POGAWĘDKI O ŚMIERCI (MUZEUM GÓRNOŚLĄSKIE: 'OD ŚMIERCI NIKT SIĘ NIE WYKRĘCI')
A
A
A
Od pewnego czasu w telefonie można zainstalować aplikację o wdzięcznej nazwie WeCroak, która przypomni pięć razy w ciągu dnia, że umrzemy. Jej powstanie zostało zainspirowane starym, ludowym powiedzeniem, które ukute zostało w Królestwie Smoka, czyli Bhutanie, państwie leżącym w Azji Południowej. Mieszkańcy tego regionu twierdzą, że aby być szczęśliwym człowiekiem, należy pięć razy w ciągu dnia kontemplować śmierć. Aplikacja WeCroak wysyła codziennie swoim użytkownikom sentencje dotyczące odchodzenia autorstwa poetów, filozofów, pisarzy. Mają one zmusić do refleksji, zatrzymania, zaczerpnięcia głębokiego oddechu i medytacji. Myślenie o śmierci może doprowadzić albo do permanentnego przygnębienia i poczucia bezsensu, albo wzbogacić ludzką egzystencję na tyle, że ten naturalny proces, jakim jest właśnie odchodzenie, staje się bardziej oswojony, łatwiejszy do zniesienia i zaakceptowania. Dobiegająca powoli końca wystawa „Od śmierci nikt się nie wykręci”, którą można oglądać w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu, stara się właśnie ten proces przybliżać, odwołując się do antropologii i kultury ludowej, badając wyobrażenia o śmierci.
Ta arcyciekawa wystawa, na której można oglądać między innymi zbiory Muzeum Śląska Cieszyńskiego czy Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi, oscyluje wokół obrzędów i zapomnianych już rytuałów i to właśnie im poświęcona jest niemalże cała ekspozycja. Istotne miejsce zajmuje też na niej funeralna symbolika. Kiedy widz przekracza progi Muzeum, dobiegają go niepokojące dźwięki wydawane przez zwierzęta, które według ludowych wierzeń, są pierwszymi zwiastunami nadchodzącej śmierci. Wyjący pyskiem przy ziemi pies jest najbardziej rozpowszechnionym symbolem zbliżającego się końca ludzkiej egzystencji, podobnie jak złowrogie pohukiwanie sowy. Wierzenie to ma związek z pewnym gatunkiem tego ptaka, pójdźki, która wydawała z siebie dźwięk zbliżony swoim brzmieniem do słowa „pójdź”, stanowiący bez wątpienia zachętę do rychłego przeniesienia się w zaświaty.
Ekspozycja podzielona jest na odsłony dotyczące pochówku, jak i na te, które związane są ze świętymi patronami „dobrej śmierci”, symboliką Marzanny czy kolędników na Śląsku. Można oglądać obrazy przedstawiające wizerunki śmierci, trumny, urny, fotografie, maski pośmiertne, nieśmiertelniki czy autentyczne pamiątki po tych, którzy odeszli. Wystawa przypomina zapomnianą już piękną tradycję „pustych nocy”, czyli czuwania przy zmarłym w domu, podczas którego każdy z domowników miał szansę osobistego pożegnania i głębokiej modlitwy, przez trzy dni i trzy noce. Podczas tego czuwania wióry z trumny zmarłego rozsypywano wokół jego domu, aby wyizolować przestrzeń śmierci, aby ta nie rozprzestrzeniała się dalej, a wodę, którą obmywano ciało, wylewano w miejsca, gdzie nic rosło, lub w takie, w które nikt nie chodził.
Sporo miejsca na wystawie poświęcono powrotowi dusz na ziemię. W tradycji ludowej wierzono, że podczas Dnia Zadusznego dusze zmarłych opuszczają groby i wędrują na powrót do swoich domów, a w trakcie Wigilii Bożego Narodzenia zostawiano dodatkowe nakrycie specjalnie dla nich, aby wspólnie z nimi świętować narodziny Chrystusa. Bo zmarłych trzeba odpowiednio ugościć. Podobnie działo się w trakcie świąt Wielkanocnych, podczas których pozostawiano na grobach jedzenie. Oczywiście, obawiano się także upiorów-duchów zmarłych, powracających do świata żywych w wyniku niedopełnienia któregoś z pośmiertnych rytuałów, jak i tych, których powinno było dokonać się za życia, takich jak ślub, spowiedź czy chrzest. Duchy powracały pod różnymi postaciami, na przykład topielca.
Istotnym elementem pochówku stawała się także fotografia, która miała uwiecznić zmarłego. Na kadrach z XIX wieku wizerunek ten był utrwalany w sposób, który miał przypominać zapadnięcie w głęboki sen. Miało to silny związek z utożsamieniem śmierci jako wiecznego snu. Na tego rodzaju zdjęciach umieszczano także motywy znane z malarstwa klasycznego, jak na przykład złamana łodyga kwiatu symbolizująca przerwanie życia.
Ekspozycja, oprócz przypomnienia starych, ludowych tradycji, odnosi się także do współczesności, z której została wyparta śmierć, traktowana jako temat tabu, o którym nie powinno się mówić, zwłaszcza w kontekście panującego kultu młodości wypierającego za wszelką cenę przemijanie. Przekaz ten silnie kontrastuje z pokazanymi na wystawie ludowymi tradycjami, gdzie koniec egzystencji traktowany był jako naturalny, nieunikniony proces i był bardzo silnie związany z codziennym życiem. Dlatego też specjalnie dla odwiedzających przygotowana została wyciemniona sala, w której można usiąść i wczytać się wyświetlane na ścianie sentencje mówiące o umieraniu: „To takie smutne, wszystko takie smutne; przeżywamy nasze życie jak idioci, a potem umieramy” (Charles Bukowski); „Nie da się uciec od myślenia o własnej śmierci, będąc śmiertelnie chorym. Zresztą, ze śmierci trzeba żartować, bo gdyby śmierć była śmiertelnie poważna, to by nas zabiła” (ks. Jan Kaczkowski); „Śmierć to tylko zmiana starego, zużytego ubrania, a nie jakiś ostateczny koniec. Nikt nie może przed nią uciec, dlatego nie znajdę powodu, dla którego należałoby się niepokoić” (Dalajlama XIV). Po wyjściu z wystawy na widzów czekała wielka ściana, na której mogli wpisywać, co by chcieli zrobić przed śmiercią. Niektórzy chcieli się po prostu solidnie najeść albo zwiedzić świat lub zjeść gofra, żeby nie było aż tak smutno, zrobić habilitację i usłyszeć ulubione dźwięki muzyki przed ostatecznym zamknięciem powiek.
Wystawa „Od śmierci nikt się nie wykręci”, której kuratorką jest Urszula Batko, to świetna ekspozycja badawcza tropiąca zanikające tradycje, jak i pamięć o nich. Nie jest to na pewno moralizatorskie przedsięwzięcie, które ma widzom jedynie przypominać o śmierci, opierając się przy tym na truizmach czy łzawych, naiwnych skojarzeniach. Przestrzeń Muzeum staje się tutaj przede wszystkim miejscem do dyskusji i refleksji nad własną egzystencją, nad współczesną kulturą, która traktuje odchodzenie jako coś niewłaściwego, wręcz wstydliwego i niechcianego. O śmierci trudno jest rozmawiać, trudno jest ją zaakceptować, a jeszcze trudniej oswoić, bo na samą myśl o niej dopada przeraźliwy strach, od którego nie można oddychać. Jednak warto się czasem zatrzymać, usiąść i w spokoju o niej pomyśleć, tak jak w tej ciemnej przestrzeni Muzeum, wsłuchując się przede wszystkim we własne ciało, które w przeciwieństwie do świadomości, codziennie przygotowuje się na to, że zniknie.
Ta arcyciekawa wystawa, na której można oglądać między innymi zbiory Muzeum Śląska Cieszyńskiego czy Muzeum Archeologicznego i Etnograficznego w Łodzi, oscyluje wokół obrzędów i zapomnianych już rytuałów i to właśnie im poświęcona jest niemalże cała ekspozycja. Istotne miejsce zajmuje też na niej funeralna symbolika. Kiedy widz przekracza progi Muzeum, dobiegają go niepokojące dźwięki wydawane przez zwierzęta, które według ludowych wierzeń, są pierwszymi zwiastunami nadchodzącej śmierci. Wyjący pyskiem przy ziemi pies jest najbardziej rozpowszechnionym symbolem zbliżającego się końca ludzkiej egzystencji, podobnie jak złowrogie pohukiwanie sowy. Wierzenie to ma związek z pewnym gatunkiem tego ptaka, pójdźki, która wydawała z siebie dźwięk zbliżony swoim brzmieniem do słowa „pójdź”, stanowiący bez wątpienia zachętę do rychłego przeniesienia się w zaświaty.
Ekspozycja podzielona jest na odsłony dotyczące pochówku, jak i na te, które związane są ze świętymi patronami „dobrej śmierci”, symboliką Marzanny czy kolędników na Śląsku. Można oglądać obrazy przedstawiające wizerunki śmierci, trumny, urny, fotografie, maski pośmiertne, nieśmiertelniki czy autentyczne pamiątki po tych, którzy odeszli. Wystawa przypomina zapomnianą już piękną tradycję „pustych nocy”, czyli czuwania przy zmarłym w domu, podczas którego każdy z domowników miał szansę osobistego pożegnania i głębokiej modlitwy, przez trzy dni i trzy noce. Podczas tego czuwania wióry z trumny zmarłego rozsypywano wokół jego domu, aby wyizolować przestrzeń śmierci, aby ta nie rozprzestrzeniała się dalej, a wodę, którą obmywano ciało, wylewano w miejsca, gdzie nic rosło, lub w takie, w które nikt nie chodził.
Sporo miejsca na wystawie poświęcono powrotowi dusz na ziemię. W tradycji ludowej wierzono, że podczas Dnia Zadusznego dusze zmarłych opuszczają groby i wędrują na powrót do swoich domów, a w trakcie Wigilii Bożego Narodzenia zostawiano dodatkowe nakrycie specjalnie dla nich, aby wspólnie z nimi świętować narodziny Chrystusa. Bo zmarłych trzeba odpowiednio ugościć. Podobnie działo się w trakcie świąt Wielkanocnych, podczas których pozostawiano na grobach jedzenie. Oczywiście, obawiano się także upiorów-duchów zmarłych, powracających do świata żywych w wyniku niedopełnienia któregoś z pośmiertnych rytuałów, jak i tych, których powinno było dokonać się za życia, takich jak ślub, spowiedź czy chrzest. Duchy powracały pod różnymi postaciami, na przykład topielca.
Istotnym elementem pochówku stawała się także fotografia, która miała uwiecznić zmarłego. Na kadrach z XIX wieku wizerunek ten był utrwalany w sposób, który miał przypominać zapadnięcie w głęboki sen. Miało to silny związek z utożsamieniem śmierci jako wiecznego snu. Na tego rodzaju zdjęciach umieszczano także motywy znane z malarstwa klasycznego, jak na przykład złamana łodyga kwiatu symbolizująca przerwanie życia.
Ekspozycja, oprócz przypomnienia starych, ludowych tradycji, odnosi się także do współczesności, z której została wyparta śmierć, traktowana jako temat tabu, o którym nie powinno się mówić, zwłaszcza w kontekście panującego kultu młodości wypierającego za wszelką cenę przemijanie. Przekaz ten silnie kontrastuje z pokazanymi na wystawie ludowymi tradycjami, gdzie koniec egzystencji traktowany był jako naturalny, nieunikniony proces i był bardzo silnie związany z codziennym życiem. Dlatego też specjalnie dla odwiedzających przygotowana została wyciemniona sala, w której można usiąść i wczytać się wyświetlane na ścianie sentencje mówiące o umieraniu: „To takie smutne, wszystko takie smutne; przeżywamy nasze życie jak idioci, a potem umieramy” (Charles Bukowski); „Nie da się uciec od myślenia o własnej śmierci, będąc śmiertelnie chorym. Zresztą, ze śmierci trzeba żartować, bo gdyby śmierć była śmiertelnie poważna, to by nas zabiła” (ks. Jan Kaczkowski); „Śmierć to tylko zmiana starego, zużytego ubrania, a nie jakiś ostateczny koniec. Nikt nie może przed nią uciec, dlatego nie znajdę powodu, dla którego należałoby się niepokoić” (Dalajlama XIV). Po wyjściu z wystawy na widzów czekała wielka ściana, na której mogli wpisywać, co by chcieli zrobić przed śmiercią. Niektórzy chcieli się po prostu solidnie najeść albo zwiedzić świat lub zjeść gofra, żeby nie było aż tak smutno, zrobić habilitację i usłyszeć ulubione dźwięki muzyki przed ostatecznym zamknięciem powiek.
Wystawa „Od śmierci nikt się nie wykręci”, której kuratorką jest Urszula Batko, to świetna ekspozycja badawcza tropiąca zanikające tradycje, jak i pamięć o nich. Nie jest to na pewno moralizatorskie przedsięwzięcie, które ma widzom jedynie przypominać o śmierci, opierając się przy tym na truizmach czy łzawych, naiwnych skojarzeniach. Przestrzeń Muzeum staje się tutaj przede wszystkim miejscem do dyskusji i refleksji nad własną egzystencją, nad współczesną kulturą, która traktuje odchodzenie jako coś niewłaściwego, wręcz wstydliwego i niechcianego. O śmierci trudno jest rozmawiać, trudno jest ją zaakceptować, a jeszcze trudniej oswoić, bo na samą myśl o niej dopada przeraźliwy strach, od którego nie można oddychać. Jednak warto się czasem zatrzymać, usiąść i w spokoju o niej pomyśleć, tak jak w tej ciemnej przestrzeni Muzeum, wsłuchując się przede wszystkim we własne ciało, które w przeciwieństwie do świadomości, codziennie przygotowuje się na to, że zniknie.
„Od śmierci nikt się nie wykręci”. Kuratorka: Urszula Batko. Muzeum Górnośląskie, Bytom 12.09.2018-27.01.2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |