JAK NIPPY STAŁA SIĘ GWIAZDĄ (WHITNEY)
A
A
A
Wszyscy lubimy życiowe historie o dziecku z biednej rodziny, które poprzez swą silną wolę i determinację zdobywa szacunek, realizuje marzenia. I historia jednej z największych gwiazd popu również jest o sile walki, morderczych ćwiczeniach wokalnych, chęci wyjścia z gorszego statusu społecznego. W 1985 roku Whitney Houston debiutuje bardzo dobrze przyjętą płytą. Była pierwszą kobietą, która znalazła się na pierwszym miejscu słynnego, amerykańskiego zestawienia Billboard 200, który jest wyznacznikiem popularności. O braku szacunku nie ma już mowy, także o braku pieniędzy, gdyż miliony dolarów napływają z licznych, światowych tras koncertowych. Stała się artystką perfekcyjną, bardzo wpływową wokalistką, niemalże ambasadorką Afroamerykanów, ikoną popu. Ale bajka o Whitney nie kończy się dobrze…
Emily Houston (matka Whitney) znana jako „Cissy”, była świetną wokalistką soul i gospel, a zarazem surową trenerką wokalną swojej córki, w której dostrzega przyszłą gwiazdę. Młoda Whitney śpiewa w chórze, w domu mówią na nią „Nippy” (po latach, powracając do domu jako wielka gwiazda, również stawała się Nippy – zwykłą, otwartą dziewczyną, która zasypia na kanapie), gdy kończy 18 lat ucieka z domu, mieszka z przyjaciółką Robyn Crawford, później doradcą zawodowym (to ważna osoba w jej życiu zawodowym i prywatnym). Whitney rozpoczyna karierę jako modelka, ale szybko odnajduje się w branży muzycznej, jej pierwsza płyta staje się wielkim sukcesem. Pojawiają się zarzuty, iż zaczyna śpiewać muzykę białych, zapominając o korzeniach. Piosenkarka w wywiadach tłumaczy, że śpiewa dla wszystkich, z serca. Jej atrakcyjność nie umyka wielkim gwiazdom, romansuje z Eddiem Murphym, później ugania się za nią Robert de Niro, a w latach 90. będzie się spotykać z Michaelem Jacksonem, aby w milczeniu wzajemnie się rozumieć. Ślub z piosenkarzem R&B, Robertem Barisfordem „Bobbym” Brownem (1992), okaże się przepustką do wielkich problemów, nie tylko z uzależnieniem od narkotyków, ale i współuzależnieniem od siebie. Nie mogą się rozstać, mimo wielkich kryzysów i zdrad, dopiero w 2006 roku wezmą ostatecznie rozwód.
W końcu film „Bodyguard” oraz świetny soundtrack (a w zasadzie trzy piosenki, w tym dwa covery), który wzniósł Houston na wyżyny popularności. Artystka koncertuje na całym świecie. Whitney staje się bankomatem dla swojej rodziny, rodzeństwo pełni funkcję chóru, ochroniarzy, jej koncerty to biznes rodzinny, a najwięcej kradnie jej ojciec. Gdy wokalistka się o tym dowiaduje zakręca kurki mamony, ojciec pozywa ją o 100 milionów dolarów. Nippy nie potrafi tego zrozumieć, nie pojawi się na jego pogrzebie.
Bracia i mąż to kolektyw imprezowo-narkotykowy. Zabawa i uzależnienie powoli sprawiają, iż Whitney sięga dna, zaniedbuje swój wygląd, chudnie, mieszka w tragicznych warunkach, a temu wszystkiemu przygląda się dorastająca Bobbi Kristina Brown, jej córka. Trwa to kilkanaście lat. W końcu obserwujemy upadek wokalistki, gdy wyrusza w trasę, kiedy jej głos jest doszczętnie zniszczony, chrypiący, zdarty, a ona staje się tragicznym kuriozum scenicznym. Ale potrzebuje pieniędzy, więc wyrusza, mimo iż każdy odradza jej ten krok, a publiczność wychodzi z jej koncertów. W 2012 roku Whitney topi się w wannie.
Za sterami kamery stanął wielokrotnie nagradzany Kevin Macdonald. Reżyser również w tym filmie ujawnił kunszt – to bardzo dobrze nakręcony dokument, zlepek koncertów, prywatnych nagrań oraz wywiadów z rodziną. Wszystko jest spójne i dopracowane. W tym kolażu pojawiają się ciekawe momenty świata popkultury lat 90. Dokumenty muzyczne nie są prostym gatunkiem, a „Sugar Man” podniósł nieco poprzeczkę. „Whitney” ogląda się z zaciekawieniem, to historia dwóch wokalistek, Cissy i Nippy, ich walki o uznanie, dążenia do celów, gigantycznej sławy i prestiżu, życia na wieloletnim haju, ale i historia wielkich rodzinnych tragedii, upadków, czego jednym z najsmutniejszych żniw jest nie tylko śmierć 48-letniej Whitney, ale zgon w bardzo podobnych okolicznościach jej 22-letniej córki – Kristiny. Film absolutnie polecam, nie tylko ze względu sentymentu chociażby do „Bodyguarda”, dosyć prostego romansidła, który przez muzykę i parę głównych bohaterów (Whitney Houston, Kevin Costner) stał się klasykiem niczym „Dirty Dancing” czy „Pretty Woman”.
Dzieło Macdonalda to obraz poruszający, skłaniający do refleksji, choć mało tu miejsca na domysły, ponieważ film powstał z autentycznych, prywatnych nagrań. Także wiele dowiadujemy się z wywiadów z rodziną, zwłaszcza o tym, co młoda Nippy przeżyła w dzieciństwie, jak dane doświadczenie wpłynęło na jej tożsamość. Chyba lepiej, że „Whitney” powstał w formie dokumentu niż jako film fabularny, jak chociażby wspaniały „Control”. Trudno mi sobie wyobrazić taką realizację. Dzieło zostało idealnie zmontowane, obraz idzie w parze z dźwiękiem, od pierwszego występu córki z matką w telewizji, przez rozbłysk sławy, największe przeboje, aż do ostatniego koszmarnego, niemalże agonalnego występu.
Emily Houston (matka Whitney) znana jako „Cissy”, była świetną wokalistką soul i gospel, a zarazem surową trenerką wokalną swojej córki, w której dostrzega przyszłą gwiazdę. Młoda Whitney śpiewa w chórze, w domu mówią na nią „Nippy” (po latach, powracając do domu jako wielka gwiazda, również stawała się Nippy – zwykłą, otwartą dziewczyną, która zasypia na kanapie), gdy kończy 18 lat ucieka z domu, mieszka z przyjaciółką Robyn Crawford, później doradcą zawodowym (to ważna osoba w jej życiu zawodowym i prywatnym). Whitney rozpoczyna karierę jako modelka, ale szybko odnajduje się w branży muzycznej, jej pierwsza płyta staje się wielkim sukcesem. Pojawiają się zarzuty, iż zaczyna śpiewać muzykę białych, zapominając o korzeniach. Piosenkarka w wywiadach tłumaczy, że śpiewa dla wszystkich, z serca. Jej atrakcyjność nie umyka wielkim gwiazdom, romansuje z Eddiem Murphym, później ugania się za nią Robert de Niro, a w latach 90. będzie się spotykać z Michaelem Jacksonem, aby w milczeniu wzajemnie się rozumieć. Ślub z piosenkarzem R&B, Robertem Barisfordem „Bobbym” Brownem (1992), okaże się przepustką do wielkich problemów, nie tylko z uzależnieniem od narkotyków, ale i współuzależnieniem od siebie. Nie mogą się rozstać, mimo wielkich kryzysów i zdrad, dopiero w 2006 roku wezmą ostatecznie rozwód.
W końcu film „Bodyguard” oraz świetny soundtrack (a w zasadzie trzy piosenki, w tym dwa covery), który wzniósł Houston na wyżyny popularności. Artystka koncertuje na całym świecie. Whitney staje się bankomatem dla swojej rodziny, rodzeństwo pełni funkcję chóru, ochroniarzy, jej koncerty to biznes rodzinny, a najwięcej kradnie jej ojciec. Gdy wokalistka się o tym dowiaduje zakręca kurki mamony, ojciec pozywa ją o 100 milionów dolarów. Nippy nie potrafi tego zrozumieć, nie pojawi się na jego pogrzebie.
Bracia i mąż to kolektyw imprezowo-narkotykowy. Zabawa i uzależnienie powoli sprawiają, iż Whitney sięga dna, zaniedbuje swój wygląd, chudnie, mieszka w tragicznych warunkach, a temu wszystkiemu przygląda się dorastająca Bobbi Kristina Brown, jej córka. Trwa to kilkanaście lat. W końcu obserwujemy upadek wokalistki, gdy wyrusza w trasę, kiedy jej głos jest doszczętnie zniszczony, chrypiący, zdarty, a ona staje się tragicznym kuriozum scenicznym. Ale potrzebuje pieniędzy, więc wyrusza, mimo iż każdy odradza jej ten krok, a publiczność wychodzi z jej koncertów. W 2012 roku Whitney topi się w wannie.
Za sterami kamery stanął wielokrotnie nagradzany Kevin Macdonald. Reżyser również w tym filmie ujawnił kunszt – to bardzo dobrze nakręcony dokument, zlepek koncertów, prywatnych nagrań oraz wywiadów z rodziną. Wszystko jest spójne i dopracowane. W tym kolażu pojawiają się ciekawe momenty świata popkultury lat 90. Dokumenty muzyczne nie są prostym gatunkiem, a „Sugar Man” podniósł nieco poprzeczkę. „Whitney” ogląda się z zaciekawieniem, to historia dwóch wokalistek, Cissy i Nippy, ich walki o uznanie, dążenia do celów, gigantycznej sławy i prestiżu, życia na wieloletnim haju, ale i historia wielkich rodzinnych tragedii, upadków, czego jednym z najsmutniejszych żniw jest nie tylko śmierć 48-letniej Whitney, ale zgon w bardzo podobnych okolicznościach jej 22-letniej córki – Kristiny. Film absolutnie polecam, nie tylko ze względu sentymentu chociażby do „Bodyguarda”, dosyć prostego romansidła, który przez muzykę i parę głównych bohaterów (Whitney Houston, Kevin Costner) stał się klasykiem niczym „Dirty Dancing” czy „Pretty Woman”.
Dzieło Macdonalda to obraz poruszający, skłaniający do refleksji, choć mało tu miejsca na domysły, ponieważ film powstał z autentycznych, prywatnych nagrań. Także wiele dowiadujemy się z wywiadów z rodziną, zwłaszcza o tym, co młoda Nippy przeżyła w dzieciństwie, jak dane doświadczenie wpłynęło na jej tożsamość. Chyba lepiej, że „Whitney” powstał w formie dokumentu niż jako film fabularny, jak chociażby wspaniały „Control”. Trudno mi sobie wyobrazić taką realizację. Dzieło zostało idealnie zmontowane, obraz idzie w parze z dźwiękiem, od pierwszego występu córki z matką w telewizji, przez rozbłysk sławy, największe przeboje, aż do ostatniego koszmarnego, niemalże agonalnego występu.
„Whitney”. Reżyseria: Kevin Macdonald. Film dokumentalny. Produkcja: USA, Wielka Brytania 2018, 120 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |