POŻEGNANIE Z MACIEJEWSKIM ('GLINY Z INNEJ GLINY')
A
A
A
Ostatnia, dziesiąta odsłona kryminału retro o lubelskim policjancie Zygmuncie Maciejewskim trafiła do rąk czytelników jednocześnie usatysfakcjonowanych, jak i zmartwionych zapowiadanym zamknięciem cyklu. Autor – Marcin Wroński, z żelazną konsekwencją trzyma się powziętej decyzji, podobnie jak wcześniej uczynił to Zygmunt Miłoszewski, rozstając się z prokuratorem Szackim. W historii literatury twórcy niejednokrotnie ulegali naciskom czytelników, żądających wciąż nowych odsłon przygód bohaterów. Arthur Conan Doyle po trzech latach powrócił do postaci Sherlocka Holmesa, korzystając z tego, że go przezornie nie uśmiercił, i stał się zakładnikiem tej genialnej postaci, mając poczucie, że napisanie wielkiej powieści jeszcze przed nim. Podobnie Lucy Maud Montgomery nigdy nie uwolniła się od niesfornej rudowłosej Ani, a jej kolejne bohaterki nieuchronnie z nią porównywano. Znakomicie skonstruowana, plastyczna postać osadzona we właściwym miejscu i czasie może trafić się autorowi raz, ale trzymam kciuki, żeby w biogramach obu polskich autorów dodawano: literacki ojciec X, Y, Z.
Tymczasem trzymamy w rękach antologię opowiadań o Maciejewskim autorstwa nie tylko literackiego ojca tej postaci, lecz także Ryszarda Ćwirleja, Roberta Ostaszewskiego i Andrzeja Pilipiuka. Uznani autorzy odpowiedzieli na propozycję pisarza i we własnym stylu uzupełnili luki w historii policjanta, co się bandytom nie kłaniał. Zyskiem dla czytelnika jest przyjemność czytania – być może największej doznałam przy opowiadaniu Ćwirleja, historii wizyty Maciejewskiego w Poznaniu, oficjalnie w związku z Powszechną Wystawą Krajową. W „Podwójnym nelsonie” lubelski policjant spotyka swojego kolegę po fachu – komisarza Antoniego Fischera, bohatera cyklu retro tegoż autora. W opowiadaniu Ostaszewskiego „Ten cholerny wrzesień” (nawiasem mówiąc, bardzo dobry chandlerowski tytuł) dużą rolę odgrywa Róża Maciejewska, traktowana przez „ojca” (Wrońskiego) w mojej opinii raczej po macoszemu. Tekst Pilipiuka to krótka forma bardzo bliska wzorca opowiadania kryminalnego – swego rodzaju hołd nie tylko dla Wrońskiego, ale i spłata długu zaciągniętego u niejakiego obywatela Poe.
Opowiadanie tytułowe ukazało się wcześniej w zbiorze „Rewers” pod tytułem „Czarcia łapa”. Przeczytałam je wówczas, wysoko oceniając w odniesieniu do innych z – poprzestańmy przy takim określeniu – nierównego literacko zbioru. Moja kolejna lektura, uzupełniona niedawno o „Pogrom w przyszły wtorek”, pozwoliła na głębsze zrozumienie tekstu pełnego luk związanych z nieznajomością takich postaci, jak Grabarz czy Świdroń. Opowiadanie „Trzej przyjaciele z budowy” (smakowita aluzja do szlagieru) tłumaczy obecność w życiu Olka Maciejewskiego niejakiej Wandzi. Dojrzały komisarz doskonale wie, że najlepiej pozostać anonimowym i przezroczystym dla władzy, ale w jego życie po raz kolejny wkracza polityka, a na szali tym razem postawione zostanie życie syna. Jego karierę ocali w niesławnym roku 1968, a w ponurym początku lat osiemdziesiątych, pracując nad sprawą tajemniczych zgonów, dojrzały Aleksander nie raz odwoła się do etosu ojca. W taki sposób zgrabnie Wroński i koledzy po piórze uzupełnili życiorys Zygi, niepokornego chłopaka, któremu odrodzona Rzeczpospolita dała szansę na karierę, a powojenna Rzeczpospolita Ludowa złamała życie, jak wielu innym z jego pokolenia. Ale Zyga Maciejewski słabo nadaje się na bohatera hagiograficznych opowiastek o niezłomnych.
Zygmunt Maciejewski, tak jak bohater klasycznych kryminałów, wie, że nie sposób prowadzić śledztwa, nie ubrudziwszy sobie rąk. Zdecydowanie obce są mu klimaty eleganckiego gabinetu Herkulesa Poirot czy saloniku panny Marple, chociaż tak jak oni stara się przywrócić porządek w świecie. Często przy pomocy pięści, szarżowania stanowiskiem w policji, szantażem, ale Lublin w powieściach Wrońskiego niewiele ma wspólnego zarówno z pocztówkowymi widoczkami, jak i gangsterami a’la Chicago. Najczęściej władza musi wchodzić w głąb zapyziałych, śmierdzących uliczek, po spróchniałych schodach, starając się nie dotykać ścian pokrytych liszajem. Świadkowie z zasady nieufni wobec policji nie kwapią się z pomocą, a życie ludzkie ma dość niską wartość. Wielokulturowość nie oznacza wspólnych imprez kulturalnych, gotowania czulentu i zapraszania się w kumy. W całym bagnie miasta, które może nie jest wielkie, ale niebezpieczne dla nieznających zasad, człowiek musi się nieraz unurzać w nieczystościach – dosłownie i w przenośni. I Maciejewski to robi, a czytelnik mu towarzyszy.
Aż czasem trudno uwierzyć, że piętnaście lat temu, kiedy ukazał się pierwszy tom o komisarzu Maciejewskim – kryminał retro jako genre nie był naszą specjalnością. Miał wówczas autor z Lublina jednego wyraźnego konkurenta z Wrocławia, z którym był wciąż porównywany. Niektórym zoilom wydawało się, że w ramy gatunku wcisnąć się potrafi jedynie Eberhard Mock. Obu autorom udało się przekonać czytelników, że kryminałów nie trzeba ukrywać przed wzrokiem współpasażerów lub przekonywać, że to tylko taka lektura na wakacje. Kryminałom poświęca się artykuły naukowe i konferencje, a część zasługi zdjęcia odium przypisuję właśnie Marcinowi Wrońskiemu. Pozwolę sobie na truizm, że powieść sensacyjna wymaga dużej precyzji w konstruowaniu wątków – stopniowaniu napięcia, podsuwania mylnych tropów, klarownego przedstawienia motywu.
„Do zakomponowania kunsztownego morderstwa potrzeba czegoś więcej niż dwóch durni, z których jeden zabija, a drugi jest zabijany, noża, sakiewki i ciemnego zaułka. Do idealnego morderstwa niezbędne są projekt, rozmieszczenie elementów, światło i cień, poezja i uczucia. Jak Ajschylos i Milton poezję, jak Michał Anioł malarstwo, tak perfekcyjny morderca wynosi swą sztukę do poziomu kolosalnego piękna” pisał najzupełniej serio i w gotyckiej manierze Thomas De Quincey w eseju „O morderstwie jako jednej ze sztuk pięknych”. Chociaż myśl o prawdziwej zbrodni budzi we mnie iście odrazę, myśl o literackim mordzie – przyjemny dreszczyk, czyli doznaję prawdziwie wiktoriańskiego rozdwojenia jaźni między przyzwoitym a grzesznym.
Tymczasem trzymamy w rękach antologię opowiadań o Maciejewskim autorstwa nie tylko literackiego ojca tej postaci, lecz także Ryszarda Ćwirleja, Roberta Ostaszewskiego i Andrzeja Pilipiuka. Uznani autorzy odpowiedzieli na propozycję pisarza i we własnym stylu uzupełnili luki w historii policjanta, co się bandytom nie kłaniał. Zyskiem dla czytelnika jest przyjemność czytania – być może największej doznałam przy opowiadaniu Ćwirleja, historii wizyty Maciejewskiego w Poznaniu, oficjalnie w związku z Powszechną Wystawą Krajową. W „Podwójnym nelsonie” lubelski policjant spotyka swojego kolegę po fachu – komisarza Antoniego Fischera, bohatera cyklu retro tegoż autora. W opowiadaniu Ostaszewskiego „Ten cholerny wrzesień” (nawiasem mówiąc, bardzo dobry chandlerowski tytuł) dużą rolę odgrywa Róża Maciejewska, traktowana przez „ojca” (Wrońskiego) w mojej opinii raczej po macoszemu. Tekst Pilipiuka to krótka forma bardzo bliska wzorca opowiadania kryminalnego – swego rodzaju hołd nie tylko dla Wrońskiego, ale i spłata długu zaciągniętego u niejakiego obywatela Poe.
Opowiadanie tytułowe ukazało się wcześniej w zbiorze „Rewers” pod tytułem „Czarcia łapa”. Przeczytałam je wówczas, wysoko oceniając w odniesieniu do innych z – poprzestańmy przy takim określeniu – nierównego literacko zbioru. Moja kolejna lektura, uzupełniona niedawno o „Pogrom w przyszły wtorek”, pozwoliła na głębsze zrozumienie tekstu pełnego luk związanych z nieznajomością takich postaci, jak Grabarz czy Świdroń. Opowiadanie „Trzej przyjaciele z budowy” (smakowita aluzja do szlagieru) tłumaczy obecność w życiu Olka Maciejewskiego niejakiej Wandzi. Dojrzały komisarz doskonale wie, że najlepiej pozostać anonimowym i przezroczystym dla władzy, ale w jego życie po raz kolejny wkracza polityka, a na szali tym razem postawione zostanie życie syna. Jego karierę ocali w niesławnym roku 1968, a w ponurym początku lat osiemdziesiątych, pracując nad sprawą tajemniczych zgonów, dojrzały Aleksander nie raz odwoła się do etosu ojca. W taki sposób zgrabnie Wroński i koledzy po piórze uzupełnili życiorys Zygi, niepokornego chłopaka, któremu odrodzona Rzeczpospolita dała szansę na karierę, a powojenna Rzeczpospolita Ludowa złamała życie, jak wielu innym z jego pokolenia. Ale Zyga Maciejewski słabo nadaje się na bohatera hagiograficznych opowiastek o niezłomnych.
Zygmunt Maciejewski, tak jak bohater klasycznych kryminałów, wie, że nie sposób prowadzić śledztwa, nie ubrudziwszy sobie rąk. Zdecydowanie obce są mu klimaty eleganckiego gabinetu Herkulesa Poirot czy saloniku panny Marple, chociaż tak jak oni stara się przywrócić porządek w świecie. Często przy pomocy pięści, szarżowania stanowiskiem w policji, szantażem, ale Lublin w powieściach Wrońskiego niewiele ma wspólnego zarówno z pocztówkowymi widoczkami, jak i gangsterami a’la Chicago. Najczęściej władza musi wchodzić w głąb zapyziałych, śmierdzących uliczek, po spróchniałych schodach, starając się nie dotykać ścian pokrytych liszajem. Świadkowie z zasady nieufni wobec policji nie kwapią się z pomocą, a życie ludzkie ma dość niską wartość. Wielokulturowość nie oznacza wspólnych imprez kulturalnych, gotowania czulentu i zapraszania się w kumy. W całym bagnie miasta, które może nie jest wielkie, ale niebezpieczne dla nieznających zasad, człowiek musi się nieraz unurzać w nieczystościach – dosłownie i w przenośni. I Maciejewski to robi, a czytelnik mu towarzyszy.
Aż czasem trudno uwierzyć, że piętnaście lat temu, kiedy ukazał się pierwszy tom o komisarzu Maciejewskim – kryminał retro jako genre nie był naszą specjalnością. Miał wówczas autor z Lublina jednego wyraźnego konkurenta z Wrocławia, z którym był wciąż porównywany. Niektórym zoilom wydawało się, że w ramy gatunku wcisnąć się potrafi jedynie Eberhard Mock. Obu autorom udało się przekonać czytelników, że kryminałów nie trzeba ukrywać przed wzrokiem współpasażerów lub przekonywać, że to tylko taka lektura na wakacje. Kryminałom poświęca się artykuły naukowe i konferencje, a część zasługi zdjęcia odium przypisuję właśnie Marcinowi Wrońskiemu. Pozwolę sobie na truizm, że powieść sensacyjna wymaga dużej precyzji w konstruowaniu wątków – stopniowaniu napięcia, podsuwania mylnych tropów, klarownego przedstawienia motywu.
„Do zakomponowania kunsztownego morderstwa potrzeba czegoś więcej niż dwóch durni, z których jeden zabija, a drugi jest zabijany, noża, sakiewki i ciemnego zaułka. Do idealnego morderstwa niezbędne są projekt, rozmieszczenie elementów, światło i cień, poezja i uczucia. Jak Ajschylos i Milton poezję, jak Michał Anioł malarstwo, tak perfekcyjny morderca wynosi swą sztukę do poziomu kolosalnego piękna” pisał najzupełniej serio i w gotyckiej manierze Thomas De Quincey w eseju „O morderstwie jako jednej ze sztuk pięknych”. Chociaż myśl o prawdziwej zbrodni budzi we mnie iście odrazę, myśl o literackim mordzie – przyjemny dreszczyk, czyli doznaję prawdziwie wiktoriańskiego rozdwojenia jaźni między przyzwoitym a grzesznym.
Marcin Wroński, Ryszard Ćwirlej, Robert Ostaszewski, Andrzej Pilipiuk: „Gliny z innej gliny”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2018.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |