematografii, ten znajdzie go w eseju „Conrad w kinie. »Smuga cienia« Andrzeja Wajdy vs »Czas apokalipsy« Francisa Forda Coppoli” autorstwa Tadeusza Szczepańskiego. W tym tekście proza Conrada jawi się jako niezdobyty Graal dużego ekranu, z którym nie radzili sobie nawet najwięksi reżyserzy światowego kina. Natomiast esej Andrzeja Skrendy „Teologia i groteska” to wyśmienita polemika z konserwatywną manią reprodukowania uproszczonych klisz dotyczących bogobojnych rejestrów Conradowskiego świata wartości. Jak zaznacza Skrendo, Conrad to teolog, który rezygnując z wiary poszukującej zrozumienia, zajmuje się krytyką rozumu zgłaszającym potrzebę wiary.
Drugi dział publikacji, noszący tytuł „Wezwanie artysty”, odnosi się z kolei do kwestii etycznej warstwy literackich światów Conrada. Jest to nie tylko część bardziej zróżnicowana wewnętrznie niż pierwsza, ale zawiera także o wiele śmielsze próby odczytania prozy bohatera tomu. Rozpoczyna ją esej Szymona Hiżyckiego, który analizując „Jądro ciemności”, dekoduje mroczny aspekt antropologii Conrada poprzez lustro religii chrześcijańskiej. Jest to zatem relektura najsławniejszego utworu pisarza poprzez uwyraźnienie dialektyki antyeschatologicznej. Mimo iż analiza biblijnych motywów w tkance „Jądra ciemności” to sprawdzony tor interpretacyjny, Hiżycki stara się iść odrębną, własną drogą interpretacyjną, nie skrywając nihilistycznego zaplecza Marlowa i Kurtza. W podobnym odcieniu znaczeniowym, lecz w wyraźnie egzystencjalnym tonie występuje Małgorzata Grzegorzewska w eseju „Jądro ciemności jako dziennik choroby na śmierć”. Jednakże moimi faworytami w publikacji pozostają Ryszard Koziołek ze znakomitym tekstem „Kwadrat afrykański”, Wojciech Kudyba i jego „Odpowiedzialność w prozie Conrada” oraz zamykający publikację esej Ewy Kujawskiej-Lis „O języku, życiu i literaturze: paradoksy języka, komunikacji i tożsamości. W wielokulturowym świecie Conrada”, w którym autorka przedstawia ujmującą analizę językowej inności/obcości, opierając się na mniej popularnych opowiadaniach Conrada, takich jak „Falk” czy „Amy Foster” (w podobnym tonie pisze również Aleksander Madyda w eseju „Amy Foster – dramat obcości”). Wspomniany przeze mnie Koziołek przeprowadza fascynującą analizę porównawczą między kolonialnym doświadczeniem pozostawionym w dziennikach z podróży i prozą Henryka Sienkiewicza i Josepha Conrada. Tytułowy afrykański kwadrat stanowi poręczną figurę dekodyfikacyjną, pozwalającą autorowi ukazać wzajemne przesunięcia, luki oraz narracyjne konstrukcje, jakim poddawali świat realnych przeżyć i fikcyjnych wyobrażeń obydwaj autorzy. Jest to nie tylko bardzo intrygujący pomysł interpretacyjny, który wprowadzając powiew świeżości, ukazuje nową perspektywę, ale na szczególną pochwałę zasługuje rzetelność i klarowność wywodu Koziołka, którego tekst stanowi w mojej opinii jeden z najciekawszych momentów całej publikacji.
Gdybym miał podejmować decyzję o lekturze wieńczącego rok conradowski jubileuszowego tomu Narodowego Centrum Kultury, to nabyłbym go chociażby po to, aby móc przeczytać trzy wymienione powyżej eseje. Oczywiste, że okładka książki nie czyni, zaś szata graficzna i wypełnienia to dla treści wyłącznie blady dodatek. Lecz książki to przede wszystkim przedmioty, wobec czego nie byłoby uczciwie nie wspomnieć, że pomimo niewygórowanej ceny „Eseje o twórczości Josepha Conrada” wydane są w sposób niezwykle elegancki. Podsumowując: dla każdego wielbiciela prozy Conrada pozycja obowiązkowa. Dla chcących poznać tę twórczość będzie to przydatna mapa i prolegomena do conradologii, ujawniająca sporą gamę problemów i nowych orientacji badawczych. Dla tych, którzy przyzwyczaili się już do utartych interpretacji, zawarte w tomie eseje mogą okazać się doskonałą szkołą demistyfikacyjnej relektury, ukazując żywotność literatury w świecie, który bynajmniej nie skończył rozprawy z krwawą historią kolonializmu, o czym skrupulatnie przypominają autorzy i medialne doniesienia. Dziś już chyba nikt poważny nie wątpi w to, że pokrętna autonarracja Marlowa z „Jądra ciemności” rozpoczyna się i kończy w twardym rdzeniu starej Europy. Wszechchłonnego fantazmatu, który ilekroć próbował przekroczyć progi własnej wyobraźni, tylekroć spływał krwią powoływanych co rusz kozłów ofiarnych. Nad globalną współczesnością unosi się jej ponętne widmo – obietnica słodkiego życia mieszczaństwa i materialnego dobrobytu, pozwalającego korzystać ze sztuki kreatywnego trwonienia wolnego czasu. W istocie, fantasmagoria „Europejskiej formy” w tej karykaturalnej postaci to zdepolityzowana resztka snu wpływowej mniejszości, uzbrojonej w gałąź ekscentrycznych wynalazków typu postmodernizm, społeczeństwo obywatelskie czy równość szans, zwalniających kustoszów sytej dekadencji z wysiłku krytycznego myślenia.
Ryszard Koziołek ma rację: „Jądro ciemności” to przede wszystkim opowieść o Europie, która – podobnie jak spektakularna masa – tłucze skrupulatnie wszystkie lustra, pozwalające jej dłużej wpatrzyć się w nieprzyjemny nadmiar rzeczywistości.
LITERATURA:
Adorno T.W.: „Minima moralia. Refleksje z poharatanego życia”. Przeł. M. Łukasiewicz. Kraków 1999.
Agamben G.: „Profanacje”. Przeł. M. Kwaterko. Warszawa 2006.
Czaja D.: „Lekcje ciemności”. Wołowiec 2009.
Czerwiński M.: „Maszyna przecząca. O literaturze jako formie negacji w aspekcie per formatywnym”. Kraków 2014
Debord G.: „Społeczeństwo spektaklu oraz Rozważania o społeczeństwie spektaklu”. Przeł. M. Kwaterko. Warszawa 2006.
Jameson F.: „Postmodernizm, czyli logika kulturowa późnego kapitalizmu”. Przeł. M. Płaza. Kraków 2011.
Miłosz C.: „Legendy nowoczesności”. Kraków 2009.
Musiał M.: „Intymność i jej współczesne przemiany. Studium z filozofii kultury”. Kraków 2015.
Nietzsche F.: „Niewczesne rozważania”. Przeł. M. Łukasiewicz. W: F. Nietzsche: „Narodziny tragedii. Niewczesne rozważania”. Łódź 2012.
Sloterdijk P.: „Pogarda mas. Szkic o walkach kulturowych we współczesnym społeczeństwie”. Przeł. B. Baran. Warszawa 2012.
„Oddać sprawiedliwość widzialnemu światu. Eseje o twórczości Josepha Conrada”. Red. Paweł Panas. Narodowe Centrum Kultury. Warszawa 2017.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |