W KRÓLESTWIE TRAW (GRASS KINGS. TOM 1)
A
A
A
„Grass Kings” Matta Kindta (scenariusz) i Tylera Jenkinsa (ilustracje) to komiks dość niepozorny. Owszem, pierwszy z autorów trafił na listę bestsellerów „New York Timesa”, jednak mimo wszystko (umówmy się) widoczne nad tytułem nazwiska nie krzyczą, że koniecznie należy wrzucić ten album do koszyka. Rysunek na okładce, choć interesujący, również nie zapowiada czegoś niesamowitego. Tymczasem przejście obok tej historii obojętnie byłoby błędem.
Komiks opowiada o społeczności ludzi wiodących swoje życie na uboczu, poza prawem, w miejscu zwanym Królestwem Traw. Najwyraźniej nie podoba się to mieszkańcom Cargill, pobliskiego miasta; nie tylko dlatego, że zarządzane przez trzech braci Królestwo jest niezależne i nie respektuje lokalnego szeryfa, jednocześnie chroniąc swoich rezydentów za pomocą samozwańczych oraz uzbrojonych stróżów porządku. Bracia podejrzewają również, iż wśród mieszkańców tytułowego zakątka znajduje się morderca. Konflikt wisi w powietrzu właściwie bez przerwy, a jakby tego było mało, do Królestwa trafia kobieta ukrywająca się przed szeryfem. Uciekinierką postanawia zaopiekować się Robert – dotknięty rodzinną tragedią przywódca odizolowanej społeczności.
Pierwsze określenie komiksu „Grass Kings”, jakie przyszło mi do głowy po jego lekturze, to „znakomicie opowiedziany”. Współczesny western, może pozbawiony ostrego jak brzytwa pazura znanego ze „Skalpu” czy „Bękartów z Południa” Jasona Aarona, natomiast stojący pewnie na własnych nogach, z interesującymi postaciami, specyficznym nastrojem i tempem prezentowania poszczególnych wątków. Może nie jestem wniebowzięty, ale było bardzo blisko – czekam na dalszy ciąg. Jestem dobrej myśli, bo Kindt zaoferował tu sporo dobrego.
Jenkins również, choć w tym przypadku trzeba mnie jeszcze trochę przekonać. Ilustracje oraz kolory są niewątpliwie charakterystyczne, z pewnością pasują do scenariusza i atmosfery „Grass Kings”, ale – znając siebie – pewnie przestanę kręcić nosem dopiero po drugim tomie. Podobnie miałem ze wspomnianymi już „Bękartami z Południa” i kreską Jasona Latoura – z początku również nie zaakceptowałem jej w stu procentach, by później zachwycić się jego kadrami. Z Jenkinsem chyba nie będzie aż tak dobrze, ale niewątpliwie należy docenić to, co pokazał w recenzowanym albumie.
Wszystko zostało tu rozegrane i opowiedziane jak należy, Kindt rozstawił swoje budzące zainteresowanie figury na szachownicy. Mogę przyczepić się jedynie do dziwnie niekonsekwentnej cenzury wulgaryzmów: raz jest, raz jej nie ma. Poza tym: nic tylko brać i czytać.
Komiks opowiada o społeczności ludzi wiodących swoje życie na uboczu, poza prawem, w miejscu zwanym Królestwem Traw. Najwyraźniej nie podoba się to mieszkańcom Cargill, pobliskiego miasta; nie tylko dlatego, że zarządzane przez trzech braci Królestwo jest niezależne i nie respektuje lokalnego szeryfa, jednocześnie chroniąc swoich rezydentów za pomocą samozwańczych oraz uzbrojonych stróżów porządku. Bracia podejrzewają również, iż wśród mieszkańców tytułowego zakątka znajduje się morderca. Konflikt wisi w powietrzu właściwie bez przerwy, a jakby tego było mało, do Królestwa trafia kobieta ukrywająca się przed szeryfem. Uciekinierką postanawia zaopiekować się Robert – dotknięty rodzinną tragedią przywódca odizolowanej społeczności.
Pierwsze określenie komiksu „Grass Kings”, jakie przyszło mi do głowy po jego lekturze, to „znakomicie opowiedziany”. Współczesny western, może pozbawiony ostrego jak brzytwa pazura znanego ze „Skalpu” czy „Bękartów z Południa” Jasona Aarona, natomiast stojący pewnie na własnych nogach, z interesującymi postaciami, specyficznym nastrojem i tempem prezentowania poszczególnych wątków. Może nie jestem wniebowzięty, ale było bardzo blisko – czekam na dalszy ciąg. Jestem dobrej myśli, bo Kindt zaoferował tu sporo dobrego.
Jenkins również, choć w tym przypadku trzeba mnie jeszcze trochę przekonać. Ilustracje oraz kolory są niewątpliwie charakterystyczne, z pewnością pasują do scenariusza i atmosfery „Grass Kings”, ale – znając siebie – pewnie przestanę kręcić nosem dopiero po drugim tomie. Podobnie miałem ze wspomnianymi już „Bękartami z Południa” i kreską Jasona Latoura – z początku również nie zaakceptowałem jej w stu procentach, by później zachwycić się jego kadrami. Z Jenkinsem chyba nie będzie aż tak dobrze, ale niewątpliwie należy docenić to, co pokazał w recenzowanym albumie.
Wszystko zostało tu rozegrane i opowiedziane jak należy, Kindt rozstawił swoje budzące zainteresowanie figury na szachownicy. Mogę przyczepić się jedynie do dziwnie niekonsekwentnej cenzury wulgaryzmów: raz jest, raz jej nie ma. Poza tym: nic tylko brać i czytać.
Matt Kindt, Tyler Jenkins, „Grass Kings. Tom 1”. Tłumaczenie: Grzegorz Drojewski. Wydawnictwo Non Stop Comics. Katowice 2018.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |