
PISARZ, KTÓRY 'DOKRĘCAŁ ŚRUBĘ' (HARLAN ELLISON: 'TO, CO NAJLEPSZE. TOM 2')
A
A
A
Forsujący granice wyobraźni, uwielbiający wkładanie kija w mrowisko prozaik, pomysłowy scenarzysta, ceniony redaktor, zręczny felietonista – zmarły w czerwcu tego roku Harlan Ellison należał do światowej czołówka literackiej SF. Był jednocześnie twórcą, który ucieleśniał figurę Opowiadacza snującego pasjonujące, wielowymiarowe historie, szalenie zróżnicowane pod względem stylistyki, strategii narracyjnych oraz emocjonalnego zaangażowania. Warto nadmienić, iż pochodzący z Cleveland pisarz w trakcie ponad pięćdziesięcioletniej kariery zdobył więcej nagród (vide: Hugo, Nebula, Bram Stoker Award), niż jakikolwiek inny żyjący twórca fantastyki, a jego nietuzinkowy dorobek w równym stopniu inspirował Neila Gaimana, Dana Simmonsa czy Stephena Kinga, co miał realny wpływ na tematykę i problematykę takich kinowych szlagierów jak „Terminator” (1984) Jamesa Camerona czy „Matrix” (1999) duetu Wachowskich.
Niekwestionowana erudycja, znakomite dialogi, sugestywne, chwilami nawet sensualne opisy, przykuwające uwagę otwarcia oraz błyskotliwe, w wielu przypadkach niezapomniane puenty: Ellison wiedział, jak z miejsca pozyskać uwagę czytelnika, wywracając przy tym na nice odbiorcze przyzwyczajenia oraz przypominając o ciągłej potrzebie stawiania ważnych, niewygodnych pytań. Amerykanin konsekwentnie podzielał pogląd, że każdy ma prawo do wyrażenia swojej opinii – przy założeniu, że wie, o czym mówi. Dlatego autor „Nie mam ust, a muszę krzyczeć” bez taryfy ulgowej traktował wszelkie przejawy konformizmu i ślepego podążania za większością, przypominając jednocześnie prawdę o obusieczności miecza rewolucji. Ellison z zapamiętaniem piętnował rasizm, hipokryzję i bigoterię, stanowczo upominając się o zadośćuczynienie krzywd będących owocem niedoskonałości bądź jawnej korupcji społeczno-kulturowych systemów, ale także rezultatem ludzkiej ignorancji czy wręcz głupoty.
Nie stroniąc od dosadnych, najeżonych wulgaryzmami sformułowań, okrucieństwa, poetyki szoku oraz groteski, twórca „Skowytu katowanych psów” raz po raz udowadniał, że był uważnym obserwatorem życia codziennego i równie przenikliwym krytykiem zachodniej cywilizacji. Rozemocjonowane, a mimo to refleksyjne pisarstwo Ellisona wciąż umożliwia spotkanie z ambiwalentnymi postaciami, targanymi obsesjami, przegranymi, skazanymi na samotność bądź żyjącymi w cieniu potencjalnej zagłady będącej często skutkiem karygodnych decyzji. Pytając o korzenie zła, fanatyzmu i agresji, Amerykanin przypominał (za Carlem Gustavem Jungiem), że jedynym, czego powinniśmy się obawiać na tej ziemi, jest człowiek – a jednak nie utracił wiary w to, iż mimo wszystko żyjemy w najlepszym z możliwych światów.
Imponujący swoimi gabarytami drugi tom „Tego, co najlepsze” stanowi domknięcie wydawniczego dyptyku zbierającego prozatorskie (choć nie tylko) formy autorstwa redaktora słynnej antologii „Niebezpieczne wizje”. W woluminie podzielonym na siedem części (każda poprzedzona została sumiennym wprowadzeniem) znajdziemy zróżnicowane pod względem metrażu, formy i tematyki teksty w wersjach oraz wydaniach osobiście wybranych przez nieodżałowanego literata. Niniejszą retrospektywę otwierają utwory w przeróżny sposób odnoszące się do doświadczeń Ellisona w Hollywood. Debiutujące w roku 1968 „Odrodzenie Panny Stópki na Koturnie” to zjadliwe, zaprawione goryczą opowiadanie obnażające pozbawioną sentymentów politykę fabryki snów, będące jednocześnie przejmującą historią o tym, że (podyktowana życzliwością) chęć spłacenia starych długów i zadośćuczynienia krzywd może przynieść zgoła odmienny skutek. „Flinterakcja” jest z kolei uroczo psychodelicznym, przezabawnym (gościnny występ Williama Szekspira), nieprzewidywalnym i nieopublikowanym wcześniej scenariuszem niedoszłej produkcji telewizyjnej, w zamyśle mającej zdyskontować sukces dzieła „Flint – nasz człowiek” (1966) Daniela Manna (czyli parodię filmów o przygodach agenta 007, Jamesa Bonda). Wspomnieniowe „Coś mi się widzi, że nie jesteśmy w Kansas, Toto” przenosi nas w pierwszą połowę lat siedemdziesiątych, gdy Ellison rozpoczął prace nad koncepcją futurystycznego serialu „The Starlost” (1973-1974), który w finale miał niewiele wspólnego z oryginalnym zamysłem scenarzysty, doprowadzanego do szewskiej pasji przez niekompetentnych medialnych decydentów.
Drugi segment „Tego, co najlepsze” oferuje wybór opowiadań potwierdzających, że piekło to inni – choć i my sami nie jesteśmy bez grzechu. Antywojenna przypowiastka SF zatytułowana „Żołnierz”, siarczysty policzek wymierzony segregacjonistom zwany „Nocą czułych strachów” czy mocno tripowe opowiadanie „Strzaskany jak szklany goblin” krytycznym okiem patrzące na metody (ale nie cele) młodego pokolenia występującego przeciwko establishmentowi końca lat 60. minionego wieku to wybrane teksty wchodzące w skład tej części książki. Chwilę potem czytelnik natrafi na reprezentatywny wyimek krótkich form prozatorskich należących do (mimo wykorzystanego sztafażu) najbardziej autobiograficznych utworów Ellisona. Nostalgiczne „W tym pudełku – niespodzianka!”, rozrachunkowy „Ostatni sztik” czy nadnaturalny epizod „Jeffty ma pięć lat” – smutna, bliska pisarskiej wrażliwości Stephena Kinga opowieść o chłopcu, który mimo upływu lat wciąż pozostaje dzieckiem w tytułowym wieku – należą do grupy tekstów (nomen omen) dobrze znoszących upływ czasu.
„Miejscowa prasa – w najlepszym razie konserwatywna – obwołała go bestią bez sumienia. I był taki. Co najmniej. Nic dziwnego zatem, że w miasteczku wzbierała fala nienawiści. Nienawiści, która na koniec wyraziła się w słowach: »Zlinczować tego drania«. Początkowo pomiędzy »tego« a »drania« nie wstawiano nawet przymiotnika »czarnego«. Nie było potrzeby. Pojawiła się później, kiedy pomysł linczu przerodził się w swędzenie wielu białych rąk. Swędzenie, które najlepiej podrapać szorstkim konopnym sznurem” (s. 366-367) – powyższy fragment zaczerpnięty z opowiadania „Daniel White dla dobra większości” (otwierającego czwarty segment niniejszego tomu) daje pewne wyobrażenie o jednym ze stylów, jakimi operował Ellison, gdy pisał szereg opowiadań najsilniej akcentujących problemy natury moralnej, i gdy pytał o zasadność porównywania wartości życia jednostki z systemem wartości innych ludzi.
Natomiast piąta część „Tego, co najlepsze” zawiera kolejną część kanonicznych utworów pisarza: inspirowane Orwellowskim „Rokiem 1984” nielinearne, z ducha antyutopijne „»Kajaj się, Arlekinie!« - powiedział Tiktak” (przewrotna apoteoza obywatelskiego nieposłuszeństwa), „Śliczna Maggie Dolarooka” (studium mrocznych namiętności i zniewolenia), postapokaliptyczny „Chłopiec i jego pies” (drapieżna opowieść o miłości dedykowana ukochanemu pupilowi Ellisona, Ahbhu), eksperymentujący z przeróżnymi strategiami narracyjnymi „Ptak Śmierci” (śmiało postawione pytanie o miejsce człowieka we wszechświecie) czy pełen zwrotów akcji, przybierający formę nadnaturalnego thrillera „Mefisto w onyksie” potwierdzają artystyczną klasę pisarza doskonale czującego się w repertuarze wymykającym się sztywnym podziałom gatunkowym.
W szóstej części omawianego zbioru znalazły się teksty zogniskowane wokół kategorii „przetwarzania”. Artystyczny kunszt, zmysł improwizacji oraz językową precyzję amerykańskiego literata potwierdzają inspirowane obrazem Rona Browna opowiadanie „Muzeum w alei Cyklopów”, „Gdzie zamieszkam na tamtym świecie” (przykład „translatorskiej adaptacji niedosłyszanych uwag na fikcję” s. 637), pisane w oknie księgarni „Przedmioty pożądania w lustrze są bliższe, niż się wydają” (fabularne rozwinięcie podsuniętego przez Chrisa Cartera wersu „studwuletni trup w ciąży”) czy bezpardonowy list wystosowany do redaktora literackiego Davida Kipena, który – mimo dżentelmeńskiej umowy – pozwolił na ingerencję w treść eseistycznej recenzji napisanej przez Ellisona na potrzeby „San Francisco Chronicle Book Review” (uwzględnionej w tym segmencie, w dodatku w dwóch wersjach).
Finał „Tego, co najlepsze” przynosi wybór przemówień, tekstów publicystycznych (jak „Moment gęstej czerwieni” – zaangażowana emocjonalnie chłosta wymierzona twórcom oraz publiczności filmów spod znaku gore/slasher), opowiadań („Człowiek płonący żądzą zemsty” – fantazyjny efekt oburzenia pisarza na nieuczciwego przedsiębiorcę budowlanego) i felietonów („Przemiana pokoleń” traktująca o przypadkach koszmarnych spotkań literatów z mniej racjonalnymi miłośnikami oraz krytykami ich twórczości), których lektura niezmiennie prowokuje do refleksji, bawi, tumani, przestrasza.
„Byłem tu przez krótki czas i przez krótki czas miałem znaczenie” – autorski panegiryk Ellisona, pełniący jednocześnie rolę zwięzłego posłowia recenzowanego tomu, tylko w części jest prawdziwy. W obliczu wszechświata (niespełna) 84 lata, jakie przeżył amerykański twórca, faktycznie wydają się błahostką. Ale jego dziedzictwo, ze szczególnym uwzględnieniem prozy, jeszcze długo nie straci na aktualności. Co mówię z ulgą, ale i z nutą rozczarowania.
Niekwestionowana erudycja, znakomite dialogi, sugestywne, chwilami nawet sensualne opisy, przykuwające uwagę otwarcia oraz błyskotliwe, w wielu przypadkach niezapomniane puenty: Ellison wiedział, jak z miejsca pozyskać uwagę czytelnika, wywracając przy tym na nice odbiorcze przyzwyczajenia oraz przypominając o ciągłej potrzebie stawiania ważnych, niewygodnych pytań. Amerykanin konsekwentnie podzielał pogląd, że każdy ma prawo do wyrażenia swojej opinii – przy założeniu, że wie, o czym mówi. Dlatego autor „Nie mam ust, a muszę krzyczeć” bez taryfy ulgowej traktował wszelkie przejawy konformizmu i ślepego podążania za większością, przypominając jednocześnie prawdę o obusieczności miecza rewolucji. Ellison z zapamiętaniem piętnował rasizm, hipokryzję i bigoterię, stanowczo upominając się o zadośćuczynienie krzywd będących owocem niedoskonałości bądź jawnej korupcji społeczno-kulturowych systemów, ale także rezultatem ludzkiej ignorancji czy wręcz głupoty.
Nie stroniąc od dosadnych, najeżonych wulgaryzmami sformułowań, okrucieństwa, poetyki szoku oraz groteski, twórca „Skowytu katowanych psów” raz po raz udowadniał, że był uważnym obserwatorem życia codziennego i równie przenikliwym krytykiem zachodniej cywilizacji. Rozemocjonowane, a mimo to refleksyjne pisarstwo Ellisona wciąż umożliwia spotkanie z ambiwalentnymi postaciami, targanymi obsesjami, przegranymi, skazanymi na samotność bądź żyjącymi w cieniu potencjalnej zagłady będącej często skutkiem karygodnych decyzji. Pytając o korzenie zła, fanatyzmu i agresji, Amerykanin przypominał (za Carlem Gustavem Jungiem), że jedynym, czego powinniśmy się obawiać na tej ziemi, jest człowiek – a jednak nie utracił wiary w to, iż mimo wszystko żyjemy w najlepszym z możliwych światów.
Imponujący swoimi gabarytami drugi tom „Tego, co najlepsze” stanowi domknięcie wydawniczego dyptyku zbierającego prozatorskie (choć nie tylko) formy autorstwa redaktora słynnej antologii „Niebezpieczne wizje”. W woluminie podzielonym na siedem części (każda poprzedzona została sumiennym wprowadzeniem) znajdziemy zróżnicowane pod względem metrażu, formy i tematyki teksty w wersjach oraz wydaniach osobiście wybranych przez nieodżałowanego literata. Niniejszą retrospektywę otwierają utwory w przeróżny sposób odnoszące się do doświadczeń Ellisona w Hollywood. Debiutujące w roku 1968 „Odrodzenie Panny Stópki na Koturnie” to zjadliwe, zaprawione goryczą opowiadanie obnażające pozbawioną sentymentów politykę fabryki snów, będące jednocześnie przejmującą historią o tym, że (podyktowana życzliwością) chęć spłacenia starych długów i zadośćuczynienia krzywd może przynieść zgoła odmienny skutek. „Flinterakcja” jest z kolei uroczo psychodelicznym, przezabawnym (gościnny występ Williama Szekspira), nieprzewidywalnym i nieopublikowanym wcześniej scenariuszem niedoszłej produkcji telewizyjnej, w zamyśle mającej zdyskontować sukces dzieła „Flint – nasz człowiek” (1966) Daniela Manna (czyli parodię filmów o przygodach agenta 007, Jamesa Bonda). Wspomnieniowe „Coś mi się widzi, że nie jesteśmy w Kansas, Toto” przenosi nas w pierwszą połowę lat siedemdziesiątych, gdy Ellison rozpoczął prace nad koncepcją futurystycznego serialu „The Starlost” (1973-1974), który w finale miał niewiele wspólnego z oryginalnym zamysłem scenarzysty, doprowadzanego do szewskiej pasji przez niekompetentnych medialnych decydentów.
Drugi segment „Tego, co najlepsze” oferuje wybór opowiadań potwierdzających, że piekło to inni – choć i my sami nie jesteśmy bez grzechu. Antywojenna przypowiastka SF zatytułowana „Żołnierz”, siarczysty policzek wymierzony segregacjonistom zwany „Nocą czułych strachów” czy mocno tripowe opowiadanie „Strzaskany jak szklany goblin” krytycznym okiem patrzące na metody (ale nie cele) młodego pokolenia występującego przeciwko establishmentowi końca lat 60. minionego wieku to wybrane teksty wchodzące w skład tej części książki. Chwilę potem czytelnik natrafi na reprezentatywny wyimek krótkich form prozatorskich należących do (mimo wykorzystanego sztafażu) najbardziej autobiograficznych utworów Ellisona. Nostalgiczne „W tym pudełku – niespodzianka!”, rozrachunkowy „Ostatni sztik” czy nadnaturalny epizod „Jeffty ma pięć lat” – smutna, bliska pisarskiej wrażliwości Stephena Kinga opowieść o chłopcu, który mimo upływu lat wciąż pozostaje dzieckiem w tytułowym wieku – należą do grupy tekstów (nomen omen) dobrze znoszących upływ czasu.
„Miejscowa prasa – w najlepszym razie konserwatywna – obwołała go bestią bez sumienia. I był taki. Co najmniej. Nic dziwnego zatem, że w miasteczku wzbierała fala nienawiści. Nienawiści, która na koniec wyraziła się w słowach: »Zlinczować tego drania«. Początkowo pomiędzy »tego« a »drania« nie wstawiano nawet przymiotnika »czarnego«. Nie było potrzeby. Pojawiła się później, kiedy pomysł linczu przerodził się w swędzenie wielu białych rąk. Swędzenie, które najlepiej podrapać szorstkim konopnym sznurem” (s. 366-367) – powyższy fragment zaczerpnięty z opowiadania „Daniel White dla dobra większości” (otwierającego czwarty segment niniejszego tomu) daje pewne wyobrażenie o jednym ze stylów, jakimi operował Ellison, gdy pisał szereg opowiadań najsilniej akcentujących problemy natury moralnej, i gdy pytał o zasadność porównywania wartości życia jednostki z systemem wartości innych ludzi.
Natomiast piąta część „Tego, co najlepsze” zawiera kolejną część kanonicznych utworów pisarza: inspirowane Orwellowskim „Rokiem 1984” nielinearne, z ducha antyutopijne „»Kajaj się, Arlekinie!« - powiedział Tiktak” (przewrotna apoteoza obywatelskiego nieposłuszeństwa), „Śliczna Maggie Dolarooka” (studium mrocznych namiętności i zniewolenia), postapokaliptyczny „Chłopiec i jego pies” (drapieżna opowieść o miłości dedykowana ukochanemu pupilowi Ellisona, Ahbhu), eksperymentujący z przeróżnymi strategiami narracyjnymi „Ptak Śmierci” (śmiało postawione pytanie o miejsce człowieka we wszechświecie) czy pełen zwrotów akcji, przybierający formę nadnaturalnego thrillera „Mefisto w onyksie” potwierdzają artystyczną klasę pisarza doskonale czującego się w repertuarze wymykającym się sztywnym podziałom gatunkowym.
W szóstej części omawianego zbioru znalazły się teksty zogniskowane wokół kategorii „przetwarzania”. Artystyczny kunszt, zmysł improwizacji oraz językową precyzję amerykańskiego literata potwierdzają inspirowane obrazem Rona Browna opowiadanie „Muzeum w alei Cyklopów”, „Gdzie zamieszkam na tamtym świecie” (przykład „translatorskiej adaptacji niedosłyszanych uwag na fikcję” s. 637), pisane w oknie księgarni „Przedmioty pożądania w lustrze są bliższe, niż się wydają” (fabularne rozwinięcie podsuniętego przez Chrisa Cartera wersu „studwuletni trup w ciąży”) czy bezpardonowy list wystosowany do redaktora literackiego Davida Kipena, który – mimo dżentelmeńskiej umowy – pozwolił na ingerencję w treść eseistycznej recenzji napisanej przez Ellisona na potrzeby „San Francisco Chronicle Book Review” (uwzględnionej w tym segmencie, w dodatku w dwóch wersjach).
Finał „Tego, co najlepsze” przynosi wybór przemówień, tekstów publicystycznych (jak „Moment gęstej czerwieni” – zaangażowana emocjonalnie chłosta wymierzona twórcom oraz publiczności filmów spod znaku gore/slasher), opowiadań („Człowiek płonący żądzą zemsty” – fantazyjny efekt oburzenia pisarza na nieuczciwego przedsiębiorcę budowlanego) i felietonów („Przemiana pokoleń” traktująca o przypadkach koszmarnych spotkań literatów z mniej racjonalnymi miłośnikami oraz krytykami ich twórczości), których lektura niezmiennie prowokuje do refleksji, bawi, tumani, przestrasza.
„Byłem tu przez krótki czas i przez krótki czas miałem znaczenie” – autorski panegiryk Ellisona, pełniący jednocześnie rolę zwięzłego posłowia recenzowanego tomu, tylko w części jest prawdziwy. W obliczu wszechświata (niespełna) 84 lata, jakie przeżył amerykański twórca, faktycznie wydają się błahostką. Ale jego dziedzictwo, ze szczególnym uwzględnieniem prozy, jeszcze długo nie straci na aktualności. Co mówię z ulgą, ale i z nutą rozczarowania.
Harlan Ellison: „To, co najlepsze. Tom 2”. Przeł. Bartosz Kurowski, Danuta Górska, Maciejka Mazan, Agnieszka Sylwanowicz, Krzysztof Sokołowski, Piotr W. Cholewa, Jacek Manicki i inni. Wydawnictwo Prószyński i S-ka. Warszawa 2018.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |