Maja Baczyńska, Jan Kalinowski, Marek Szlezer,
KLUCZEM JEST KOMUNIKATYWNOŚĆ
A
A
A
Maja Baczyńska: Dzieła na Waszą nową płytę „Polish Music Experience” zostały wybrane nieprzypadkowo: Krzysztof Penderecki świętuje w tym roku swoje 85 urodziny, Tomasz Jakub Opałka 35, Krzysztof Meyer 75, w tym roku obchodzimy też piątą rocznicę odejścia Wojciecha Kilara. Ale mimo to interesuje mnie, dlaczego dzieła właśnie tych twórców znalazły się na Waszym krążku. Pretekstów, aby umieścić innych jubilatów w kontekście 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości, znalazłoby się z pewnością równie sporo.
Jan Kalinowski: Z pewnością tak. Polska muzyka jest bardzo bogata. Wspólnie się staramy wykonywać jej jak najwięcej, szczególnie za granicą. Poza tym polska muzyka współczesna jest szalenie ciekawa i szanowana nie tylko w Europie, ale też na całym świecie. Na płytę wszystkie kompozycje wybraliśmy ze względów osobistych. Muzykę Krzysztofa Meyera bardzo cenimy i już od kilku lat mamy okazję ją nagrywać i wykonywać. Napisany dla nas koncert jest wspaniały i jesteśmy zaszczyceni, że profesor zechciał go dla nas stworzyć. Z kolei z muzyką Krzysztofa Pendereckiego mamy kontakt od wielu lat. Na Akademii Muzycznej w Krakowie mieliśmy okazję pracować pod kierunkiem profesora w specjalnej klasie interpretacji jego dzieł. „Koncert altówkowy” w wersji na wiolonczelę słyszałem w wykonaniu Sinfonietty Cracovii pod batutą Maestro Pendereckiego, grali go fantastyczni soliści. Sam wykonywałem ten koncert kilka razy z różnymi orkiestrami. Marzyłem, żeby kiedyś wspólnie z Sinfoniettą nagrać to wspaniałe dzieło.
Marek Szlezer: Chcieliśmy zrobić płytę inną niż większość. Taką, na której możemy pokazać, że muzyka na wskroś współczesna może być jednocześnie wirtuozowska, energetyczna, frapująca. Zależało nam, aby połączyć generację kompozytorów emblematycznych dla polskiej szkoły kompozytorskiej II połowy XX wieku z czasami dzisiejszymi. Aby wyjść poza pewne schematy interpretacji ich muzyki. W „II Koncercie fortepianowym” Kilara celowo postanowiliśmy wyostrzyć wszystkie zawarte w nim idiomy i w ten sposób pokazać nowe oblicze tego utworu. Cechą charakterystyczną dla muzyki Kilara jest to, że zawsze trafiał w samą esencję takich muzycznych idiomów, np. w „Polonezie”, „Walcu”, ale też w większych formach muzycznych. Jest w tej muzyce jakieś zapamiętanie, doprowadzenie danego rodzaju muzyki do jej emocjonalnych granic. Nie chcieliśmy przy tym podążać na przekór partyturze, a wydobyć z niej to „coś”, co wydawało się nam, że tkwi w niej od samego początku. „II Koncert” znajduje się, moim zdaniem trochę niesprawiedliwie, w cieniu „Koncertu pierwszego”. Mamy nadzieję, że dzięki naszemu nagraniu trochę z niego wyjdzie… Co do muzyki Krzysztofa Meyera, którą nagrałem na dwóch wcześniejszych albumach solowych, to jestem zafascynowany jej ładunkiem energetycznym i wielką inwencją. Mówi się, że jest to muzyka intelektualna, ale w istocie kryje ona w sobie wielkie pokłady energii i głębi wyrazowej. Jest ścisła, podobnie jak muzyka Lutosławskiego, ale jej ścisłość, strukturalizm jest jedynie formą zewnętrzną. Gdy spojrzymy na nią głębiej, na treść, dostrzegamy wartości muzycznie uniwersalne, odwołanie do wielkiej tradycji. Muzyka Krzysztofa Meyera to muzyka człowieka niezwykle utalentowanego, za którego poziomem percepcji i syntezy należy podążać. Jego muzyka jest niepowtarzalna, kompletna. Nie da się jej naśladować, uzupełnić, skrócić.
M.B.: Co według Was zyskał „Koncert altówkowy” Pendereckiego w wersji wiolonczelowej? Czy możemy założyć, że także coś stracił, ale na korzyść nowych jakości?
M.Sz.: Na pewno, nieprzypadkowo jest to jeden z najbardziej popularnych koncertów instrumentalnych powstałych w II połowie XX wieku. Jego materia dźwiękowa zdaje się adoptować do innych instrumentów, czego wynikiem są stale powstające transkrypcje.
J.K.: Przekaz emocjonalny „Koncertu” jest niesamowity. To chyba dlatego grany jest na tak różnych instrumentach. Ciągle powstają nowe opracowania. Wersja na wiolonczelę zyskuje na pewnej dramaturgii. Wiolonczela poprzez swoją barwę dodaje głębi brzemienia i używa niskich dźwięków, które nie są osiągalne na altówce, natomiast nie jest ograniczona wolumenem i skalą w górnych rejestrach, co daje możliwość uzyskania tych samych wysokości co altówka.
M.B.: „HemiSphere” Tomasza Jakuba Opałki to utwór najnowszy. W nowej wersji powstał specjalnie dla Sinfonietty Cracovii pod dyrekcją Jurka Dybała. Jakie są Wasze odczucia, gdy słuchacie go na tej płycie?
J.K.: Utwór jest bardzo ciekawy, a partytura bardzo kolorowa. Tomek stosuje znane środki, ale ich zestawienie daje nowe jakości brzmieniowe. Słuchając utworu, ciężko jest uwierzyć, że nie jest w żaden sposób przetworzony elektronicznie.
M.Sz.: Tomek napisał utwór, w którym osiąga niesamowite efekty akustyczne. Według mnie – przenosi w otchłań kosmosu, bo w tym utworze jest przestrzeń brzmieniowa, kolorystyka zupełnie odmienna od pozostałych pozycji zawartych na nagraniu. Znajdziemy tu też zupełnie inne traktowanie czasu. Orkiestra jest w nim materią żywą, pulsującą i miejscami – w sekcjach rytmicznych – niemal organiczną.
M.B.: Sam kompozytor napisał o utworze: „Zawsze bardzo interesowało mnie to, czego nie widać, pewna tajemnica, a hemisfera to półkula. W ujęciu astronomicznym hemisfery rozdzielone są horyzontem astronomicznym, co sprawia, że hemisfera widoczna znajduje się nad horyzontem, natomiast pod horyzontem znajduje się hemisfera niewidoczna. W utworze »HemiSphere« jest również horyzont – oś, która oddziela dwa przeciwległe bieguny, dwie hemisfery… ”. Czy tego rodzaju skojarzenia inspirują Was w pracy nad utworem, czy też stanowią pewną trudność, bo jak tu oddać tak złożoną ideę?
M.Sz.: W tym konkretnym przypadku oczywiście nie dotyczyło nas to bezpośrednio, gdyż jest to utwór orkiestrowy. Wydaje mi się, że to bardzo indywidualna sprawa, głęboko związana z emocjonalnością wykonawcy. Inspiracja ewokuje w wykonaniu sferę mistyczną. Generalnie, im bardziej zanurzamy się w emocje, sferę przekazu, znaczenia, tym bardziej oddalamy się od kontroli. Z drugiej strony, to właśnie jest chyba w wykonaniu najbardziej fascynujące i cenne, czyniąc je za każdym razem niepowtarzalnym – osobiście brakuje mi tego elementu w dzisiejszych czasach. Kiedyś oddanie w muzyce niepowtarzalnej emocji, wizji pociągającej słuchaczy poza horyzont wyobraźni było najważniejsze.
M.B.: Koncertujecie nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Czy macie jakieś spostrzeżenia dotyczące publiczności w różnych miejscach świata?
J.K.: Publiczność w każdym kraju jest trochę inna. Staramy się wytworzyć zawsze dobrą atmosferę koncertu. Gdy publiczność reaguje mało spontanicznie, jest to trudniejsze, ale to właśnie taka publiczność często słucha dużo uważniej i daje się wyczuć w powietrzu pewien rodzaj bardzo ulotnej koncentracji.
M.Sz.: Niezależnie od kraju i kultury w nim panującej oraz obyczajów, które bywają nieraz zaskakujące, zawsze można wyczuć, czy i jak publiczność słucha i reaguje. Przy tym, bardzo często, gdy wykonujemy muzykę polską (a czynimy to regularnie, gdyż nasze projekty zagraniczne i koncerty z tym związane mają niekiedy charakter edukacyjny i popularyzatorski) zaskakujący jest odbiór niektórych pozycji. Gdy zestawiamy utwory bardzo popularne z mniej kojarzonymi w naszym kręgu kulturowym, okazuje się, że wynik bywa nieoczekiwany, choć przecież publiczność nie wie, który utwór napisał mniej, a który bardziej popularny kompozytor. Często bardziej żywiołowo przyjmowane są pozycje mniej znane i przeważnie jest to niezależne od ich stylu czy języka muzycznego.
M.B.: W czym zatem tkwi klucz do sukcesu?
M.Sz.: W ich komunikatywności.
M.B.: Czy ta komunikatywność częściej przejawia się w wirtuozerii, jak w „Musica Concertante” Meyera, czy też bardziej w nasyceniu emocjonalnym, jak w „Koncertach” Pendereckiego czy Kilara?
M.Sz.: Najczęściej chodzi o napięcie emocjonalne w utworze. Oczywiście, motoryka jest również istotnym elementem.
J.K.: Chyba nie do końca ma znaczenie, w jakiej formie przejawia się komunikatywność dzieła, ale ważne jest, aby sam autor w swojej koncepcji utworu miał jasną, sprecyzowaną wizję i by poprzez swój warsztat kompozytorski potrafił ją wyrazić. Utwory wybrane na naszą najnowszą płytę z pewnością mają tę cechę, a język każdego z twórców jest jasny, klarowny i intensywny. Dobre dzieło to też takie, które pozwala wykonawcom na przekazanie własnej emocji i zostawia na nią przestrzeń.
M.B.: Na koniec mam jeszcze pytanie o koncepcję wizualną Waszej płyty. Jest piękna, począwszy od zdjęć, po oszczędne, ale za to wyraziste komunikaty. Czy zgodzicie się, że dziś ogromną przewagą płyt nad digitalem (który przecież rośnie w siłę!) jest właśnie oprawa graficzna, artyzm okładki, dobre fotografie? Czy myślicie w ten sposób, tworząc projekty muzyczne? Czy też muzyka nie powinna mieć żadnej „konkurencji”, jeśli chcemy dotrzeć do słuchaczy?
M.Sz.: Zawsze przywiązywaliśmy dużą wagę do koncepcji naszych wspólnych albumów od strony wizualnej. Wydaje nam się, że album jest po części zawsze dziełem sztuki. Może być on oczywiście produktem, w którym opakowanie ma drugorzędne znaczenie, gdy jednak spojrzymy na historię istotnych nagrań muzyki rozrywkowej trudno nie zauważyć, że ich oprawa nieraz pełniła istotną rolę. Oczywiście, w klasyce wydaje się to być może nie aż tak ważne, ale dla nas album jest zawsze w jakimś sensie autorski. Związek między muzyką i obrazem dopełnia przesłania i często kierunkuje słuchacza.
J.K.: We wcześniejszych albumach stawialiśmy na zróżnicowane koncepcje. Tasmana przygotowywał Adam Flak-Smoliński wówczas główny grafik jednego z wiodących portali internetowych. Okładka i booklet są nowoczesne i ostre kolorystycznie – chcieliśmy w ten sposób odświeżyć wizerunek Tansmana w Polsce. Płyta z Chopinem ma okładkę, która ma wskazywać na istotę projektu – fortepian Pleyela z 1844 roku. To pierwsze nagranie utworów kameralnych na starym fortepianie w oryginalnym stroju. Utwory współczesne nam dedykowane były prezentowane w oprawie graficznej, autorstwa Moniki Ney i Eleny Lola Loli. Postawiliśmy na oryginalną, współczesną grafikę. Do najnowszej płyty szukaliśmy koncepcji prostej i przejrzystej a zarazem efektownej, przyciągającej uwagę, ale również zawierającej polski akcent. Z pomocą przyszedł fotograf Piotr Markowski i graficy Warner Classics.
Prestiżowy magazyn „The Strad” napisał o nich: „Kalinowski i Szlezer, przyjaciele z czasów dzieciństwa, dysponują wyjątkowo naturalnym darem wzajemnego porozumienia, a ich grę cechuje zwracająca uwagę jakość wykonania, która nadaje życie muzyce”. Artystów połączyła nie tylko przyjaźń, lecz także edukacja w Krakowie i Paryżu. Oficjalną nazwę – Cracow Duo – zespół przyjął ponad piętnaście lat temu. W tym czasie zyskali sobie uznanie publiczności, a także krytyków polskich i zagranicznych m.in. Programu 2 PR, Slovenskiego Rozhlasu, Radia Suddeutsche Rundfunk; ClassiqueInfo, Classical Music Review, Res Musica, American Record Guide, Ruchu Muzycznego, Twojej Muzy, The Strad i Gramophone.
Podobne rozumienie muzyki i wspólna wizja sztuki w połączeniu z doskonałym warsztatem instrumentalnym i dużym doświadczeniem koncertowym pozwala im na tworzenie interpretacji emocjonalnych, szczerych i żywiołowych. Muzycy występowali na najbardziej prestiżowych estradach świata m.in. w Seoul Arts Center w Seulu, Alfred Newman Hall w Los Angeles, Carnegie Hall w Nowym Jorku, Palacio de Bellas Artes w Meksyku, Salle Cortot w Paryżu, St. Martin-in-the-Fields w Londynie i Concertgebouw w Amsterdamie. Odbywali kilkutygodniowe tournée promujące muzykę polską w takich krajach i rejonach świata, jak m.in. Bliski Wschód (2006); Kaukaz (2013); Gruzja (2014); USA i Korea Południowa (2015); Meksyk (2015, 2016); Brazylia i Argentyna (2016, 2017); USA (2017); Chiny (2018). W 2010 roku reprezentowali swoje rodzinne miasto na Dniach Krakowa w Nankinie (Chiny). Fascynacja muzyką polską powoduje, że artyści od początku działalności aktywnie włączają się w nurt promocji rodzimej kultury w kraju i zagranicą, prezentując publiczności dzieła na wiolonczelę i fortepian m.in.: Fryderyka Chopina, Aleksandra Tansmana, Karola Szymanowskiego, Zygmunta Stojowskiego, Szymona Laksa, Ludomira Różyckiego i Tadeusza Majerskiego oraz szereg utworów współczesnych, pisanych specjalnie dla nich przez wielu autorów polskich i zagranicznych. Od roku 2009 Cracow Duo regularnie nagrywa i wydaje płyty. Ich albumy otrzymały liczne nagrody i wyróżnienia: „Aleksander Tansman – utwory na wiolonczelę i fortepian” (2009), „Fryderyk Chopin – utwory kameralne” (2010); z udziałem Bartłomieja Nizioła; nagroda francuskiej krytyki La Clef de ResMusica i nominacja do Nagrody Polskich Melomanów Programu 3 PR), „Krzysztof Penderecki – utwory kameralne vol. I” (2014, nagroda Gramophone Editor’s Choice). Muzycy także brali udział w nagraniu albumu „real lifesong” Joanny Freszel (2015, nagroda Prix de la SACD). Muzycy opublikowali również płytę „Dedykacje” (2013) będącą rejestracją utworów napisanych dla Cracow Duo przez krakowskich kompozytorów, a z okazji 15 lat wspólnej działalności artystycznej ukazała się książka pt. „Spod estrady”, będąca wywiadem Mateusza Borkowskiego z artystami oraz płyta „Memories” (2016). Nagrania muzyków, oprócz pochlebnych recenzji otrzymały liczne nominacje do Polskich Nagród Fonograficznych „Fryderyk”.
Jan Kalinowski: Z pewnością tak. Polska muzyka jest bardzo bogata. Wspólnie się staramy wykonywać jej jak najwięcej, szczególnie za granicą. Poza tym polska muzyka współczesna jest szalenie ciekawa i szanowana nie tylko w Europie, ale też na całym świecie. Na płytę wszystkie kompozycje wybraliśmy ze względów osobistych. Muzykę Krzysztofa Meyera bardzo cenimy i już od kilku lat mamy okazję ją nagrywać i wykonywać. Napisany dla nas koncert jest wspaniały i jesteśmy zaszczyceni, że profesor zechciał go dla nas stworzyć. Z kolei z muzyką Krzysztofa Pendereckiego mamy kontakt od wielu lat. Na Akademii Muzycznej w Krakowie mieliśmy okazję pracować pod kierunkiem profesora w specjalnej klasie interpretacji jego dzieł. „Koncert altówkowy” w wersji na wiolonczelę słyszałem w wykonaniu Sinfonietty Cracovii pod batutą Maestro Pendereckiego, grali go fantastyczni soliści. Sam wykonywałem ten koncert kilka razy z różnymi orkiestrami. Marzyłem, żeby kiedyś wspólnie z Sinfoniettą nagrać to wspaniałe dzieło.
Marek Szlezer: Chcieliśmy zrobić płytę inną niż większość. Taką, na której możemy pokazać, że muzyka na wskroś współczesna może być jednocześnie wirtuozowska, energetyczna, frapująca. Zależało nam, aby połączyć generację kompozytorów emblematycznych dla polskiej szkoły kompozytorskiej II połowy XX wieku z czasami dzisiejszymi. Aby wyjść poza pewne schematy interpretacji ich muzyki. W „II Koncercie fortepianowym” Kilara celowo postanowiliśmy wyostrzyć wszystkie zawarte w nim idiomy i w ten sposób pokazać nowe oblicze tego utworu. Cechą charakterystyczną dla muzyki Kilara jest to, że zawsze trafiał w samą esencję takich muzycznych idiomów, np. w „Polonezie”, „Walcu”, ale też w większych formach muzycznych. Jest w tej muzyce jakieś zapamiętanie, doprowadzenie danego rodzaju muzyki do jej emocjonalnych granic. Nie chcieliśmy przy tym podążać na przekór partyturze, a wydobyć z niej to „coś”, co wydawało się nam, że tkwi w niej od samego początku. „II Koncert” znajduje się, moim zdaniem trochę niesprawiedliwie, w cieniu „Koncertu pierwszego”. Mamy nadzieję, że dzięki naszemu nagraniu trochę z niego wyjdzie… Co do muzyki Krzysztofa Meyera, którą nagrałem na dwóch wcześniejszych albumach solowych, to jestem zafascynowany jej ładunkiem energetycznym i wielką inwencją. Mówi się, że jest to muzyka intelektualna, ale w istocie kryje ona w sobie wielkie pokłady energii i głębi wyrazowej. Jest ścisła, podobnie jak muzyka Lutosławskiego, ale jej ścisłość, strukturalizm jest jedynie formą zewnętrzną. Gdy spojrzymy na nią głębiej, na treść, dostrzegamy wartości muzycznie uniwersalne, odwołanie do wielkiej tradycji. Muzyka Krzysztofa Meyera to muzyka człowieka niezwykle utalentowanego, za którego poziomem percepcji i syntezy należy podążać. Jego muzyka jest niepowtarzalna, kompletna. Nie da się jej naśladować, uzupełnić, skrócić.
M.B.: Co według Was zyskał „Koncert altówkowy” Pendereckiego w wersji wiolonczelowej? Czy możemy założyć, że także coś stracił, ale na korzyść nowych jakości?
M.Sz.: Na pewno, nieprzypadkowo jest to jeden z najbardziej popularnych koncertów instrumentalnych powstałych w II połowie XX wieku. Jego materia dźwiękowa zdaje się adoptować do innych instrumentów, czego wynikiem są stale powstające transkrypcje.
J.K.: Przekaz emocjonalny „Koncertu” jest niesamowity. To chyba dlatego grany jest na tak różnych instrumentach. Ciągle powstają nowe opracowania. Wersja na wiolonczelę zyskuje na pewnej dramaturgii. Wiolonczela poprzez swoją barwę dodaje głębi brzemienia i używa niskich dźwięków, które nie są osiągalne na altówce, natomiast nie jest ograniczona wolumenem i skalą w górnych rejestrach, co daje możliwość uzyskania tych samych wysokości co altówka.
M.B.: „HemiSphere” Tomasza Jakuba Opałki to utwór najnowszy. W nowej wersji powstał specjalnie dla Sinfonietty Cracovii pod dyrekcją Jurka Dybała. Jakie są Wasze odczucia, gdy słuchacie go na tej płycie?
J.K.: Utwór jest bardzo ciekawy, a partytura bardzo kolorowa. Tomek stosuje znane środki, ale ich zestawienie daje nowe jakości brzmieniowe. Słuchając utworu, ciężko jest uwierzyć, że nie jest w żaden sposób przetworzony elektronicznie.
M.Sz.: Tomek napisał utwór, w którym osiąga niesamowite efekty akustyczne. Według mnie – przenosi w otchłań kosmosu, bo w tym utworze jest przestrzeń brzmieniowa, kolorystyka zupełnie odmienna od pozostałych pozycji zawartych na nagraniu. Znajdziemy tu też zupełnie inne traktowanie czasu. Orkiestra jest w nim materią żywą, pulsującą i miejscami – w sekcjach rytmicznych – niemal organiczną.
M.B.: Sam kompozytor napisał o utworze: „Zawsze bardzo interesowało mnie to, czego nie widać, pewna tajemnica, a hemisfera to półkula. W ujęciu astronomicznym hemisfery rozdzielone są horyzontem astronomicznym, co sprawia, że hemisfera widoczna znajduje się nad horyzontem, natomiast pod horyzontem znajduje się hemisfera niewidoczna. W utworze »HemiSphere« jest również horyzont – oś, która oddziela dwa przeciwległe bieguny, dwie hemisfery… ”. Czy tego rodzaju skojarzenia inspirują Was w pracy nad utworem, czy też stanowią pewną trudność, bo jak tu oddać tak złożoną ideę?
M.Sz.: W tym konkretnym przypadku oczywiście nie dotyczyło nas to bezpośrednio, gdyż jest to utwór orkiestrowy. Wydaje mi się, że to bardzo indywidualna sprawa, głęboko związana z emocjonalnością wykonawcy. Inspiracja ewokuje w wykonaniu sferę mistyczną. Generalnie, im bardziej zanurzamy się w emocje, sferę przekazu, znaczenia, tym bardziej oddalamy się od kontroli. Z drugiej strony, to właśnie jest chyba w wykonaniu najbardziej fascynujące i cenne, czyniąc je za każdym razem niepowtarzalnym – osobiście brakuje mi tego elementu w dzisiejszych czasach. Kiedyś oddanie w muzyce niepowtarzalnej emocji, wizji pociągającej słuchaczy poza horyzont wyobraźni było najważniejsze.
M.B.: Koncertujecie nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Czy macie jakieś spostrzeżenia dotyczące publiczności w różnych miejscach świata?
J.K.: Publiczność w każdym kraju jest trochę inna. Staramy się wytworzyć zawsze dobrą atmosferę koncertu. Gdy publiczność reaguje mało spontanicznie, jest to trudniejsze, ale to właśnie taka publiczność często słucha dużo uważniej i daje się wyczuć w powietrzu pewien rodzaj bardzo ulotnej koncentracji.
M.Sz.: Niezależnie od kraju i kultury w nim panującej oraz obyczajów, które bywają nieraz zaskakujące, zawsze można wyczuć, czy i jak publiczność słucha i reaguje. Przy tym, bardzo często, gdy wykonujemy muzykę polską (a czynimy to regularnie, gdyż nasze projekty zagraniczne i koncerty z tym związane mają niekiedy charakter edukacyjny i popularyzatorski) zaskakujący jest odbiór niektórych pozycji. Gdy zestawiamy utwory bardzo popularne z mniej kojarzonymi w naszym kręgu kulturowym, okazuje się, że wynik bywa nieoczekiwany, choć przecież publiczność nie wie, który utwór napisał mniej, a który bardziej popularny kompozytor. Często bardziej żywiołowo przyjmowane są pozycje mniej znane i przeważnie jest to niezależne od ich stylu czy języka muzycznego.
M.B.: W czym zatem tkwi klucz do sukcesu?
M.Sz.: W ich komunikatywności.
M.B.: Czy ta komunikatywność częściej przejawia się w wirtuozerii, jak w „Musica Concertante” Meyera, czy też bardziej w nasyceniu emocjonalnym, jak w „Koncertach” Pendereckiego czy Kilara?
M.Sz.: Najczęściej chodzi o napięcie emocjonalne w utworze. Oczywiście, motoryka jest również istotnym elementem.
J.K.: Chyba nie do końca ma znaczenie, w jakiej formie przejawia się komunikatywność dzieła, ale ważne jest, aby sam autor w swojej koncepcji utworu miał jasną, sprecyzowaną wizję i by poprzez swój warsztat kompozytorski potrafił ją wyrazić. Utwory wybrane na naszą najnowszą płytę z pewnością mają tę cechę, a język każdego z twórców jest jasny, klarowny i intensywny. Dobre dzieło to też takie, które pozwala wykonawcom na przekazanie własnej emocji i zostawia na nią przestrzeń.
M.B.: Na koniec mam jeszcze pytanie o koncepcję wizualną Waszej płyty. Jest piękna, począwszy od zdjęć, po oszczędne, ale za to wyraziste komunikaty. Czy zgodzicie się, że dziś ogromną przewagą płyt nad digitalem (który przecież rośnie w siłę!) jest właśnie oprawa graficzna, artyzm okładki, dobre fotografie? Czy myślicie w ten sposób, tworząc projekty muzyczne? Czy też muzyka nie powinna mieć żadnej „konkurencji”, jeśli chcemy dotrzeć do słuchaczy?
M.Sz.: Zawsze przywiązywaliśmy dużą wagę do koncepcji naszych wspólnych albumów od strony wizualnej. Wydaje nam się, że album jest po części zawsze dziełem sztuki. Może być on oczywiście produktem, w którym opakowanie ma drugorzędne znaczenie, gdy jednak spojrzymy na historię istotnych nagrań muzyki rozrywkowej trudno nie zauważyć, że ich oprawa nieraz pełniła istotną rolę. Oczywiście, w klasyce wydaje się to być może nie aż tak ważne, ale dla nas album jest zawsze w jakimś sensie autorski. Związek między muzyką i obrazem dopełnia przesłania i często kierunkuje słuchacza.
J.K.: We wcześniejszych albumach stawialiśmy na zróżnicowane koncepcje. Tasmana przygotowywał Adam Flak-Smoliński wówczas główny grafik jednego z wiodących portali internetowych. Okładka i booklet są nowoczesne i ostre kolorystycznie – chcieliśmy w ten sposób odświeżyć wizerunek Tansmana w Polsce. Płyta z Chopinem ma okładkę, która ma wskazywać na istotę projektu – fortepian Pleyela z 1844 roku. To pierwsze nagranie utworów kameralnych na starym fortepianie w oryginalnym stroju. Utwory współczesne nam dedykowane były prezentowane w oprawie graficznej, autorstwa Moniki Ney i Eleny Lola Loli. Postawiliśmy na oryginalną, współczesną grafikę. Do najnowszej płyty szukaliśmy koncepcji prostej i przejrzystej a zarazem efektownej, przyciągającej uwagę, ale również zawierającej polski akcent. Z pomocą przyszedł fotograf Piotr Markowski i graficy Warner Classics.
Prestiżowy magazyn „The Strad” napisał o nich: „Kalinowski i Szlezer, przyjaciele z czasów dzieciństwa, dysponują wyjątkowo naturalnym darem wzajemnego porozumienia, a ich grę cechuje zwracająca uwagę jakość wykonania, która nadaje życie muzyce”. Artystów połączyła nie tylko przyjaźń, lecz także edukacja w Krakowie i Paryżu. Oficjalną nazwę – Cracow Duo – zespół przyjął ponad piętnaście lat temu. W tym czasie zyskali sobie uznanie publiczności, a także krytyków polskich i zagranicznych m.in. Programu 2 PR, Slovenskiego Rozhlasu, Radia Suddeutsche Rundfunk; ClassiqueInfo, Classical Music Review, Res Musica, American Record Guide, Ruchu Muzycznego, Twojej Muzy, The Strad i Gramophone.
Podobne rozumienie muzyki i wspólna wizja sztuki w połączeniu z doskonałym warsztatem instrumentalnym i dużym doświadczeniem koncertowym pozwala im na tworzenie interpretacji emocjonalnych, szczerych i żywiołowych. Muzycy występowali na najbardziej prestiżowych estradach świata m.in. w Seoul Arts Center w Seulu, Alfred Newman Hall w Los Angeles, Carnegie Hall w Nowym Jorku, Palacio de Bellas Artes w Meksyku, Salle Cortot w Paryżu, St. Martin-in-the-Fields w Londynie i Concertgebouw w Amsterdamie. Odbywali kilkutygodniowe tournée promujące muzykę polską w takich krajach i rejonach świata, jak m.in. Bliski Wschód (2006); Kaukaz (2013); Gruzja (2014); USA i Korea Południowa (2015); Meksyk (2015, 2016); Brazylia i Argentyna (2016, 2017); USA (2017); Chiny (2018). W 2010 roku reprezentowali swoje rodzinne miasto na Dniach Krakowa w Nankinie (Chiny). Fascynacja muzyką polską powoduje, że artyści od początku działalności aktywnie włączają się w nurt promocji rodzimej kultury w kraju i zagranicą, prezentując publiczności dzieła na wiolonczelę i fortepian m.in.: Fryderyka Chopina, Aleksandra Tansmana, Karola Szymanowskiego, Zygmunta Stojowskiego, Szymona Laksa, Ludomira Różyckiego i Tadeusza Majerskiego oraz szereg utworów współczesnych, pisanych specjalnie dla nich przez wielu autorów polskich i zagranicznych. Od roku 2009 Cracow Duo regularnie nagrywa i wydaje płyty. Ich albumy otrzymały liczne nagrody i wyróżnienia: „Aleksander Tansman – utwory na wiolonczelę i fortepian” (2009), „Fryderyk Chopin – utwory kameralne” (2010); z udziałem Bartłomieja Nizioła; nagroda francuskiej krytyki La Clef de ResMusica i nominacja do Nagrody Polskich Melomanów Programu 3 PR), „Krzysztof Penderecki – utwory kameralne vol. I” (2014, nagroda Gramophone Editor’s Choice). Muzycy także brali udział w nagraniu albumu „real lifesong” Joanny Freszel (2015, nagroda Prix de la SACD). Muzycy opublikowali również płytę „Dedykacje” (2013) będącą rejestracją utworów napisanych dla Cracow Duo przez krakowskich kompozytorów, a z okazji 15 lat wspólnej działalności artystycznej ukazała się książka pt. „Spod estrady”, będąca wywiadem Mateusza Borkowskiego z artystami oraz płyta „Memories” (2016). Nagrania muzyków, oprócz pochlebnych recenzji otrzymały liczne nominacje do Polskich Nagród Fonograficznych „Fryderyk”.
Fot. Piotr Markowski.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |