ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 czerwca 12 (348) / 2018

Grzegorz Marcinkowski,

PUŁAPKA TOŻSAMOŚCI (GOTTFRIED BENN: 'CZY POETA ZMIENIA ŚWIAT?')

A A A
W bogatym dorobku poetyckim Gottfrieda Benna znajduje się frapujący wiersz „Synteza”:



„Milcząca noc. Milczący dom.

Jam jednak z tych najcichszych gwiazd,

Ja nawet jeszcze własny blask

Wypędzam w własnej nocy głąb.

 

Wróciłem z mózgiem znów ku sobie

z jaskini, z nieba, z gnoju stajni.

To nawet, co wciąż lgnie do kobiet,

To tylko słodki mrok onanii.

 

Ja toczę świat. Ja rzężę łup.

I w nagim szczęściu brodzę potem:

nie wtłoczy śmierć, nie wgnije trup

mnie, mego Ja, w ten świat z powrotem.

(Benn 2011: 43)



Trudno o bardziej radykalny manifest skrajnego solipsyzmu. Między „ja” a światem zieje przepaść nie do zasypania. Podmiot wiersza „toczy świat”, ustanawia go mocą własnej sprawczości. Nie spotyka go nic ze strony świata, czego wcześniej nie ustanowił; jakakolwiek możliwość interpelacji ze strony inności została utracona. Przestrzeń wiersza ustanawia autonomiczny, wsobny ruch „z mózgiem ku sobie”; to forma zamknięta w milczeniu, niepodatna na zmiany. Nie bez znaczenia jest tutaj tytuł: „synteza” odwołuje się do Kanta, sugeruje samotność subiektum tworzącego własny kosmos mocą autokonstytucji. Podmiot wiersza Benna zrazem pełny jest ciemności; jego samotność jest mroczna, wszelką obietnicę światła „wpędza w własnej nocy głąb”. Tożsamość to tutaj bezustanny powrót w siebie, bez szansy wyzwolenia, nocne, nieznające blasku dążenie ku sobie. Monomania wszelkiego gestu, jego ponura bezustanność nie może zostać przerwana przez interwencję ze strony odmienności; pomiędzy „ja” a światem nie ma żadnego pomostu. „Ja” jest jedną z „najcichszych gwiazd”, jako że nie istnieje w jego ponurej bezwładności szansa na słowo. To milczenie obezwładnionego własną pustką istnienia, niedająca się zbawić poszczególność. Tak będzie wyglądał wszechświat Gottfrieda Benna, w którym żadna poręka społeczna czy wspólnotowa nie jest w stanie wykorzenić poczucia radykalnej nierzeczywistości, jakiego „ja” doznaje poprzez swoje absolutne wyobcowanie.

Zasadniczy tragizm istnienia, wyłączonego i na trwale wyrzuconego ze świata, przenika wszystkie pisma niemieckiego poety. W eseju pod znamiennym tytułem „Nowoczesne ja” czytamy: „Wygasłe oko, źrenica zwrócona do wnętrza, nigdzie więcej osób. Lecz zawsze tylko ja; uszy zarośnięte, wsłuchują się w ślimaka. Lecz żadnych zdarzeń, ciągle tylko byt; przejrzały, zbutwiały, żyrafowaty, nieobcinany, bez wiary ani doktryny, bez nauki ani mitu, tylko świadomość, wiecznie bezsensowna, udręczona – od wybrzeży po plaże, od pustyń do Bełtów, przez morza, na wielkie statki, przez bryzy, wśród azorskich mew, wśród skaczących ryb, przez golfstromy i najjaśniejszą nowojorską kobietę – przeklęte brązowawe jęki, cowboyski klekot, gwałt na prerii, może w bieliźnie, śnieżno lniana, nieco niedopasowana, gdzie wielki owoc Kalifornii i kanadyjski żar lata – lub od trucizn, ostatnich, zżerających śluzówkę, w otchłań niosącą przemijanie” (s. 21). W ontologii Benna główne miejsce zajmuje pusta punktowa podmiotowość, tożsamość wypłukana ze wszelkich określeń, która trwa w pustej identyczności ze sobą niepodatna na historyczne zmiany. Nie ma ucieczki z pułapki tożsamości. Benn zdaje się z jednej strony celebrować tragedię udręczonej i samowsobnej jaźni, z drugiej zaś namiętnie poszukiwać sposobów na ucieczkę z więżenia tożsamości. Z jednej strony poetę dręczyć będzie nieusuwalność zasady podmiotowej, z drugiej nawiedzać go będzie poczucie depersonalizacji: „W żadnej sytuacji (…) nie opuszała mnie obce sesyjna myśl, że ta nasza rzeczywistość nie istnieje. Następował rodzaj wewnętrznej koncentracji, poruszenie tajemnych sfer, moje własne Ja osuwało się w niebyt, a na to miejsce dźwigała się jakaś warstwa pierwotna, dzika, natłok obrazów, które wypełniały mnie bez reszty” (Benn 2011: 184).

Poeta będzie postrzegał również możliwość rozbicia „ja” w eksperymentach z narkotykami. Jednym z najważniejszych esejów okazuje się w tym kontekście „Życie wzbudzone”, które rysuje możliwość umknięcia z pułapki tożsamości poprzez praktykę ekstazy: „Czy to rytmem, narkotykiem, czy nowoczesnym treningiem autogenicznym prastare pragnienie ludzkości chce przezwyciężyć nieznośnie narosłe napięcia między zewnętrzem a wnętrzem, Bogiem a nie-Bogiem, ja a rzeczywistością – oraz dawne i nowe doświadczenie ludzkości dysponowania tym przezwyciężeniem” (s. 160). Owo „nieznośne napięcie” będące wynikiem krańcowej samotności ludzkiego ego i jego agonicznej struktury może ulec przezwyciężeniu albo przez specjalistyczne techniki, albo przez odurzenie. Przepaść, w której zatraca się kształt podmiotu, jest z jednej strony przerażającą otchłanią, z drugiej rajem wyzwolonego pragnienia. Jak pisze Benn w wierszu „Kokaina”:



„Rozpad Ja, tak słodki, wytęskniony,

Ty mi go dajesz, krtań chropawa już,

i słyszę obcy dźwięk niewysłowionych

tworów z mej jaźni głębokich złóż”

(Benn 2011: 40)



Rozpad „ja” dlatego jest „wytęskniony”, gdyż dokonuje się za jego sprawą oswobodzenie z pułapki myślenia, uwolnienie od uciążliwej samotności subiektum stojącego naprzeciw najczęściej wrogiego świata. Jak czytamy w eseju „Pesymizm”: „Człowiek nie jest sam, lecz myślenie jest samotne. Niewątpliwie człowieka ciasno otaczają rzeczy żałobne, lecz wielu uczestniczy w tej żałobie i wśród wszystkich jest ona popularna. Myślenie wszakże jest związane z ja i jest samotne” (s. 165). Subiektywność jest nieusuwalna, czytając Benna nie sposób umknąć wrażeniu, że była ona dlań ciężarem ponad siły. Skoro nie istnieje inna droga ucieczki do niej jak znoszące poczucie „ja” odurzenie albo depresonalizacja, to każdy gest, każdy świadomy akt wydaje się zwieszony w kosmicznej pustce i bohaterski. Benn swoim myśleniem o podmiotowości wpisuje się z jednej strony w nowoczesne próby radzenia sobie z byciem myślącą monadą, takie jak eksperymenty surrealistów i narkotyczne peregrynacje Waltera Benjamina czy Ernsta Jüngera, z drugiej zaś zdaje się przyjmować niemożliwy punkt widzenia kogoś, kto obserwuje własny rozkład i go opisuje: „Minęły lata młodości, złudnej hiperboliki, wygasła gorączka indywidualnej dytyrambiczności. Na jawie, we śnie, w horyzontalnej i w wertykalnej pozycji, w trakcie procesów żywieniowych i przy dotykowych przedstawieniach końców palców nieustanne słabnięcie personalnej psychologii. Czym są relacje – ach, wszystko jest możliwe; troska i łzy – bywa i tak. Struktura ja – w jakim porządku; cele nade mną – w czyjej przestrzeni? Żyje się, już w wieku odchodzenia, obserwując przedchorobowe objawy przemijania” (s. 31).

Bycie podmiotem to ponura uciążliwość, na jaką zostało skazane mówiące zwierzę. Celebrując własną określoność, jednostka wydaje się zarazem na wielkie cierpienie. Choć próby ucieczki od siebie wydają się oferować pewną atrakcyjność, to przecież u kresu wszelkiego wysiłku pozostaje się sobą – nieuleczalnie samotnym. Jedynym wyjściem z tej samotności nienarażonym na oskarżenia o utopijność jest sztuka. To właśnie w przestrzeni wiersza dokonuje się wyzwolenie od subiektywności. Jak czytamy w „Problemach liryki”: „Ja liryczne jest poprzebijanym ja, ja-kratą, doświadczonym ucieczkami, uświęconym żałobą. Zawsze czeka na swoją godzinę, w czasie której się na krótkie chwile ogrzewa, czeka na swoje południowe kompleksy z ich »wartością emocjonalną«, mianowicie z walorem rauszu, kiedy może nastąpić przebicie powiązań, to znaczy zburzenie rzeczywistości, wolność stwarza dla wiersza – za pośrednictwem słów” (s. 273). Ten fragment dużo mówi o Benna stosunku do języka poetyckiego, który był narzędziem wyzwolenia od jaźniowości, nie- narkotycznym narzędziem świeckiej ekstazy. „Ja” ulegało w medium wiersza nie tyle wymazaniu, ile zniekształceniu – to „ja-widmo”, mglisty pogłos rzeczywistego ego. Liryka ma więc funkcje soteriologiczne – jeśli uznać wolność od „ja” za formę zbawienia.

Nowy wybór eseistyki Benna można czytać jako rodzaj intelektualnego pamiętnika, obrazującego przemianę w języku i przekonaniach poety na przestrzeni czterech dekad. To również niebagatelne świadectwo historyczne, aczkolwiek jego wartość nie redukuje się bynajmniej do kwestii muzealnych. Benn za pomocą różnych narzędzi językowych próbuje artykułować dręczące go poczucie nieusuwalnego tragizmu. Jego dyskurs przenika schizoidalny konflikt pomiędzy sceptycyzmem lekarza a wrażliwością poety, napięcie, które okazuje się nieustające, w miarę jak wczytujemy się w namiętne potępienie znormalizowanego, opartego na utylitarnych regułach użyteczności, społeczeństwa mieszczańskiego. Wydaje się, że mamy tutaj do czynienia ze swoistą autobiografią duchową artysty, którego żywo przenikał konflikt naznaczający oblicze epoki, w której przyszło mu żyć. Benn nie uniknął na swojej drodze poważnych intelektualnych potknięć, których świadectwem jest między innymi esej „Nowe państwo a intelektualiści” wyraźnie noszący piętno sympatii poety wobec narodowego socjalizmu.

Autor wydaje się być typowym reprezentantem niemieckiego konserwatyzmu, formacji, która wydała takich intelektualistów jak Carl Schmitt, Ernst Jünger czy Martin Heidegger. Łączy go ze wspomnianymi myślicielami radykalny antyegalitaryzm, przekonanie o utracie przez judeochrześcijańską Europę witalnych zdolności do zamiany i poważne zadłużenie u Friedricha Nietzschego. Wyróżnia go bezlitosna precyzja kogoś, komu obce są obietnice świeckiej teodycei, a jego konsekwencja w tej materii rodziła zarzuty o nihilizm. Niezwykle instruktywny pod tym względem jest esej „Pesymizm”. Nieusuwalna samotność myślenia i jego kasandryczny wymiar wbudowane są w samą istotę świadomości. Pesymizm to wynik spotkania „ja” ze światem i nie da się go odłączyć od pojęcia rzeczywistości. „Jednym słowem, pesymizm jest prawomocną zasadą duszy, prastarą, która wśród białej rasy znalazła rzetelne formy i która dzięki nim zostanie wpleciona w przyszłość, jeśli będzie jeszcze dysponować metafizyczną mocą wcielania i zmieniania, integrowania i kształtowania” (s. 170). Utopijne obietnice nijak się mają do nagiej egzystencji.

Widać nieustanny wysiłek Benna, by podminowywać zachodnią racjonalność, by wskazywać na jej ograniczenia. Jest to podwójny gest kogoś, kogo wykształcenie sytuuje po stronie racjonalizmu, którego skądinąd samą głębią swojego jestestwa myśliciel ten nie akceptuje. W innym eseju, „Pallas”, Benn wywodzi zachodni intelektualizm z męskiego pierwiastka symbolizowanego przez bezdzietną Atenę i przeciwstawionego archaicznemu, żeńskiemu, matczynemu żywiołowi. Rozważania zaprezentowane w tym tekście wyraźnie przywodzą na myśl Johanna Jakoba Bachofena. Pallas symbolizuje oddzielenie się myślenia od życia, separację, która wywołuje bezustanny konflikt między wnętrzem a zewnętrzem: „Coś, co żyje, różni się od tego, co myśli. To dziś fundamentalny fakt, musimy się z nim uporać. Może kiedyś było inaczej, może z przyszłych światów przebłyskuje jakaś gwiezdna unifikacja, w każdym razie teraz jej nie ma. Nie tylko uporać: uznać, bronić epoki Orestesa, świata jako konstrukcji duchowej, jako apercepcji transcendentalnej, istnienia jako struktury duchowej, bytu jako marzenia o formie. Wszystko jest ciężko wywalczone, bardzo przecierpiane, to i inne rzeczy. Pallas wynalazła flet – rurkę i wosk – drobną rzecz. Także nasz mózg stoi wobec ograniczenia przestrzennego. Możemy tworzyć tylko nierozległe, częściowe centra; nie jest nam dane rozwijanie horyzontalnych i długofalowych perspektyw. Działanie na małej przestrzeni, rzeźbienie powierzchni wielkości dłoni, krótkie podsumowania, zwięzłe tezy – wszystko inne leży poza granicami epoki” (s. 177-178).

Głównym wątkiem przewijającym się przez zgromadzone w tomie teksty i tworzącym ich jedność pomimo szczególnych zmian tonu i różnych poruszanych zagadnień jest Benna wizja sztuki i literatury oraz ich miejsca w społeczeństwie. Koncepcja ta okazuje się zaskakująco konsekwentna i stała, pomimo sporych skądinąd zmian języka. Dla Benna sztuka była dziedziną zupełnie autonomiczną, niewpływającą na historię ani niedającą się przez żywioł historyczny kształtować. Wielkość sztuki polega właśnie na jej zdolności do przekraczania doraźności. Nie powinna ona usiłować wpływać na życie społeczne ani rościć sobie pretensji do jego wiernego odzwierciedlania. Piękno polega na oddaleniu, uchyleniu przemocy nagiej faktyczności i przemienieniu jej mocą formy; „(…) dzieła artystyczne mają charakter zjawiskowy, nie wpływają na historię, nie niosą skutków praktycznych. Na tym polega ich wielkość. (…) Proszę spojrzeć na paradę dzieł artystycznych pozostawionych przez historię, na Nefretete i świątynię dorycką, »Annę Kareninę« czy pieśń Nauzykai w »Odysei« – nic w nich nie wskazuje poza nie, nic nie potrzebuje wyjaśnienia, nic nie chce działać na zewnątrz siebie, jest to parada postaci zatopionych w sobie, milczących i pogłębionych obrazów, jeśli nazwać to nihilizmem, będzie to specyficzny nihilizm sztuki” (s. 46).

Benn znajduje się bardzo blisko idei „sztuki dla sztuki”, co uwidocznia się zwłaszcza w jego pojmowaniu autonomii sztuki. W medium artystycznym wyciszeniu i ułagodzeniu ulegają napięcia życia, cichnie zgiełk historii. Tak rozumiany artyzm nie ma jednak nic wspólnego z jałowym eskapizmem; nie odzwierciedla się w nim klasyczna harmonia, lecz przegląda się w nim sama wieloznaczność egzystencji. W swoim rozumieniu liryki Benn optuje za organicznym nijako związkiem formy i treści: „Forma wszakże jest wierszem. Treści jakiegoś utworu poetyckiego, powiedzmy żal, uczucie lęku, skrajne doznania, jakie miewa przecież każdy, to stan człowieka, jego własność w mniej lub bardziej rozmaitym i wzniosłym zakresie, ale poezja powstaje z tego tylko wtedy, gdy przybierze formę, która uczyni tę treść autochtoniczną, poniesie ją, zafascynuje nią za pomocą słów. Osobna forma, jakaś forma sama w sobie nie istnieje. Jest samym bytem, egzystencjalnym zadaniem artysty, jego celem. W tym sensie trzeba by też ujmować stwierdzenie Staigera: forma jest najwyższą treścią” (s. 268). Organiczny związek formy i treści sprawia, że wiersz staje się uniwersalny, odpowiada za wyjście doświadczenia sztuki poza idiosynkrazję prywatnego doznania. Dla Benna sztuka była jedyną prawdziwie czystą formą ucieczki od nieusuwalnej samotności ego. Jej pozorna bezsilność wobec historii odpowiada w istocie za jej wielkość. Pokawałkowane, trywialne i nieszczęsne życie zbawić można przede wszystkim w wierszu. Prawdziwie modernistyczne umiłowanie sztuki wydaje się być jasnym punktem nader monochromatycznego światoobrazu Gottfrieda Benna.

„Czy poeta zmienia świat” to ważna lektura, pozwalająca bliżej poznać myśl wybitnego poety, ale też meandry i bezdroża, po jakich krążyły pojęcia i idee wybitnych intelektualistów XX wieku. To szansa na wejście w sferę oddziaływania nader osobliwego dyskursu, co może być obarczone sporym, aczkolwiek opłacalnym ryzykiem.

LITERATURA:

Benn G.: „Nigdy samotniej i inne wiersze (1912-1955)”. Przeł J.S. Buras, Z. Jaskuła, A. Kopacki, S. Lisiecka, T. Ososiński. Wrocław 2011.
Gottfried Benn: „Czy poeta zmienia świat? Wybór esejów 1920-1953”. Przeł. Bogdan Baran. Wydawnictwo Aletheia. Warszawa 2017.