SYMBOL W POPIE I DEATH METALU (CARL GUSTAV JUNG I INNI: 'CZŁOWIEK I JEGO SYMBOLE')
A
A
A
„Jedynym sposobem, by się uczyć, jest bycie świadomym i trzymanie się mocno” („The only way to learn is be aware and hold on tight”) – śpiewał Chuck Schuldiner w tytułowej piosence swojej być może najlepszej płyty: „Symbolic”. Fragment ten, niezbyt przecież konsekwentny w swojej wewnętrznej logice, przyszedł mi do głowy z dwóch powodów. Nie podejrzewam Schuldinera o szczególne inspiracje jungowskie, ale skojarzenie tytułu albumu Death z tematyką książki „Człowiek i jego symbole” jest dość oczywiste. Jednak po zastanowieniu doszedłem do wniosku, że muzyk odkrywa przed nami pewną oś, podług której przebiegać może myśl diagnozująca współczesną kondycję symbolu. Oś, która odgradza desymbolizację kultury masowej od pansymbolizacji ponowoczesności. Innymi słowy: niechęć filozofów do zdyskredytowanej współczesności może odbijać się w niechęci współczesności do filozofów (którą Schuldiner wyraził w innym utworze, wypominając im, że „wiedzą tak wiele o zgoła niczym”).
Z jednej strony (filozoficznej) mielibyśmy Mirosława Piróga, który na ostatniej stronie okładki „Człowieka i jego symboli” pisze wdzięcznie, że „ta książka to prawdziwy Jung w pigułce i jest to bez wątpienia pigułka, po którą Neo sięgnął w »Matrixie«”, co – jak rozumiem – miałoby świadczyć o symbolicznej nieporadności współczesnego człowieka, któremu potrzebne jest sui generis „symboliczne przebudzenie” ze snu zwanego konsumpcjonizmem. Z drugiej strony (popkulturowej) stałby zaś Grant Morrison z jego także błyskotliwą książką „Supergods”, której podtytuł w jednym z wydań (Spiegel & Grau, 2011) można by przełożyć jako „Czego zamaskowani mściciele, cudowni mutanci i młody bóg ze Smallville mogą nas nauczyć o byciu człowiekiem” i w której autor wykazywał (jeśli nie przekonująco, to przynajmniej uwodząco) podobieństwo Supermana do hinduskiego boga Karny (a także Jezusa). Albo inaczej: po filozoficznej stronie stałby Jung, który wierzy w moc symboli tak samo mocno, jak w ich niewystarczającą obecność we współczesności (ale czyjej współczesności?), po stronie popkultury – Umberto Eco z jego „Supermanem w literaturze masowej”, który pokazał, że dawne narracje, mity czy archetypy wcale nie wygasają, tylko są opowiadane na nowo – w nowym (symbolicznym) kostiumie.
Wydaje mi się też – choć to pewien paradoks – że na gruncie psychoanalitycznym po stronie Junga umieścić należy także Freuda. Jungowski „powrót do symbolu” jest niczym Freuda wracanie do mitu: wciąż odtwarzamy sytuację edypalną, nie zdajemy sobie tylko z tego sprawy. Poznanie mitu, relacji nim rządzących, pozwala na wgląd w analogiczne uwarunkowania naszego życia. Podobnie poznanie symbolu i zasad nim rządzących dawałoby wgląd w życie i jego symbolikę. Z drugiej strony mielibyśmy oczywiście Lacana (a za nim Žižka) i wywyższenie Symbolicznego do jednego z trzech porządków istnienia i postrzegania (oczywiście jeśli przymkniemy oko na nazywanie Realnego „porządkiem”).
Prześledzenie źródeł tej diametralnej różnicy, choć kuszące, wykracza z pewnością poza ramy recenzji. Samo jej nakreślenie wydaje się jednak o tyle ważne, że lokuje Junga (i jego uczniów) w pewnej perspektywie, którą nazwałbym chętnie tęsknotą. To nie tylko tęsknota do symbolu, ale tęsknota za pewnym jego specyficznym charakterem. Barthes’owska moda czy Benedictowa chryzantema nie są dla Junga wystarczająco symboliczne. Nie rozpatruje on bowiem mitu w kategoriach semiotycznych, znaczeniowych, lecz metafizycznych. Symbol jest tylko znaczącym, którego znaczone należy do nie tego świata. I chyba to ten nie-świat (Leśmianowski za-świat), perspektywa utraty łączności z nim (a, kto wie, może samego jego istnienia?) każe Jungowi surowo oceniać współczesność.
Ale raz jeszcze pytam: czyją współczesność? Bo jeśli idee, o których opowiadają teksty zebrane w „Człowieku i jego symbolach”, powstawały w latach 50. XX wieku (i dużo wcześniej), to była to współczesność modernistyczna, nie postmodernistyczna. Była to współczesność powojenna, nie współczesność pokoleń, które wojny nie doświadczyły. Była to wreszcie współczesność, w której zanik symbolu, metafizyki i uczestnictwa wydawał się perspektywą realną. I która nie całkiem się sprawdziła. Powód, dla którego Jung stoi w opozycji do Eco, Barthes’a, Žižka czy nawet Morrisona jest prosty: to nie ta sama współczesność.
Czy to znaczy, że „Człowiek i jego symbole” to książka przebrzmiała? Nie sądzę. O ile stanowisko Junga może być widziane jako utyskiwanie na „dzisiejszą młodzież”, której w głowie wszystko, poza symbolami, o tyle Piróg ma rację w ocenie tej książki: to doskonałe streszczenie jungowskiej psychoanalizy. Mamy tu pełen zestaw tematów: oczywiście symbole, ale i konstrukcja ludzkiej psychiki, proces indywiducji, zagadnienie twórczości artystycznej, a nawet – dzięki Jolande Jacobi – psychoanalityczne studium przypadku. Zresztą symboliczność tej książki zaczyna się już na pierwszej stronie okładki. Pomyliłby się ten, kto zwiedziony pismem uznałby „Człowieka i jego symbole” za dzieło Carla Gustava Junga – mimo że wszystkie informacje na okładce i grzbiecie na to właśnie wskazują. Tymczasem Jung w tym zbiorze napisał… jeden artykuł („Bliżej nieświadomości”). Reszta to teksty jego uczniów: Josepha L. Hendersona, Marie-Louise von Franz, Anieli Jaffé i wymienionej już Jolande Jacobi. Trzeba jednak przyznać, że nawet dla czytelnika mającego już za sobą lekturę Junga rozróżnienie teksów jego uczniów będzie wyzwaniem. Wydaje się bowiem, że przemawiają oni jednym, wspólnym głosem: swojego nauczyciela. Jedyne odstępstwo od myśli Junga wykładanej w innych jego publikacjach polega na bardziej przystępnym i ogólnym poziomie refleksji, co należy poczytywać raczej za zaletę („raczej” tylko z powodu tego, że czytelnik fachowy może oczekiwać czegoś innego). Jeśli więc szukacie wprowadzenia w myśl Junga, które przedstawi zarys jego idei, a jednocześnie będzie wolne od autorskich interpretacji, których nie da się uniknąć w opracowaniach – tom „Człowiek i jego symbole” będzie najlepszym wyborem.
Z jednej strony (filozoficznej) mielibyśmy Mirosława Piróga, który na ostatniej stronie okładki „Człowieka i jego symboli” pisze wdzięcznie, że „ta książka to prawdziwy Jung w pigułce i jest to bez wątpienia pigułka, po którą Neo sięgnął w »Matrixie«”, co – jak rozumiem – miałoby świadczyć o symbolicznej nieporadności współczesnego człowieka, któremu potrzebne jest sui generis „symboliczne przebudzenie” ze snu zwanego konsumpcjonizmem. Z drugiej strony (popkulturowej) stałby zaś Grant Morrison z jego także błyskotliwą książką „Supergods”, której podtytuł w jednym z wydań (Spiegel & Grau, 2011) można by przełożyć jako „Czego zamaskowani mściciele, cudowni mutanci i młody bóg ze Smallville mogą nas nauczyć o byciu człowiekiem” i w której autor wykazywał (jeśli nie przekonująco, to przynajmniej uwodząco) podobieństwo Supermana do hinduskiego boga Karny (a także Jezusa). Albo inaczej: po filozoficznej stronie stałby Jung, który wierzy w moc symboli tak samo mocno, jak w ich niewystarczającą obecność we współczesności (ale czyjej współczesności?), po stronie popkultury – Umberto Eco z jego „Supermanem w literaturze masowej”, który pokazał, że dawne narracje, mity czy archetypy wcale nie wygasają, tylko są opowiadane na nowo – w nowym (symbolicznym) kostiumie.
Wydaje mi się też – choć to pewien paradoks – że na gruncie psychoanalitycznym po stronie Junga umieścić należy także Freuda. Jungowski „powrót do symbolu” jest niczym Freuda wracanie do mitu: wciąż odtwarzamy sytuację edypalną, nie zdajemy sobie tylko z tego sprawy. Poznanie mitu, relacji nim rządzących, pozwala na wgląd w analogiczne uwarunkowania naszego życia. Podobnie poznanie symbolu i zasad nim rządzących dawałoby wgląd w życie i jego symbolikę. Z drugiej strony mielibyśmy oczywiście Lacana (a za nim Žižka) i wywyższenie Symbolicznego do jednego z trzech porządków istnienia i postrzegania (oczywiście jeśli przymkniemy oko na nazywanie Realnego „porządkiem”).
Prześledzenie źródeł tej diametralnej różnicy, choć kuszące, wykracza z pewnością poza ramy recenzji. Samo jej nakreślenie wydaje się jednak o tyle ważne, że lokuje Junga (i jego uczniów) w pewnej perspektywie, którą nazwałbym chętnie tęsknotą. To nie tylko tęsknota do symbolu, ale tęsknota za pewnym jego specyficznym charakterem. Barthes’owska moda czy Benedictowa chryzantema nie są dla Junga wystarczająco symboliczne. Nie rozpatruje on bowiem mitu w kategoriach semiotycznych, znaczeniowych, lecz metafizycznych. Symbol jest tylko znaczącym, którego znaczone należy do nie tego świata. I chyba to ten nie-świat (Leśmianowski za-świat), perspektywa utraty łączności z nim (a, kto wie, może samego jego istnienia?) każe Jungowi surowo oceniać współczesność.
Ale raz jeszcze pytam: czyją współczesność? Bo jeśli idee, o których opowiadają teksty zebrane w „Człowieku i jego symbolach”, powstawały w latach 50. XX wieku (i dużo wcześniej), to była to współczesność modernistyczna, nie postmodernistyczna. Była to współczesność powojenna, nie współczesność pokoleń, które wojny nie doświadczyły. Była to wreszcie współczesność, w której zanik symbolu, metafizyki i uczestnictwa wydawał się perspektywą realną. I która nie całkiem się sprawdziła. Powód, dla którego Jung stoi w opozycji do Eco, Barthes’a, Žižka czy nawet Morrisona jest prosty: to nie ta sama współczesność.
Czy to znaczy, że „Człowiek i jego symbole” to książka przebrzmiała? Nie sądzę. O ile stanowisko Junga może być widziane jako utyskiwanie na „dzisiejszą młodzież”, której w głowie wszystko, poza symbolami, o tyle Piróg ma rację w ocenie tej książki: to doskonałe streszczenie jungowskiej psychoanalizy. Mamy tu pełen zestaw tematów: oczywiście symbole, ale i konstrukcja ludzkiej psychiki, proces indywiducji, zagadnienie twórczości artystycznej, a nawet – dzięki Jolande Jacobi – psychoanalityczne studium przypadku. Zresztą symboliczność tej książki zaczyna się już na pierwszej stronie okładki. Pomyliłby się ten, kto zwiedziony pismem uznałby „Człowieka i jego symbole” za dzieło Carla Gustava Junga – mimo że wszystkie informacje na okładce i grzbiecie na to właśnie wskazują. Tymczasem Jung w tym zbiorze napisał… jeden artykuł („Bliżej nieświadomości”). Reszta to teksty jego uczniów: Josepha L. Hendersona, Marie-Louise von Franz, Anieli Jaffé i wymienionej już Jolande Jacobi. Trzeba jednak przyznać, że nawet dla czytelnika mającego już za sobą lekturę Junga rozróżnienie teksów jego uczniów będzie wyzwaniem. Wydaje się bowiem, że przemawiają oni jednym, wspólnym głosem: swojego nauczyciela. Jedyne odstępstwo od myśli Junga wykładanej w innych jego publikacjach polega na bardziej przystępnym i ogólnym poziomie refleksji, co należy poczytywać raczej za zaletę („raczej” tylko z powodu tego, że czytelnik fachowy może oczekiwać czegoś innego). Jeśli więc szukacie wprowadzenia w myśl Junga, które przedstawi zarys jego idei, a jednocześnie będzie wolne od autorskich interpretacji, których nie da się uniknąć w opracowaniach – tom „Człowiek i jego symbole” będzie najlepszym wyborem.
Carl Gustav Jung i inni: „Człowiek i jego symbole”. Przeł. Robert Palusiński. Wydawnictwo KOS. Katowice 2018.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |