PORZĄDEK NIEPORZĄDKU (ADAM ZAGAJEWSKI: 'SUBSTANCJA NIEUPORZĄDKOWANA')
A
A
A
„Wspaniały pianista rosyjski Światosław Richter (…) powiedział, że nienawidzi dwóch rzeczy, Analizy i Władzy. Autor niniejszej książki, któremu to wyznanie jest bardzo bliskie, może obiecać jedno: analizy jest tu niewiele, tyle co na lekarstwo, a władzy – nie ma wcale. Tak mi się przynajmniej wydaje” (s. 11) – zauważa w końcówce wstępu Adam Zagajewski. Bardzo to dobra i trafna zapowiedź kolejnego eseistycznego tomu pisarza. Skoro nie władza i nie analiza (której brak może dziwić bardziej niż brak potrzeby panowania), to co stanowi substancję – nieuporządkowaną, jak chce autor – wydanej właśnie książki?
„Substancja nieuporządkowana” jest bardzo spójna z tomem poprzednim, „Poezją dla początkujących”. Te same kręgi tematyczne, sposób obrazowania, dykcja liryczna, elegancka, trochę zahaczająca o hybris, poruszaną wielokrotnie przy omawianiu wszelakiej twórczości poety. Pojawiają się te same nazwiska, co w publikacji z 2017 roku. Myśli autora nadal zaprzątają głównie czołowe postaci z panteonu polskiej (choć nie tylko) literatury. Więcej chyba w tym tomie muzyki, jakby autor powrócił do swoich fascynacji z „Lekkiej przesady”, choć, muszę przyznać, we wcześniejszym tomie te muzyczne impresje porywały bardziej.
Nie będę powtarzać zarzutu, który stawiałam w recenzji „Poezji dla początkujących”, że szkice zostały dobrane dość przypadkowo, bo ewidentnie taki jest też zamysł ukazującego się właśnie tomu. Eseje pochodzą z grubsza z ostatnich dwóch lat (2016-2018), choć przy trzech tekstach nie podano daty w nocie umieszczonej na końcu. Są to więc, jak w przypadku poprzedniej publikacji, teksty rozproszone, które teraz autor zbiera i wydaje jako zwartą książkę. Trzeba się więc zgodzić na pewną dawkę przypadkowości.
Dużo tu rozważań o istocie poezji, o roli poety – choć nie mam tu na myśli etycznych dywagacji o moralnym obowiązku, a raczej refleksje o powinności – znaczeniu zarówno pisania, jak i czytania, o warsztacie, o wiecznie wymykającym się sensie, o niezbędnym zdziwieniu (najpiękniejszy chyba w całym tomie tekst), a także sporo prób definicji poezji, które same o lirykę zahaczają. Czytelnicy Zagajewskiego znają te frazy, nie będą więc zawiedzeni.
Tak jak w poprzednim tomie esejów i tu pojawiają się znakomici patroni myślenia Zagajewskiego. Ciągną się przez karty książki mikroanalizy tekstów Wisławy Szymborskiej, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, Czesława Miłosza, Zbigniewa Herberta, Józefa Czapskiego… I tu czuć ton lekko popularyzatorski, choć mniej chyba „nachalny”, familiarny i nie tak mocno okraszony wyimkami z biografii. Okazują się też teksty poetów często pretekstem do rozważań ogólniejszych, bardziej uniwersalnych, są jakby ważnym zapiskiem na marginesie, mającym uzupełnić omawiane kwestie.
Zagajewski dotyka wielu ryzykownych pojęć. Mówi o wolności, prawie, historii i jej niebezpiecznych interpretacjach. Widać jasno, że do pisania momentami motywuje go obecna sytuacja polityczna, która bywa pośrednią bohaterką rozważań poety (zobacz esej „O życiu w wolności”). Widać w tych fragmentami gniew, frustrację, którą eseista stara się rozbroić ironią (choć ironia nie jest jego ulubionym środkiem wyrazu i w tym tomie „dostaje” jej się wielokrotnie).
Wiele tu fragmentów, w których podskórnie wyczuwa się też gorycz. Choć autor kilkakrotnie zasłania się przy defetystycznych konstatacjach, że cóż, taka dwoistość świata, nie można żyć tylko słodkim mlekiem poezji, to jednak gorzki ton przebija się przez strofy esejów i widać, że aktualna kondycja społeczeństwa nieczytającego doskwiera Zagajewskiemu mocno: „A metafory – myślimy – po co nam metafory, to towar luksusowy, to czekolada umysłu, a nie jego chleb z masłem. (…) Już niedługo będzie się mówiło: »to tylko sztuka«, zamiast, tak jak dawniej, »ach, to sztuka«” (s. 9), „Powoli zanika postać krytyka literackiego, specjalisty od poezji, miłośnika poezji. Wielkie dzienniki na ogół ignorują ją, telewizja nie interesuje się nią” (s. 86), „(…) moi rodacy, nawet ci, co czytają, są albo biedni, albo oszczędni i nie śpieszą się z zakupem książek” (s. 102), „Kiedyś w rozmowie z pewną znajomą w USA powiedziałem, nie bez żalu, że »poezja straciła swą centralną pozycję« – a ona spojrzała na mnie ze zdziwieniem. »Nigdy jej nie miała«, odparła. Nigdy jej nie miała, w domyśle – w Stanach Zjednoczonych” (s. 102), „Nietrudno zauważyć, że jesteśmy w momencie mało sprzyjającym poezji. Ktoś, kto od czasu do czasu bierze udział w jednym z licznych festiwali poetyckich, (…) nie może nie spostrzec, że systematycznie topnieje publiczność wieczorów autorskich. Poezja jest niemodna, modne są grube powieści kryminalne, biografie tyranów, amerykańskie filmy i brytyjskie seriale telewizyjne. (…) Modne są relacje, niemodna jest substancja” (s. 201).
Najpiękniejsze są chyba wspomniany już przeze mnie esej „O zdziwieniu” i „Pochwała prawa” – laudacja na cześć profesor Ewy Łętowskiej, niestroniąca od ironicznych podsumowań obecnej sytuacji politycznej i bardzo aktualna.
Zdarzają się w tej książce też fragmenty dość pretensjonalne, ale nie da się chyba ich uniknąć przy stylu właściwym Zagajewskiemu. Pisze poeta o Wisławie Szymborskiej: „Jak wielka dama, której jedwabny płaszcz dotknął błota, szła odtąd przez ulice i place literatury innym już krokiem, niezwykle uważnie rozglądając się dookoła” (s. 79) czy o Brunonie Schulzu: „Gestapowiec, który go zastrzelił, zabił też niebo i gwiazdy, blask wiosennych liści, niekończące się wieczory czerwca, bujność chwastów, wielkie szczęście i wielką monotonię prowincji, zabił mistykę, zabił ojca i Adelę. Ale nie zamordował poezji Brunona Schulza” (s. 99).
Warto zwrócić także uwagę na esej „Odeszli wielcy poeci”, w którym Zagajewski rozlicza się z zarzutami, które go spotkały za obronę „wysokiego stylu”. Ciekawie jest czytać, jak poeta, tak często kojarzony właśnie ze stylem wysokim, momentami zbyt wysokim, rozlicza się z oskarżeniami o uciekanie się do zbytniej patetyczności. Argumenty dobrane są zręcznie, przekonująco, eseista bawi się trochę w adwokata diabła, broniąc właściwie zarówno argumentów swoich krytyków, co własnych. Ta monologowa mowa obrończa jest pisarskim popisem, traktującym w gruncie rzeczy o sprawach ważniejszych i szerszych niż prosty zarzut o naddatek stylu wysokiego.
Z jakichś przyczyn najmniej interesujące są chyba eseje zamykające tom. Już sam tytuł „O kilku artystach (alfabetycznie)” może sugerować, że bohaterowie rozważań są potraktowani nieco „po macoszemu” i uszeregowani według klucza książki telefonicznej. Choć Zagajewski porusza tu kwestie twórczości artystów niezwykle ciekawych (pisze m.in. o Miquelu Barceló, Leszku Sobockim, Janie Vanriecie, Lucu Tuymansie i Jacku Waltosiu), a będących raczej mniej znanymi postaciami dla szerszego grona odbiorców, to brak tym esejom uwodzicielskiego potencjału tekstów wcześniejszych.
Cały tom jednak, czytany pół na pół, trochę jak poezja, a trochę jak esej, przyniesie czytelnikom wiele satysfakcji, choć dwuznacznej – zmusi do podziwu i refleksji. Zagajewski, wierny swojej erudycyjnej dykcji, dostarcza przyjemności lektury. Drobne nierówności czy ucieczki w zbyt wysokie rejestry szybko rekompensuje frazami, którymi można się zachwycić, a nad którymi na pewno trzeba się zatrzymać.
Poeta w jednym z esejów pisze górnolotnie: „Poezji potrzebujemy chyba do tego, żeby znowu nie rozumieć świata” (s. 119-120). Jeśli tak, to esejów Zagajewskiego potrzebujemy, żeby ten świat w części choć zrozumieć. A cały tom ma w sobie na pewno więcej substancji niż nieuporządkowania.
„Substancja nieuporządkowana” jest bardzo spójna z tomem poprzednim, „Poezją dla początkujących”. Te same kręgi tematyczne, sposób obrazowania, dykcja liryczna, elegancka, trochę zahaczająca o hybris, poruszaną wielokrotnie przy omawianiu wszelakiej twórczości poety. Pojawiają się te same nazwiska, co w publikacji z 2017 roku. Myśli autora nadal zaprzątają głównie czołowe postaci z panteonu polskiej (choć nie tylko) literatury. Więcej chyba w tym tomie muzyki, jakby autor powrócił do swoich fascynacji z „Lekkiej przesady”, choć, muszę przyznać, we wcześniejszym tomie te muzyczne impresje porywały bardziej.
Nie będę powtarzać zarzutu, który stawiałam w recenzji „Poezji dla początkujących”, że szkice zostały dobrane dość przypadkowo, bo ewidentnie taki jest też zamysł ukazującego się właśnie tomu. Eseje pochodzą z grubsza z ostatnich dwóch lat (2016-2018), choć przy trzech tekstach nie podano daty w nocie umieszczonej na końcu. Są to więc, jak w przypadku poprzedniej publikacji, teksty rozproszone, które teraz autor zbiera i wydaje jako zwartą książkę. Trzeba się więc zgodzić na pewną dawkę przypadkowości.
Dużo tu rozważań o istocie poezji, o roli poety – choć nie mam tu na myśli etycznych dywagacji o moralnym obowiązku, a raczej refleksje o powinności – znaczeniu zarówno pisania, jak i czytania, o warsztacie, o wiecznie wymykającym się sensie, o niezbędnym zdziwieniu (najpiękniejszy chyba w całym tomie tekst), a także sporo prób definicji poezji, które same o lirykę zahaczają. Czytelnicy Zagajewskiego znają te frazy, nie będą więc zawiedzeni.
Tak jak w poprzednim tomie esejów i tu pojawiają się znakomici patroni myślenia Zagajewskiego. Ciągną się przez karty książki mikroanalizy tekstów Wisławy Szymborskiej, Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, Czesława Miłosza, Zbigniewa Herberta, Józefa Czapskiego… I tu czuć ton lekko popularyzatorski, choć mniej chyba „nachalny”, familiarny i nie tak mocno okraszony wyimkami z biografii. Okazują się też teksty poetów często pretekstem do rozważań ogólniejszych, bardziej uniwersalnych, są jakby ważnym zapiskiem na marginesie, mającym uzupełnić omawiane kwestie.
Zagajewski dotyka wielu ryzykownych pojęć. Mówi o wolności, prawie, historii i jej niebezpiecznych interpretacjach. Widać jasno, że do pisania momentami motywuje go obecna sytuacja polityczna, która bywa pośrednią bohaterką rozważań poety (zobacz esej „O życiu w wolności”). Widać w tych fragmentami gniew, frustrację, którą eseista stara się rozbroić ironią (choć ironia nie jest jego ulubionym środkiem wyrazu i w tym tomie „dostaje” jej się wielokrotnie).
Wiele tu fragmentów, w których podskórnie wyczuwa się też gorycz. Choć autor kilkakrotnie zasłania się przy defetystycznych konstatacjach, że cóż, taka dwoistość świata, nie można żyć tylko słodkim mlekiem poezji, to jednak gorzki ton przebija się przez strofy esejów i widać, że aktualna kondycja społeczeństwa nieczytającego doskwiera Zagajewskiemu mocno: „A metafory – myślimy – po co nam metafory, to towar luksusowy, to czekolada umysłu, a nie jego chleb z masłem. (…) Już niedługo będzie się mówiło: »to tylko sztuka«, zamiast, tak jak dawniej, »ach, to sztuka«” (s. 9), „Powoli zanika postać krytyka literackiego, specjalisty od poezji, miłośnika poezji. Wielkie dzienniki na ogół ignorują ją, telewizja nie interesuje się nią” (s. 86), „(…) moi rodacy, nawet ci, co czytają, są albo biedni, albo oszczędni i nie śpieszą się z zakupem książek” (s. 102), „Kiedyś w rozmowie z pewną znajomą w USA powiedziałem, nie bez żalu, że »poezja straciła swą centralną pozycję« – a ona spojrzała na mnie ze zdziwieniem. »Nigdy jej nie miała«, odparła. Nigdy jej nie miała, w domyśle – w Stanach Zjednoczonych” (s. 102), „Nietrudno zauważyć, że jesteśmy w momencie mało sprzyjającym poezji. Ktoś, kto od czasu do czasu bierze udział w jednym z licznych festiwali poetyckich, (…) nie może nie spostrzec, że systematycznie topnieje publiczność wieczorów autorskich. Poezja jest niemodna, modne są grube powieści kryminalne, biografie tyranów, amerykańskie filmy i brytyjskie seriale telewizyjne. (…) Modne są relacje, niemodna jest substancja” (s. 201).
Najpiękniejsze są chyba wspomniany już przeze mnie esej „O zdziwieniu” i „Pochwała prawa” – laudacja na cześć profesor Ewy Łętowskiej, niestroniąca od ironicznych podsumowań obecnej sytuacji politycznej i bardzo aktualna.
Zdarzają się w tej książce też fragmenty dość pretensjonalne, ale nie da się chyba ich uniknąć przy stylu właściwym Zagajewskiemu. Pisze poeta o Wisławie Szymborskiej: „Jak wielka dama, której jedwabny płaszcz dotknął błota, szła odtąd przez ulice i place literatury innym już krokiem, niezwykle uważnie rozglądając się dookoła” (s. 79) czy o Brunonie Schulzu: „Gestapowiec, który go zastrzelił, zabił też niebo i gwiazdy, blask wiosennych liści, niekończące się wieczory czerwca, bujność chwastów, wielkie szczęście i wielką monotonię prowincji, zabił mistykę, zabił ojca i Adelę. Ale nie zamordował poezji Brunona Schulza” (s. 99).
Warto zwrócić także uwagę na esej „Odeszli wielcy poeci”, w którym Zagajewski rozlicza się z zarzutami, które go spotkały za obronę „wysokiego stylu”. Ciekawie jest czytać, jak poeta, tak często kojarzony właśnie ze stylem wysokim, momentami zbyt wysokim, rozlicza się z oskarżeniami o uciekanie się do zbytniej patetyczności. Argumenty dobrane są zręcznie, przekonująco, eseista bawi się trochę w adwokata diabła, broniąc właściwie zarówno argumentów swoich krytyków, co własnych. Ta monologowa mowa obrończa jest pisarskim popisem, traktującym w gruncie rzeczy o sprawach ważniejszych i szerszych niż prosty zarzut o naddatek stylu wysokiego.
Z jakichś przyczyn najmniej interesujące są chyba eseje zamykające tom. Już sam tytuł „O kilku artystach (alfabetycznie)” może sugerować, że bohaterowie rozważań są potraktowani nieco „po macoszemu” i uszeregowani według klucza książki telefonicznej. Choć Zagajewski porusza tu kwestie twórczości artystów niezwykle ciekawych (pisze m.in. o Miquelu Barceló, Leszku Sobockim, Janie Vanriecie, Lucu Tuymansie i Jacku Waltosiu), a będących raczej mniej znanymi postaciami dla szerszego grona odbiorców, to brak tym esejom uwodzicielskiego potencjału tekstów wcześniejszych.
Cały tom jednak, czytany pół na pół, trochę jak poezja, a trochę jak esej, przyniesie czytelnikom wiele satysfakcji, choć dwuznacznej – zmusi do podziwu i refleksji. Zagajewski, wierny swojej erudycyjnej dykcji, dostarcza przyjemności lektury. Drobne nierówności czy ucieczki w zbyt wysokie rejestry szybko rekompensuje frazami, którymi można się zachwycić, a nad którymi na pewno trzeba się zatrzymać.
Poeta w jednym z esejów pisze górnolotnie: „Poezji potrzebujemy chyba do tego, żeby znowu nie rozumieć świata” (s. 119-120). Jeśli tak, to esejów Zagajewskiego potrzebujemy, żeby ten świat w części choć zrozumieć. A cały tom ma w sobie na pewno więcej substancji niż nieuporządkowania.
Adam Zagajewski: „Substancja nieuporządkowana”. Wydawnictwo Znak. Kraków 2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |