
Zofia Bałdyga, Milan Děžinský,
WIERSZE
A
A
A
przekład Zofia Bałdyga
wiersze z tomu „Obcházení ostrova“
wiersze z tomu „Obcházení ostrova“
Jeżeli pociąg...
Jeżeli
pociąg wyjedzie ze stacji, zwiększając prędkość
aż do momentu osiągnięcia szybkości 140 km/h,
a z drugiej strony będzie się zbliżać osobowy z Hněvic,
zwalniający do zera,
z jaką prędkością oba będą się oddalać od wypukłego cienia
zwierzęcia w lasku brzozowym,
dosięgniętego krzyżowym ogniem ich świateł końcowych,
jeśli zmęczony podróżny z wytartą walizką
pociągnie za klamkę dworcowej toalety,
a drzwi będą zamknięte?
O komecie
Chłopiec nieśmiało macha, a pociąg odjeżdża.
Myślę o dzisiejszym dniu, czym się różni?
Chyba tym, że czytałem o komecie.
Kometom zdarza się nie wrócić.
Plecaczek porywa uczennicę niczym różnokolorowy drapieżnik.
W hali dworcowej dwie opuszczone torby nadstawiają ucha.
Dziewczyny ślą sygnały dymne zza przyćmionych okien.
Widać stąd browar, łódź zakotwiczoną w doku.
Ludzie pustyni wnoszą do hali płochliwość.
Prawie ich nie widzisz przez dworcowe okna: dwie pogańskie boginie –
jedna drugiej wykasłuje ogień w twarz.
Kiedy nie wiem
Jest tak albo tak.
Kamień może być kamieniem lub sercem wulkanu.
Nie potrafię dojść tam, dokąd mi wolno.
Chybiam nawet nieruchomego celu.
Próchnieję niczym gałąź lub oddaję się południowym deszczom.
To strasznie wiedzieć, że kiedy nie wiem, to nie wiem.
A co zostanie na koniec?
To, że ustami łowię powiew wiatru, którym zdmuchnęła z rękawa listek?
Włos na siedzeniu w samochodzie?
Spojrzenie, którym odprowadza się łódź?
Języki Babilonu
Zamiast zapłaty zostawiłem na blacie rękę.
Ostatnia noc.
Światło oblizywało sarnę.
Radio Babilon chrypiało na życzenie
dla martwych jeźdźców z dyskotek.
Sarna, zanim skoczy, zastyga na chwilę i świecą jej oczy.
– – –
Leżę w cichym wąwozie wśród wilgotnych liści, które grzeją.
Podgryzam porosty, zanim odważę się na pola.
Sarna przechodzi pomiędzy domami.
Omija zbieraczy metali, zagląda w okno
po piątkowej kłótni.
Znajduje odpowiednie drzwi.
Siada przy stole.
Życzliwie rozmawia z moją żoną
a talerz świeci jej w ludzką twarz
niczym księżyc.
Wolni
Kupki liści obracały nas na grabiach,
klamki drzwi pociągały za nadgarstki,
suknie owijały się wokół nas, jakby się dusiły,
kluczyki w stacyjce kręciły nami wokół naszej osi,
czapka łykała głowę niczym robak wolności.
Wolność, wolność, wolność, mówiono nam.
Jeżeli
pociąg wyjedzie ze stacji, zwiększając prędkość
aż do momentu osiągnięcia szybkości 140 km/h,
a z drugiej strony będzie się zbliżać osobowy z Hněvic,
zwalniający do zera,
z jaką prędkością oba będą się oddalać od wypukłego cienia
zwierzęcia w lasku brzozowym,
dosięgniętego krzyżowym ogniem ich świateł końcowych,
jeśli zmęczony podróżny z wytartą walizką
pociągnie za klamkę dworcowej toalety,
a drzwi będą zamknięte?
O komecie
Chłopiec nieśmiało macha, a pociąg odjeżdża.
Myślę o dzisiejszym dniu, czym się różni?
Chyba tym, że czytałem o komecie.
Kometom zdarza się nie wrócić.
Plecaczek porywa uczennicę niczym różnokolorowy drapieżnik.
W hali dworcowej dwie opuszczone torby nadstawiają ucha.
Dziewczyny ślą sygnały dymne zza przyćmionych okien.
Widać stąd browar, łódź zakotwiczoną w doku.
Ludzie pustyni wnoszą do hali płochliwość.
Prawie ich nie widzisz przez dworcowe okna: dwie pogańskie boginie –
jedna drugiej wykasłuje ogień w twarz.
Kiedy nie wiem
Jest tak albo tak.
Kamień może być kamieniem lub sercem wulkanu.
Nie potrafię dojść tam, dokąd mi wolno.
Chybiam nawet nieruchomego celu.
Próchnieję niczym gałąź lub oddaję się południowym deszczom.
To strasznie wiedzieć, że kiedy nie wiem, to nie wiem.
A co zostanie na koniec?
To, że ustami łowię powiew wiatru, którym zdmuchnęła z rękawa listek?
Włos na siedzeniu w samochodzie?
Spojrzenie, którym odprowadza się łódź?
Języki Babilonu
Zamiast zapłaty zostawiłem na blacie rękę.
Ostatnia noc.
Światło oblizywało sarnę.
Radio Babilon chrypiało na życzenie
dla martwych jeźdźców z dyskotek.
Sarna, zanim skoczy, zastyga na chwilę i świecą jej oczy.
– – –
Leżę w cichym wąwozie wśród wilgotnych liści, które grzeją.
Podgryzam porosty, zanim odważę się na pola.
Sarna przechodzi pomiędzy domami.
Omija zbieraczy metali, zagląda w okno
po piątkowej kłótni.
Znajduje odpowiednie drzwi.
Siada przy stole.
Życzliwie rozmawia z moją żoną
a talerz świeci jej w ludzką twarz
niczym księżyc.
Wolni
Kupki liści obracały nas na grabiach,
klamki drzwi pociągały za nadgarstki,
suknie owijały się wokół nas, jakby się dusiły,
kluczyki w stacyjce kręciły nami wokół naszej osi,
czapka łykała głowę niczym robak wolności.
Wolność, wolność, wolność, mówiono nam.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |