TAK BLISKO, TAK DALEKO (WOJCIECH NOWICKI: 'TUŻ OBOK')
A
A
A
Nowa publikacja Wojciecha Nowickiego jest pokłosiem wystawy Muzeum Etnograficznego im. Seweryna Udzieli w Krakowie z 2015 roku. Autor tym razem pod lupę bierze nie swój zbiór zdjęć, ale powierzoną mu, zawierającą 1200 odbitek (s. 55), „tekę Schultza” i opisuje wielką nieobecną bohaterkę kolekcji fotografii – I wojnę światową.
Zdjęcia, którym przygląda się Nowicki, są rzeczywiście, jak sugeruje tytuł tomu, „tuż obok”. Jest w nich jakieś przesunięcie – pozornie nie dotykają samej wojny, nie epatują śmiercią, zniszczeniem, rzezią czy przemocą. A jednak jest w nich tchnienie nicości, pustki, jakby spóźnione przeczucie, że koniec świata „staje się już”. Tu zburzony dom, tam pole pełne kul armatnich. Dopiero teraz, z perspektywy czasu, wiemy już, czego świadectwem są te przedstawienia. Tylko Nowicki, mistrz snucia opowieści spoza i z wnętrza obrazu, potrafi tę aurę wyłuskać, wyciągnąć na pierwszy plan, rozbroić jej elementy i pokazać, że pozornie niewinne obrazy, drobne fragmenty rzeczywistości niosą wojenne piętno.
Wojna w tomie jest tak obecna, jak trudno dostrzegalna blizna na twarzy nowożeńca w pierwszym eseju – jej dostrzeżenie wymaga wysiłku i pewnej dozy wyobraźni, trzeba sobie ją zwizualizować i dopowiedzieć, czego jest znakiem. Jest jednak zasadnicza różnica – blizna jest śladem już nieistniejącego bólu, bólu, który pozostawił piętno, ale sam zniknął. Wojna natomiast dzieje się teraz, gdzieś obok tych miasteczek, Ostrołęki, w której Nowicki widzi Pompeje, obok tych mężczyzn i kobiet uwiecznionych na niedoskonałych fotografiach. Wojna jest tu „puchnącym pustym miejscem” (s. 56), które należy dopiero zapełnić dopowiedzianą historią.
Oczywiście, Nowicki nie poprzestaje na analizach zdjęć. To w pisaniu o tym, co poza zdjęciem, tkwi jego największa moc. Nikt nie potrafi tak opisywać tego, czego na fotografii nie ma, a czego istnienia możemy się jedynie domyślać. Czy może pod szarlatańskim urokiem prozy pisarza wydaje nam się, że opisywane uczucia rzeczywiście widnieją na fotografiach? Łatwo dać się temu pisarstwu uwieść i za nim podążyć.
Meandry opowieści, snute dygresje tworzą doskonałe tło dla mikroanaliz samych odbitek. Czasem przytoczone fakty mogą się wydawać nazbyt encyklopedyczne, fragmenty referujące stan badań przeciągnięte, ale wspomagają zrozumienie i odbiór późniejszych opisów. Dowodzą także skrupulatności pisarza, który nie zdaje się jedynie na swoje impresje (a mógłby! tak są przekonujące), ale jak badacz śledzi fakty, aby przestawieniom dodać tło umożliwiające pełniejsze ich zrozumienie. Nie tylko jednak wiedza badacza dochodzi tu do głosu. Pojawiają się fragmenty tekstów Sebalda czy Sontag, stały element fotograficznej ekfrazy Nowickiego.
Najciekawszy jest wspomniany już, rozpoczynający tom, esej o nowożeńcach. Tekst jest znanym z poprzednich publikacji mikrostudium, drobiazgowym zapisem procesu odczytywania śladów na i poza zdjęciem. Pisarz przyznaje: „Wyszukuję miejsca ukryte, niewiele znaczące (te, które nie tworzą historii zdjęcia ani ludzi): patrzę na rękaw obok rękawa” (s. 16). Zwraca uwagę na każdy detal, obarcza go znaczeniem, śledzi drobne napięcia, będące znakiem czegoś więcej: „Odbudowuję ten fragment, mojemu nieszczęsnemu wojakowi dosztukuję historię, która była ich wspólną historią. Bez niej nie sposób zrozumieć” (s. 35). Tak właśnie pisze Nowicki – dosztukowuje, tka historie życia bohaterów, oddaje im głos.
Wiele w książce świadectw lektury, jakby Nowicki wciągał nas w swój prywatny proces czytania. W niektórych fragmentach nawet swoje otoczenie opisuje jak fotografię z kolekcji: „Te hafty musiały zająć długie wieczory (...) nieproduktywnych pór roku, myślę, patrząc na to zdjęcie po raz nie wiem już który, tym razem w wypełnionej dymem i zapachem mięty kafejce o stolikach lepiących się od cukru, w holu marokańskiego kina, dokąd uciekłem, chyba przed samym sobą, żeby je widzieć lepiej, czyściej” (s. 16).
Niestety, mniej w „Tuż obok” tego, co stanowiło o mistrzostwie pisarza w poprzednich publikacjach. Chociaż Nowicki dokonał subiektywnego wyboru spośród setek zdjęć ukrytych w tece Schultza i opisuje te, które go poruszyły, nie karmią chyba jego wyobraźni tak, jak fotografie z własnej kolekcji. Choć autor postuluje, że „(...) trzeba z fotografii wydłubać ten maleńki, niemal niedostrzegalny szczegół” (s. 21), to wywiązuje się z tego zadania momentami gorzej niż w „Dnie oka” czy w „Odbiciu”. Być może teka Schultza nie była wystarczająco inspirująca, może Nowicki potrzebuje pełnej dowolności w doborze opisywanych zdjęć i pomimo chęci oraz świadomości, jak ważny jest powierzony mu zbiór, nie ma tu w wielu momentach dawnej iskry. Rozpieścił nas zapewne poprzednimi niewymuszonymi i płynącymi swobodnie opowieściami i teraz nie da się nie zauważyć drobnych chropowatości. Być może przystępując do pracy wydawało mu się, że materiału jest więcej, że głośniej przemówią do niego obrazy.
„Fotografia okazuje się tu niedoskonała i słaba, jej język bełkotliwy i cichy. Służy ledwie do (...) przeniesienia prawdy – a w zasadzie tego, co z braku lepszego określenia upieramy się nazywać prawdą – już nie wystarcza. Obrazy, które tworzy, to cienkie woale, pajęczyny, zestawy kropek na papierze. Trzeba więc (...) łączyć niekiedy fotografię ze słowem albo z ruchem, z dźwiękiem. Trzeba wyjść poza czysty zapis fotograficzny, żeby donośniej dać przemówić obrazom” (Nowicki 2015: 63) – pisze eseista. Po raz kolejny fotografie pod uważnym spojrzeniem Nowickiego zyskują głos i nabierają szerszego znaczenia.
LITERATURA:
Nowicki W.: „Odbicie”. Wołowiec 2015
Zdjęcia, którym przygląda się Nowicki, są rzeczywiście, jak sugeruje tytuł tomu, „tuż obok”. Jest w nich jakieś przesunięcie – pozornie nie dotykają samej wojny, nie epatują śmiercią, zniszczeniem, rzezią czy przemocą. A jednak jest w nich tchnienie nicości, pustki, jakby spóźnione przeczucie, że koniec świata „staje się już”. Tu zburzony dom, tam pole pełne kul armatnich. Dopiero teraz, z perspektywy czasu, wiemy już, czego świadectwem są te przedstawienia. Tylko Nowicki, mistrz snucia opowieści spoza i z wnętrza obrazu, potrafi tę aurę wyłuskać, wyciągnąć na pierwszy plan, rozbroić jej elementy i pokazać, że pozornie niewinne obrazy, drobne fragmenty rzeczywistości niosą wojenne piętno.
Wojna w tomie jest tak obecna, jak trudno dostrzegalna blizna na twarzy nowożeńca w pierwszym eseju – jej dostrzeżenie wymaga wysiłku i pewnej dozy wyobraźni, trzeba sobie ją zwizualizować i dopowiedzieć, czego jest znakiem. Jest jednak zasadnicza różnica – blizna jest śladem już nieistniejącego bólu, bólu, który pozostawił piętno, ale sam zniknął. Wojna natomiast dzieje się teraz, gdzieś obok tych miasteczek, Ostrołęki, w której Nowicki widzi Pompeje, obok tych mężczyzn i kobiet uwiecznionych na niedoskonałych fotografiach. Wojna jest tu „puchnącym pustym miejscem” (s. 56), które należy dopiero zapełnić dopowiedzianą historią.
Oczywiście, Nowicki nie poprzestaje na analizach zdjęć. To w pisaniu o tym, co poza zdjęciem, tkwi jego największa moc. Nikt nie potrafi tak opisywać tego, czego na fotografii nie ma, a czego istnienia możemy się jedynie domyślać. Czy może pod szarlatańskim urokiem prozy pisarza wydaje nam się, że opisywane uczucia rzeczywiście widnieją na fotografiach? Łatwo dać się temu pisarstwu uwieść i za nim podążyć.
Meandry opowieści, snute dygresje tworzą doskonałe tło dla mikroanaliz samych odbitek. Czasem przytoczone fakty mogą się wydawać nazbyt encyklopedyczne, fragmenty referujące stan badań przeciągnięte, ale wspomagają zrozumienie i odbiór późniejszych opisów. Dowodzą także skrupulatności pisarza, który nie zdaje się jedynie na swoje impresje (a mógłby! tak są przekonujące), ale jak badacz śledzi fakty, aby przestawieniom dodać tło umożliwiające pełniejsze ich zrozumienie. Nie tylko jednak wiedza badacza dochodzi tu do głosu. Pojawiają się fragmenty tekstów Sebalda czy Sontag, stały element fotograficznej ekfrazy Nowickiego.
Najciekawszy jest wspomniany już, rozpoczynający tom, esej o nowożeńcach. Tekst jest znanym z poprzednich publikacji mikrostudium, drobiazgowym zapisem procesu odczytywania śladów na i poza zdjęciem. Pisarz przyznaje: „Wyszukuję miejsca ukryte, niewiele znaczące (te, które nie tworzą historii zdjęcia ani ludzi): patrzę na rękaw obok rękawa” (s. 16). Zwraca uwagę na każdy detal, obarcza go znaczeniem, śledzi drobne napięcia, będące znakiem czegoś więcej: „Odbudowuję ten fragment, mojemu nieszczęsnemu wojakowi dosztukuję historię, która była ich wspólną historią. Bez niej nie sposób zrozumieć” (s. 35). Tak właśnie pisze Nowicki – dosztukowuje, tka historie życia bohaterów, oddaje im głos.
Wiele w książce świadectw lektury, jakby Nowicki wciągał nas w swój prywatny proces czytania. W niektórych fragmentach nawet swoje otoczenie opisuje jak fotografię z kolekcji: „Te hafty musiały zająć długie wieczory (...) nieproduktywnych pór roku, myślę, patrząc na to zdjęcie po raz nie wiem już który, tym razem w wypełnionej dymem i zapachem mięty kafejce o stolikach lepiących się od cukru, w holu marokańskiego kina, dokąd uciekłem, chyba przed samym sobą, żeby je widzieć lepiej, czyściej” (s. 16).
Niestety, mniej w „Tuż obok” tego, co stanowiło o mistrzostwie pisarza w poprzednich publikacjach. Chociaż Nowicki dokonał subiektywnego wyboru spośród setek zdjęć ukrytych w tece Schultza i opisuje te, które go poruszyły, nie karmią chyba jego wyobraźni tak, jak fotografie z własnej kolekcji. Choć autor postuluje, że „(...) trzeba z fotografii wydłubać ten maleńki, niemal niedostrzegalny szczegół” (s. 21), to wywiązuje się z tego zadania momentami gorzej niż w „Dnie oka” czy w „Odbiciu”. Być może teka Schultza nie była wystarczająco inspirująca, może Nowicki potrzebuje pełnej dowolności w doborze opisywanych zdjęć i pomimo chęci oraz świadomości, jak ważny jest powierzony mu zbiór, nie ma tu w wielu momentach dawnej iskry. Rozpieścił nas zapewne poprzednimi niewymuszonymi i płynącymi swobodnie opowieściami i teraz nie da się nie zauważyć drobnych chropowatości. Być może przystępując do pracy wydawało mu się, że materiału jest więcej, że głośniej przemówią do niego obrazy.
„Fotografia okazuje się tu niedoskonała i słaba, jej język bełkotliwy i cichy. Służy ledwie do (...) przeniesienia prawdy – a w zasadzie tego, co z braku lepszego określenia upieramy się nazywać prawdą – już nie wystarcza. Obrazy, które tworzy, to cienkie woale, pajęczyny, zestawy kropek na papierze. Trzeba więc (...) łączyć niekiedy fotografię ze słowem albo z ruchem, z dźwiękiem. Trzeba wyjść poza czysty zapis fotograficzny, żeby donośniej dać przemówić obrazom” (Nowicki 2015: 63) – pisze eseista. Po raz kolejny fotografie pod uważnym spojrzeniem Nowickiego zyskują głos i nabierają szerszego znaczenia.
LITERATURA:
Nowicki W.: „Odbicie”. Wołowiec 2015
Wojciech Nowicki: „Tuż obok”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec – Kraków 2018.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |