DAWNO, DAWNO TEMU (WSZECHKSIĘGA)
A
A
A
Tomasz „Spell” Grządziela, autor „Ostatniego przystanku” oraz „Przygód Stasia i Złej Nogi” (jednego z najciekawszych polskich komiksów, jakie przeczytałem w ciągu kilku ostatnich lat), powraca z nowym albumem. I znów zaskakuje.
Powiedzieć, że „Spell” potrafi rysować, to nic nie powiedzieć. „Wszechksięga” znowu to potwierdza – tym razem Grządziela zajął się swoim dziełem w taki sposób, by jego warstwa plastyczna budziła skojarzenia ze średniowiecznymi woluminami. Autor nawiązuje do nich zarówno stylistyką kadrów (bardzo często będących ilustracjami zajmującymi stronę lub dwie), jak i sekwencyjnym przedstawianiem następujących po sobie wydarzeń oraz sposobem pokazywania perspektywy. Widać w tym pomysł, jego konsekwentną realizację i kunszt. Nawet jeśli ktoś woli Grządzielę w nieco innym graficznym wydaniu, należy podziwiać to, że „Spell” znowu stanął na wysokości zadania, pokazując przy tym skalę swojego talentu.
„Wszechksięga” robi ogromne wrażenie jako album (wydany w dużym formacie, w twardej oprawie, przyciągający wzrok piękną okładką) będący przedsięwzięciem, w skład którego weszło stworzenie od podstaw interesującego (choć stojącego u progu zagłady) świata oraz wykonanie ilustracji odpowiadających klimatowi tej historii. Jednak sama opowieść może nie przekonać czytelnika do końca. Oczywiście jest tu drugie dno, miejsce na interpretacje, dobry pomysł, w zasadzie wszystko gra. Mimo to album kojarzy mi się trochę z przeciągniętym dowcipem – może i zabawnym, ale takim, który niczego by nie stracił, gdyby trwał dwie minuty zamiast dziesięciu. Pewnie uważałbym inaczej, gdyby „Wszechksięga” była zaledwie pierwszym tomem dłuższego cyklu, tyle że wcale na to nie wygląda. Jako zamknięta całość najnowsze dzieło Grządzieli może pozostawić odbiorcę z niedosytem, nawet pomimo swoich niewątpliwych walorów.
Czy oznacza to, że nie warto sięgać po tę historię? Wprost przeciwnie. „Spell” to sprawdzona marka, zaś we „Wszechksiędze” jest tyle przestrzeni interpretacyjnej, że każdy zauważy w albumie coś zupełnie innego. Mnie oczarowała głównie ilustracjami, ale nie zdziwię się, jeśli wielu czytelników urzeknie również fabułą.
Mała uwaga na koniec: Grządziela to na tyle interesujący twórca, że chciałoby się choć na chwilę wejść do jego głowy. Tymczasem „Wszechksięga” zupełnie tego nie oferuje: mamy okładkę, kilka zdań o albumie na jego ostatniej stronie, w środku komiks i to wszystko. Chciałbym przeczytać, „co autor miał na myśli” – jak „Spell” wpadł na pomysł stworzenia tego dzieła, co go inspirowało, co i za pomocą jakich środków chciał opowiedzieć. Nie chodzi mi o wyjawianie trudnych do zauważenia smaczków czy podejście typu „kawa na ławę” do rzeczy, które czytelnik powinien dostrzec samodzielnie, ale o chociaż kilka zdań o autorze oraz od niego samego. Jego twórczość jest na tyle wartościowa, że bardzo mi takiego drobnego dodatku brakuje.
Powiedzieć, że „Spell” potrafi rysować, to nic nie powiedzieć. „Wszechksięga” znowu to potwierdza – tym razem Grządziela zajął się swoim dziełem w taki sposób, by jego warstwa plastyczna budziła skojarzenia ze średniowiecznymi woluminami. Autor nawiązuje do nich zarówno stylistyką kadrów (bardzo często będących ilustracjami zajmującymi stronę lub dwie), jak i sekwencyjnym przedstawianiem następujących po sobie wydarzeń oraz sposobem pokazywania perspektywy. Widać w tym pomysł, jego konsekwentną realizację i kunszt. Nawet jeśli ktoś woli Grządzielę w nieco innym graficznym wydaniu, należy podziwiać to, że „Spell” znowu stanął na wysokości zadania, pokazując przy tym skalę swojego talentu.
„Wszechksięga” robi ogromne wrażenie jako album (wydany w dużym formacie, w twardej oprawie, przyciągający wzrok piękną okładką) będący przedsięwzięciem, w skład którego weszło stworzenie od podstaw interesującego (choć stojącego u progu zagłady) świata oraz wykonanie ilustracji odpowiadających klimatowi tej historii. Jednak sama opowieść może nie przekonać czytelnika do końca. Oczywiście jest tu drugie dno, miejsce na interpretacje, dobry pomysł, w zasadzie wszystko gra. Mimo to album kojarzy mi się trochę z przeciągniętym dowcipem – może i zabawnym, ale takim, który niczego by nie stracił, gdyby trwał dwie minuty zamiast dziesięciu. Pewnie uważałbym inaczej, gdyby „Wszechksięga” była zaledwie pierwszym tomem dłuższego cyklu, tyle że wcale na to nie wygląda. Jako zamknięta całość najnowsze dzieło Grządzieli może pozostawić odbiorcę z niedosytem, nawet pomimo swoich niewątpliwych walorów.
Czy oznacza to, że nie warto sięgać po tę historię? Wprost przeciwnie. „Spell” to sprawdzona marka, zaś we „Wszechksiędze” jest tyle przestrzeni interpretacyjnej, że każdy zauważy w albumie coś zupełnie innego. Mnie oczarowała głównie ilustracjami, ale nie zdziwię się, jeśli wielu czytelników urzeknie również fabułą.
Mała uwaga na koniec: Grządziela to na tyle interesujący twórca, że chciałoby się choć na chwilę wejść do jego głowy. Tymczasem „Wszechksięga” zupełnie tego nie oferuje: mamy okładkę, kilka zdań o albumie na jego ostatniej stronie, w środku komiks i to wszystko. Chciałbym przeczytać, „co autor miał na myśli” – jak „Spell” wpadł na pomysł stworzenia tego dzieła, co go inspirowało, co i za pomocą jakich środków chciał opowiedzieć. Nie chodzi mi o wyjawianie trudnych do zauważenia smaczków czy podejście typu „kawa na ławę” do rzeczy, które czytelnik powinien dostrzec samodzielnie, ale o chociaż kilka zdań o autorze oraz od niego samego. Jego twórczość jest na tyle wartościowa, że bardzo mi takiego drobnego dodatku brakuje.
Tomasz Grządziela: „Wszechksięga”. Wydawnictwo Komiksowe. Warszawa 2018.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |