
STRATY I APOKALIPSY (JAKUB MAŁECKI: 'HISTORIE PODNIEBNE')
A
A
A
Pisarz o narcystycznych skłonnościach zaniedbujący rodzinę. Niemal zdziczały mężczyzna, skuty łańcuchami, przez lata uwięziony w swoim pokoju. Profesor rozmawiający z leżącym na kanapie trupem. Filipińczyk tęskniący za innym życiem („Nie potrafił sobie wyobrazić, jak to jest żyć tylko raz, tylko jako kierowca trójkołowca w Manili”). Człowiek wędrujący donikąd, ścigany zapachem ciasta rabarbarowego. Malwina rozmawiająca z nieżyjącym ojcem za pośrednictwem słanych w niebo baloników z listami. To tylko niektórzy bohaterowie najnowszego zbioru krótkich form Jakuba Małeckiego, jednego z najciekawszych współczesnych polskich pisarzy. Na „Historie podniebne” składa się pięć opowiadań (w tym jedno o charakterze epistolarnym) i dwa minidramaty.
Otwierające zbiór „Żaglowce i samoloty” są wielowarstwową opowieścią o trudnych wzajemnych zależnościach. Narratorem jest Przemysław, który musi się skonfrontować ze śmiercią ojca. Bohater był tak związany z ojcem, że funkcjonowanie bez niego wydaje się wręcz niemożliwe – wszak wszystko zostało podporządkowane właśnie Felicjanowi Taranowiczowi. Dla większości ludzi był najpopularniejszym polskim prozaikiem swojego pokolenia – cenionym, szanowanym. W życiu prywatnym to jednak narcyz i egoista. Stał się pisarzem-celebrytą i niezbyt dobrze odnajdywał się w innej roli (Przemek powie: „Ja znałem go już tylko takiego: Felicjana Taranowicza rozciągniętego pomiędzy kawiarniami i fleszami aparatów, wywleczonego z domu na łamy gazet i telewizyjne ekrany. Obcy wiedzieli o nim często więcej niż ja”). Jego imponująca kariera zmonopolizowała życie rodziny. Przemek wraz z matką pozostawali w cieniu wielkiego Taranowicza („najpierw jest ojciec, my dopiero potem”). Jedynie w soboty pisarz niejako przypominał sobie o obowiązkach ojca – i wówczas poświęcał czas Przemkowi, zmieniał go w Króla Przemysława, a dzień przemieniał się w święto. Nic dziwnego, że stosunek bohatera do ojca jest skomplikowany, ale spod warstwy żalu (może nawet nienawiści) przebija miłość, której nie da się zaprzeczyć. To dlatego Przemysław chce spełnić nieco absurdalne marzenie ojca i zasypać go marcepanowymi batonikami. W ten sposób odwdzięczy się za wszystkie magiczne soboty – tak, aby umierający Taranowicz jeszcze raz stał się królem.
Bardzo podobną – nieomal lustrzaną – historię Małecki opowiedział w „Domu z czekolady”, w którym rolę ciężarówki pełnej marcepanowych batoników spełnia tytułowy słodki gadżet podarowany w prezencie urodzinowym.
Następny w tym zbiorze utwór „Idzie niebo” to niepokojąca i hipnotyzująca zarazem historia o metalowych pająkach („Były olbrzymie, błyszczały w ostrym słońcu. Wyłaniały się powoli, jakby z mgły. Długie nogi ciągnęły się aż po niebo, niosąc przez świat kadłuby w kształcie łodzi i cylindrów. Wyglądały jak domy, które ożyły i postanowiły ruszyć na wędrówkę”), które pustoszą wieś. Mieszkańcy – napędzani niewiadomą siłą przyciągania – przez lata podejmują kolejne wyprawy do cielska pająka, choć wiedzą, że to podróże bez powrotu. Jeśli nawet któryś ze śmiałków się cofnie – i tym samym przeżyje – czeka go szaleństwo, niewola w łańcuchach i niezaspokajalne pragnienie autodestrukcji (to przypadek Ludwisia – brata narratora). Oczywiście Jakub Małecki jest pisarzem zbyt wyrafinowanym, aby proponować czytelnikom jedynie mrożącą krew w żyłach historyjkę o pająkach. Za tym horrorem kryje się opowieść o samotności i wykluczeniu, o świecie zużytym i tym nowym, który wymaga ofiar (znajdujący się na progu szaleństwa Ludwiś mówi: „Jesteśmy nadzieją. Żeby świat się mógł zacząć, to się najpierw musi skończyć” ). Możemy tu mówić o pewnej nieuchronności, fatum. „Idzie niebo” właściwie przedstawia nową wersję Apokalipsy.
Z kolei w „Utraconych światach Niño Sandovala” – porywającej opowieści o marzeniach, poczuciu winy i karach – tytułowy bohater prowadzi zwykłe życie kierowcy trójkołowca. Jednocześnie tęskni za czymś innym, bardziej różnorodnym, kolorowym (symbolem lepszego świata stają się komiksy, którymi Niño jest zafascynowany). Funkcjonuje pomiędzy rzeczywistością na wskroś realną a tą stworzoną przez system miejscowych wierzeń. Uosobieniem jego lęków stają się takie postaci, jak Aswang, Manananggal, Kapre czy czarne karły. Jego tęsknota – a także zagubienie i niechęć do świata – wyrażają się w snutych po ciemku opowieściach o pasażerach: „Niño spotkał w życiu tysiące ludzi. (…) Po kursach zastanawiał się czasem, gdzie wrócą. Do jakich światów, domów, rodzin. W jakich łóżkach będą dalej spali, u czyjego boku. Co będą jeść na śniadanie i gdzie będą pracować. Jak umrą. Czy będzie ich bolało. (…) Budował im domy, dawał samochody, wypełniał dziecięce pokoiki miękkim, słodkim hałasem. Chodził z nimi do pracy i wracał, aby zjeść kolację przy pięknym dużym stole. (…) Na wielu klientów sprowadzał nieszczęścia (…), hojnie rozdawał im śmierci”. W tych wyobrażeniach tęsknota i makabra zrodzona z miejscowych wierzeń łączą się ze sobą. Czy prywatny dramat, jaki spotyka Filipińczyka ma związek z tą „zwyczajną” sferą życia i przemijaniem, czy stoi za nim zemsta nieziemskich mocy?
Jednym z najciekawszych opowiadań w „Historiach podniebnych” jest „Niedaleko”. Jego bohater snuje się wraz z innymi w świecie zniszczonym przez nieokreśloną apokalipsę. Wspomina swoje życie, zwłaszcza ukochaną żonę Monikę. Nie zauważa, że z każdym dniem ubywa towarzyszy tej tajemniczej wędrówki. Małecki przedstawia sugestywnie obraz koszmarnego zapętlenia. „Niedaleko” zostawia więcej pytań niż odpowiedzi – bo co tu się właściwie dzieje? Gdzie trafił bohater? Czy ta wędrówka ma związek z umową, którą dawno temu zawarł z Moniką?
Wieńczące ten zbiór opowiadanie „M. Historia podniebna” jest z kolei historią o przetrwaniu po stracie bliskiej osoby. Malina-Malwina wysyła urodzinowe listy (czy może raczej: krótkie wiadomości) do zmarłego ojca. To, co ma ułatwić okres żałoby, wypełnić pustkę, staje się swoistym rytuałem, obowiązkiem, choć napędzanym wewnętrzną potrzebą. Bohaterka nie ma przekonania do tego sposobu „komunikacji”, coraz słabiej pamięta ojca, a jednak z większą lub mniejszą regularnością śle w niebo urodzinowe baloniki („Od 23 lat piszę do Ciebie listy, a Ty od 23 lat uparcie nie żyjesz. Tysiąc razy postanawiałam, że nie będę już więcej pisać, a potem przychodzi listopad i mimo wszystko piszę”). W ten sposób nie tylko „spotyka się” z nieżyjącym ojcem, ale też analizuje swoje życie i zmieniającą się rzeczywistość.
Znajdziemy tu opowiadania i utwory dramatyczne, historie całkiem realistyczne i reprezentujące zupełnie odmienny nurt, ale także takie, które wybiegają akcją daleko w przyszłość. Jednak wbrew pozorom najnowsza książka Małeckiego nie jest zbiorem tekstów przypadkowych. Wszystkie łączy motyw utraty – Malwina, Przemysław, Klaudiusz – a także na swój sposób narrator „Idzie niebo” – tracą ojców. Z kolei profesor z „Projektu z dziedziny fizyki kwantowej”, Niño Sandoval i narrator „Niedaleko” tracą żony (to dotyczy także innych bohaterów tego zbioru). Strata nierzadko zmusza do konfrontacji z samym sobą i w rezultacie ujawnia samotność, a bywa że i odrębność, niedopasowanie. Przemek czuje się zagubiony w obliczu śmierci ojca, który stał się głównym punktem odniesienia w jego życiu. „Projekt z dziedziny fizyki kwantowej” czy „Niedaleko” to w gruncie rzeczy porażające i zaprawione makabrą zobrazowania samotności w wybrakowanym świecie. Ludwiś z „Idzie niebo” zostaje naznaczony, nie pasuje już do miejsca, w którym żył, trzymają go w nim tylko łańcuchy. Powtarzają się również motywy czysto apokaliptyczne („Idzie niebo”, „Niedaleko”), ale apokalipsa niejedno tu ma imię.
Samotność, strata, przemijanie – Jakub Małecki w "Historiach podniebnych” wraca do tematów już obecnych w jego książkach, kwestii uniwersalnych. Widać, że świetnie się odnajduje w krótkich formach. Przede wszystkim przykuwa uwagę pomysłowość, ale też psychologiczną przenikliwość i wyczucie językowe. Co najważniejsze, każda z tytułowych historii stanowi intelektualne wyzwanie – to ten rodzaj literatury, której głębię można odkrywać na nowo przy każdej kolejnej lekturze.
Otwierające zbiór „Żaglowce i samoloty” są wielowarstwową opowieścią o trudnych wzajemnych zależnościach. Narratorem jest Przemysław, który musi się skonfrontować ze śmiercią ojca. Bohater był tak związany z ojcem, że funkcjonowanie bez niego wydaje się wręcz niemożliwe – wszak wszystko zostało podporządkowane właśnie Felicjanowi Taranowiczowi. Dla większości ludzi był najpopularniejszym polskim prozaikiem swojego pokolenia – cenionym, szanowanym. W życiu prywatnym to jednak narcyz i egoista. Stał się pisarzem-celebrytą i niezbyt dobrze odnajdywał się w innej roli (Przemek powie: „Ja znałem go już tylko takiego: Felicjana Taranowicza rozciągniętego pomiędzy kawiarniami i fleszami aparatów, wywleczonego z domu na łamy gazet i telewizyjne ekrany. Obcy wiedzieli o nim często więcej niż ja”). Jego imponująca kariera zmonopolizowała życie rodziny. Przemek wraz z matką pozostawali w cieniu wielkiego Taranowicza („najpierw jest ojciec, my dopiero potem”). Jedynie w soboty pisarz niejako przypominał sobie o obowiązkach ojca – i wówczas poświęcał czas Przemkowi, zmieniał go w Króla Przemysława, a dzień przemieniał się w święto. Nic dziwnego, że stosunek bohatera do ojca jest skomplikowany, ale spod warstwy żalu (może nawet nienawiści) przebija miłość, której nie da się zaprzeczyć. To dlatego Przemysław chce spełnić nieco absurdalne marzenie ojca i zasypać go marcepanowymi batonikami. W ten sposób odwdzięczy się za wszystkie magiczne soboty – tak, aby umierający Taranowicz jeszcze raz stał się królem.
Bardzo podobną – nieomal lustrzaną – historię Małecki opowiedział w „Domu z czekolady”, w którym rolę ciężarówki pełnej marcepanowych batoników spełnia tytułowy słodki gadżet podarowany w prezencie urodzinowym.
Następny w tym zbiorze utwór „Idzie niebo” to niepokojąca i hipnotyzująca zarazem historia o metalowych pająkach („Były olbrzymie, błyszczały w ostrym słońcu. Wyłaniały się powoli, jakby z mgły. Długie nogi ciągnęły się aż po niebo, niosąc przez świat kadłuby w kształcie łodzi i cylindrów. Wyglądały jak domy, które ożyły i postanowiły ruszyć na wędrówkę”), które pustoszą wieś. Mieszkańcy – napędzani niewiadomą siłą przyciągania – przez lata podejmują kolejne wyprawy do cielska pająka, choć wiedzą, że to podróże bez powrotu. Jeśli nawet któryś ze śmiałków się cofnie – i tym samym przeżyje – czeka go szaleństwo, niewola w łańcuchach i niezaspokajalne pragnienie autodestrukcji (to przypadek Ludwisia – brata narratora). Oczywiście Jakub Małecki jest pisarzem zbyt wyrafinowanym, aby proponować czytelnikom jedynie mrożącą krew w żyłach historyjkę o pająkach. Za tym horrorem kryje się opowieść o samotności i wykluczeniu, o świecie zużytym i tym nowym, który wymaga ofiar (znajdujący się na progu szaleństwa Ludwiś mówi: „Jesteśmy nadzieją. Żeby świat się mógł zacząć, to się najpierw musi skończyć” ). Możemy tu mówić o pewnej nieuchronności, fatum. „Idzie niebo” właściwie przedstawia nową wersję Apokalipsy.
Z kolei w „Utraconych światach Niño Sandovala” – porywającej opowieści o marzeniach, poczuciu winy i karach – tytułowy bohater prowadzi zwykłe życie kierowcy trójkołowca. Jednocześnie tęskni za czymś innym, bardziej różnorodnym, kolorowym (symbolem lepszego świata stają się komiksy, którymi Niño jest zafascynowany). Funkcjonuje pomiędzy rzeczywistością na wskroś realną a tą stworzoną przez system miejscowych wierzeń. Uosobieniem jego lęków stają się takie postaci, jak Aswang, Manananggal, Kapre czy czarne karły. Jego tęsknota – a także zagubienie i niechęć do świata – wyrażają się w snutych po ciemku opowieściach o pasażerach: „Niño spotkał w życiu tysiące ludzi. (…) Po kursach zastanawiał się czasem, gdzie wrócą. Do jakich światów, domów, rodzin. W jakich łóżkach będą dalej spali, u czyjego boku. Co będą jeść na śniadanie i gdzie będą pracować. Jak umrą. Czy będzie ich bolało. (…) Budował im domy, dawał samochody, wypełniał dziecięce pokoiki miękkim, słodkim hałasem. Chodził z nimi do pracy i wracał, aby zjeść kolację przy pięknym dużym stole. (…) Na wielu klientów sprowadzał nieszczęścia (…), hojnie rozdawał im śmierci”. W tych wyobrażeniach tęsknota i makabra zrodzona z miejscowych wierzeń łączą się ze sobą. Czy prywatny dramat, jaki spotyka Filipińczyka ma związek z tą „zwyczajną” sferą życia i przemijaniem, czy stoi za nim zemsta nieziemskich mocy?
Jednym z najciekawszych opowiadań w „Historiach podniebnych” jest „Niedaleko”. Jego bohater snuje się wraz z innymi w świecie zniszczonym przez nieokreśloną apokalipsę. Wspomina swoje życie, zwłaszcza ukochaną żonę Monikę. Nie zauważa, że z każdym dniem ubywa towarzyszy tej tajemniczej wędrówki. Małecki przedstawia sugestywnie obraz koszmarnego zapętlenia. „Niedaleko” zostawia więcej pytań niż odpowiedzi – bo co tu się właściwie dzieje? Gdzie trafił bohater? Czy ta wędrówka ma związek z umową, którą dawno temu zawarł z Moniką?
Wieńczące ten zbiór opowiadanie „M. Historia podniebna” jest z kolei historią o przetrwaniu po stracie bliskiej osoby. Malina-Malwina wysyła urodzinowe listy (czy może raczej: krótkie wiadomości) do zmarłego ojca. To, co ma ułatwić okres żałoby, wypełnić pustkę, staje się swoistym rytuałem, obowiązkiem, choć napędzanym wewnętrzną potrzebą. Bohaterka nie ma przekonania do tego sposobu „komunikacji”, coraz słabiej pamięta ojca, a jednak z większą lub mniejszą regularnością śle w niebo urodzinowe baloniki („Od 23 lat piszę do Ciebie listy, a Ty od 23 lat uparcie nie żyjesz. Tysiąc razy postanawiałam, że nie będę już więcej pisać, a potem przychodzi listopad i mimo wszystko piszę”). W ten sposób nie tylko „spotyka się” z nieżyjącym ojcem, ale też analizuje swoje życie i zmieniającą się rzeczywistość.
Znajdziemy tu opowiadania i utwory dramatyczne, historie całkiem realistyczne i reprezentujące zupełnie odmienny nurt, ale także takie, które wybiegają akcją daleko w przyszłość. Jednak wbrew pozorom najnowsza książka Małeckiego nie jest zbiorem tekstów przypadkowych. Wszystkie łączy motyw utraty – Malwina, Przemysław, Klaudiusz – a także na swój sposób narrator „Idzie niebo” – tracą ojców. Z kolei profesor z „Projektu z dziedziny fizyki kwantowej”, Niño Sandoval i narrator „Niedaleko” tracą żony (to dotyczy także innych bohaterów tego zbioru). Strata nierzadko zmusza do konfrontacji z samym sobą i w rezultacie ujawnia samotność, a bywa że i odrębność, niedopasowanie. Przemek czuje się zagubiony w obliczu śmierci ojca, który stał się głównym punktem odniesienia w jego życiu. „Projekt z dziedziny fizyki kwantowej” czy „Niedaleko” to w gruncie rzeczy porażające i zaprawione makabrą zobrazowania samotności w wybrakowanym świecie. Ludwiś z „Idzie niebo” zostaje naznaczony, nie pasuje już do miejsca, w którym żył, trzymają go w nim tylko łańcuchy. Powtarzają się również motywy czysto apokaliptyczne („Idzie niebo”, „Niedaleko”), ale apokalipsa niejedno tu ma imię.
Samotność, strata, przemijanie – Jakub Małecki w "Historiach podniebnych” wraca do tematów już obecnych w jego książkach, kwestii uniwersalnych. Widać, że świetnie się odnajduje w krótkich formach. Przede wszystkim przykuwa uwagę pomysłowość, ale też psychologiczną przenikliwość i wyczucie językowe. Co najważniejsze, każda z tytułowych historii stanowi intelektualne wyzwanie – to ten rodzaj literatury, której głębię można odkrywać na nowo przy każdej kolejnej lekturze.
Jakub Małecki: „Historie podniebne”. Wydawnictwo Sine Qua Non. Kraków 2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |